Rozdział piętnasty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

w którym Sherlock zasiewa w Molly ziarnko niepewności


– Jesteś pewien, że to dobry pomysł? – spytała Molly, patrząc na swojego męża z nutką powątpiewania i niepokoju. 

– Nie – odparł w pełni poważnie Ryan. – Ale lepszego nie mamy. 

Carter od dłuższego czasu zajmował się sprawą defraudacji niemałej sumy pieniędzy z konta pewnej fundacji. Od początku był praktycznie tylko jeden poważny podejrzany, ale do tej pory nie udało mu się niczego udowodnić. Facet naprawdę dobrze się ukrywał. Albo był niewinny (w co ,szczerze mówiąc, mało kto wierzył). 

Grupa policjantów miała go na oku i wiedzieli, że tego wieczoru wybierał się ze swoją małżonką na bardzo wystawny bankiet dla ludzi z górą pieniędzy na koncie. To kolejny sygnał, że coś było na rzeczy. Niestety trzeba było jeszcze zdobyć odpowiednie dowody, a z tym już gorzej. Przyjęcie było imprezą zamkniętą, więc nikt nie mógł sobie tam tak po prostu wejść. A już na pewno nie kilkoro uzbrojonych funkcjonariuszy prawa. Ryan wpadł więc na pomysł, aby wysłać tam jakieś wtyczki. Jednak ku jego zaskoczeniu, nikt nie chciał się wybrać na przyjęcie dla snobów. Nie pomogła nawet obietnica dodatkowej zapłaty. Sam natomiast nie mógł tam pójść, gdyż wcześniej przesłuchiwał podejrzanego, więc ten pewnie bez problemu by go rozpoznał. A chodziło przecież o to, aby zdobyć obciążające go dowody bez zwracania jego uwagi. 

Amerykanin myślał już, że będzie musiał zrezygnować z tego planu, kiedy niespodziewanie z pomocą przyszedł mu Sherlock. Oznajmił, że nie ma najmniejszego sensu wysyłać tam „tych głąbów z policji", bo i tak wyszliby stamtąd z pustymi rękami, po czym zadeklarował gotowość do wykonania tego zadania. Carter nie prosił go o tę przysługę, gdyż z góry założył, iż detektyw odmówi. Przecież nie znosił tego typu imprez. Skoro jednak sam zaproponował, że się z tym upora, to głupotą byłoby nie skorzystać z takiej okazji. 

Jednak zaraz potem pojawił się kolejny problem – na takie przyjęcia chodzi się najczęściej parami. A więc, żeby się nie wyróżniać, musieli załatwić Holmesowi jakąś osobę towarzyszącą. Ten natomiast momentalnie się oburzył, że on nie będzie współpracował z żadną „denerwującą, nieznaną paniusią", bo to tylko spowoduje spadek efektywności jego pracy. Po zaledwie kilku minutach rozmowy, Ryan przekonał się, że jedyną kobietą, która według wymagań Sherlocka wchodziła w grę, była jego żona. 

Molly od samego początku nie była zbytnio zadowolona z tego obrotu sprawy, ale ostatecznie zgodziła się na tę całą mistyfikację. Widziała, jak ta sprawa spędza jej mężowi sen z powiek, i chciała, aby w końcu doprowadził ją do końca. A jeśli ceną za to było pójście na bal w towarzystwie Holmesa... No cóż, jakoś to przeżyje.  

Dlatego też wcisnęła się w znalezioną w odmętach szafy wieczorową suknię w kolorze głębokiego turkusu i najwyższe szpilki, jakie miała. Włosy pokręciła lokówką, a makijaż zrobiła nieco mocniejszy niż zazwyczaj. W końcu miała wyglądać na kogoś, kto ma kasy jak lodu i wydaje ją, na co się tylko da. 

– Przepięknie wyglądasz – szepnął jej do ucha Ryan, kiedy stali w pewnej odległości od budynku, w którym odbywał się bankiet, czekając na przybycie detektywa. 

– Dziękuję – odparła z uśmiechem. – Szkoda tylko, że nie idziesz tam ze mną – dodała smutnym głosem. 

Nie wiedziała, jakim cudem policji udało się załatwić zaproszenie na to przyjęcie, ale póki było to legalnie, nie wnikała w szczegóły. Miała lekką tremę, gdyż była to bardzo ekskluzywna impreza i nikogo nie będzie tam znać. Przy Carterze na pewno czułaby się swobodniej. Natomiast wizja spędzenia tego, i tak niekomfortowego, wieczoru w towarzystwie Holmesa napawała ją jeszcze większym dyskomfortem. 

– Wiem, kochanie – powiedział, głaszcząc ją lekko po policzku. – Ale mówiłem ci, że nie mogę się tam pokazać. Poza tym Sherlock jest bardziej spostrzegawczy. Może zauważy coś, czego ja nie potrafię dostrzec od tak długiego czasu. 

Patolog starała się nie okazywać lekkiego niezadowolenia, jakie odczuwała w związku z tą sytuacją. Nie chciała zbytnio narzekać, przypuszczając, że dla Ryana wysyłanie żony na imprezę z innym mężczyzną również nie było szczytem marzeń. Aby dodać im obojgu nieco otuchy, przybliżyła się do męża i złożyła na jego ustach dość czuły pocałunek. 

– Na Boga, czy możecie przestać wciskać sobie języki do gardeł? – Usłyszeli po chwili. – Rozmażesz jej cały makijaż, a ja nie mam zamiaru pokazywać się publicznie z kimś, kto wygada jak nieudolnie wykonany strach na wróble. 

Niechętnie oderwali się od siebie i obrócili w stronę Sherlocka. Na jego widok Molly na chwilę zaparło dech w piersiach. Zawsze prezentował się nienagannie, wręcz zachwycająco, ale tym razem – w doskonale dopasowanym fraku – po prostu ją onieśmielał. Była pewna, że z ich dwójki ludzie będą się oglądać zdecydowanie częściej za nim niż na nią. 

Detektyw natomiast przestudiował ją uważnie z góry do dołu, ale nic nie powiedział. Przez lata nauczyła się jednak, że w tych sprawach milczenie jest jak jego aprobata, więc uznała to za komplement. Lepsze to niż wysłuchiwanie listy zażaleń w stylu: „ta sukienka cię pogrubia, a ten kolor szminki zupełnie do niczego nie pasuje". 

– Możemy przejść do zadania? – spytał Holmes po chwili ciszy. – Wiecie, że nie znoszę marnować czasu. 

Bez słowa Carter zaczął szukać czegoś w kieszeni kurtki. Po chwili wyciągnął z niej kartkę, która okazała się imiennym zaproszeniem. 

– Proszę – powiedział, podając ją Sherlockowi. – Bez tego nie wejdziecie. 

Detektyw rzucił na nią okiem, po czym schował do wewnętrznej kieszonki fraku. 

– Skoro mam już wszystko, co potrzebne, to chyba możemy zaczynać, prawda? – zwrócił się w stronę Molly, która stała niemalże nieruchomo od momentu, w którym się zjawił. 

Uzmysłowiwszy sobie, że ta wypowiedź była skierowana do niej, uśmiechnęła się lekko i kiwnęła twierdząco głową. Zaraz po tym wymierzyła sobie mentalny policzek. Twój mąż stoi obok, a ty gapisz się na innego faceta jak na ósmy cud świata! Powinnaś się wstydzić! 

– W takim razie chodźmy – oznajmił Holmes, podając jej swoje ramię. 

Ten gest nieco ją zaskoczył, ale po chwili wahania podała mu swoją rękę. W końcu jeśli mieli udawać parę, musiało to wypaść jak najbardziej naturalnie. 

Wzajemny dotyk sprawił, że ich oboje przeszły lekkie dreszcze. Zupełnie tak samo jak ostatnio. Tylko, że wtedy było to przypadkowe i ledwo wyczuwalne. Teraz natomiast byli świadomi tego, jak reagują na siebie nawzajem. I szczerze mówiąc, nie wiedzieli, co z tym fantem zrobić.
Patolog spojrzała na Ryana, zastanawiając się, czy zauważył to dziwne napięcie, które powstało między nią a detektywem. Carter wydawał się jednak zupełnie nieświadomy tego, że właśnie stało się coś niewłaściwego. 

– To powodzenia – zawołał za nimi Amerykanin, kiedy zaczęli się kierować w stronę odpowiedniego budynku. – Liczę na was! 

Sherlock na te słowa przewrócił tylko oczami, a Molly posłała mężowi szeroki uśmiech. 

Drogę do drzwi wejściowych pokonali w ciszy. Oboje czuli się nieco spięci w swoim towarzystwie, zwłaszcza ze względu na kontakt fizyczny, który w gruncie rzeczy nie był konieczny, ale żadne z nich również nie chciało z niego rezygnować. 

Odźwierny, sprawdzający listę gości, poprosił o ich zaproszenie. Przez chwilę, kiedy studiował je uważnie, doktor Carter miała przeczucie, że odkryje ich podstęp i zadzwoni po policję (co byłoby doprawdy absurdalne, bo przecież to policja ich tu przysłała). Mężczyzna jednak uśmiechnął się do nich i, oddając zaproszenie, powiedział: 

– Życzę miłego wieczoru, państwo Holmes. 

Dobrze, że Sherlcok miał dość siły, aby przeciągnąć Molly przez próg, bo gdyby nie to, stałaby jak słup soli, tarasując tym samym wejście do budynku.  

Nikt jej nie uprzedził, że mają udawać małżeństwo! Owszem, zgodziła się na tę całą farsę, ale mieli być partnerami. W praktyce niby niczym to się nie różniło, ale jakoś nie do końca podobała się jej wizja bycia panią Holmes. 

– Nie udawaj, że tak to przeżywasz. – Usłyszała szept detektywa, kiedy wchodzili do sali bankietowej. – Przecież jesteś mężatką, więc nawet nie musisz się zbytnio wysilać. A że zmienił się mąż... No, cóż. Musisz jakoś to przeboleć. Zresztą nie uważam, aby to była tak zła zamiana – dodał, uśmiechając się do niej cwaniacko. 

Miała ochotę uderzyć go torebką. Powstrzymała się jednak, widząc przed sobą dziesiątki dystyngowanych, zapewne obrzydliwie bogatych par zgromadzonych w jednym pomieszczeniu. Co prawda nikt nie zwracał na nich większej uwagi, ale wolała, aby tak pozostało. 

Koło nich pojawił się kelner z kieliszkami szampana. Sherlock kategorycznie odmówił, a Molly z wielką chęcią poderwała jeden z nich. Coś czuła, że nie zniesie tego wszystkiego na trzeźwo. 

Szli w głąb sali, rozglądając się uważnie dookoła. Patolog czuła się, jakby trafiła do jakiegoś równoległego świata. Kobiety, które mijała, mimo średniego wieku, wyglądały doprawdy olśniewająco. Sama czuła się przy nich jak kopciuszek i zaczęła się zastanawiać, co ona, do diabła, w ogóle tutaj robi. Powtarzała sobie jednak, że to wszystko dla dobra psychicznego jej męża, dla wymiaru sprawiedliwości, dla tych biednych ludzi, którzy zostali okradzeni. To tylko jeden wieczór. Da radę. 

Sherlock natomiast zupełnie nie skupiał się na wyglądzie czy ubiorach zebranych gości. Szukał tylko jednego mężczyzny, który był „jego sprawą". Aby wykonać swoją misję, musiał oczywiście namierzyć swój cel, a potem w miarę możliwości nie spuszczać go z oczu. 

Po kilku minutach zauważył w końcu człowieka, którego szukał. Siedział przy stole, zaciekle z kimś dyskutując. Kobieta, zajmująca miejsce obok niego, będąca prawdopodobnie jego żoną, nie wykazywała zbytniego entuzjazmu. Wydawała się znudzona i niezadowolona z faktu, że mąż kazał jej tu przyjść. To sprawiało, że cała sprawa rzeczywiście wyglądała dość podejrzanie. 

Niedługo później znaleźli przypisany im stolik. Mieściło się przy nim pięć par, ale póki co zajęte były zaledwie cztery krzesła. Molly kiwnęła lekko głową na przywitanie, na co goście odpowiedzieli tym samym gestem. Sherlock oczywiście nawet nie spojrzał w ich stronę, tylko zajął miejsce, które dawało mu najlepszy widok na swój cel. Patolog nie zostało nic innego, jak usiąść obok niego. 

– Co sądzisz o jej sukience? – spytał detektyw przyciszonym głosem, wskazując ukradkowo na towarzyszkę podejrzanego. 

Doktor Carter spojrzała w tamtą stronę i przyjrzała się uważniej kobiecie. Uznała, że Holmes pyta ją o zdanie, gdyż niezbyt znał się na kobiecej garderobie. Ona też nie obracała się w luksusach i zapewne nigdy nie będzie jej stać na kreacje, które miała okazję tutaj podziwiać, ale to zdecydowanie jej ten temat był bliższy. 

– Elegancka jak wszystkie tutaj, ale niezbyt droga – odparła tym samym tonem, aby nie zwracać na siebie uwagi osób siedzących przy tym samym stole. – Na pewno jednak droższa od mojej. 

Spoglądając na swoją turkusową suknię, która przed przekroczeniem progu tej sali wydawała jej się godna światowych salonów, czuła się naprawdę żałośnie. Starała się jednak o tym nie myśleć. Nawet jeśli zebrane tutaj kobiety szeptały sobie złośliwe komentarze na jej temat, to nie miało znaczenia. Nigdy więcej ich przecież nie zobaczy. 

– A więc raczej nie wydała na nią zdefraudowanych pieniędzy – stwierdził Holmes. – Jest kilka możliwości, dlaczego tego nie zrobiła. Może być wściekła na męża za tę kradzież i odmawiać korzystania z nowego zastrzyku gotówki. Ale wtedy raczej by z nim nie przyszła. Chyba że ją zastraszył. Co wcale nie jest takie bezpodstawne, bo wydaje się, jakby chciała być w każdym innym miejscu na ziemi tylko nie tutaj. Być może w ogóle nie wie o pieniądzach. Co z kolei jest raczej mało prawdopodobne. Przychodząc do tego miejsca, musiałaby przynajmniej coś podejrzewać. Istnieje jeszcze inna opcja – specjalnie nie wydają tej kasy. Albo chcą zmylić trop policji, albo zamierzają przeznaczyć ją na jakiś konkretny cel, który zapewne jeszcze bardziej ich wzbogaci. 

Mimo iż znała go od lat, Molly nadal była pod wielkim wrażeniem umiejętności Sherlocka. Wysnucie kilku bardzo prawdopodobnych teorii na podstawie jednej sukienki i miny jej właścicielki to naprawdę nie lada wyczyn. Dla niego to jednak oczywista oczywistość. 

– Jak więc zdobędziemy jakieś dowody? – spytała, ciągle przyglądając się podejrzanej parze. 

– Nie przyszli tu tylko po to, żeby się polansować – wyjaśnił detektyw. – Muszą mieć w tym jakiś cel. Przypuszczam, że chcą się dogadać z kimś w sprawie jakiejś opłacalnej inwestycji. Dlatego musimy uważnie patrzeć na to, z kim rozmawiają. Takie bankiety to świetna okazja dla tych wszystkich obrzydliwie bogatych biznesmenów, aby załatwiać jakieś swoje szemrane interesy. Tak że póki co zostajemy przy obserwacji. 

Patolog to jak najbardziej odpowiadało. Nie miała zbytnio ochoty rozmawiać z obcymi jej ludźmi, bo zazwyczaj nie kończyło się to zbyt dobrze. Co prawda nie była już tak nieśmiała jak kiedyś, ale konwersacje o niczym nadal nie były jej mocną stroną. 

Siedzieli więc w ciszy, obserwując swoich podejrzanych. Mężczyzna w dalszym ciągu rozmawiał z tym samym facetem i pod żadnym względem nie wyglądało to jak dobijanie kilkumilionowego targu. Zapowiadało się na to, że cały wieczór przesiedzą w milczeniu, próbując dopatrzeć się czegoś, co mogłoby wydawać się podejrzane. 

Pierwszy odezwał się Sherlock. 

– Co tam słychać u Colina? – spytał obojętnym tonem. – Skończył składać szkielet? 

– Tak, skończył – odparła z lekkim uśmiechem. – Musiałam mu trochę pomóc, ale większość zrobił sam. Teraz uczy się nazw wszystkich narządów i kości. 

– To dobrze. Niech sam zdobywa wiedzę, bo w szkole nie uczą niczego przydatnego. 

Molly przewróciła tylko oczami, nic nie odpowiadając. Wiedziała, że jakakolwiek próba wytłumaczenia, że jest inaczej, skończyłaby się tylko niepotrzebną kłótnią. Detektyw miał swoje, niepodważalne poglądy i często nie było sensu wyprowadzać go z błędu. 

Nastała kolejna chwila ciszy. Wokoło nie działo się nic ciekawego czy niepokojącego. Podejrzani nadal nie zmienili swojej pozycji. Patolog zaczynało się nieco nudzić. Nigdy nie mogła zrozumieć, jak policjanci mogą całymi dnami stać pod czyimś domem i obserwować otoczenie. Przecież to tak potwornie nudne! Rzadko używała tego słowa, ale w chwili obecnej naprawdę czuła się znużona. Jedyną jednak rozrywką, jaką mogła sobie zapewnić, była rozmowa z Sherlockiem. Wiedziała, że może się to źle skończyć, ale postanowiła zaryzykować. 

– Pewnie cieszysz się z powrotu Johna – zagadnęła, popijając szampana. 

Nie zaszczycił jej nawet krótkim spojrzeniem. Nadal wpatrywał się w swój cel. 

– Umiarkowanie. Trochę się rozleniwił i jest mało użyteczny. Za to ty najwyraźniej bardzo cieszysz się z faktu, że możesz w końcu oglądać Rosie na żywo. 

Ostatnie słowa wybrzmiały naprawdę ostro. Tak, jakby chciał po raz kolejny wypomnieć jej, że przez te dwa lata miała kontakt z Watsonem i jego córką. Jeśli oczekiwał z tego względu jakichś przeprosin, to nie miał na co liczyć. Nie miała zamiaru przepraszać za to, że bardziej zależało jej na chrześnicy niż na człowieku, który złamał jej serce. 

– Owszem – odparła spokojnie, nie zważając na ton wypowiedzi Holmesa. – Bardzo za nią tęskniłam. Za wami wszystkimi. 

– Za mną też? – spytał poważnie, posyłając jej szybkie, krótkie spojrzenie. 

Zaskoczył ją tym pytaniem. W pierwszej chwili kompletnie nie wiedziała, co powiedzieć. Z grzeczności wypadałoby odpowiedzieć twierdząco. Wiedziała jednak, że Sherlock wyczuje każdy możliwy fałsz na kilometr. Pozostawała jej więc prawda, która wcale nie była taka łatwa.  

– Czasami – szepnęła. 

I tak rzeczywiście było. Miała momenty, w których go nienawidziła, i takie, w których tęskniła za nim całym sercem. Przez pierwszych kilka tygodni przepłakała wiele nocy. Ze złości, rozpaczy czy bezsilności. Z czasem udało się jej to jakoś załagodzić. Rzuciła się w wir pracy, poznała nowych znajomych, zaczęła spotykać się z Ryanem i jakoś życie toczyło się dalej. Potem zdarzało się jej myśleć o Londynie, o ludziach, których tu zostawiła, o Sherlocku, ale nie było to już tak bolesne jak zaraz po wyjeździe. 

Z Holmesem sprawy miały się dokładnie na odwrót. Z początku zniknięcie Molly nie było dla niego takim wielkim ciosem. Był przekonany, że szybko zrozumie, co straciła i wróci do niego, zapewniając o swoim wybaczeniu i miłości. Czekał tak kilka dni, tydzień, miesiąc, rok, a jej nadal nie było. I dopiero wtedy zaczęła kłębić się w nim złość i gorycz. Tłumił ją w sobie, bo nie chciał, aby ktokolwiek dostrzegał jego słabość. Rozmowy na temat patolog ucichły i wszyscy zapewne stwierdzili, że już zapomniał, że już mu przeszło. Nic bardziej mylnego. Z każdym kolejnym dniem, przy każdej nawet najzwyczajniejszej czynności uświadamiał sobie, jak bardzo mu jej brakowało i o ile lepiej wyglądałby świat, gdyby miał ją przy sobie. 

– A ja za tobą codziennie – powiedział tak cicho, że Molly nie była pewna, czy dobrze usłyszała. 

To wyznanie ją niemal zmroziło. Nigdy nie przypuszczałaby, że usłyszy od niego tego typu słowa. Szykowało się na poważną rozmowę, ale okoliczności nie były zbyt sprzyjające. Teraz żałowała, że w ogóle się odezwała. Trzeba było siedzieć cicho, popijając drinka. 

– Sherlock, to chyba nie jest najlepszy czas ani miejsce, aby... – zaczęła, ale przerwał jej, obracając gwałtownie twarz w jej stronę. 

– A kiedy będzie? Tobie może się wydaje, że już wszystko sobie wyjaśniliśmy, ale ja tak nie uważam. Jest jeszcze kilka kwestii, o których chcę, abyś wiedziała. Pewnie nie powinienem ci tego mówić, bo w końcu masz męża i podobno jesteś z nim szczęśliwa, ale wiesz, że nigdy nie przejmowałem się takimi rzeczami. 

Zrobił chwilę przerwy, aby spojrzeć na podejrzanego, który właśnie wstał od stołu i zaczął się kierować na przeciwną stronę sali. 

– O czym ty, do cholery, mówisz? – wykrztusiła Molly, która naprawdę zaczęła się obawiać tego, co może zaraz usłyszeć. Wiedziała, że po tym człowieku można się spodziewać wszystkiego. A często nawet tego najgorszego. 

Przez chwilę detektyw walczył ze sobą. Co w tej sytuacji było dla niego ważniejsze – rozmowa, którą chciał przeprowadzić już wieki temu, czy złapanie przestępcy na gorącym uczynku? Ostatecznie stwierdził, że kolejna próba podjęcia tematu swoich uczuć może nie być łatwa, więc skoro dotarł już tak daleko, nie miał zamiaru tego zmarnować. 

Spojrzał jej prosto w oczy. Ich twarze dzieliły centymetry. Oboje mieli przyspieszone oddechy. Napięcie sięgnęło zenitu. 

– Czy kiedykolwiek przeszło ci przez myśl, że to, co wtedy powiedziałem, było prawdą?

Nie czekając na odpowiedź, zerwał się z krzesła i pognał w stronę męskiej łazienki, za drzwiami której właśnie zniknął ich podejrzany. 

Zszokowana patolog zastygła w bezruchu z lekko otwartymi ustami. To się nie działo naprawdę. To nie mogła być prawda. 

Przez cały ten czas wmawiała sobie, że Sherlock jej nigdy nie kochał i nie pokocha. W końcu przecież sam wiele razy powtarzał, że nie jest zdolny do tego typu uczuć. To, jak zachował się po tym nieszczęsnym telefonie, tylko to potwierdzało. Do niej wreszcie zaczęło to docierać, aż po pewnym czasie w pełni się z tym pogodziła. A teraz on nagle chciał ją przekonać, że jest zupełnie inaczej. Tylko dlaczego robił to właśnie w tej chwili? Czy nie było na to o jakieś dwa lata za późno? Musiał wiedzieć, że taka rozmowa tylko namiesza jej w głowie. Kiedyś, słysząc takie wyznanie, skakałaby z radości. Obecnie czuła jednak niepokój i dezorientację. Wszystko, co sobie wypracowała, właśnie zaczynało się walić. Bała się, że jeśli detektyw ma dla niej jeszcze więcej takich rewelacji, to jej serce i umysł mogą tego nie przetrwać. 

Widząc wychodzącego z toalety Holmesa, potrząsnęła mocno głową, aby pozbyć się natłoku myśli. Nie mogła mu pokazać, jak bardzo poruszyły ją jego słowa. Będzie udawać, że nic takiego się nie stało. W tej chwili to była jej najlepsza strategia. Nie była jeszcze gotowa przyznać sama przed sobą, że w tamtym wyznaniu przed dwoma laty mogło tkwić ziarnko prawdy. 

– Mamy ten niezbędny dowód – powiedział, kiedy podszedł do stolika, pokazując jej trzymany w ręce dyktafon. – Facet był na tyle głupi, aby przyznać się swojemu przyszłemu, a właściwie to już chyba niedoszłemu, wspólnikowi, skąd ma taką grubą kasę na inwestycje. Nawet nie zadał sobie trudu, aby szeptać czy chociaż puścić wodę, która zagłuszyłaby ich głosy. Kretyn – dodał protekcjonalnie. 

Molly odetchnęła z ulgą. Detektyw zajął się wypełnieniem zadania i najwyraźniej zapomniał, o czym wcześniej rozmawiali. W głębi duszy miała nadzieję, że nigdy więcej już nie wrócą do tego tematu. 

– W takim razie możemy już chyba wyjść – zasugerowała, podnosząc się z krzesła. 

Tak naprawdę miała ochotę stamtąd uciec. Nie obchodziło jej już dobro śledztwa czy oczekiwania swojego męża. Chciała tylko znaleźć się jak najdalej od Sherlocka i móc nieco ochłonąć. 

– Tak, chodźmy – zgodził się Holmes. – Carter już się pewnie niecierpliwi. 

Szybkim krokiem ruszyli do wyjścia, tym razem trzymając się w bezpiecznej odległości od siebie.
Kiedy tylko opuścili budynek, patolog głęboko zaczerpnęła chłodnego, wieczornego powietrza. Była naprawdę szczęśliwa, że nie musiała przebywać tam ani minuty dłużej. Od początku nie podobał się jej ten pomysł i to przeczucie niestety okazało się uzasadnione. Nie przewidziała tylko, że aż tak bardzo ją to dotknie. 

Bez słowa ruszyli na drugą stronę ulicy, gdzie czekał na nich nerwowo przechadzający się po chodniku Ryan. Widząc ich, również zaczął kierować się w ich stronę, aby zmniejszyć dzielący ich dystans. 

– I co? Macie coś? – spytał z niecierpliwością w głosie. 

– Myślę, że powinno wystarczyć – odparł detektyw, podając mu dyktafon. 

Amerykanin uśmiechnął się szeroko. 

– Wielkie dzięki! – krzyknął, klepiąc Holmesa po ramieniu w przyjacielskim geście. – Będę ci się musiał jakoś odwdzięczyć. 

– Nie ma takiej potrzeby. Wiesz, że robię to dla zabicia czasu, a nie dla osobistych korzyści.  

Uradowany policjant zaśmiał się wesoło i kiwnął głową ze zrozumieniem. 

Był tak zaaferowany zdobyciem materiału dowodowego, że zupełnie nie zwrócił uwagi na stojącą nieco z boku, zamyśloną Molly. Sherlock za to posłał jej przeszywające spojrzenie, wyraźnie dając do zrozumienia, że jeszcze nie skończyli tamtej rozmowy. Po plecach przeszedł ją dreszcz. 

– Skoro to wszystko, to będę się zbierał – oznajmił detektyw po chwili ciszy. 

Ku swojemu zdziwieniu, pod wpływem impulsu, podszedł najpierw do Cartera, podając mu rękę na pożegnanie, a następnie przesunął się w stronę Molly. Zesztywniała, kiedy pochylił się nad nią, pocałował delikatnie w policzek, a potem szepnął do ucha: 

– Zastanów się nad tym, co ci dzisiaj powiedziałem. 

Oboje zauważyli, że zwlekał nieco z odsunięciem się od niej. Ostatecznie jednak spojrzał jej jeszcze raz prosto w oczy, a potem obrócił się na pięcie i po chwili zniknął w mroku. 

Dopiero po kilku sekundach patolog była w stanie swobodnie oddychać. To, czego właśnie doświadczyła, było fascynujące i przerażające zarazem. Już dawno czegoś takiego nie przeżyła.
Po paru chwilach wpatrywania się w miejsce, gdzie zniknął detektyw, zdała sobie sprawę, że Ryan przyglądał się jej podejrzliwie. Po raz kolejny tego wieczoru wymierzyła sobie mentalny policzek. Jak mogła się tak zachować w obecności męża?! Jeszcze kilka takich akcji i zacznie ją podejrzewać o zdradę. I kto wie, czy nie będzie się to mijało z prawdą. 

– Co to niby miało być? – spytał dość surowym tonem. Rzadko go używał, ale w chwili obecnej nie mogła mieć do niego o to pretensji. Po tym, czego był właśnie świadkiem, miał do tego prawo. 

– Nic takiego – odparła najbardziej beztroskim tonem, na jaki było ją stać. – Chyba trochę za bardzo wczuliśmy się w role – dodała, biorąc męża pod rękę i wtulając się w jego ramię. 

Nie była pewna, czy go przekonała, ale jedno wiedziała na pewno – Sherlock zasiał w niej ziarnko niepewności, które właśnie zaczynało kiełkować.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro