Rozdział 25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Świadomość, że były to jej ostatnie chwile w pałacu, sprawiła, że Carmen nie potrafiła przełknąć nawet kęsa jedzenia. Pustym wzrokiem wpatrywała się w leżący przed nią talerz. Zaledwie kilka tygodni wcześnie marzyła o tym, aby wyrwać się z tego miejsca i wrócić do bliskich, lecz teraz... teraz była gotowa uczynić wszystko, by tutaj zostać.

Te zimne mury, które niegdyś wydawały jej się niczym więzienie, teraz stały się dla niej jak dom. Czuła się tutaj po prostu bezpiecznie. Jakby to miejsce i ci ludzie... byli jej przeznaczeni.

— Nie zjadłaś.

Głos Devlina sprawił, że Carmen poderwała głowę.

— Och...

— Musisz jeść, by mieć siłę. Rozmawialiśmy o tym...

— Odpuść jej — wtrącił Julian ze swojego miejsca po drugiej stronie stołu. — Nie widzisz, że jest smutna? — zapytał.

Devlin odetchnął głęboko. Odłożył kielich, który trzymał w dłoniach i wstając, odparł:

— Przejdźmy się.

Carmen zerknęła na Juliana, który obdarzył ją grymasem. Potem ruszyła za królem w kierunku balkonów. Zatrzymał się, dopiero gdy znaleźli się na łące.

— Zachowujesz się nierozsądnie — odparł, patrząc na nią z góry. Skrzyżował dłonie za plecami. — Musisz jeść, dbać o siebie. Nie będę w stanie cię pilnować, gdy będziesz tak daleko...

— Więc nie wyjadę — wtrąciła.

— Carmen — westchnął ciężko. Jego ramiona opadły, a zimne oblicze wyraźnie złagodniało.

— Nie chcę wracać... — Pokręciła głową. — Nie będziesz za mną tęsknił?

— Najdroższa. — Postawił krok w przód i zamknął jej twarz w swoich dużych, zimnych dłoniach. — Pęknie mi serce, gdy tylko się z tobą rozstanę, ale świadomość, że mógłbym cię skrzywdzić, sprawi, że jakoś to zniosę... Przestań — szepnął, gdy rozchyliła wargi, aby ponownie zaprotestować. — Doskonale wiesz, jak wielką mam do ciebie słabość, więc nie waż się nawet prosić, abym zmienił zdanie, bo ulegnę...

— Więc ulegnij...

— Carmen — syknął. — Nie rozumiesz, że powoli przestaję nad sobą panować? Pewnego dnia zapomnę, jak bardzo jesteś krucha i po prostu cię roztrzaskam, łamiąc przy tym także własne serce. Nie mogę cię stracić. Nie przetrwałbym tego.

— Więc po prostu każesz mi odejść?

— To nie potrwa długo — obiecał. — Znajdę sposób, jak to kontrolować. Musisz po prostu... na mnie poczekać, najdroższa. Jesteś w stanie zrobić choć tyle?

Wargi Carmen zadrżały.

— Najpierw pragniesz, abym cię pokochała, a teraz każesz mi odejść — szepnęła. — To niesprawiedliwe...

— Wiem. — Przesunął kciukiem po jej policzku, ścierając łzę, która niepostrzeżenie wymknęła się spod kontroli jasnowłosej. — Im szybciej odejdziesz, tym szybciej będziemy mogli ponownie się zobaczyć.

Carmen skinęła, wyswobadzając twarz z jego objęć. Cofnęła się o krok, podciągając nosem.

— Powinnam pożegnać się z Julianem — szepnęła.

— Oczywiście.

Nie spojrzała na niego. Po prostu odwróciła się i ruszyła łąką w kierunku widniejącego w oddali pałacu. Devlin pragnął ją zatrzymać, ale przecież nie mógł tego zrobić. Patrzył więc w milczeniu, jak oddala się, a potem znika mu z oczu. 

***

— Dbaj o siebie. — Julian zamknął ją w żelaznym uścisku, unosząc drobną sylwetkę Carmen nieco ponad kamienną posadzkę. — Pamiętaj, aby jeść minimum trzy pełne posiłki w ciągu dnia. Pij dużo wody, nie przemęczaj się i...

— Julianie. — Wyswobodziła się z jego objęć i zaśmiała cicho, starając się ukryć fakt, jak wielką ochotę miała po prostu się rozpłakać. — Nie jestem dziecka.

— Oczywiście, że nie. — Odetchnął głęboko, kładąc dłonie na jej ramionach. — Będę za tobą tęsknił, Carmen.

— Niebawem ponownie się zobaczymy — obiecała.

Julian skinął, choć na jego twarz padł grymas, który sugerował, że on sam również nie wierzył w jej zapewnienia.

— Powinniśmy ruszać. — Devlin pojawił się u szczytu kamiennych schodów. — Niebawem nastanie ranek. Muszę wrócić do pałacu, nim pierwsze promienie słońc wzejdą na na niebie.

Carmen odsunęła się od Juliana, obdarzając go ostatnim, pożegnalnym uśmiechem.

Devlin objął ją w talii, przyciągnął ku sobie, a sprawił, że Julian i pałac rozpłynęli się w palecie barw i niewyraźnych plam. Świat spowiła gęsta mgła. Jej ciało przywarło do męskiej, silnej sylwetki króla.

Gdy stopy Carmen ponownie dotknęły stałego gruntu, dziewczyna uniosła powieki i dostrzegła wysoki mur, za którym przez tak wiele lat zmuszona była żyć.

Uniosła podbródek i spojrzała na twarz króla, który powoli wypuścił ją ze swych objęć.

— Nie odejdę, dopóki nie będę miał pewności, że jesteś bezpieczna.

— W porządku. — Skinęła, cofając się o krok. — Devlinie?

— Tak? — Po raz pierwszy od dłuższego czasu spojrzał prosto w jej oczy.

— Uważaj na siebie, proszę. Wiem, że nie musisz jeść, pić i spać, jak ja, ale po prostu... — Pokręciła głową. — Gdyby nie udało ci się znaleźć sposobu i gdybyś nie mógł po mnie wrócić, proszę, daj mi jakiś znak, abym wiedziała, że wszystko u ciebie w porządku. Nie proszę o nic więcej...

— Dobrze — szepnął. — A teraz idź już. Zaraz nastanie ranek...

Carmen odwróciła się, czując potworny ból w sercu. Dlaczego miała wrażenie, że to było pożegnanie? Że już nigdy nie dane będzie jej go ujrzeć?

Zdołała pokonać zaledwie połowę drogi, jaka dzieliła ją od głównej bramy, gdy nagle poczuła za sobą powiew chłodnego wiatru. Devlin pojawił się tuż przed nią i nim Carmen zdołała wydusić z siebie choćby słowo, chwycił w dłonie jej policzki i w ciemności odnalazł jej wargi, całując je mocno i zachłannie.

Uciekający czas czaił się tuż za rogiem, przypominając, że ta chwila niebawem minie.

Carmen odwzajemniła pocałunek, zaciskając palce na materiale jego płaszcza. Jęknęła cicho, gdy Devlin przyciągnął ją ku sobie, nie pozwalając, aby dzieląca ich odległość wynosiła nawet marne centymetry.

— Czy to szalone, że zdołałaś odejść zaledwie na kilka metrów, a ja już za tobą tęsknię? — szepnął prosto w jej wargi.

Carmen powoli wyswobodziła się z jego objęć.

— Obiecaj mi, że po mnie wrócisz.

— Wiesz, że nie mogę tego uczynić... Nie czekaj na mnie, proszę. Wrócę, jeżeli będę miał pewność, że cię nie skrzywdzę...

— Obiecaj — nalegała.

— Najdroższa...

— Daj mi choć cząstkę nadziei, której będą mogła się trzymać.

— Obiecuję, że zrobię wszystko, aby wrócić — odparł.

Carmen skinęła, bowiem wiedziała, że nie mogła liczyć na nic więcej.

Potem obdarzyła Devlina ostatnim spojrzeniem, starając się utrwalić w pamięci kolor jego oczu, mocne rysy twarzy i pełne wargi. Namalowała w głowie obraz, jego podobiznę, która miała pomóc jej przetrwać najbliższe dni. 



J.B.H

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro