Rozdział osiemnasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

w którym Molly już sama nie wie, w co powinna wierzyć


Molly z westchnieniem ulgi otworzyła drzwi do domu i weszła do środka. Na komodzie w przedpokoju postawiła ciężkie torby z zakupami, po czym zaczęła ściągać płaszcz.  

Była naprawdę wykończona. Zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Miała za sobą wyjątkowo długą i intensywną zmianę w kostnicy. Poza tym od kilku dni nie czuła się najlepiej. Ciągle była śpiąca i zmęczona, brakowało jej apatytu. Tego dnia jeszcze dodatkowo bolały ją nogi. Kilka ładnych godzin wystała się nad denatami. 

Zaniosła zakupy do kuchni, po czym, nawet ich nie rozpakowując, udała się do salonu. Jedyne, o czym marzyła, to gorąca, relaksująca kąpiel i porządna drzemka. Postanowiła jednak najpierw odsapnąć trochę w swoim ulubionym fotelu, stojącym tuż obok biblioteczki. 

Na kanapie siedział Ryan. Przeglądał gazetę, ale nie wydawał się nią zbytnio zainteresowany. Przerzucał bezwiednie kartki, niczego właściwie nie czytając. Molly doskonale znała to zachowanie – coś go trapiło. Zazwyczaj od razu pytała go, o co chodzi. Tym razem nie miała jednak na to siły. Jeśli sam nie zacznie tematu, być może uda jej się przełożyć tę rozmowę na kiedy indziej. 

Słysząc kroki, Carter podniósł wzrok i posłał swojej żonie ciepły uśmiech. Gestem wskazał, aby podeszła do niego. Bez wahania usiadła tuż obok niego. Objął ją ramieniem i pocałował w czoło. Uśmiechnęła się lekko. Tego właśnie było jej potrzeba – odrobiny czułości i spokoju. 

– Ciężki dzień? – spytał cicho, opierając brodę o jej głowę. 

– Tak, dość przytłaczający – odparła niewiele głośniej. – Naprawdę przepraszam, że tak w ostatniej chwili dałam ci znać, że nie zdążę odebrać Colina. Sama dowiedziałam się o tym niewiele wcześniej. 

– Nic się nie stało. W sumie to nawet dobrze się złożyło. Spędziliśmy razem miłe popołudnie. 

Zabawa z synem pozwoliła Amerykaninowi choć na chwilę zapomnieć o tym, czego dowiedział się wcześniej od Holmesa. Mimo iż przed przyjacielem zachowywał się tak, jakby nic się nie stało, to gdzieś w głębi duszy jednak go to dotknęło. Po powrocie do domu przeanalizował to wszystko jeszcze raz dokładnie w swojej głowie. Jak mógł wcześniej tego nie zauważyć? Widział jakieś pojedyncze obrazy, ale nie mógł, a może raczej nie chciał, złożyć ich w całość. Teraz jednak jeden dodatkowy element układanki sprawił, że wszystko wskoczyło na swoje miejsce. 

Nie chciał nikogo winić za swoje niedopatrzenie. To, co powiedział detektywowi, było prawdą – zdawał sobie sprawę, że w życiu jego żony był mężczyzna, którego nadal darzyła uczuciem. Nie spodziewał się tylko, że kiedykolwiek go pozna. I że on jednak będzie to uczucie odwzajemniał.
Długo zastanawiał się, czy powiedzieć jej o tym, że on już wszystko wie. Doszedł do wniosku, że nie może tego ukrywać. Musiał dać jej szansę na podjęcie odpowiedniej decyzji. 

– Widziałem się dzisiaj z Sherlockiem – powiedział jakby od niechcenia, po kilku minutach błogiej ciszy. 

Poczuł, jak ciało Molly momentalnie się napięło. Otworzyła szeroko do tej pory przymknięte oczy i spojrzała na niego z zainteresowaniem, chcąc ukryć narastający w niej niepokój. 

– Przeprowadziliśmy dość... interesującą rozmowę – dodał, a patolog wyprostowała się, usiadała bokiem po turecku i tylko wpatrywała się w niego, przeczuwając, że to, co zaraz usłyszy, nie będzie niczym łatwym i przyjemnym. – Wiem, że to przez niego wyjechałaś z Londynu. 

Patolog wstrzymała oddech. Była przekonana, że ta rozmowa kiedyś nastąpi. Nie sądziła jednak, że dojdzie do niej tak szybko. W tej chwili absolutnie nie była na nią gotowa. Ale z drugiej strony – czy kiedykolwiek będzie? 

– Tak ci powiedział? – spytała, chcąc jakoś ratować sytuację. – Nie możesz wierzyć we wszystko, co on ci mówi. Jest chorobliwym egoistą. Wydaje mu się, że wszystko kręci się wokół niego. 

Ostatnimi czasy nie była to do końca prawda, ale Molly chciała wybrnąć z tej sytuacji z twarzą. W ciągu ich dwuletniej znajomości niewiele opowiadała o swoim życiu w Wielkiej Brytanii. A już na pewno unikała tematu prawdziwego powodu, dla którego zdecydowała się na przeprowadzkę za ocean. Przekonywała wszystkich, że po prostu nie mogła przepuścić takiej świetnej okazji. Nigdy nikogo celowo nie okłamała. Po prostu przemilczała kilka kwestii. Ryan najwyraźniej jednak doszukał się prawdy. 

– Opowiedział mi o kobiecie, która go kochała, i którą on też kocha, ale bardzo ją skrzywdził. Nie padło twoje imię. Sam się domyśliłem. A on nie zaprzeczył. 

Słysząc te słowa, od razu doszła do wniosku, że to kolejny z podstępnych planów detektywa. Skoro ona nie chciała powiedzieć niczego Carterowi, postanowił, że zrobi to sam. Ale oczywiście w taki sposób, aby wyglądało na to, że zrobił to przez przypadek. Cały Sherlock! 

– Wiesz, że cię zmanipulował? – spytała poważnym tonem. 

– To raczej ja zmanipulowałem jego – odparł spokojnie policjant. – Znam go już jakiś czas i uwierz mi, potrafię dostrzec, kiedy gra w te swoje gierki. Teraz mówił prawdę. Był nawet lekko przerażony, kiedy odkryłem tożsamość kobiety, o której opowiadał. 

Chciała mu wierzyć. Tak byłoby łatwiej. Wiedziała jednak, że to niemożliwe. Sherlock uwielbiał grać na ludzkich uczuciach. I robił to nawet wtedy, gdy przekonywał innych, że tak nie jest. To było ponad nim. Często robił to nawet nieświadomie. Tak właśnie musiało być i tym razem. 

– Opowiedział mi o wszystkim – kontynuował Ryan. Widział roztrzęsienie swojej żony, ale chciał doprowadzić tę rozmowę do końca. – O tym, jak podle cię traktował, jak uratowałaś mu życie, jak byłaś przy nim, choć robił okropne rzeczy, jak jego siostra zmusiła was do wypowiedzenia tych słów. Ale wiesz, co uderzyło mnie najbardziej? To, że mówił szczerze. Od samego początku. Zanim jeszcze zrozumiałem, że ta opowieść jest o tobie. Mówił z taką czułością i tęsknotą, że pomyślałam sobie „Boże, jak on musi kochać tę kobietę". A chwilę później dotarło do mnie, że tą kobietą jesteś ty. 

Po policzkach Molly zaczęły płynąć łzy. Słuchanie tego było zarówno tak cudowne i tak bolesne. Gdyby ktoś, kto nie był jej mężem, powiedziałby jej to dwa lata, temu pewnie skakałaby z radości i czym prędzej pobiegła na Baker Street, aby rzucić się w ramiona detektywa. Obecnie jednak czuła tylko frustrację i niemoc. Dlaczego to wszystko musiało wyjść na jaw dopiero teraz? Skoro odpowiednie słowa nie zostały wypowiedziane w odpowiednim czasie, to nie powinny paść w ogóle. Niektórzy jednak najwyraźniej nie potrafią trzymać języka za zębami. 

Co mogła teraz zrobić? Iście w zaparte, że to wszystko było kłamstwem nie miało już najmniejszego sensu. Zresztą to nie reakcji Ryana tak naprawdę się obawiała. Jej mąż był niezwykle wyrozumiałym człowiekiem. Wiedziała, że nie zrobi jej z tego powodu żadnych wyrzutów. To siebie chciała uchronić przed najgorszym. Czuła, że ledwo co zasklepione rany, znów się otworzą. I teraz jeszcze trudniej będzie je wyleczyć. 

– On cię naprawdę kocha, Molly – powiedział po kolejnej chwili ciszy Carter, kładąc dłoń na jej kolanie. – Możesz w to nie wierzyć, ale po tym, co dzisiaj widziałem, po tym, co usłyszałem, ja nie mam co do tego wątpliwości. I wiem, że ty też go kochasz. 

Jej serce zaczęło powoli krwawić. Jak on mógł mówić o tym z takim spokojem? Może już mu na niej nie zależało? Podniosła na niego zapłakane oczy. W jego spojrzeniu dostrzegła troskę i miłość. A także odrobinę smutku. 

Skoro on miał odwagę w ogólne zacząć tę rozmowę, to ona musiała mieć odwagę głośno przyznać się do swoich uczuć, które już i tak dla nikogo nie stanowiły tajemnicy. 

– Tak, to prawda – powiedziała cicho, wpatrując się w swoje dłonie. – Kocham Sherlocka. Odkąd tylko pamiętam. Byłam jeszcze młodą, naiwną dziewczyną, kiedy go poznałam. Zakochałam się po uszy od pierwszego wejrzenia. Jednak on był taki arogancki, taki pewny siebie, a ja taka nieśmiała. Starałam się zrobić jakiś krok, ale zawsze mnie spławiał albo udawał, że niczego nie widzi. Próbowałam sobie wmówić, że to tylko głupie, młodzieńcze zauroczenia, które wkrótce przeminie. Jednak z każdym dniem, z każdym kolejnym spotkaniem, z każdą kolejną usłyszaną kąśliwą uwagą, utwierdzałam się tylko w przekonaniu, że to, co do niego czuję, jest coraz silniejsze. Nic nie mogłam na to poradzić, ale zaczęłam oswajać się z myślą, że nic nigdy między nami nie będzie. Nie byłam w jego typie. Cicha, szara myszka podatna na każde jego najmniejsze manipulacje. To cud, że w ogóle mnie zauważał. Marzyłam o tym, aby stać się pewną siebie, odważną, błyskotliwą, olśniewającą kobietą, którą uznałby za równą sobie. Bo wydawało mi się, że właśnie ktoś taki powinien stać u jego boku. Tyle że nigdy taka nie byłam i nie będę. Wiarę w samą siebie przywróciła mi jego prośba o pomoc w upozorowaniu samobójstwa. Przez chwilę poczułam, że może jednak coś dla niego znaczę. Że gdyby nie ja, naprawdę mógłby nie żyć. A tego na pewno bym nie zniosła. Jego dwuletnia nieobecność pozwoliła mi na wzięcie głębszego oddechu. Doskonale wiedziałam, że nie ma sensu na niego czekać, więc zaczęłam umawiać się na randki, potem się zaręczyłam. Życie toczyło się dalej. Dopóki nie wrócił i znowu nie wywrócił go do góry nogami. Chociaż nie widywałam go zbyt często, to wystarczyło, abym zrozumiała, że nie mogę być z Tomem, bo najzwyczajniej w świecie go nie kocham. Mogłam udawać sama przed sobą, ale o to byłoby nie fair wobec niego, więc zerwałam zaręczyny. Przez jakiś czas wszystko wróciło w miarę do normy, ale potem nastał ten okropny czas po śmierci Mary. Wszyscy byli w totalnej rozsypce i tak naprawdę tylko ja trzymałam jakoś wszystko w kupie. Zapominałam o własnych troskach i potrzebach, skupiając się na małej Rosie, praktycznie nieobecnym Johnie i obwiniającym się o wszystko Sherlocku. To było straszne. Byłam na skraju wyczerpania fizycznego i psychicznego, kiedy zadzwonił ten przeklęty telefon z Sherrinford. Chyba nigdy wcześniej nie poczułam się tak upokorzona. A nawet nie wiedziałam wtedy, że słyszą to osoby postronne. To mnie złamało. Wcześniej obiecałam sobie, że będę silna, ale to po prostu mnie przerosło. Dlatego tak naprawdę postanowiłam wyjechać. Musiałam zostawić ten cały emocjonalny bałagan za sobą i zacząć wszystko od nowa. Nie dałabym rady stawić temu czoła. 

Ryan wpatrywał się w jej zapłakaną twarz z troską i nutką współczucia. Rozumiał, co przeżyła jego żona. Być może nigdy nie był w takiej sytuacji, ale los też go nie oszczędzał. A właściwie potraktował go nawet surowiej – wielka miłość Molly nadal żyła, jego niestety już nie. 

– Dlaczego mu wtedy nie uwierzyłaś? 

To pytanie nurtowało go od początku tej opowieści. Przecież Sherlock twierdził, że za drugim razem powiedział to szczerze. Carter nie miał powodu, żeby w to nie wierzyć. Czemu więc patolog, która świetnie potrafiła odczytywać ludzkie uczucia, tego nie dostrzegła? 

– Zapewniam cię, że gdybyś był przez lata krytykowany, lekceważony, manipulowany, często ignorowany i upokarzany, też byś nie uwierzył – odparła smutno. – Zresztą znasz go już trochę. Nie można przyjmować za pewnik większości tego, co on mówi. Okoliczności, w których padły te słowa, też nie były zbyt sprzyjające. Uznałam, że to kolejna jego gierka, że znowu chce wykorzystać mnie i moje uczucia do własnych celów. Było to niedługo po tym, jak znów wrócił do narkotyków. Nic nie wskazywało na to, że rzeczywiście czuje to, co mówi. 

– A teraz w to wierzysz? 

Przez ostatnie tygodnie wiele razy wracała do wspomnień z tego zdarzenia. Próbowała przypomnieć sobie wszystkie szczegóły. Jakie dokładnie padły słowa i jak były one wypowiedziane. Jedyne, czego była pewna, to zdenerwowanie w głosie detektywa i jej próba przeciwstawienia się jego prośbie. Reszta była tylko rozmytym tłem. Po jakimś czasie przypomniało jej się, że kiedy wymusiła na nim, aby on pierwszy to powiedział, zrobił to dwa razy. Za pierwszym brzmiało to niepewnie i niezbyt przekonująco. Za drugim jednak... musiało być w tym coś, co wcześniej przegapiła. Niewykluczone, że kryła się w tym szczerość. 

– Sama nie wiem – odparła, parząc mężowi w oczy. Chciała, aby widział, że mówiła prosto z serca. – Momentami wydaje mi się, że to może być prawda. Wszyscy dookoła próbują mnie przekonać, że tak właśnie jest. I wtedy zaczynam oswajać się z myślą, że może jednak rzeczywiście on coś do mnie czuje. Potem przypominam sobie jednak te wszystkie lata, kiedy traktował mnie jak osobistą służącą, którą można pomiatać na prawo i lewo, i zaczynam w to wątpić. Bo przecież gdyby naprawdę mnie kochał, nie robiłby mi tych wszystkich okropnych rzeczy, nie raniłby mnie. Kiedyś wiele oddałabym za to, aby ta pierwsza wersja była prawdą, ale teraz, kiedy już ułożyłam sobie życie chyba wołałabym pozostać dla niego niewiele znaczącą znajomą, która będzie na każde jego zawołanie. 

Nie powiedziała tego tylko po to, aby udobruchać Ryana. Już jakiś czas temu zdała sobie sprawę, że kurczowo trzymała się marzenia o byciu z Sherlockiem, bo wydawało jej się, że to najpiękniejsze, co mogłoby ją spotkać. Doszła jednak do wniosku, że wizja ich związku faktycznie była cudowna, ale z pewnością nie byłaby ona nawet w najmniejszym stopniu bliska rzeczywistości. Detektyw nie był człowiekiem stworzonym do nawiązywania głębszych relacji międzyludzkich. To nie mogłoby się udać. Wcale nie byłaby z nim tak szczęśliwa, jak sobie to wyobrażała. 

I właśnie to przekonanie pozwoliło jej nabrać nowej wiary w siebie i nowy związek. Zresztą nie musiała długo czekać. Carter był pierwszym mężczyzną, z którym zaczęła się umawiać po wyjeździe do Stanów. I od razu los się do niej uśmiechnął. 

Jej mąż był zupełnym przeciwieństwem Holmesa. Troszczył się o swoich bliskich, zawsze był skory do pomocy, zabierał ją w urocze miejsca, poświęcał jej sporo uwagi, wspierał, po prostu był obok, kiedy tego potrzebowała. Patrząc na to wszystko z perspektywy czasu, nie mogła uwierzyć, jakim cudem zakochała się w aroganckim dupku, który ledwo co ją zauważał. Musiała być naprawdę samotna i zdesperowana. Ale teraz już nie była. Miała przy sobie najwspanialszego faceta, jakiego mogła sobie tylko wymarzyć. 

– Posłuchaj – zaczął poważnym tonem Ryan i Molly już wiedziała, że padną teraz jakieś ważne słowa. – Nie mogę mieć do ciebie żadnych pretensji czy żalu. Często nie mamy wpływu na nasze uczucia i nic nie można z tym zrobić, nie ma sensu nikogo za to winić. Wiesz, że cię kocham, ale nie będę zatrzymywał cię na siłę. Jeśli uznasz, że to Sherlock jest miłością twojego życia i chcesz z nim spędzić resztę swoich dni, nie mam zamiaru stawać ci na drodze. Pozwolę ci odjeść, bo to na czym najbardziej mi zależy, to twoje szczęście. 

Patolog wpatrywała się w Amerykanina szeroko otwartymi oczami. Nie spodziewała się takiej przemowy. Bardzo ją ona zaniepokoiła.  

– O czym ty w ogóle mówisz, Ryan? – zapytała podniesionym głosem. – Czy w ciągu tej rozmowy dałam ci do zrozumienia, że chcę cię zostawić? 

Naprawdę się jej to nie podobało. Owszem, przyznała się do swoich uczuć względem Sherlocka, ale nie było mowy o żadnym rozstaniu. Nawet przez myśl jej to nie przeszło! Dlaczego więc Carter traktował ją tak, jakby już się pogodził z faktem, że jego żona zostawia go dla innego?

– Nie – przyznał zgodnie z prawdą. – Ale kiedy przemyślisz sobie wszystko na spokojnie, możesz dojść do wniosku, że to jednak jego kochasz bardziej. A wtedy po prostu pozwolę ci odejść. 

Molly nie mogła uwierzyć w to co słyszy. 

– Boże, Ryan, przestań wygadywać głupoty! – krzyknęła, zrywając się z kanapy. – Tak, kocham Sherlocka, ale to nie znaczy, że chcę z nim być! Niektóre osoby są lepsze w naszych oczach niż w rzeczywistości, i tak właśnie jest tym razem. Odkąd jestem z tobą, ani razu nie pomyślałam o tym, że mogłabym być z nim. Zrozumiałam, że nawet gdybyśmy się na to zdecydowali, to oboje dusilibyśmy się w tym związku. To nie mogłoby się udać. Nie bylibyśmy szczęśliwi. Ale ja jestem szczęśliwa z tobą i myślałam, że ty ze mną też.

– Bo tak jest – odparł spokojnie policjant.

 Zupełnie nie rozumiał wybuchu żony. Przecież powiedział to wszystko w dobrej intencji. Chciał, aby wiedziała, że mimo aktu zawarcia małżeństwa nie musi czuć się w obowiązku trwać przy jego boku, jeśli by ją to unieszczęśliwiało. 

– To czemu namawiasz mnie do zburzenia tego, co udało nam się zbudować, jednym niewłaściwym ruchem, jakby to był domek z kart? – spytała Molly z nutką rozpaczy w głosie. – Oboje ciężko pracowaliśmy na to, gdzie teraz jesteśmy. Oboje mamy za sobą bolesne wspomnienia, nieszczęśliwe miłości. Ale udało nam się to przezwyciężyć, ułożyć życie na nowo. Po co to niszczyć? 

Patolog czuła, jak narastające w niej od tygodni emocje wreszcie znalazły swój upust. Nie znosiła się z nikim kłócić. A zwłaszcza ze swoimi najbliższymi. Tym razem jednak Ryan nie dał jej wyboru. Nie chciała się na nim wyżywać. Nie był niczemu winny. To ona nie mogła dojść do ładu ze swoimi pogmatwanymi uczuciami. Jednak te niedorzeczne sugestie wyprowadziły ją z równowagi. 

– Wiesz, że nigdy nie przestałem kochać Kate – powiedział Carter, również podnosząc się do pozycji stojącej. – I wiele bym oddał, aby znów ją przytulić, pocałować. Ale nie będę już nigdy miał na to szansy. Ale ty nadal ją masz. I nie chcę, żebyś ją przeze mnie zmarnowała. 

Molly znów poczuła łzy pod powiekami. Nie była pewna, czy w tym momencie chciała przytulić męża i podziękować mu za danie wolnej ręki, czy rzucić się na niego z pięściami, bo tylko jeszcze bardziej namieszał jej w głowie. Byłoby jej o wiele łatwiej, gdyby zakazał jej wszelkich kontaktów z detektywem, kazał jej wyrzucić go z myśli i serca. Wtedy uzyskałaby potwierdzenie, że takie postępowanie było jedynym właściwym. Ryan nigdy jednak nie był zaborczy. Zawsze zależało mu na jej dobru. Jak się okazało na tyle mocno, że byłby w stanie bez oporów oddać ją w ramiona innego mężczyzny. Z jednej strony to w nim uwielbiała, ale z drugiej utrudniało jej to tylko podjęcie odpowiedniej decyzji. 

– Ale ja wcale nie chcę mieć tej szansy – szepnęła, szlochając. – Nie chcę! – krzyknęła frustrowanym głosem. 

Już dawno nie czuła się tak rozbita emocjonalnie. W głowie miała chaos, który nie sposób było uporządkować. Tłumiła w sobie to wszystko, bo sądziła, że jakoś sobie z tym poradzi. Że wszystko jakoś samo się ułoży. Ale zamiast wracać do normy, sprawy coraz bardziej się komplikowały. Aż w końcu wybuchła. Zazwyczaj była oazą spokoju, ale w tej chwili chciała tylko porządnie się wykrzyczeć i wypłakać. Niczego to nie zmieni, nie rozwiąże jej problemów, ale może przynajmniej zrobi się jej lżej na sercu. 

– Czy ty sama siebie słyszysz?! – zirytowany Carter również podniósł głos, ta rozmowa zaczynała wymykać się spod kontroli, zaczęła go przerastać. – Wiesz ile osób chciałoby być na twoim miejscu?! Ja chciałbym być! 

– Chciałbyś kochać się w człowieku, który ma cię gdzieś?! 

– Chciałbym móc spędzić całe życie z kobietą, którą naprawdę kochałem! 

Po tych słowach zapadała głucha cisza i Ryan od razu ich pożałował. Poczuł, że nie było one właściwe. Nie to miał na myśli. Nie tak powinno to zabrzmieć. Pełna bólu mina jego żony mówiła sama za siebie. Dlaczego ta rozmowa poszła w tak złym kierunku? 

– Molly, kochanie – zaczął, podchodząc do niej z wyciągniętą ręką. 

– Zostaw mnie – warknęła, odsuwając się od niego. – A więc jednak mnie nie kochasz? – szepnęła tonem głosu, który złamał Carterowi serce. 

– Dobrze wiesz, że to nie prawda – powiedział łagodnym głosem, chcąc ją przekonać, że słowa które przed chwilą padły, były jedną wielką pomyłką. – Nie chciałem tego powiedzieć. 

– Podczas kłótni mówimy to, co naprawdę myślimy – Molly powtórzyła słowa, które usłyszała kiedyś od Sherlocka, podczas prowadzenia jednego ze śledztw. – Sama już nie wiem, co jest prawdą, a co nie – dodała, przykładając dłonie do skroni, głowa zaczynała jej pękać. – Nie wiem już, w co i komu mam wierzyć. 

Co za ironia losu! Dwóch facetów twierdziło, że ją kocha, a ona nie była pewna, czy chociaż jeden z nich mówił to szczerze. Chciałaby teraz zapaść się pod ziemię i wrócić na jej powierzchnię, kiedy wszystko znów będzie takie jak dawniej, bo w tej chwili nie była już pewna, czy uda się jej jakoś to wszystko ułożyć. 

Czemu musiała mieć w życiu takiego cholernego pecha? Los ciągle rzucał jej kłody pod nogi, ledwo udało się jej pozbyć jednej, za chwilę pojawiała się kolejna, o wiele trudniejsza do przeskoczenia. Była już zmęczona ciągłą walką o szczęście i święty spokój. 

– Zapomnijmy o tym, dobrze? – odezwał się Amerykanin, chcąc jakoś ratować sytuację. 

– Muszę sobie to wszystko przemyśleć – odparła cicho Molly, po czym odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę przedpokoju. 

Carter podążył za nią. 

– Nie bądź niemądra – próbował ją przekonać. – Jest już ciemno i zimno. Zmarzniesz i się przeziębisz. 

W tej chwili patolog w ewentualnej chorobie upatrywała swój najmniejszy problem. Musiała wydostać się na świeże powietrze, oczyścić nieco umysł, ochłonąć. Dla ich obojga będzie lepiej, kiedy przez jakiś czas nie będą przebywać pod tym samym dachem. 

– Spokojnie. Nic mi nie będzie. Potrafię o siebie zadbać – powiedziała, zakładając płaszcz i chwytając za torebkę. – Nie bój się – dodała nieco łagodniejszym tonem, widząc zmartwioną twarz Ryana. Nie miała wątpliwości, że naprawdę się o nią martwił. – Wrócę. 

Nie czekając na jego odpowiedź, otworzyła drzwi, wyszła i szybko zamknęła je za sobą. Zaczerpnęła głęboko orzeźwiającego, chłodnego powietrza, po czym, nie zastanawiając się, dokąd zmierza, ruszyła przed siebie. Idąc w stronę furtki, czuła na sobie wzrok wyglądającego przez okno męża. Nie obróciła się. Musiała się od tego odciąć. Inaczej nadal będzie trwać w martwym punkcie. 

O tej porze oświetlane mdłym światłem latarni ulice były niemalże puste. Gdyby ktoś ją zaatakował nie miałaby szans na obronę czy wezwanie pomocy. Pewnie ten fakt powinien wzbudzić w niej strach czy chociaż niepokój, ale jej głowa była zaprzątnięta zupełnie innymi sprawami. Kompletnie nie zwracała uwagi na to, gdzie szła ani co wokół niej się działo. Naprawdę mało ją to w tej chwili obchodziło. 

Ale była głupia, wierząc, że wszystko wreszcie się ułożyło, że pokonała już wszystkie przeciwności losu i w końcu czeka ją zupełnie beztroskie życie. Powinna wiedzieć, że to tylko złudzenie, zwykła iluzja. Tak bardzo jednak trzymała się myśli, że wszystko jest na właściwym miejscu, że kompletnie przegapiła sygnały ostrzegawcze, że coś może pójść nie tak. A teraz było już za późno, aby coś z tym zrobić. Znajdowała się w samym centrum tego chaosu i nie miała zielonego pojęcia, jak go ogarnąć. Jej bliscy wcale jej tego nie ułatwiali. Wręcz przeciwnie – dolewali tylko oliwy do ognia, błędnie myśląc, że jej to pomoże. Najwyraźniej mogła liczyć tylko na siebie. 

Nagle oślepił ją jakiś jaskrawo migoczący neon. Nawet nie zauważyła, kiedy znalazła się na ulicy pełnej nocnych barów i klubów. Zatrzymała się na chwilę przed wejściem do jednego z nich.
Nigdy nie była typem osoby topiącej smutki i zmartwienia w alkoholu. Uważała to za akt głupoty i użalania się nad sobą. Teraz jednak, kiedy znalazła się w tak beznadziejnej sytuacji, zaczęła rozważać wypicie jakiegoś mocniejszego drinka. Ale tylko jednego – tak, żeby ją rozluźnił, ale nie upił. W końcu musiała jakoś wrócić do domu. 

Po dłuższym zastanowieniu i chwili zawahania, ruszyła niepewnie w stronę wejścia. Przekroczyła próg baru z obietnicą złożoną samej sobie, że nie zrobi niczego głupiego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro