Arahabaki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

      Miało to miejsce dwa lata po tym, jak Chuuya dołączył do Portowej Mafii, kiedy już od półtora roku tworzył z Dazaiem duet mrożący krew w żyłach coraz większej ilości organizacji. Byli na kolejnej misji z niewielkim oddziałem podwładnych.

     Słońce świeciło, grzejąc przyjemnie z dystansu, zawieszone wysoko, na błękitnym nieboskłonie, a lekki wietrzyk, pozwalał się nie stopić w jego promieniach. Obrzeża Jokohamy prezentowały się najlepiej na przełomie wiosny i lata, bo cała okalająca je roślinność była w pełni swego rozkwitu, ciesząc oczy przechodnich i kojąc przeróżnymi zapachami ich zmysły.

      Dazai jednak wydawał się odporny na te dary natury i szedł ze znudzonym wyrazem twarzy na miejsce. Nakahara nie do końca wiedział co o nim myśleć i, czy w ogóle może cokolwiek o nim powiedzieć, czego byłby pewien.

- Do czasu tego zdarzenia miałem cię za wyrachowanego dzieciaka, który jest chory psychicznie i totalnie spierdolony. - uśmiechnął się z nutą rozbawienia, na co Dazai prychnął prześmiewczo. Oparł się bokiem o rudzielca i zamknął oczy, wracając myślami do tamtego okresu, słuchając głosu byłego partnera, który był zadziwiająco przyjemny, kiedy ten nie krzyczał.

- Może odłożyłbyś te konsole i przedstawił mi w końcu, jaki mamy plan? - Nakahara chwycił za ramię młodego herszta i lekko nim potrząsnął, ten jednak nawet nie podniósł na niego wzroku.

- Powiem ci go, jak przyjdzie czas. Po prostu nie daj się zabić na razie. - wzruszył ramionami, nie przerywając wyścigu samochodowego na niewielkim ekranie, zastanawiając się, czy jazda samochodem jest tak samo prosta w realnym życiu, jak w tej wirtualnej rzeczywistości.

- Tch... - prychnął pod nosem w wyrazie niezadowolenia, nauczył się już jednak, że w tej kwestii nie ma dyskusji z szatynem, ale też, że jak bardzo pokręcony plan by nie był, postępując wedle niego, wygrają.

- Ufałem twoim taktykom, ćwiczyłeś je ze mną, udoskonalałeś, czasem brzmiały głupio, ale nigdy nie zawodziły. - poczuł jak brązowooki zaczyna delikatnie kręcić palcami w jego włosach - Ale nie przewidziałeś tego. -

- Racja. Zaskoczyłeś mnie. Nie pierwszy raz z resztą i nie ostatni. - szepnął wyższy mężczyzna z lekkim uśmiechem na ustach.

        Był środek walki. Wszędzie latały kule, a Osamu stał z boku, opierając się z nonszalancją o ścianę, obserwując, jak rudzielec rozprawia się z podrzędnym, jak to określał, mięsem armatnim. Analizował jego ruchy, możliwości, postępy. Robił to, odkąd pierwszy raz walczyli razem, bo podczas tej walki przez małą chwilę poczuł, że żyje, że jest "tu i teraz", a nie jedynie patrzy na życie z odległości.

     Spojrzał na zegarek, wyczekiwał zjawienia się szefa, właśnie zabijanych mafiosów. Z tego, co wiedział, miał zdolność poruszania się z nieludzką prędkością. Wiedział, że nie będzie on łatwym przeciwnikiem, dlatego postanowił dla kontrastu działać powoli. Chciał, aby przeciwnik nabrał pewności, że da sobie rade i zaatakował Chuuye bezpośrednio, co równałoby się, z tym że musiałby dotknąć rudzielca.

     Koło niego, jak torpeda, wręcz przeleciał mężczyzna. Ledwo można było go zobaczyć przy tej prędkość. Zwolnił i zatrzymał się jednak niedługo po minięciu szatyna, na którego usta wpłynął diabelski uśmiech.

- Cholera. - warknął uzdolniony i podniósł nogę, zaczynając wyciągać z butów gwoździe, które były rozsypane przy młodym herszcie. Mężczyzna miał według zdobytych przez Portowych szpiclów dwadzieścia siedem lat. W rzeczywistości wyglądał starzej, według Dazaia, na co najmniej czterdzieści. Miał krótkie, czarne włosy, zaczesane do tyłu, zielone oczy i niewielki, szorstki zarost. Ubrany był w kremową koszulę i marynarkę, jak i spodnie dopasowane pod nią, w kolorze khaki. Na nogach miał jakieś czarne, sportowe buty jednej ze znanych marek.

      Mężczyzna jednak szybko się otrząsnął po tym, zapewne niezbyt przyjemnym, spotkaniu stóp z metalowymi ostrzami. Od razu rzucił się w stronę już gotowego Nakahary, którego otaczała czerwona poświata.

      Przeciwnik jednak kiedy doszło już do starcia, unikał ataków Chuuyi z bezczelnym uśmieszkiem. Osamu zmarszczył brwi, widząc, jak sobie z nimi pogrywa i jedynie odskakuje co chwila od coraz bardziej wkurzonego rudzielca. Czekał, aż manipulant grawitacji opadnie z siły...

- Tylko na tyle was stać? - powiedział z rozbawieniem, na chwile stając i spoglądając na nich z niekrytą wyższością - Spodziewałem się trochę więcej, po tym, co o was słyszałem. Ale jednak widać, że jesteście jedynie dziećmi. - zaśmiał się, unikając błyskawicznie kolejnego ciosu - Jeden uderza na lewo i prawo, bez konkretnego celu, a drugi, zamiast coś zrobić, stoi i patrzy. - w jednej chwili znalazł się przy Dazaiu, który jedynie nieznacznie się skrzywił - Czyżby obleciał cię strach? - przystawił mu pistolet do głowy.

     To nie tak, że Osamu nie przewidział takiego obrotu spraw. Była to po prostu mniej prawdopodobna opcja i szczerze liczył, że Chuuyi uda się chociaż raz dotknąć napastnika, ale widząc, jak jego partner zatrzymuje się i patrzy na niego, czekając na rozkazy w coraz większym zdenerwowaniu, podjął decyzję.

- Utraciłem prawo do nazywania się człowiekiem. Definitywnie przestałem nim już być.* - powiedział głośno i wyraźnie, czym wprawił przeciwnika w zdziwienie. Błękitne oczy otworzyły się szerzej w szoku, ich właściciel nie wiedział, czy czasem się nie przesłyszał, chciał się przesłyszeć.

- Kiedy to powiedziałeś aż mnie zmroziło. Zawsze zapewniałeś, że to ostateczność, a aj nie rozumiałem, nie chciałem zrozumieć, że następuje ona tak szybko. - Nakahara skrzywił się nieznacznie, na wspomnienie wypowiedzianego przez brązowookiego wyroku na samego siebie. Komenda ta oznaczała bowiem, że kupi mu nieco czasu, ale sam przy tym zginie i Chuuya ma się skupić na pokonaniu przeciwnika, a nie na ratowaniu jego czterech liter.

- Czyżbyś się poddawał dzieciaku? - zakpił brunet, ale kiedy spojrzenie chłodnych, pustych oczu w kolorze espresso przeniosło się na niego, przeszedł go dreszcz. Na usta chłopaka w bandażach wpełzł szeroki uśmiech.

- Zastrzeli mnie pan w końcu~? - zapytał lekko, odwracając się do mężczyzny przodem, sprawiając, że lufa znajdowała się teraz na środku jego czoła. Widział zawahanie się mężczyzny przemykające w zielonych jak letnie łąki tęczówkach.

      Dźwięk odbezpieczanej broni coś w nim złamał. Chuuya zacisnął pięści, tak mocno, że zbielały mu knykcie i poczuł, jak krew w żyłach mu się gotuje. Grawitacja wokół niego wzbierała na sile, miażdżąc betonowe podłoże znajdujące się pod nim i naokoło. Zdecydowanie zwrócił tym uwagę bruneta. Dazai dopiero po chwili, widząc szok malujący się na twarzy przeciwnika, też spojrzał na partnera kątem oka.

      Nie wiedział co się właściwie z nim dzieje, jego świadomość przyćmił szum i żądza zniszczenia. Na jego ciele pojawiły się czerwone znamiona, wijące się wokół niego jak wąż. Usta zostały rozdarte w przeraźliwym okrzyku, a w dłoniach pojawiły się czerwono czarne kule o nieregularnej powierzchni. Jego zamglone oczy przeszywało szaleństwo.

      Osamu także pogubił się w tym, co się działo. Nie wiedział, że rudzielec potrafi takie coś, a tym bardziej czym jest to "coś". Jego zdolność do szybkiego analizowania sytuacji okazała się tu zbawienna i kiedy jedna, całkiem spora kula, stworzona przez błękitnookiego, poleciała w ich stronę, szybko chwycił rękę powoli wracającego do rzeczywistości przeciwnika i z wrednym uśmieszkiem dezaktywował jego zdolność, by ten nie miał jak uciec.

      Ledwo zdążył odskoczyć, ale kiedy kula pochłonęła wrogiego mafioso, fala energii odepchnęła go na ścianę. Poczuł straszny, mrowiący ból w ręce, przez co zaklął pod nosem i uniósł ponownie wzrok na szalejącego partnera. Nie wiedział, co się działo, Nakahara unosił się parę metrów nad ziemią i rzucał tymi dziwnymi ładunkami na lewo i prawo niszcząc okoliczne budynki, z szerokim uśmiechem na ustach i przeraźliwym, zachrypłym śmiechem.

- Odział Piąty i Szósty wycofać się! - zawołał, kiedy zrozumiał, że chłopak najwyraźniej w ogóle się nie kontroluje - Akcja skończona, my z Chuuyą rozwalimy im siedzibę! - dodał, od razu usprawiedliwiając zachowanie rudzielca i czekając, aż podwładni opuszczą niebezpieczne tereny, które powoli stawały się jedyne gruzowiskiem.

      Zaczął powoli podchodzić do niższego chłopaka, obserwując go uważnie. Zamarł, widząc krew cieknącą z jego ust, nosa i uszu, był to dla niego jasny sygnał, że z jego partnerem dzieje się coś niedobrego i najwyraźniej nie potrafi z tym nic zrobić, bo przecież w przeciwieństwie do niego, rudy nie miał autodestrukcyjnych zapędów i chęci skończenia dwa metry pod ziemią.

- Nakahara Chuuya! - zawołał najgłośniej, jak potrafił, w rezultacie czego udało mu się zdobyć uwagę szalejącego nad nim ognistowłosego. Jego reakcja nie była jednak najprzyjemniejsza i w stronę Osamu poleciała kolejna kula skondensowanej grawitacji - Cholera, nie atakuj mnie krasnalu! - zawołał, odskakując i unikając pocisku. Trzymał się za ranną rękę, która bolała bezlitośnie i ewidentnie nie zamierzała sama z siebie przestać, domyślał się, że jest ona w najlepszym wypadku złamana - Chodź i mnie złap niziołku! - zmienił taktykę i zaczął biec między gruzami, uciekając przed oszalałym.

      Nakahara pchnięty nieznanymi mu dotąd instynktem, wyruszył w pościg za Dazaiem, niczym drapieżnik za swoją ofiarą, ale szatyn tylko na to czekał i kiedy mógł już poczuć miażdżącą grawitację na karku, odwrócił się szybko i wyciągnął zdrową rękę, chwytając nadgarstek niższego. Aktywował zdolność, a czerwone linie cofnęły się, a kolejna kula zniknęła, tuż przy jego głowie, rozproszona przez białe wstęgi.

- Chuuya, co to było? - zapytał, marszcząc brwi i spojrzał na partnera, który opadł na niego bezsiły, by ustać na własnych nogach, zaciskając drżące dłonie na jego płaszczu. Ciężko dyszał, łapczywie łapiąc powietrze, po jego policzkach spłynęły potoki łez, wydawał się wciąż nie do końca kontaktować. Widząc ten stan u mafiosa, wyraz twarzy Osamu nieco złagodniał - Powinniśmy pójść do szpitala... - dłonie mocniej zacisnęły się na jego płaszczu, a ogniste włosy zafalowały, kiedy ich właściciel pokręcił desperacko głową w błagalnym geście.

- Panie Dazai. - usłyszeli głos jednego z podwładnych gdzieś zza pleców szatyna, który od razu zasłonił niższego smolistym płaszczem - Wszyscy na was czekamy. - oznajmił wyprostowany jak struna mężczyzna - Uhm, czy z Panem Nakaharą wszystko w porządku? - brązowooki mógł poczuć, jak mniejszy cały się spina, próbując nieudolnie powstrzymać kolejne łzy.

- Cholernie się wtedy bałem. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje, a później czułem ból w całym ciele i obezwładniający mnie strach, więc kiedy przyszedł jeden z podwładnych, nie chciałem, by widział mnie w tym stanie, by ktokolwiek to widział... A ty zakryłeś mnie, jakbyś czytał mi w myślach. - przeczesał rude kosmyki i uśmiechnął się słabo.

- Wszystko w porządku, wracajcie bez nas. Przekażcie Moriemu, że pozbyliśmy się problemu i idziemy do Arkady. - powiedział, spoglądając na mężczyznę przez ramię z powagą, zdrową ręką przyciągając rudzielca bliżej.

- Tak jest, Panie Dazai. - skłonił się i wycofał trzydziestodwuletni facet w garniturze.

- Dasz radę iść sam? - zapytał, kiedy podwładny był już wystarczająco daleko i na gruzowisku został jedynie on i jego partner.

- Chyba... chyba nie... - przyznał cicho, z ewidentnym trudem, a brązowooki nie wiedział, czy powodował to jego stan, czy duma, ale ostatecznie powód i tak nie miał znaczenia.

- W takim razie chwyć się tu. - pokierował jego ręce na jego szyję i przykucnął - Wskakuj. - zakomenderował, a Nakahara nie mając siły ani chęci na sprzeczki posłusznie, acz mozolnie wdrapał mu się na barana. Młody herszt powoli się podniósł - Teraz to się ciesz, że jesteś taki mały i jestem w stanie cię unieść. - prychnął zabandażowany i ruszył z nim powoli w stronę jednej z baz Portówki - Niedaleko jest jedna z naszych mniejszych siedzib. Jest tam niewielki oddział szpitalny, ale spokojnie, pielęgniarki nie będą zadawać pytań, już moja w tym głowa. - uspokoił niesionego chłopaka, czując, jak ledwo przytomny ponownie się wzdryga.

      Na miejscu, kiedy pielęgniarki w pośpiechu zaczęły się nimi zajmować, Chuuya już parę minut przed przybyciem stracił przytomność, a Dazai zaczął rozmowę z dowodzącą tu lekarką.

- Nie chcę, by coś z tego dotarło do Moriego, w raporcie macie podać, że zajmowałyście się jedynie moją ręką, a Nakahara po prostu na mnie czekał przed salą. - zażądał z zaciętą miną i mroźnym spojrzeniem, nieznoszącym sprzeciwu.

- Co z tego będziemy mieć? Nie zamierzam zatajać takich spraw przed szefem, przynajmniej nie bez czegoś w zamian. - oznajmiła kobieta, krzyżując ręce na piersi i opierając się plecami o ścianę.

- Czas i święty spokój na następny rok. - odpowiedział lekko i wzruszył ramionami, przyjmując podobną postawę, choć nie była to dla niego prosta decyzja.

- Co masz a myśli? - uniosła brew w niezrozumieniu i poprawiła niesforny kosmyk blond włosów, zasuwając go z powrotem za ucho.

- Przez następny rok powstrzymam się od prób samobójczych, więc będziecie miały ode mnie spokój. - uśmiechnął się z lekkim rozbawieniem, dla kogoś, kto nie znał chłopca, mogła się to wydawać dziwna oferta, ale dla kobiety, która musiała go odratowywać co najmniej trzy razy w tygodniu, taki układ był istnym rajem, jakby właśnie proponowano jej roczny urlop.

- Zgoda. - skinęła głową - A teraz chodź, trzeba ci prześwietlić tę rękę łobuzie. - odparła, wskazując na lekko już spuchniętą kończynę.

- Dobrze Hiori. - powiedział z lekkim uśmiechem. Kobieta była w stosunku do niego niezwykle opiekuńcza, ale chętnie też odpowiadała na jego słowne gierki. Lubiła dzieciaki, nim dołączyła do mafii, pracowała na pediatrii i miała już niemałe doświadczenie z różnymi dzieciakami, więc humorki chłopaka nie robiły na niej wrażenia.

      Dazaiowi założony został porządny gips i od razu, kiedy tylko blondynka pozwoliła mu na wyjście, skierował się do sali, w której leżał wciąż nieprzytomny Nakahara. Poprosiwszy o raporty, dowiedział się, że poza osłabieniem i utratą sporej ilości krwi nie było mu nic poważniejszego. Jedna z pielęgniarek zastrzegła, że nie wie, co wywołało taki stan, ale, że jeśli utrzymałby się dużej, takie obciążenie organizmu rudzielca doprowadziłoby do śmierci.

      Na taką informację szatyn skinął spokojnie głową i wyprosił wszystkich, czekając w samotności, aż jego partner się wybudzi. Jednostajny dźwięk podłączonej do niego aparatury wypełniał całą salę. Smukłe, długie palce brązowookiego delikatnie przeczesały ogniste włosy, odgarniając je z twarzy nieprzytomnego.

      Ocknął się dopiero wieczorem następnego dnia, oddech mu przyspieszył i oblał go zimny pot, w głowie od razu pojawiło się wspomnienia tego obezwładniającego uczucia, jakie przyćmiło jego umysł podczas walki. Przed popadnięciem w panikę powstrzymała go dłoń, zabandażowanej ręki, która spoczęła na jego ramieniu, przywracając go do rzeczywistości.

- Chuuya, spokojnie. Nic ci już nie zagraża, jesteśmy tu sami, jesteś bezpieczny. - powiedział Osamu najbardziej kojącym tonem, jaki kiedykolwiek rudzielec u niego słyszał. Oczy ponownie zaszkliły się mu, ale powstrzymywał się przed płakaniem w obecności brązowookiego. Ten jednak nie zamierzał pozwolić mu tłumić tego w sobie i przyciągnął go do siebie, zamykając w szczelnym uścisku - Możesz płakać, nie widzę, nikt nie widzi. - oznajmił, mówiąc powoli ze spokojem, a niższy nie zamierzał się kłócić i tak w tamtej chili z trudem się powstrzymywał. Łzy zmoczyły koszulę wyższego chłopca, któremu ani trochę to nie przeszkadzało.

- Nie chciałem by ktoś mnie wtedy widział, by był przy mnie w chwili takiej słabości... Ale ty stałeś się wyjątkiem. Nie wiedziałem do końca czy mogę ci zaufać, obawiałem się, że będziesz się ze mnie później wyszydzał, ale nie miałem nikogo innego, a ty okazałeś mi wsparcie, jakiego nigdy nie doświadczyłem. - mruknął i spojrzał na pozbawionego chwilowo bandaży mężczyznę, który słuchał go z uwagą, coraz więcej rozumiejąc.

- Czy ja jestem potworem..? -zapytał słabo po paru minutach, które spędzili w zadziwiająco komfortowej ciszy. Jego głos był zachrypnięty od łez, a zaczerwienione oczy patrzyły pusto w płaszcz partnera, żaden z nich się nie odsuwał. Nakahara obawiał się odpowiedzi, najbardziej tego, że doskonale wiedział, co usłyszy.

- Ano, jesteś. - padło zadziwiająco spokojnie, a Chuuya poczuł ukłucie w sercu, mimo że przecież właśnie tego się spodziewał - Oboje jesteśmy potworami. - dodał równie stoicko, a błękitne oczy uniosły się na niego z niemym zdziwieniem i niepewnością - Ale wciąż ja jestem większym. - uśmiechnął się łagodnie, przymykając oczy.

- Jak możesz tak mówić?! Widziałeś co się ze mną działo, nie potrafiłem zapanować nad własną zdolnością. Ilu naszych musiało zginąć? Ty się kontrolujesz, a ja..! - spojrzenie rudzielca mówiło wszystko: panika, obawy, strach i poczucie winy.

- Ani jeden, ewakuowałem wszystkich, nim się tam rozkręciłeś. - wzruszył ramionami, a Chuuya spojrzał na niego wciąż z pewną wątpliwością w oczach i dopiero wtedy dostrzegł gips na ręce wyższego.

- Czy to... ja ci to zrobiłem? - zapytał słabo, szatyn spojrzał na złamaną kończynę i ponownie wzruszył ramionami.

- Zazwyczaj sam robię sobie większą krzywdę, nie ma co się przejmować. - uśmiechnął się łagodnie, wręcz beztrosko, co ani trochę nie pasowało do estetyki szarego szpitalnego pokoju z dwoma pacjentami w środku.

- Nie o to mi chodzi. Ja... nie chciałem. Przepraszam. - mówiąc to, spojrzał gdzieś w ziemię, czując, jak wzbiera w nim poczucie winy, poczucie, że znów kogoś zawiódł, że nie był dość dobry.

- Czułem się fatalnie, z tym że zrobiłem ci krzywdę, zwłaszcza że nie było to celowe. - uśmiechnął się krótko pod nosem - Powoli zanurzałem się w tych wszystkich negatywnych emocjach, a ty cały czas starałeś się mnie od nich odciągnąć. -

- Swoją drogą, to właściwie było całkiem epickie. - zmienił nieco tok rozmowy - Nie wiem, czy zarejestrowałeś, ale tworzyłeś takie śmieszne kule, które pochłaniały przestrzeń i robiły niewielkie wybuchy. - zrelacjonował, gestykulując zdrową ręką z lekkim podekscytowaniem.

- Nie bałeś się..? - mruknął rudzielec, podciągając kolana pod brodę i opierając na nich policzek.

- Chibi, śmierć mi nie straszna, przecież wiesz. Jestem ostatnią osobą, która mogłaby się ciebie bać. - szeroki uśmiech zagościł na ustach samobójczego maniaka. Było to jednak kłamstwo, bo bał się, w tamtej chwili cholernie się bał, ale nie o siebie, tylko że straci Chuuye już na zawsze, a to przecież tak długo. Po chwili odchrząknął i spoważniał - Ale nie powinniśmy mówić nikomu. Zwłaszcza Moriemu. - powiedział z cichym westchnieniem.

- Dlaczego? - zaskoczenie wymalowało się na twarzy niższego.

- Znam go, będzie chciał, abyś tego używał, ćwiczył, aż poznasz granice. Normalnie nie miałbym nic przeciwko, uważam, że ćwiczenie swojej zdolności i poznawanie jej granic jest bardzo istotne, ale w twoim przypadku granice wyznaczy twoja śmierć. - oznajmił, a Nakaharę Przeszły lekkie ciarki, kiedy sens jego słów do niego dotarł.

- Masz rację... - zaczął niepewnie.

-Oczywiście, że mam. Zawsze ją mam. - Prychnął, wcinając się - Jednak jest to tylko i wyłącznie twoja decyzja co z tym zrobisz, nie będę w nią ingerował. - z westchnieniem opadł na krzesło - Ale na razie odpocznij. - wyciągnął do niego dłoń, a Nakahara chwycił ją lekko. Ułożył się wygodnie na skrzypiącym materacu i nim zamknął oczy, spojrzał jeszcze raz w kawowe tęczówki emanujące zadziwiająco kojącym spokojem.

- Uratowałeś mi wtedy życie, to dzięki twojemu szybkiemu odnajdywaniu się w sytuacji dalej tu jestem. - wyznał i chwycił dłoń chłopaka w swoją, przejeżdżając kciukiem po bliznach rozsianych przy nadgarstku - Ale to nie koniec. Wciąż byłem niepewny, może i z tego nie żartowałeś, pomijałeś ten temat, ale mi on nieustanie siedział w głowie. I na kolejnej, większej misji nie uratowałeś już mojego życia. Uratowałeś moją duszę, przed zatraceniem. -

      Długo się zastanawiał nad tym, co zrobić z tym asem w rękawie. Obawiał się go, przez co na treningach zaczął się hamować, nie potrafiąc wyczuć granicy, co z kolei zaczynało już drażnić szatyna. Nie chodziło o to, że nie stara się zrozumieć tej głębszej formy swojej zdolności, ale to, że zaczął bać się samego siebie, a od tego tylko krok do szaleństwa, a nie mógł pozwolić sobie na utratę takiego partnera.

      Więc pewnego razu, pół roku po pamiętnej akcji, na jednej z misji postanowił obrócić sytuację tak, by rudzielec znów był zmuszony do użycia Korupcji, jak to sam nazwał.

      Walczyli z jakąś organizacją według ustalonego wcześniej planu, przynajmniej na początku, później weszła druga faza, o której niebieskooki nie miał już pojęcia, a zakładała ona postawienie go w podobnej sytuacji co wtedy.

      Było tak, jak przewidział szatyn, kiedy chowając się za rogiem z partnerem, oznajmił mu, że muszą wykorzystać manewr: Utraciłem prawo do nazywania się człowiekiem. Definitywnie przestałem nim już być., i już miał wyjść i skupić na sobie przeciwnika, kiedy Chuuya chwycił go za ramię.

- Czekaj. - szepnął, kiedy Dazai na niego spojrzał, miał zwiększona głowę, chowając jej wyraz pod wodospadem rudych kosmyków - Czy jeśli... Użyje Korupcji, damy radę ominąć ten ruch? - zapytał, lekko ściskając ramię Osamu w dłoni i mnąc materiał czarnego płaszcza.

- Nie ćwiczyliśmy tego, nie jestem w stanie oszacować jakie zniszczenia to wywoła, ani czy tym razem zdążę dotrzeć do ciebie na czas. - powiedział spokojnym tonem, ale doskonale wiedział, że jego partner już podjął decyzję.

- Potrzebuje tylko czegoś, na czym będę mógł skupić myśli... Może wtedy dam radę to ukierunkować. - powiedział, podnosząc wzrok na kawowe oczy.

- Dasz radę, w to nie wątpię. - zabandażowana dłoń wylądowała na jego policzku w niezwykle czułym i pokrzepiającym geście - Skup się na moim głosie. Pokieruje cię. - Nakahara położył dłoń na tej należącej do rówieśnika.

- Zakończ to dopiero, kiedy zniszczę wroga. - nakazał z zaciętym spojrzeniem, bez grama już niepewności, co wywołało uśmiech na ustach szatyna.

- W takim razie, działaj partnerze. - powiedział, odsuwając dłoń z poluzowanego już uścisku. Rudowłosy odwrócił się i zdjął rękawiczki, odrzucając je gdzieś na ziemię. Ruszył w stronę rozszalałego przeciwnika.

- Och, Nadawcy Ciemnej Hańby, nie budźcie mnie ponownie. - mruknął pod nosem, a czerwone węże znów owinęły się wokół jego ciała, usta rozdarł bojowy krzyk, a prócz atmosfery, zgęstniała też grawitacja w budynku.

- Wiedziałem wtedy, że mnie podpuszczałeś. - wyznał Nakahara, a Osamu spojrzał na niego zaskoczony - Ale wiedziałem też, że i tak nie mam innego wyboru, bo przez tą twoją cholerną upartość, jeśli bym odmówił, ty naprawdę byłbyś zdolny wykorzystać ten durny manewr. - prychnął - Więc nie chcąc być odpowiedzialnym za twoją śmierć, przełamałem się i postanowiłem zawierzyć ci swoje życie, po raz pierwszy świadomie. - zanurkował plecami głębiej między poduszki.

- Skąd wiedziałeś, że zdążę? - zapytał Dazai, wpatrując się w herszta z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

- Nie wiedziałem, czy zdążysz. - przyznał szczerze rudzielec, zaciskając dłoń na tej szatyna - Ale byłem pewien, że zrobisz wszystko by zdążyć. A przecież twoje taktyki nigdy nie zawodzą. - uśmiechnął się z lekkim rozbawieniem.

- Manipulowałem tobą. - zmarszczył brwi - Wykorzystałem twoją zdolność. -

- Może, ale wiem, że w tej kwestii nie było to tylko twoje chłodne wyrachowanie. - wzruszył ramionami niebieskooki i skierował wzrok w brązowe oczy, które emanowały strachem, przed tym, że ktoś go zrozumie - Wiem to, bo będąc twoim partnerem tak długo, też zacząłem dostrzegać twoje nawyki, drobne gesty. - mówił spokojnie - Kiedy jesteś naprawdę w dobrym nastroju, mimo że się nie uśmiechasz, kiedy przeciwnik cię irytuje, nawet kiedy twoja pokerowa twarz stwarza pozorny spokój i opanowanie, kiedy coś knujesz i sytuacja wydaje się przypadkowa, ale tak naprawdę to element większego planu i kiedy martwisz się o mnie, mimo że nie powiesz mi tego prosto w twarz, bo okazywanie emocji tak banalnie nie jest w twoim stylu. - Dazai pierwszy raz nie wiedział co odpowiedzieć, więc zamilkł na trochę. Miał już pełen obraz tego, jak bliską osobę stracił i zranił, swoim impulsywnym odejściem.

      Elektroniczny zegarek ukazywał godzinę drugą pięćdziesiąt. Za oknem śnieg przestał już prószyć, ale wciąż pięknie mienił się w świetle księżyca. Ta noc zdecydowanie była dla obu mężczyzn emocjonująca, pełna bólu, przeszłości, ale i zrozumienia się trochę lepiej, co oboje z czystym sumieniem określić jako naprawdę dobrze wykorzystany czas.

- Chodźmy już spać. - odezwał się w końcu szatyn - Mylę, że oboje potrzebujemy czasu na przemyślenie tego wszystkiego, a jutro mamy trochę zdjęć do zrobienia, a z worami pod oczyma będzie ci nie do twarzy. - wstał z kanapy i mijając, z lekkim zawahaniem, bandaże, udał się do sypialni.

- Racja. Dobrze, żeby twoja głowa też odpowiednio pracowała, cholerna makrelo. - uśmiechnął się wrednie Nakahara i poszedł za nim, po całej rozmowie, czując się jakoś tak inaczej: cieplej, milej, bardziej.

~~~

FH:

Nooo i koniec maratonu UwU

Dziękuję za uwagę i dobrej nocki ^^

Utraciłem prawo do nazywania się człowiekiem. Definitywnie przestałem nim już być.*—cytat z książki "Zatracenie" Osamu Dazaia

Do następnego!

=)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro