Rozdział 34

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



- Wstawaj! - usłyszałem roześmiany głos mojego loczka, który krzyczał mi nad uchem i zaczął mnie łaskotać.

Miotałem się na wszystkie strony, próbując się od niego uwolnić. Było to niemożliwe. Nie dawał za wygraną. Skakał po łóżku a jego zimne dłonie wkradły się pod moją koszulkę.

- Poddaję się! - zawołałem, wyduszając z siebie pomiędzy falą śmiechu. - Stop! Stop!

- Teraz wiem jaką mam na ciebie broń. - zaśmiał się chytrze i odgarnął swoją grzywkę, która wpadała mu do oczu.

- A nie możemy jeszcze troszkę pospać? - zapytałem z nadzieją w głosie.

Liczyłem, że Harry się zgodzi. Bo co może być lepszego od sobotniego popołudnia spędzonego w łóżku u boku swojego ukochanego? Bardzo chciało mi się spać. Wczoraj razem z Harrym oglądaliśmy horrory, zrobiliśmy sobie mały maraton. Podczas seansu jak zwykle wykorzystałem sytuację i oglądałem telewizję uczepiony do zielonookiego. Wcale mu to nie przeszkadzało. Zaczął nawet nazywać mnie misiem koalą! A potem na koniec nazwał mnie Boo Bear. Nie wiem czemu...

Minęły kolejne dwa tygodnie jakie spędziłem w tym miejscu. Przy Harrym czuję się dobrze. Naprawdę darzę go silnym uczuciem, jak nikogo nigdy wcześniej.

- Dobrze wiesz, że nie. - posłał mi delikatny uśmiech i z ciągnął ze mnie kołdrę.

Jęknąłem nieusatysfakcjonowany. Sen... potrzebuję snu! Ukryłem twarz w miękkiej poduszce, która swoją drogą pachniała Harrym. Uwielbiałem ten zapach. Oplotłem rekami poduszkę, wtulając się w nią. Skoro Harryego nie było w łóżku, muszę zadowolić się obecnością tej miękkiej podusi, która chociaż pachnie jak chłopak.

- Lou... - westchnął.

- Idź sobie. - jęknąłem.

- Sam tego chciałeś! - zawołał i po chwili poczułem jego ręce, które chwytają mnie i podnoszą do góry.

- Głupek! - zawołałem wymachując nogami.

- Głupek, ale zakochany głupek. - zaśmiał się i mnie pocałował.

Na chwilę przestałem kopać przestrzeń i skupiłem się na pocałunku. Jak zwykle włożył w to wszystkie swoje uczucia. Był delikatny i zmysłowy. Przez niego postradam wszystkie swoje  zmysły!

- Jednak potrafisz być cicho. - dodał szybko, całując mnie w nos.

- Postaw mnie na ziemię. - zażądałem.

- Co tylko księżniczka każe. - posłał mi szeroki uśmiech i delikatnie postawił mnie na ziemi.

- Książę na białym koniu się znalazł. - prychnąłem.

Szybko ubrałem się w codzienne ciuchy i razem z Harrym zeszliśmy do kuchni. Tam, na stole czekało już śniadanie. Mama Harryego, Anne właśnie kończyła wykładać grzanki.

- Dzień dobry chłopcy. - przywitała nas promiennym uśmiechem. - Siadajcie zanim przyjdzie Niall - dodała szeptem.

Jak na zawołanie drzwi od mieszkania otworzyły się i wszedł przez nie blondyn, ciągnąc za rękę swojego chłopaka. Zayn uśmiechał się jak głupi. Nie wiem o czym rozmawiali. Za nimi szedł Liam wraz z Patrickiem i Johnem. Usiedliśmy do stołu i zaczęliśmy jeść śniadanie. Anne robiła wspaniałą jajecznicę ze szczypiorkiem. Była mistrzynią gotowania.

Podczas posiłku zapanowała cisza. Niall zawsze najwięcej gada, ale tym razem zapchał się tostami. Po kilku minutach skończyliśmy jeść.

- Za pięć minut przed garażami! - zawołał Liam, gdy opuszczali kuchnię.

- Za chwilę będziemy. - odparł Harry.

Pomogliśmy mamie chłopaka posprzątać kuchnię po śniadaniu i wyszliśmy z domu. Chłopaków znaleźliśmy w miejscu, o którym mówili. Siedzieli na ławce pod ścianą i się przepychali, próbując siebie nawzajem z niej zwalić. Jak dzieci. - pomyślałem, lecz mimowolnie się zaśmiałem.

- Każdy zna reguły gry w paintball?

Wszyscy zgodnie pokiwaliśmy głowami. Gdy dobraliśmy się w drużyny, Niall przyniósł odpowiedni sprzęt. Po kolejnym kwadransie byliśmy gotowi. Zamierzaliśmy wybrać się do lasu za miastem. Pomimo, że przy naszym domu również był las, chcieliśmy wybrać się gdzie indziej.

- Przyniesiesz dwa pistolety z magazynu? Patrick powinien tam być, dasz  radę? - zapytał Harry - Skoczę tylko na chwilę do domu, zapomniałem o komórce.

- W porządku. - zgodziłem się.

Nie chcąc przedłużać skierowałem się do budynku. Ruszyłem korytarzem w stronę schodów po których zszedłem w dół. Kilka kroków i znajdowałem się już w magazynie. Patricka nigdzie nie było. Dwa pistolety to nie problem. Odszukałem odpowiedni rodzaj broni. Zabrałem ze sobą dwa Glocki. Harry za każdym razem, gdy wybiera się poza miasto zabiera jakąś broń z sobą. Mając za ojca bossa mafii to wcale nie dziwne. Wrogowie czyhają na każdym kroku. Zawsze trzeba być ubezpieczonym.

Odwróciłem się na pięcie z zamiarem wyjścia, kiedy zauważyłem Desa. Drgnąłem nieco przestraszony. W ogóle go nie słyszałem jak wchodził. Rzadko go widuję. Od czasu wymiany z Markiem spotkałem go dwa razy. Tylko za każdym razem był ze mną Harry. Wiedziałem, że przy nim nic mi nie grozi, a teraz?

- J-ja... Harry prosił... - zacząłem, lecz zabrakło mi słów.

- Spokojnie Louis. - odezwał się i podszedł bliżej, opierając ramieniem o ścianę. - Nic ci nie zrobię.

Pokiwałem głową i uważnie mu się przyglądałem. Czego chciał? Chodziło mu o mnie? A może przyszedł do magazynu po broń, a ja jak zwykle panikuję?

- Harry na mnie czeka. - powiedziałem, gdy zapadła długa cisza.

- Paintball, tak? - uśmiechnął się, a ja potwierdziłem skinieniem głowy.

Ruszyłem w stronę wyjścia, ale zatrzymał mnie Des. Spojrzałem na niego pytająco. Zaczynałem się już niepokoić.

- Wiem, że Harry darzy cię silnym uczuciem. Zależy mu na tobie. - zaczął.

Nabrałem powietrza i cofnąłem się o krok. Byłem za blisko niego. Równie dobrze mógłby mnie tu zabić, a ja nie miałbym się jak obronić, bo co ja mogę?

- Chciałbym, abyś wiedział, że nie będę stał wam na przeszkodzie. Ufam Harryemu, wiesz jest moim synem. - kontynuował. - Cieszę się, że w końcu kogoś poznał.

Wsłuchiwałem się uważnie w każde jego słowo. Byłem bardzo zdziwiony jego nastawieniem. Nie spodziewałem się tego po nim. Pozytywnie mnie zaskoczył.

- Ja i Harry, my...

- Nie mam nic do homoseksualistów. - powiedział jakby czytając mi w myślach. - Obiecuję, że żaden z moich ludzi nawet nie tknie cię palcem. Jesteś członkiem naszej rodziny, Lou. Dobry z ciebie chłopak. Może zaczniemy od początku?

Skinąłem niepewnie głową. Ani na chwilę nie oderwałem wzroku od jego osoby. Wierzyłem mu. Byłem pewien, że nie kłamał. Na jego twarzy wkradł się lekki uśmiech. Dopiero teraz zauważyłem podobieństwo między Harrym i Desem. W końcu to ojciec i syn. Wcześniej nie przywiązywałem takiej wagi do wyglądu mężczyzny.

- Jestem Des Styles, ojciec Harryego. - wyciągnął dłoń, czekając na mnie.

- Louis... Styles? - dokończyłem niepewnie i uścisnąłem jego dłoń.

Mężczyzna zaśmiał się i przyciągnął mnie do uścisku. Tego się nie spodziewałem. Kilka razy poklepał mnie po plecach.

- Witaj w rodzinie, Lou. - dodał po chwili puszczając mnie.

Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Czułem się z tym dobrze. Des był w porządku.

- To ja już pójdę. - powiedziałem.

- Zaczekaj chwilę. - zawołał i odkręcił się do mnie tyłem, podchodząc do szuflady.

Chwilę coś w niej szukał. Z powrotem podszedł do mnie i podał mi przedmioty, które zabrał z biurka.

- Magazynek. - uśmiechnął się. - Glock 18 jak widzę. Dobrej zabawy! - zawołał wychodząc jako pierwszy.

Chwilę stałem po prostu w miejscu. Gdy poukładałem sobie to wszystko w głowie, ruszyłem do wyjścia. Na korytarzu wpadłem na Harryego.

- Już się niepokoiłem. - zawołał obejmując mnie ramieniem.

Razem ruszyliśmy do wyjścia z budynku. Chłopaki już na nas czekali. Nie wiem jakim cudem w rękach Nialla znalazło się opakowanie frytek.

- Jest w porządku. - uśmiechnąłem się czując, jak ciężar spadł mi z serca. - Możemy jechać.

Oddałem mu broń. Wziął jedną dla siebie, a drugą podał Zaynowi. Całą grupą ruszyliśmy do czarnego Range Rovera. Pogoda tego dnia była naprawdę ładna.  Było wspaniale.


><><><><><><><><><><><><

<><><><><><><><><><><><>



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro