[2] Rozdział 11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Julian z zamyśleniem wpatrywał się w cztery niezwykle podobne do siebie błyszczące kamienie. Każdy z nich osadzony był na pięknym pierścieniu, który z kolei układał się w coś, co swym kształtem przypominało pnącza.

— Więc... Jak sądzisz... — Devlin stanął tuż obok brata. — Który spodoba jej się najbardziej?

— Kazałeś elfom wykonać cztery pierścienie tylko dlatego, że nie wiesz, który z nich spodoba się Carmen? — zapytał, zerkając na króla, który odetchnął głęboko, jakby ze zmęczeniem i lekką irytacją.

Potem ruszył w kierunku okna, aby stanąć tuż przy nim i zza ciężkiej zasłony zerknąć w kierunku ogrodu, w którym Carmen bawiła się razem z roześmianym Castielem.

— Chcę, aby wszystko było tak, jak należy — odparł po chwili. — Chcę dać im tylko to, co najlepsze...

Julian pełnym gracji ruchem stanął tuż za ramieniem brata.

— Wiesz, że będziesz musiał ją przemienić, prawda? — Głos miał niewiele głośniejszy od szeptu.

— I zrobię to. W odpowiednim czasie. — Nie odrywał wzroku od Carmen. — Ale najpierw... Chcę uczynić ją królową. Chcę widzieć, jak wszyscy padają jej do stóp...

— Masz pojęcie, jak zareagują poddani, gdy tylko dowiedzą się, że od teraz władać ma nimi... Cóż, nie umniejszając Carmen, zwykła śmiertelniczka? Przecież wiesz, że ludzkie istoty od lat uważane są za słabe, kruche i nie warte więcej niż...

— Zważaj na słowa, bracie — niemal syknął, w końcu zerkając na Juliana. — Zdanie innych jest mi szczerze obojętne. Do chwili, w której korona spoczywa na mej głowie, nie mają prawa choćby krzywo na nią zerknąć.

Devlin zatrzymał się przy biurku, na którym wciąż spoczywały cztery pierścienie. Każdy z nich był warty tysięcy ludzkich żyć, ale żaden nie wydawał się szczególnie wyjątkowy.

— Nie chodzi tylko o nią, prawda? — Głos Juliana sprawił, że król zacisnął wargi w cienką linię. — Ślub będzie idealną okazją dla Ari. I sam postanowiłeś jej tę okazję sprezentować. Wiesz, co właściwie robisz, bracie?

— Szanuję nasze prawo, Julianie. — Uniósł wzrok. — Odpłacam krzywdą za krzywdę. — Ruszył w kierunku wyjścia z gabinetu, rzucając przez ramię: — Wyświadcz mi tę przysługę i zajmij się Castielem tej nocy. 

***

Carmen pochyliła się, aby odgarnąć z czoła swojego synka zbłąkany kosmyk białych włosów, który pod wpływem gwałtownego ruchu osunął się na jego czoło. Chłopiec pokręcił główką, widocznie niezadowolony z faktu, że mama zakłóciła jego zabawę w fontannie.

— Castielu, wystarczy na dzisiaj. Powinieneś zjeść kolację...

— Nie jestem głodny, mamo — odburknął, mocniej pochylając się w kierunku fontanny.

Carmen powoli wstała na równe nogi, delikatnie wygładzając materiał białej sukienki. Gdy już miała chwycić rączkę chłopca, ten w zaledwie jednej sekundzie znalazł się po drugiej stronie fontanny.

— Castielu. — Jasnowłosa odetchnęła głęboko.

Jako człowiek nie potrafiła poruszać się tak szybko, na dodatek teraz, kiedy wciąż nie doszła do siebie po dwóch latach spędzonych w pałacu Miriam, jej ciało wydawało się jeszcze słabsze.

— Kochanie, proszę, nie mam siły, aby...

— Goń mnie, mamusiu! — wykrzyknął radośnie.

Odwrócił się, jednak zanim ruszył biegiem w głąb ogrodu, niespodziewanie wyrosła przed nim postawna sylwetka króla. Chłopiec odbił się od jego nóg i z trzaskiem runął na miękką trawę.

Devlin spojrzał na Castiela z góry i krzyżując ręce za plecami, uniósł ciemną brew.

— Dlaczego nie słuchasz się mamy? — zapytał.

— Ja...

Carmen okrążyła fontannę i pomogła synkowi wstać na równe nogi. Otrzepała jego spodnie z trawy, po czym przeniosła wzrok na króla, który wyciągnął ku niej swą dłoń. Z jego pomocą również się podniosła.

— Musisz nauczyć się, że nie wszyscy posiadają tak wiele siły, jak ty czy ja, Castielu. — Zwrócił się do chłopca, który nieco zawstydzony spuścił wzrok.

— Przepraszam, mamo, nie chciałem...

— W porządku, kochanie.

— Wuj Julian czeka na ciebie w pałacu — mruknął Devlin. — Biegnij do niego.

Carmen odprowadziła Castiela wzrokiem, nim ten nie zniknął za wysokimi murami. Słońce zdołało już dawno zajść za horyzontem, jednak do nocy wciąż pozostało jeszcze kilka pełnych godzin.

Przyjęła ramię, które zaproponował jej król i pozwoliła, aby poprowadził ją w głąb ogrodu, pomiędzy martwe drzewa.

— Jak się czujesz? — zapytał z troską.

— Lepiej. — Skinęła, zmuszając się do lekkiego uśmiechu.

Devlin przystanął i spojrzał na nią z góry.

— Najdroższa...

— Być może wciąż nie odzyskałam pełni sił — wtrąciła drżącym głosem. — I boję się, że już ich nie odzyskam... — Wyswobodziła rękę z jego uścisku i odwróciła głowę ku ostatnim promieniom słońca, które znikały za pałacem. — Dlatego... nie chcę czekać. Musisz mnie przemienić...

— Carmen...

— Dlaczego tak długo z tym zwlekasz?

Devlin zamilkł na moment, aby po chwili pokonać dzielącą ich odległość i chwycić jasnowłosą w talii.

— Nie będę żyła wiecznie. Ty i Castiel tak, ale ja pewnego dnia się zestarzeje i umrę... Chcesz na to patrzeć? — szepnęła.

— Drugi raz nie zniósłbym takiej straty, ale daj i sobie i mi jeszcze trochę czasu — poprosił, delikatnym ruchem odgarniając kosmyki włosów z jej policzka.

— Nawet jako wampir wciąż będę twoją Carmen, Devlinie. Nie zmienię się...

— Teraz, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, tak bardzo się o ciebie boję, najdroższa... — Opuszkami palców dotknął jej delikatnej skóry. — Jesteś taka krucha...

— Więc, proszę, spraw, abym przestała taką być.

Król pochylił się i szepnął prosto w jej usta, nim złożył na nich krótki pocałunek:

— Niebawem uczynię cię istotą równie silną, co ja, Carmen. Tylko, proszę, choć przez jeden krótki moment pozwól, że będę kochał cię taką, jaką teraz jesteś. 



J.B.H

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro