Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Otaczająca mnie biel raziła w oczy. Strasznie mnie to irytowało. Potem wszystko zaczęło się dziać w przyśpieszonym tempie. Zostałem zszyty i leżałem obecnie na jednej z wolnych sal. Obok mojego łóżka stała Kate. Była zdenerwowana. Ślady łez na jej policzkach wskazywały na to, że płakała. Zamrugałem oczami kilka razy. W gardle mi zaschło i oddałbym wszystko za szklankę wody.

- Kate. - zawołałem zwracając na siebie jej uwagę.

- Och Lou, tak się bałam! Byłeś cały blady gdy cię zszywali. - powiedziała chaotycznie, wciąż była roztrzęsiona.

- Po prostu nie znoszę widoku krwi. - wyjaśniłem. - Tobie się nic nie stało?

- Nie, w porządku. Nie powinieneś zgrywać bohatera, on miał broń!

- Zabrał twój naszyjnik i mój ulubiony zegarek a tego mu nie daruję. - zaśmiałem się.

Nienawidziłem tego zegarka. Dostałem go od ojca na ostatnie urodziny jakie obchodziłem  i to było jakieś pięć lat temu. Wtedy po raz ostatni pamiętał o tym dniu. Nawet cieszyłem się, że już nie noszę go na ręku. Zawsze mi ciążył i przypominał o ojcu.

- Powinnam zadzwonić do twojego ojca. Pewnie martwi się, że jeszcze nie wróciłeś. - powiedziała już nieco spokojnym głosem. - Trzeba zgłosić rabunek.

- Nie, nie rób tego. - poprosiłem. - Po co go fatygować? Już biorę dokumenty i się wypisuję.

- Oszalałeś?! Wiesz ile krwi straciłeś? Pocisk o mały włos nie przebił tętnicy. Zostajesz w szpitalu, nie ma mowy Lou. - zadecydowała.

- Ja naprawdę czuję się świetnie. To tylko draśnięcie.

Podniosłem się do pozycji siedzącej i syknąłem z bólu. Rana pulsowała i dawała o sobie znać. Odwinąłem koszulkę i widziałem bandaże i opatrunki. Chyba naprawdę było to coś poważnego.

- Mogłabyś przynieść mi butelkę wody? Strasznie chce mi się pić. - powiedziałem czując suchość w gardle.

- Oczywiście Lou, tylko nigdzie mi się nie ruszaj, zrozumiałeś? - zapytała i pogroziła mi palcem.

Zaśmiałem się, lecz pokiwałem głową. A kim bym był jakbym się jej  posłuchał? Gdy tylko przekroczyła próg  i wyszła na korytarz odczekałem chwilę. Postawiłem stopy na podłogę i podniosłem się z łóżka. Zacząłem kierować się w stronę drzwi. Tam upewniłem się, że nigdzie nie ma  dziewczyny. Skierowałem się w stronę kantorka pielęgniarek. A tam czekała... Kate. Zatrzymałem się w pół kroku.

- Louis William Tomlinson. - mruknęła. - Jak ja dobrze cię znam...

- Masz wodę? - zapytałem uśmiechając się do niej lekko.

- Wracasz z powrotem do łóżka. - powiedziała stanowczo. - Nie powinieneś w ogóle się podnosić. Tylko sobie zaszkodzisz.

- Dobrze mamo! - westchnąłem teatralnie wznoszące rękę w górę, druga wciąż mnie dolała. - Idź przodem, zaraz przyjdę. - zapewniłem.

Podszedłem bliżej do kantorku. Widziałem dwie pielęgniarki, jedna rozmawiała z mężczyzną w białym kitlu.

- Nie wygłupiaj się Lou. - powiedziała moja przyjaciółka.

- Jestem już dużym chłopcem, świadomie podejmuję taką błahą decyzję jak wypis ze szpitala.

Nie słuchałem już więcej jej próśb ani dalszego przekonywania. Gdy w końcu zażądałem wypisu, podeszła do mnie jedna z pielęgniarek. Była to niska blondynka w okularach po czterdziestce. Uśmiechała się promiennie i uświadomiła mnie, że najlepiej by było, gdybym został w szpitalu. Kate oczywiście od razu ją poparła. Nie dałem się przekonać i koniec końców dostałem wypis.

Wróciłem na salę. Przebrałem się w swoje ubrania w których tu trafiłem. Biała koszula była poplamiona, rękaw lewej ręki porwany. Marynarka też nie wygląda za ładnie. Założyłem spodnie i przez chwilę szukałem paska, lecz go nie odnalazłem. Przepadł gdzieś razem z krawatem, mniejsza o niego, lecz bez paska spadały mi spodnie. Były nieco za duże. Ostatnio sporo schudłem, ale na to nie narzekam.

Usłyszałem pukanie do drzwi. Spojrzałem w ich stronę. Do środka weszła moja przyjaciółka. Po wyrazie twarzy widziałem, że była zmęczona, tak samo jak ja. Sporo się wydarzyło tego wieczoru Miał być to kolejny nudny dzień, lecz został urozmaicony przez postrzał. Nadal słyszę w uszach huk wystrzału. Byłem kompletnie sparaliżowany strachem. Z początku nic nie czułem. Wszystko działo się tak szybko.

- Na pewno nie zmienisz zdania? - zapytała Kate podchodząc bliżej mnie, pomagając z zawiniętym kołnierzykiem koszuli.

- Znasz mojego ojca. - powiedziałem.

- Właśnie dlatego pytam. Tutaj miałbyś od niego spokój. Powinieneś odpocząć.

- Wiem o tym Kate, ale wiem co robię. - uśmiechnąłem się do nieco, kładąc dłoń na jej włosach psując  fryzurę.

Nienawidziła tego. Zawsze się na mnie złościła. Godzinę potrafiła układać włosy przed wyjściem. Teraz jednak patrzyła na mnie spod byka, ale w ogóle tego nie skomentowała. Zabrałem rękę z jej potarganych włosów i zacząłem kierować się do drzwi.

- Idziesz mała? - zapytałem.

- Nie jestem mała! - zmarszczyła swój mały nosek i ruszyła za mną. - Jesteś głupi Lou. - dodała gdy wychodziła przez drwi pod moją ręką.

- Nie złość się już. - powiedziałem. - Zadzwoń do Josha. Twój ojciec będzie na przyjęciu do rana, więc nie musi wiedzieć z kim spędziłaś wieczór. Utrzymujmy wersję, że wybraliśmy się we dwoje na spacer. Ja wrócę do siebie i położę się spać, normalnie padam na twarz.

- Nie ma mowy! Nie zostawię cię samego w pustym mieszkaniu... A jak zasłabniesz?

- Nie bądź niemądra... - zaśmiałem się.

Zaczęła zachowywać się jak mała dziewczynka. Uwielbiałem ją za to, raz była dojrzałą, inteligentną kobietą, moją przyjaciółką a raz zmieniała się w uroczą, wiecznie nadąsaną dziewczynkę. Jest dla mnie jak siostra, ja sam jestem jedynakiem. Nie wiem jak Josh z nią wytrzymuje...

W końcu po długich negocjacjach wyszło na to, że we trójkę siedzieliśmy w moim domu. Oglądaliśmy nudną komedię romantyczną. Myślałem, że zastrzelę tą blondynkę. Josh nie miał nic przeciwko siedzeniu u mnie, ale oni mieli wyjść razem na randkę, a ja nie miałem służyć jako przyzwoitka!


><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><




Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro