Trup w szafie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Czy mógłbyś choć raz zachować powagę, Ong?

Na to pytanie rzeczony Ong teatralnie wywrócił oczami, zniesmaczony samym tym konceptem, o perspektywie wcielenia go w życie już nie wspominając. Istniały na świecie trzy rzeczy, których Ong Seongwu szczerze nie cierpiał.

Pierwszą były pomidory. Kto normalny jada pomidory? Na samą myśl o ich wodnistych, bladoczerwonych wnętrzach Seongwu wstrząsał dreszcz obrzydzenia. Nieraz pełnym zgrozy głosem napominał kolegów, że błądzą w życiu jedząc pomidory. Już sam fakt, że są owocami, a podszywają się pod warzywa jest mocno podejrzany! Nie powinno się im ufać. Ale te przerażające kreatury zwane pomidorami już dawno miały wszystkich w garści. To był jeden wielki spisek, a Seongwu niczym samotny bohater musiał stawić mu czoła. Tak sprawy miały się w kwestii pomidorów.

Druga rzecz, której nie cierpiał, to Jisung gadający przez sen. Ten człowiek i tak gadał przez cały czas, dlaczego musiał to robić nawet, kiedy spał? Litości! Każdy miałby w końcu dość. Mimo wszystko Seongwu musiał przyznać, że czasem bywało to naprawdę zabawne. Na przykład ten jeden raz, kiedy Jisung zaczął przez sen opowiadać mu o swoim crushu. Ong przez następny tydzień chodził po szkole i naśladował jego rozegzaltowane wyznania. Cóż, nic dziwnego, że Jisung go nienawidził.

Trzecią rzeczą, której nie mógł znieść była powaga. Kiedy ktoś żądał od niego powagi pozbawiał go możliwości żartowania. To tak, jakby zabraniał mu być sobą. Seongwu nie cierpiał ograniczeń. I kochał być sobą. Dlatego powaga wzbudzała w nim frustrację. I żeby z wszystkich istot na niebie i ziemi o powagę prosił go akurat Kang Daniel. Kang Daniel! Człowiek, który śmieje się o każdej porze dnia i nocy i z każdego najbłahszego powodu (zazwyczaj po prostu nie wiadomo z czego Daniel się śmieje, od pewnego czasu Seongwu podejrzewa, że to jakaś ciężka choroba).

Ong spojrzał na Daniela. Daniel spojrzał na Onga. W jego oczach było napięcie i oczekiwanie. Seongwu się to nie spodobało. Dlatego zrobił jedną ze swoich głupich min na rozładowanie napięcia. Daniel westchnął.

– Powaga jest nudna – oświadczył Seongwu, wzruszając ramionami, jakby chciał zrzucić z nich winę. Ale przecież nie czuł się winny. To Daniel był zbyt zestresowany. Ale przecież nie było czym się stresować. W ogóle. – Poza tym sprawa nie jest aż tak poważna – dodał, zaskarbiając sobie kolejne zirytowane spojrzenie.

– Nie jest poważna? – Daniel uniósł obie brwi, jakby nie wierzył w to, co słyszy. Seongwu pogratulował sobie w duchu. Przynajmniej wciąż umiał go zaskoczyć. W jaki sposób, to już inna sprawa... Ong przywołał na twarz swój cwaniacki uśmiech.

– Po prostu mamy anty-wagary – stwierdził nadmiernie entuzjastycznym tonem. – Anty-wagary, czyli przeciwieństwo wagarów. Zamiast uciec ze szkoły w godzinach, w których jeszcze nie wolno nam jej opuścić, my przyszliśmy do szkoły w godzinach, w których już nie wolno nam w niej przebywać. – Absurd, pomyślał Seongwu o swoim własnym zmyślonym naprędce wyjaśnieniu. Jeśli jednak Ong Seongwu był w czymś naprawdę dobry, z pewnością było to właśnie zmyślanie absurdów. – Każdemu od czasu do czasu przydają się porządne anty-wagary! –zawołał z werwą, starając się poratować sytuację i wywołać na twarzy Daniela choćby jedną drobną zmarszczkę uśmiechu wokół zazwyczaj uśmiechniętych oczu. Daniel wydawał się być jednak coraz bardziej zmęczony. – Zwłaszcza takim leniom jak my! No weź, powinniśmy być z siebie dumni, że anty-wagarujemy, to wyraz naszego poświęcenia!

– Ong, siedzimy zamknięci w kantorku sali gimnastycznej... – wtrącił Daniel.

– Specyficzne anty-wagary – przyznał Seongwu.

– A w szafie siedzi trup...

– Bardzo specyficzne anty-wagary...

– Ong, do jasnej cholery, zaraz do niego dołączysz, jak nie przestaniesz! – zirytował się Daniel, jednocześnie niepewnie, niemal strachliwie spoglądając w kierunku rzeczonej szafy. Ong zrobił zranioną minę i uniósł ręce w geście kapitulacji.

– Dobra już, dobra... – mruknął, zastanawiając się, czy zdoła zachować powagę przez przynajmniej piętnaście minut. Nie był pewien. Daniel natomiast był bez reszty zajęty popadaniem w histerię. Okej, może sytuacja jednak była odrobinkę poważna.

– Jak to się w ogóle stało? – zapytał retorycznie Kang, siadając na porzuconej w kącie stercie materaców do ćwiczeń i chowając twarz w dłoniach. Seongwu zawahał się, już gotów wykreować jakieś zabawne wyjaśnienie. Nie chciał jednak dodatkowo drażnić i tak już załamanego przyjaciela. Z drugiej strony milczenie w takich sytuacjach naprawdę nie było jego mocną stroną.

Pieprzona powaga.

– Co do tego to mam pewną teorię... – odezwał się w końcu, choć wiedział, że prawdopodobnie nie powinien. Daniel rozsunął zakrywające twarz palce i rzucił mu bardzo ciężkie spojrzenie, na widok którego Seongwu zrobił jedną ze swoich głupich min, dramatycznie zadzierając głowę do góry. – Ale mogę zachować ją dla siebie i pewnego dnia napisać o tym powieść – powiedział, z oświeconą miną spoglądając w sufit (tak naprawdę po prostu nie mógł znieść wyrazu oczu Daniela w tamtym momencie).

Tym razem jednak Daniel go zaskoczył i zaśmiał się. Zaśmiał się. Kang Daniel znów się śmieje, o Boże, są uratowani!

– Daruj sobie, i tak nikt by tego nie przeczytał – skwitował młodszy dokuczliwie, rozbawiony błazenadą przyjaciela.

– No wiesz? – Seongwu zrobił urażoną minę, ale jego upór szybko poddał się pod wpływem uśmiechu Daniela. – Okej, no więc...

I zaczął opowiadać pozbawioną ładu i składu historię o mrocznej stronie lekcji wychowania fizycznego, o demonicznym dyrektorze, o woźnej, która jest harpią, o pożartych przez nią uczniach i zadziobanym na śmierć wuefiście. Cała opowieść nie miała w sobie ani krztyny sensu, a książka byłaby z tego marna, ale ilość momentów, w których Daniel wybuchnął śmiechem słuchając, była tego warta. Na samym końcu Seongwu skłonił się teatralnym gestem, na co przyjaciel pchnął go z powrotem na materac.

Obaj położyli się na plecach i wbili wzrok w poszarzały sufit. Nie wiedzieli nawet, która jest godzina, bo żaden z nich nie zabrał ze sobą zegarka czy telefonu. W szkole było już niesamowicie cicho, więc prawdopodobnie ostatni pracownicy opuścili budynek dawno temu, zostawiając dwóch anty-wagarujących chłopców na pastwę losu. Nocowanie w szkole nie byłoby nawet takie złe, zwłaszcza z Danielem u boku, z nim zawsze było ciekawie. Byłoby w zasadzie nawet całkiem fajnie. Gdyby nie ten trup. Psuł atmosferę.

Seongwu wsparł się na łokciach i zerknął w stronę szafy. Daniel powędrował za jego spojrzeniem, dobrze wiedząc, o czym myśli.

– Jesteś pewien, że on tam jest? – zapytał Ong, tym razem na poważnie. Młodszy pokiwał głową.

– Widziałem na własne oczy – powiedział cicho. Daniel był tym, który otworzył szafę. Kiedy odskoczył od niej, z krzykiem zatrzaskując drzwi, Seongwu był przekonany, że robi sobie z niego żarty. A potem Daniel spojrzał mu w oczy i Ong już wiedział, że w szafie naprawdę jest trup. Z początku starał się omijać temat żartami, ale im noc stawała się późniejsza i im dłużej przebywali zamknięci w tym przeklętym kantorku, z tą przeklętą, przerażającą szafą, tym ciężej było o tym nie myśleć.

Seongwu potarł zmęczone oczy, a Daniel głośno wypuścił powietrze z płuc, znowu zestresowany.

– To wszystko twoja wina – powiedział w końcu Kang, na co starszy zrobił oburzoną minę.

– Moja?! To ty mnie tu przyprowadziłeś! – bronił się. Co prawda, nie kto inny jak on sam zaproponował ukrycie się przed nadchodzącą woźną za stertą materaców, przez co kobieta ich nie zauważyła i zamknęła kantorek na klucz. Ale to wciąż nie była jego wina, że się tu znaleźli!

– Chciałem tylko znaleźć bransoletkę, miałem nadzieję że tu będzie – mruknął Daniel na swoje usprawiedliwienie. Bransoletki oczywiście nie znaleźli. Pewnie zgubił ją podczas zajęć na zewnętrznym boisku. Albo po prostu woźna-harpia ją znalazła i sobie przywłaszczyła. W każdym razie główny cel ich wyprawy przepadł. Seongwu nie miał w zasadzie pojęcia, o jaką bransoletkę chodziło, ale wyraźnie widział, że była dla Daniela ważna. Dziwiło go, że aż tak się gryzł z powodu zwykłej ozdóbki. Ale to był Daniel. Czasem ciężko było zrozumieć, co się dzieje w jego głowie. Seongwu żałował, że nie potrafi mu tym razem pomóc.

Młodszy podniósł się do siadu i wsparł plecami o ścianę. Seongwu poszedł w jego ślady. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, zasłuchani w niewyraźny szum, dobiegający zza okna. Musiało padać.

– Myślisz że posądzą nas o morderstwo? – zapytał Daniel, znów zerkając w stronę szafy, a następnie przenosząc wzrok na przyjaciela.

– Uaaa, będę super wyglądał w stroju więziennym – wypalił Ong, z miejsca padając znów ofiarą ciężkiego spojrzenia Daniela. - No co? – rzucił z niewinną miną, ale kiedy Daniel wciąż patrzył na niego w ten sposób, Seongwu wykonał poddańczy gest. - No dobra! Ty też, Daniel, przecież wiesz – przyznał z udawanym ociąganiem. – Będziesz najseksowniejszym skazańcem w pace...

– Ty naprawdę nie umiesz przestać, nie? – zapytał młodszy i choć próbował okazać irytację, jego głos zabrzmiał szczególnie miękko.

– Obawiam się, że masz rację... – przyznał Ong. - Chyba tak radzę sobie ze stresem – dodał, wzruszając ramionami, jakby nie chciał przywiązywać wagi do wypowiedzianych przez siebie słów.

– To nie takie złe, wiesz... – Daniel odchylił głowę i oparł ją o ścianę, wzrok znów wbijając w sufit. – Prócz tego, że jesteś strasznie wkurzający, to potrafisz rozładować atmosferę i pomóc ludziom się zrelaksować – powiedział szczerze, wywołując tym szeroki, dumny uśmiech na twarzy Seongwu. Uwielbiał tego typu komplementy. A Daniel był naprawdę dobry w ich prawieniu.

– Zważywszy na fakt, iż właśnie gawędzimy sobie uroczo tuż obok schowanego w szafie trupa, muszę stwierdzić, że chyba masz rację – stwierdził nieskromnie, mając nadzieję ponownie rozbawić przyjaciela. – Gdyby nie moje żarty postradałbyś zmysły!

– Myślę, że i tak postradałem... – mruknął Daniel dziwnym tonem, na dźwięk którego nawet uśmiech Seongwu nieco zbladł. Jego przyjaciel brzmiał tak... nieswojo. Jakby nie czuł się do końca komfortowo. Daniel zawsze był dość swobodnym typem. Jego przyjacielskość, otwartość i szczerość pomagały mu odnaleźć się w przeróżnych sytuacjach i wśród przeróżnych ludzi. Fakt, że nagle czuł się niekomfortowo w towarzystwie swojego najlepszego przyjaciela nieco Seongwu zabolał. Czyżby naprawdę przesadził z żartami?

– Co masz na myśli? – zapytał w końcu po dłuższej chwili ciszy, bo Daniel nie wyglądał, jakby zamierzał rozwinąć swoją myśl. Młodszy nerwowo przygryzł wargę (o zgrozo!) i uciekł wzrokiem gdzieś w bok, najwyraźniej woląc wgapiać się w kryjącą trupa szafę, niż spojrzeć w oczy przyjacielowi. To było stresujące. I niewątpliwie dość poważne. Seongwu poczuł, że pocą mu się dłonie z nerwów.

Pieprzona powaga.

– Szczerze mówiąc, przyprowadzając cię tu miałem inny cel, ta bransoletka to był tylko pretekst... – powiedział w końcu Daniel, najwyraźniej zbierając w sobie odwagę. Seongwu za to odwagi zabrakło, na te słowa. Jego przyjaciel jeszcze nigdy się tak dziwnie nie zachowywał. To znacznie utrudniało mu wymyślanie śmiesznych reakcji dla rozładowania napięcia. Bo to napięcie, które nagle między nimi powstało zdawało się być odporne na jego błazenadę. – Ale trochę się martwię, jak zareagujesz... - dodał Daniel, z wahaniem zerkając na Onga.

A Ong, jak to Ong. Poratował się jedną ze swoich durnych min.

– Drogi przyjacielu, i tak za kilka godzin wylądujemy w pasiastych piżamach w jaskini zwyrodnienia i zgnilizny – powiedział lekkim tonem, klepiąc Daniela po ramieniu. – Myślę, że cokolwiek powiesz, niewiele to zmieni.

– Lubię cię.

– ...okej, to zmienia całkiem sporo. – Seongwu zaczął rozglądać się wokół, wszędzie, byle nie patrzeć w oczy Daniela. – Może uciekniemy oknem?

– Ong.

– Albo drzwiami, w sumie nie próbowaliśmy ich jeszcze wyważyć...

– Ong.

– W razie czego zostaje jeszcze podkop... Że też nie wziąłem z sobą łopatki, albo chociażby łyżki!

– Ong Seongwu!

Na te słowa Seongwu zastygł w bezruchu, zniewolony twardą nutą w głosie przyjaciela. Nie mógł w nieskończoność ignorować tego, co Daniel mu powiedział, był tego świadom. Tylko czemu to musiało być tak cholernie trudne! Tak poważne. Tak naprawdę Ong nie cierpiał powagi, bo w sytuacjach poważnych zupełnie tracił głowę. Z duszy towarzystwa stawał się bezradną, niezgrabną galaretką, zdolną jedynie do bezładnego dygotania. Tej nocy dygotał szczególnie intensywnie.

Seongwu przełknął głośno ślinę. Miał poważne kłopoty.

– Spójrz na mnie – poprosił Daniel, a głowa Seongwu własnowolnie przekręciła się w jego kierunku. – Lubię cię – powtórzył chłopak, szczerze i bez ogródek. Cholera. Tak, Seongwu zdecydowanie miał kłopoty. Zdrowotne. Awaria serca. Powinien był iść do kardiologa już dawno temu.

– Jesteś przerażający. Zaczynam podejrzewać, że to ty zabiłeś biednego pana Lee – odezwał się w końcu, usiłując jak zwykle wywinąć się z sytuacji żartami.

– Niby jak miałbym to zrobić? – zapytał Daniel.

– Przypuszczam, że powiedziałeś mu to, co mnie, i padł na zawał – odparł Seongwu, dopiero po chwili orientując się, że taka odpowiedź nie stawia go w dobrej sytuacji. To prawie tak, jakby przyznał się, że wyznanie Daniela przyprawiło go o szybsze bicie serca. Cóż, to była prawda. Ale nie zamierzał się do tego przyznać. W życiu.

Daniel miał chyba jednak inne zdanie na ten temat, bo wsparł ręce o materac i nachylił się bliżej niego. Za blisko.

– Ah, więc czujesz się jakbyś miał paść na zawał? – zapytał z udawaną troską w głosie i tym dziwnym, głębokim spojrzeniem, które zupełnie Onga paraliżowało. Walczył jednak dzielnie, starając się zachować swoje firmowe poczucie humoru.

– Myślę, że moje serce bije tak szybko, bo dopiero teraz dociera do niego powaga sytuacji. Ten trup w szafie, więzienie, pasiaste piżamy, i w ogóle... w paskach chyba jednak mi nie do twarzy...

– Nie zmieniaj tematu! – upomniał go Daniel, najwyraźniej nie dając się zwieźć. Szkoda.

– Jakiego tematu? – zapytał Seongwu, postanawiając grać głupiego. Przyjaciel znał go jednak za dobrze, żeby takie manewry mogły mu ujść na sucho. Ong wręcz skulił się pod wpływem jego spojrzenia, sterroryzowany. Kang Daniel jako terrorysta, tego jeszcze świat nie widział! – Aaah, tego tematu! – powiedział, widząc, że dłużej nie da rady się od tego wykręcać.

Miał nadzieję, że Daniel jakoś zareaguje, ale on wciąż wpatrywał się w niego z powagą, czekał. Seongwu zaczął kręcić się na swoim miejscu, nie mogąc znieść poziomu niezręczności. W tamtym momencie stokroć bardziej wolałby siedzieć z trupem w szafie, niż czuć na sobie spojrzenie Daniela. Było spokojne, ale też wyczekujące. Pełne nadziei.

Cholera.

Seongwu przełknął głośno ślinę i zerknął na przyjaciela z ukosa.

– Że ty... – zaczął niepewnie. Minęła chwila ciszy, w której Ong zajęty był wyklinaniem terrorysty Kang Daniela i swojego drżącego głosu. – ...mnie... – kontynuował, z każdą chwilą coraz bardziej przytłoczony sytuacją. Lubił zachowywać się idiotycznie, ale nie cierpiał czuć się, jak idiota. Bo wcale nie było mu wtedy do śmiechu. – ...lubisz? – wydusił w końcu z siebie, mimo wszystko nieco dumny, że udało mu się w ogóle coś takiego powiedzieć. Miał nadzieję, że teraz będzie już łatwiej, że Daniel zrobi coś, co rozładuje atmosferę, powie mu, że to tylko żart, albo że chociaż trup wstanie z martwych i zje im obu mózgi, oszczędzając dalszego cierpienia. Nic takiego się jednak nie wydarzyło. Mało tego, Daniel spojrzał na niego tymi swoimi głębokimi oczami i znowu to powiedział.

– Tak, lubię cię.

Pieprzona szczerość pieprzonego Kang Daniela. Boże, Seongwu umierał w środku, patrząc na niego takiego. Szczerego i pełnego nadziei, z sercem wyciągniętym na dłoni. Nawet teraz Daniel się uśmiechał, choć był to uśmiech nerwowy i nieco zbyt nieśmiały. Wyglądał uroczo. Przerażające.

– Co przez to rozumiesz? – zapytał Seongwu, po raz kolejny przyjmując najlepszą na świecie taktykę zgrywania idioty. Daniel uniósł brew.

– Mam ci pokazać?

Boże.

Okej, nawet ta taktyka zawiodła. Ong był w rozpaczy.

– Na niebiosa, nie! – odparł nieco zbyt gwałtownie, przerażony samą perspektywą. Daniel był już jednak gotów. Znów pochylił się w stronę przyjaciela, tym razem zatrzymując się znacznie bliżej. Seongwu niemal czuł ciepło jego oddechu na swojej twarzy. To było elektryzujące.

Dosłownie.

Seongwu czuł się, jakby ktoś go kopnął prądem. Jakby piorun w niego trzasnął. Jakby wsadził widelec do kontaktu, albo wrzucił włączoną suszarkę do wanny pełnej wody. Doprawdy niezbyt przyjemne uczucie. Ale po wszystkim, co się tej nocy wydarzyło, Seongwu prawdopodobnie i tak był już całkiem śmiertelnie martwy, więc nawet kopanie prądem było mu niestraszne. Pochylił się nieznacznie, jeszcze bardziej zmniejszając dystans między sobą, a Danielem.

Raz kozie śmierć, i tak niebawem skończą w więzieniu!

Ong zamknął oczy.

Zamknął. Cholerne. Oczy.

Miał nadzieję, że Daniel uszanuje ten moment daleko posuniętego absurdu i zachowa się, jak należy. Seongwu nie zniósłby ogromu upokorzenia, gdyby jego przyjaciel zrobił cokolwiek innego, niż to, co zrobić powinien.

Więc oczywiście Daniel zrobił co innego, niż zrobić powinien.

Seongwu poczuł jego ciepłą dłoń na swoim nadgarstku. Nadgarstku! Daniel zdecydowanie pomylił części ciała, na których powinien był się skupić w tamtym momencie. Ong coraz poważniej rozważał dołączenie do trupa w szafie.

Powoli uchylił powieki, ale kiedy ujrzał rozbawionego przyjaciela, z powrotem je zacisnął. Daniel zaśmiał się serdecznie.

– Aż tak ci spieszno, żeby mnie pocałować? – zapytał z rozbawieniem, ale i pewną dozą zadowolenia, jakby zachowanie Onga sprawiło mu radość. Sadysta.

Pieprzony Kang Daniel i jego pieprzony brak wyczucia.

Boże, co teraz?

Myśl, Seongwu, myśl, w końcu jesteś geniuszem bezsensownych odpowiedzi. Wymyśl jakąś.

– Nie? – odparł inteligentnie, w dodatku dodając na końcu ten cholerny znak zapytania, jakby sam nie był pewien. No cóż, nie był. – Kiedy tak zamykam oczy to znak, że przenoszę się do swojego mentalnego pałacu, w którym mój geniusz nie zna granic i jestem zdolny rozwiązać każdą zagadkę tego świata – wyjaśnił dramatycznym tonem.

– Naoglądałeś się za dużo seriali – skwitował swobodnie Daniel, nawet niezbyt zdumiony wymyśloną przez niego, durną wymówką.

– Być może – przyznał, nie widząc sensu w dalszym polemizowaniu.

– Więc, panie geniuszu, rozwiąż tę zagadkę – powiedział młodszy, wreszcie wsuwając mu na rękę bransoletkę, którą najwyraźniej przez cały ten czas miał ze sobą. A to oszust jeden! Seongwu byłby się nawet zirytował, gdyby nie fakt, że kiedy jego oczy spoczęły na niewinnej ozdóbce, wszystko zrozumiał. Jezu.

– Postanowiłeś dołączyć do koła gospodyń domowych? – zapytał mimowolnie, nawet teraz nie potrafiąc ugryźć się w język. Jednocześnie uniósł rękę, żeby lepiej przyjrzeć się plecionej z muliny bransoletce. Była nieporadna, trochę za luźna, trochę zbyt krzywa. W jego ulubionym, niebieskim kolorze. I miała na sobie imię Daniela.

– Szczerze mówiąc, poprosiłem siostrę, żeby mnie nauczyła – odparł młodszy, ignorując uwagę Seongwu.

– Czemu?

– Bo chciałem ci dać coś takiego... – Daniel zawahał się i nerwowo potarł kark. – Coś specjalnego, tylko ode mnie.

– Mogłeś mi kupić suszarkę na bieliznę.

– Ong.

– Poprzednia się zepsuła i nie mam gdzie wieszać prania, wiesz jakie to problematyczne?

– Ong.

– No i taki prezent były z pewnością specjalny. W końcu nie każdy kupuje przyjacielowi suszarkę na bieliznę. To objaw prawdziwej zażyłości!

– Ong, na miłość Boską!

– Przepraszam?

– Chciałem ci tylko powiedzieć, że naprawdę cię lubię i... – Daniel nieco się zająknął, a serce Seongwu stopiło się na widok jego drżących dłoni – ...i mam nadzieję, że spojrzysz na mnie nieco inaczej, niż jak na przyjaciela.

Na te słowa Seongwu przekrzywił głowę.

– W zasadzie zawsze przypominałeś mi szczeniaczka – stwierdził, nim zdążył pomyśleć. – Takiego wiesz, małego, białego, puchatego szczeniaczka. Masz takie oczy... – W tychże właśnie oczach po raz pierwszy od początku tej dziwnej rozmowy Seongwu dostrzegł cień bólu. Cholera. Dlaczego nie umiał trzymać języka za zębami? – Nie o to mi chodziło! Ja naprawdę lubię szczeniaczki. To znaczy wiesz, kto nie lubi szczeniaczków? Trzeba by nie być człowiekiem, żeby się im oprzeć, są takie urocze i puchate, merdają ogonkami i chuchają ci w twarz, kiedy chcą się z tobą bawić, o Boże, nie polepszam sytuacji, prawda? Chyba tylko ją pogarszam, czy ja nie mogę choć raz się do cholery zamknąć i nie wylewać z siebie takich potoków idiotyzmu, to aż fizycznie boli. Słyszałeś, że głupota działa jak czad? Lada moment się tu obaj podusimy przeze mnie, znajdą nad ranem nie jedno ciało, a trzy. To dopiero będzie zagadka nie do rozwiązania! Nikt się nie domyśli, że przyszliśmy tu w poszukiwaniu bransoletki, którą cały czas miałeś ze sobą, bo tak naprawdę chciałeś powiedzieć mi, że...

Całe szczęście, że nie było mu dane dokończyć tego zdania, nawet bał się myśleć, jakie jeszcze głupoty byłby w stanie powiedzieć i jak bardzo mógłby jeszcze spieprzyć sytuację. Ale na szczęście udało się. Zdanie zostało ucięte. Mówiąc konkretniej, ugrzęzło mu w gardle. Nic nigdy nie może być jednak tak proste i pozbawione problemów, jak byśmy sobie tego życzyli. W tym przypadku też pojawił się pewien zasadniczy problem.

A mianowicie usta. Usta Kang Daniela.

Nie żeby było z nimi coś nie tak, broń Boże! Seongwu uwielbiał usta Daniela, wyglądały zawsze tak miękko i słodko rozciągały się w uśmiechach (Jezu). Problem polegał na tym, że teraz te usta znalazły się bardzo, bardzo, bardzo blisko, tak blisko, że już nawet ich nie widział, za to niemal czuł je na swoich.

Ong spanikował.

A potem zamknął oczy, już po raz drugi tej nocy. Czuł się jak skończona oferma. A to wszystko przez Kang Daniela.

Młodszy uśmiechnął się nieznacznie, widząc przyjaciela z trudem przełykającego ślinę, ale gotowego na wszystko, co postanowi zrobić. Wyciągnął dłoń i delikatnie ułożył ją na policzku Seongwu. Ong zesztywniał jeszcze bardziej, wciąż mając zamknięte oczy i robiąc z nerwów niesamowicie głupie miny. Daniel ledwo powstrzymywał się przed wybuchnięciem śmiechem. W końcu on sam zamknął oczy...

...i wtedy obaj to usłyszeli.

– Cholerna szkoła i cholerni smarkaci uczniowie – odezwał się zachrypnięty głos z zaświatów, na dźwięk którego chłopcy odsunęli się od siebie i ze zgrozą spojrzeli w kierunku szafy.

– O Boże, stało się. Naprawdę przyszedł pożreć nam mózgi – szepnął Seongwu, a Daniel szturchnął go w ramię, histerycznie chichocząc z marnego żartu.

Chwilę potem trup naprawdę ożył. Mężczyzna w średnim wieku, podejrzanie przypominający ich wuefistę, wytoczył się z szafy i zaczął chwiejnym krokiem krążyć po kantorku, wygrażając wszystkim sprzętom, jakie napotkał na swojej drodze. Piłeczkę tenisową nazwał włochatą kulą zła, a wsparte o ścianę kijki do nordic walkingu zostały okrzyknięte szamańskimi kijami zagłady.

Seongwu nie mógł powstrzymać się od głośnego zagwizdania.

Ich nauczyciel był kompletnie pijany. I w żadnym stopniu nie martwy.

Jego dziki, pełen bluzgów i ubliżeń pochód przez kantorek sprawił, że Daniel niemal umarł ze śmiechu, kładąc się głową na materacu, i nie mogąc opanować rozbawienia. Narobił przy tym tyle hałasu, że pijany mężczyzna najwyraźniej wreszcie zdołał odróżnić dwóch chłopców od szatańskich narzędzi tortur wypełniających pomieszczenie, i zwrócił na nich swoje spojrzenie.

– A wy, zawszone szczeniaki – odezwał się, mierząc w nich palcem. – Wiem, co tu robicie! – zakrzyknął oskarżycielsko i obaj mimowolnie się wzdrygnęli, wspominając całą masę dziwnych rzeczy, które robili, odkąd zostali tu zamknięci. Lepiej, żeby wuefista o nich nie wiedział. Nawet, jeśli był zalany w trupa. – Nie ćwiczycie! – rzucił w końcu, wypowiadając te słowa takim tonem, jakby to było największe przestępstwo na świecie. Seongwu i Daniel odetchnęli z ulgą. – Do roboty! Nie wyjdziecie stąd, póki nie zrobicie dwustu przewrotów w przód i w tył! – rozkazał, po czym wydał z siebie dziwny dźwięk, który w jego mniemaniu brzmiał chyba jak gwizdek.

Daniel i Seongwu spojrzeli po sobie bezradnie, ale upór nauczyciela był niezachwiany. W końcu posłusznie zaczęli na zmianę robić przewroty, tym razem naprawdę poważnie rozważając ucieczkę przez okno.

Problem uwięzienia rozwiązał się jednak parę minut później, kiedy wuefistę znudziło głośne liczenie przewrotów (z jakiegoś powodu zdążył już dojść do dwóch tysięcy pięciuset) i ruszył w kierunku drzwi. Obaj chłopcy zastygli w bezruchu, obserwując rozwój zdarzeń. Klamka oczywiście stawiła opór. Drzwi były zamknięte.

– Cholerne szczeniaki – burknął pod nosem, wyciągając z kieszeni dresu pęk kluczy, na widok którego siedzący na materacu chłopcy wstrzymali oddech. Mężczyzna przeklął kilka razy, nie mogąc wybrać odpowiedniego klucza, a co dopiero trafić nim do dziurki. W końcu jednak jego próby przyniosły efekt i trzech par uszu dobiegło szczęknięcie zamka. Wuefista otworzył drzwi i wyszedł.

Minęło kilka sekund, nim do Daniela i Seongwu dotarło to, co się wydarzyło. Po ich upływie obaj rzucili się biegiem w kierunku drzwi. Daniel dopadł do nich pierwszy, ale nim zdążył pociągnąć za klamkę, zamek znów zazgrzytał. Zostali ponownie uwięzieni w kantorku.

Chłopcy wsparli się plecami o drzwi, jednocześnie wzdychając ciężko. Ta noc była zdecydowanie zbyt pokręcona.

– Cóż... – Seongwu odezwał się jako pierwszy. – Przynajmniej nie trafimy do więzienia. – Zerknął na przyjaciela niepewnie, zastanawiając się jak zareaguje. Daniel nie zareagował jednak wcale. W milczeniu wpatrywał się w pustą przestrzeń. – Zero trupów w szafie i dużo materaców na podłodze, mamy nawet szansę się wyspać tej nocy – mówił dalej, co mu tylko ślina na język przyniosła. – A jakby nam się nudziło, zawsze możemy pobawić się szamańskim kijem zagłady, albo włochatą kulą zła... O Boże, to drugie brzmi szczególnie źle...

– Ong Seongwu – odezwał się Daniel. Seongwu wywrócił oczami.

– Dobra, wiem, mam się zamknąć. Chodź no tu wreszcie – powiedział, niespodziewanie przyciągając Daniela za skraj flanelowej koszuli i zamykając oczy, tym razem w idealnym momencie. Przyjaciel nie stawiał oporu, pozwolił mu się pocałować, szybko odwzajemniając gest i kładąc dłonie na policzkach Seongwu.

Okej.

A więc to już oficjalne.

Obaj postradali zmysły.

Seongwu nie miał co do tego już żadnych wątpliwości. I w ogóle mu to nie przeszkadzało. Całowanie się z Danielem okazało się być najbardziej zajmującą czynnością zaraz po robieniu zdjęć śpiącemu, śliniącemu się Jisungowi. A może nawet bardziej...

Kiedy nieznacznie się od siebie odsunęli, Daniel obdarował go tak pięknym uśmiechem, że naprawdę pożałował, że musi być sobą i zepsuć ten wyjątkowy moment.

– Wiesz, jednak nie przypominasz szczeniaczka... – powiedział, a kiedy przyjaciel uniósł brwi pytająco, zrobił niewinną minę. – Raczej glonojada.

– Ong Seongwu!

Po tych słowach rozpoczął się dziki pościg po kantorku wuefisty i w ruch poszły nawet włochate kule zła, którymi Daniel omal nie zabił uciekającego w popłochu Onga. Mało brakowało i naprawdę ta noc skończyłaby się czyjąś śmiercią, ale w pewnym momencie Seongwu podciął koledze nogi i obaj wylądowali na materacach. Nim Daniel znów spróbował go zamordować, starszy go pocałował. Znowu i znowu, na zmianę całowali się, wyzywali i wybuchali śmiechem, aż w końcu byli już tak zmęczeni, że ułożyli się wygodnie na materacach i zaczęli powoli przysypiać.

Nim Daniel zdążył zasnąć, usłyszał przy uchu cichy głos Seongwu.

– Naprawdę podoba mi się twoja bransoletka – wypowiedział te słowa tak miękkim tonem, jakiego Daniel jeszcze nigdy u niego nie słyszał.

– To dobrze. Następnym razem ty zrobisz taką dla mnie – oznajmił z uśmiechem. Ong prychnął głośno.

– Niedoczekanie! – Po tym słowie obaj znów zanieśli się śmiechem.

To były najlepsze (jedyne) anty-wagary, jakie kiedykolwiek przeżyli.

~*~

Jak bardzo randomowa mogę jeszcze być? xD Nie wiem, czy ktoś to w ogóle przeczyta i czy kojarzycie ten ship, ale to chłopcy z Wanna One, Daniel i Seongwu. Ostatnio niechcący dla nich przepadłam i musiałam gdzieś dać upust swojemu nagłemu napadowi miłości. W polskiej części internetu Ongnieli znalazłam ledwie kilka, ale za to te angielskie były tak dobre i tak mnie ubawiły, że aż sama postanowiłam coś w tym kierunku zdziałać. Być może nikt tego nie przeczyta, ale przynajmniej dobrze się bawiłam przy pisaniu. Tęskniłam za komediową narracją (a Ong daje mi w tej kwestii duże pole do popisu xD)! Jeśli mimo wszystko ktoś to przeczyta, będę bardzo wdzięczna! Mam nadzieję, że Wy też będziecie się przy tej dziwnej historii dobrze bawić ^^

Shizu

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro