Midnight confession

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

       Dochodziła już północ, księżyc pięknie błyszczał za oknem, sprawiając, że śnieg wydawał się puchatym brokatem, który ktoś przypadkiem upuścił na makietę malowniczego miasta. Jokohama zimą była zaprawdę zapierającym dech w piersiach widokiem i szatyn siedzący na parapecie, obserwował jej wycięty przez ramy okna obraz, popijając herbatę, zrobioną przez tymczasowego współlokatora. Ogrzewał dłonie o ścianki ciepłego naczynia, czekając, aż jego były partner poustawia sobie meble w salonie.

- Dobra, chyba są równo. - burknął, rzucając jeszcze nieufne spojrzenie wyposażeniu własnego salonu. Na te słowa brązowe oczy skupiły się na nim, miały nieodgadniony wyraz, zresztą jak cała postawa i mimika wyższego mężczyzny, ale nie było to nic szczególnie nowego dla mafiosa.

      Maniak samobójstwa leniwie zsunął się z parapetu, niespiesznym krokiem udając się do kanapy, na której siedział już Nakahara. Usiadł przy nim i odstawił kubek na stoliczek stojący naprzeciw. W milczeniu oparł się o poduszki za plecami, wręcz topiąc się w kanapie.

      Chuuya spojrzał na niego, zakładając wygodnie nogę na nogę, lekko zwrócony w jego stronę. Nie do końca wiedział jak zacząć temat. Powinien go poganiać, czy może czekać. Po jego głowie kręciło się okropnie wiele wątpliwości. Ostatecznie zdecydował się, by zastosować tę samą taktykę, którą Osamu sam wykorzystał lata temu. Proste pytania, proste odpowiedzi i ogrom cierpliwości.

- Stresujesz się. - bardziej stwierdził, niż zapytał niebieskooki, wyrywając tym samym byłego partnera z tego nieobecnego stanu, w który sam nie wiedział, kiedy zapadł - Spokojnie, mamy dużo czasu. - oznajmił, chwytając lekko dłoń zabandażowanego w swoją i głaskając jej wierzch kciukiem - Wiem, że to trudne Osamu, ale dasz radę, wiem, że dasz. -

- Ale jaki ma to sens? - westchnął cicho, bardziej wtapiając się w oparcie, między poduszki - Co to da, że będziesz wiedział? Może zmienić jedynie twoje nastawienie do mnie, a to ostatnie czego bym chciał. - skrzywił się nieznacznie, na myśl, że niższy mężczyzna zacznie się go brzydzić, lub, co gorsza, się nad nim litować.

- Nic się nie zmieni. Ty się nie zmienisz, ja się nie zmienię. Świat nagle się nie skończy, ale nie stanie się też lepszym miejscem. - powiedział, a kawowe tęczówki spojrzały na niego w niezrozumieniu - Ale nie będziesz z tą wiedzą już sam. Bo, powiedz mi, kto zna prawdę prócz ciebie? -

- Mori wie... Ale nie wszystko. - odpowiedział i oparł się bokiem o niższego chłopaka, na co ten pozwolił mu bez słowa - Może masz racje, ale czy taki potwór jak ja zasługuje na najmniejszą ulgę? - mruknął smętnie, tak cicho, że jeśli Nakahara nie wstrzymałby oddechu, nawet by go nie usłyszał. Kiedy jednak znaczenie słów szatyna do niego dotarło, zmarszczył brwi.

- Zapomniałeś? - prychnął nieco zirytowany, co zdziwiło Dazaia i spojrzał na niego z niemym pytaniem w oczach - Oboje jesteśmy potworami. - pstryknął go w czoło z poważną miną - To twoje słowa. - dodał, a Osamu patrzył na niego w szoku, kiedy dotarło do niego, o jakiej sytuacji mówi.

- Pamiętasz takie rzeczy. - uśmiechnął się lekko pod nosem i ułożył jak wcześniej - Nie wiedziałem, że moje słowa miały dla ciebie takie znaczenie. - spojrzał na swoją zawiniętą w bandaże dłoń tę, której nie trzymał rudzielec.

- Oczywiście, że tak, kretynie. - mruknął z przekąsem - Więc teraz skup się na historii, a nie takich rozważaniach, nie przyniosą ci one ukojenia, prędzej pogłębią ten stan. - dodał, a wyższy momentalnie się spiął, słysząc te słowa.

- W porządku. - zacisnął pięść i wyciągnął rękę do niższego, który uniósł brew, po czym pokręcił głową z cichym westchnieniem.

- Mogę? - zapytał dla pewności, delikatnie przejeżdżając opuszkami palców po szorstkim, czystym materiale. W odpowiedzi otrzymał jedynie twierdzące skinienie. Wstrzymując oddech i z wielką ostrożnością, jakby przeprowadzał operację, odpiął zapinkę. Odłożywszy ją na bok, zaczął powoli zdejmować opatrunek.

- Odkąd pamiętam, zastanawiałem się, po co żyje. - zaczął tak niespodziewanie, że Nakahara na moment przerwał wykonywaną czynność, by spojrzeć na niego i upewnić się, że się nie przesłyszał. Uśmiechnął się krótko pod nosem, domino wspomnień ruszyło - Rodziców słabo pamiętam, odkąd nauczyłem się czytać, wolałem to niż socjalizowanie się z rówieśnikami i rodziną. Wydawali mi się zbyt beztroscy i... głupi. Przez to, że się z nimi nie wygłupiałem, zaczęli mnie traktować w szkole jak dziwaka i nie musiałem długo czekać, nim znalazła się grupka odważniaków, którzy zaczęli się ze mnie nabijać, czasem posuwając się też do rękoczynów. - mówił spokojnie, patrzył w sufit, a niebieskooki po chwili, wciąż słuchając, kontynuował ściąganie bandaża. Widząc coraz rozleglejsze poparzenia i masę mniejszych i większych blizn jego oddech zatrzymał się na chwilę - Cholernie bawiło mnie ich zaskoczenie, kiedy za każdym razem im odpyskowywałem i ostatecznie to oni z płaczem lecieli na skargę do wychowawczyni. Oczywiście moi rodzice nie wierzyli mi, kiedy mówiłem, że ja jedynie się broniłem. Matka raz powiedziała, że gdyby wiedziała, że będzie ze mnie taki potwór, wolałby nigdy nawet nie usłyszeć o moim ojcu. Wiedziałem, że się nie kochają i że nie kochają mnie, ale to całkiem inne doświadczenie, kiedy ktoś "bliski" mówi ci to prosto w twarz. - Chuuya słuchał uważnie i odkładając pierwszy bandaż na bok, wyciągnął dłoń po drugą rękę. Szatyn bez słowa podsunął mu ją.

- W tamtym momencie przestali mnie już całkiem obchodzić. Zacząłem rozmyślać nad odebraniem sobie życia, nad zakończeniem tej drogi, która prowadzi donikąd i pewnie, gdyby nie długi mojego ojca już dawno spoczywałbym w pokoju. - Nakahara delikatnie odwijał drugi opatrunek, co jakiś czas spoglądając na Dazaia, który utkwił spojrzenie gdzieś w przestrzeni, nie patrząc na nic konkretnego - Ojciec czasem mnie bił, ale był spokojniejszy od matki, która wylewała na mnie wszystkie swoje frustracje i problemy. Chociaż bardziej pasowałoby do niego otępiały niż spokojny. Wydawał majątek na najróżniejsze narkotyki, ale raz pożyczył od niezbyt cierpliwych ludzi. Miałem wtedy trzynaście lat, kiedy obcy mężczyźni wtargnęli do naszego domu i dorwali całą naszą trójkę. Osaczyli nas w salonie, nie dając szansy na ucieczkę i zaczęli grozić ojcu. Chcieli pieniędzy, ale on ich nie miał. Pamiętam huk wystrzału i krew, która prysnęła mi na twarz, kiedy ich szef do niego strzelił. - dotknął lekko swojej twarzy i przymknął oczy, na jego usta wpłynął błogi uśmiech - Wtedy też się uśmiechałem, wiesz? - spojrzał na rudego z lekkim grymasem, jednak nie dosięgał on oczu - Zacząłem się cicho śmiać, na początku myślałem, że to przez szok, ale teraz wiem, że cieszyłem się, myśląc, że ja też zaraz umrę. - przejechał palcami po bandażu na szyi - Ale jak widzisz, to się nie stało. - widocznie zmarkotniał i zacisnął dłoń. Zamilkł na chwilę, ale Chuuya nie zamierzał go pośpieszać, spokojnie odłożył bandaż z drugiej ręki obok poprzedniego.

- Matka zaczęła na mnie wtedy krzyczeć, ale nie rozumiałem ani słowa z jej bełkotu, zresztą nie trwał on długo. Uciszyła ją kulka w głowę, a ja spojrzałem na mojego wybawcę i jego, jak sądziłem, zbawienną spluwę. Niestety koniec nie nadszedł, zabrali mnie do siebie i wystawili na sprzedaż. Na początku miałem iść na części, chcieli sprzedać moje organy, ale jeden z nich powiedział, żeby najpierw wystawić mnie w całości, bo ręce do pracy przydadzą się bardziej, a organy nie wyparują. - kontynuował, słowa wylewały się z niego jak woda, która w końcu znalazła ujście i zmieniła się w wodospad - Teraz możesz ten na plecach. - poinstruował, widząc niepewne spojrzenie na twarzy towarzysza. Nie musiał mu powtarzać drugi raz, smukłe i zadziwiająco delikatne palce, tak kontrastujące z temperamentem rudzielca zaczęły odwijać bandaż okalający plecy i klatkę piersiową szatyna - Dostałem się w ręce jakiejś sekty. Na początku było zadziwiająco dobrze. Nakarmili mnie, dali mi odpocząć parę nocy, ale we wszystko wplatali swoje pokręcone wierzenia. Wyznawali jakiegoś kosmicznego bożka, którego imienia nie trudziłem się nawet zapamiętać. Przekazywał on moc ognia, swoim poplecznikom na ziemi. Oczywiście była to jedna wielka bujda. Organizacją sterował jeden obdarzony o zbyt wysokim ego i kompleksie Boga. Lubował się w torturach i to on zgotował mi te wszystkie poparzenia i nacięcia. Do dziś śni mi się jego parszywy śmiech. - prychnął zniesmaczony - Ale kiedy miał nadejść kres tego wszystkiego i w oficjalnej już ofierze miałem spłonąć, modliłem się, by to był ostatni raz, by to naprawdę była już ta wyczekiwana przeze mnie śmierć, ale kiedy dotknął mojego policzka, po raz pierwszy aktywowała się moja zdolność. - uśmiechnął się ponuro - Szybko się zorientowałem w sytuacji i wykorzystałem to, w jakim szoku byli, że ich bóg mnie nie spalił. Zabrałem pistolet jednego z nich i zabiłem wszystkich, nim ktokolwiek zdążył zareagować. - ułożył palce dłoni w kształt pistoletu i wstrzelił niewidzialny pocisk - Kiedy skończyły mi się naboje, zabrałem drugi od jednego z trupów i zaczął strzelać w ciało tego ich proroka. Bang. Bang. Bang. Bang. - jego wzrok zmętniał, widząc to, Chuuya położył dłoń na jego dłoni.

- Co było później? - zapytał, nie chcąc, by się zatracił, jak wtedy kiedy go poznał. Teraz ta scena miała dla niego więcej sensu i cholernie się cieszył, że wtedy to przerwał.

- Stałem tam jakiś czas, czując, jak pustka w moim środku się powiększa. Postanowiłem spróbować zemsty. Nie czułem potrzeby, nie czułem zawiści do żadnej z tych osób, nie czułem nic. Dlatego sądziłem, że najłatwiej pustkę tę wypełnić będzie właśnie tym uczuciem, rządzą. Nie mogłem bardziej się mylić. - Nakahara spojrzał na jego plecy i z przerażeniem zauważył, że są na nich wycięte symbole. Domyślił się, że miały coś wspólnego z rytuałami sekty, wzbudziło w nim to silny gniew - Jeśli są tak obrzydliwe, jak mówią twoje oczy, mogę założyć znów bandaże. - powiedział nagle Osamu śmiertelnie poważnie, spoglądając na rudzielca kawowymi oczami, które teraz wyrażały smutek i zawód.

- Nie, nie brzydzę się ich. - jakby dla potwierdzenia, delikatnie przejechał palcami po jego plecach, obawiając się jedynie czy jeszcze go to nie boli - Brzydzę się ludzi, którzy ci to zrobili. - jego głos aż ociekał wściekłością, ale gesty wciąż były ostrożne. Dazai spojrzał na niego, po czym uśmiechnął się nieznacznie, jednie na krótką chwilę i wrócił do poprzedniej pozycji.

- Zacząłem od znalezienia wszystkich tych, którzy dokuczali mi w szkole i nauczycieli, którzy odwracali wzrok od moich siniaków. Jak już mówiłem, nie miałem nic nikomu za złe, w pewien sposób rozumiałem ich działania, może nie na poziomie emocjonalnym, ale taktycznym już owszem. Chcieli przeżyć, a potwór w otoczeniu temu zagrażał, więc musieli go wyeliminować. Ja z kolei chciałem jedynie wypełnić rozrywającą mnie od środka pustkę. - położył dłoń na swoim sercu - Później zająłem się organizacją, która mnie sprzedała. Poszło szybciej, niż myślałem. Nie pamiętałem nawet, jak ich zabiłem. Wiem tylko, że wtedy zabiłem łącznie 87 osób. Ponad połowa trupów jakie mam aktualnie na kącie. - rudowłosy był w niemałym szoku, ale nie przerywał. - Udałem się na, jak się okazało, zgliszcza mojego domu. Posiedziałem tam trochę, pokręciłem się bez celu, zastanawiając się, co mi dało to wszystko. Odpowiedź była cholernie prosta, acz niezadowalająca: nic nie dało. Uczucie pustki nie zniknęło ani się nie nasiliło. Wtedy zobaczyłem leżący na ogrodzie sznur. To był impuls, zawiązałem pętlę i przywiązałem do gałęzi. - niebieskooki sięgnął do bandaża na szyi byłego partnera i delikatnie począł go odwiązywać - Na moje nieszczęście nie skoczyłem tak dobrze, jak chciałem i nim straciłem przytomność, dobre parę minut dusiłem się, krzyczałem, a łzy zaczęły same lać mi się po policzkach. - skrzywił się nieznacznie i uniósł nieświadomie dłoń do szyi, ale Chuuya delikatnie ujął ją w swoją i odciągnął. Jego oczom ukazała się blizna ciągnąca się naokoło szyi szatyna - Odnalazł mnie Mori, odratował, a później stałem się jego świadkiem, przekazania mu władzy nad Portówką. - zamknął oczy i lekko rozmasował kark. Zapadła na chwilę cisza, która zdawała się wiercić dziurę wewnątrz Osamu, coraz bardziej go stresując - Chuuya... ja nie wiem, czy cieszę się, że ci to powiedziałem... - szepnął, odsuwając się nieco, chcąc zatopić się między poduszkami i schować, przed oceną jego przeszłości.

- Ja się cieszę. - powiedział i przyciągnął go z powrotem do siebie rudzielec. Wyższy spojrzał na niego z niezrozumieniem i niepewnością, skrytych za tęczówką w kolorze czarnej kawy - Wybacz moje milczenie, potrzebowałem chwili. - poczochrał mu włosy i uśmiechnął się najcieplej, jak umiał. - U siebie śpisz w czy bez bandaży? - zagadnął spokojnie, chcąc trochę rozluźnić atmosferę.

- Uhm... Bez? - nie do końca wiedział, do czego zmierza mafiosa, pierwszy raz nie potrafił czytać z tych niebiańskich tęczówek, bo przecież to nie możliwe by biły spokojem i ciepłem, prawda..? Zwłaszcza dla niego, przede wszystkim dla niego...

- Świetnie, w takim razie u mnie też od teraz tak śpisz. - oznajmił, odkładając bandaże na stolik - Poza tym. - spojrzał na rozmówcę - Twoja przeszłość może być usiana trupami, może być bolesna, smutna, ale ta pustka, o której mówisz, ona zniknie. - uśmiechnął się łagodnie. Dazai rozszerzył oczy i spojrzał na niego w szoku, jego dłonie zadrżały, jakby znów miał na nich jego krew.

- Nie prawda... Nieważne, po której stronie jestem, nieważne co zrobię, czy czynię dobro, czy sieje śmierć, nie pozbędę się jej... - zacisnął dłonie w pięści, mówiąc monotonnie, jakby była to wyuczona na pamięć formułka, jego codzienna modlitwa.

- Bzdura. - prychnął rudzielec i chwycił wyższego za nadgarstki, by tak się nie trzęsły - Nie wiem, skąd wzięło ci się to przekonanie, ale to durne pierdolenie nie daje ci ruszyć dalej. - mruknął z niezadowoleniem.

- Chuuya, wiesz, dlaczego odszedłem z mafii? - padło w odpowiedzi cicho, bezbarwnym tonem. Niższy spojrzał na niego zaskoczony tym pytaniem i spiął się, chciał wiedzieć, chciał, ale bał się, że to przez niego, że zrobił coś nie tak - Pamiętasz Ode? - niebieskie oczy spojrzały na rozmówce z widocznym niezrozumieniem.

- Pamiętam. - odpowiedział, rozumiejąc, że szatyn czeka z kontynuacją. Chuuya skrzywił się nieznacznie, pamiętał Sakunosuke, pamiętał też, że cholernie go nie znosił. Nie znosił go za to, że tak dobrze dogadywał się z Osamu, że to z nim dzielił się problemami, że to tego mężczyznę nazywał przyjacielem. Nakahara zdecydowanie nie lubił tego typa, a powodem była najzwyczajniej w świecie: zazdrość.

- Mori wysłał go na samobójczą misję. - powiedzenie, że miał posępny wyraz twarzy, byłoby sporym niedomówieniem, więc kiedy herszt spojrzał na niego, wstrzymał bezwiednie oddech na chwilę, widząc wymalowane na niej tak wiele, że nie był pewien, czy to ten sam opanowany chłopak, który niegdyś miał pod sobą połowę mafii - Poświęcił go, by pozbyć się organizacji Mimic. Nie zdążyłem go uratować... - zacisnął pięści, a kawowe tęczówki pokryła mokra tarcza - Umarł na moich rękach, a ja nie mogłem nic zrobić. - cierpiętniczy grymas wymalował się na jego twarzy - Był jedyną osobą, której się zwierzałem... był moim przyjacielem. - Chuuya speszony spojrzał w bok - Kiedy umierał, powiedział, że nic w tym świecie nie wypełni pustki, którą w sobie noszę... - prawie wyszeptał te słowa, a po jego policzkach spłynęła pojedyncza łza. Rudzielec poczuł z kolei, jak wzrasta w nim frustracja - Więc zapytałem go co mam robić. Powiedział, abym stanął po stronie dobra. Bym pomagał ludziom, ratował sieroty. Skoro obie strony są dla mnie takie same, to mogłoby zrobić ze mnie, chociaż lepszą osobę... To była jego ostatnia wola... - niebieskooki zauważył, że ta historia o wiele bardziej emocjonowała kompana, niż jego życie przed mafią, chociaż nie dziwił się mu, mimo wszystko wiedział, że Oda był dla Dazaia cholernie ważny - Przepraszam... - szepnął nagle i kolejna łza spłynęła po jego policzku, i jak poprzednia należała dla dawnego przyjaciela, ta była przeznaczona niższemu mężczyźnie. W odpowiedzi ten delikatnie starł ją kciukiem z policzka, na którym się zatrzymała - Nie chciałem cię zostawić... To nie tak, że nie byłeś wtedy dla mnie ważny. - spojrzał gdzieś w bok - Wiem, że cię zraniłem i masz pełne prawo się na mnie wściekać. - nieco się uspokoił.

- Rozumiem już... - przyciągnął go bliżej i objął w pasie, delikatnie przytulając do siebie - Nigdy nie byłem zły, że odszedłeś... - brązowooki wzdrygnął się i posłał niepewne spojrzenie obejmującemu go - Byłem zły, że mi nie powiedziałeś. Że wysadziłeś auto i nie mogłem pojechać, by cię odnaleźć. Byłem zły na siebie, że nie byłem dość dobry, byś został... - skrzywił się w grymasie łączącym smutek i zawód. Serce Dazaia zabiło szybciej na te słowa i dopiero teraz tak naprawdę zrozumiał, że stracił, więcej niż myślał, kiedy opuszczał organizację.

- Chuuya, to nie tak... - zaczął, sam nie wiedząc, co chce powiedzieć i jak ująć wszystkie te myśli i emocje, które do niego spłynęły, nie było mu jednak dane dokończyć.

- Teraz rozumiem. - uśmiechnął się łagodnie - I jedynym obiektem mojego gniewu jest teraz ten gość. - mruknął, nie siląc się na wypowiedzenie jego imienia, wiedział, że Dazai załapie - Jestem wściekły, że powiedział ci takie bzdury w takiej sytuacji. Kurwa, skoro cię znał, nie powinien był mówić ci czegoś tego. - warknął zirytowany, zaciskając pięści z wymalowanym na twarzy zdenerwowaniu.

- Czego? Prawdy? - szatyn też przyjął dość bojową postawę - Znał mnie lepiej, niż myślisz. -

- Gówno, a nie prawdy. - Chuuya wziął jego twarz w dłonie - Możesz za nim tęsknić, przechodzić żałobę, jak kurwa ci się podoba, ale nie żyj tym, jednym momentem. To już za tobą, czas iść na przód. Ta pustka zniknie. - patrzył mu w oczy intensywnie, z zaciętością i uporem.

- Skąd to wiesz? - prychnął, usilnie uciekając od spojrzenia w lodowe tęczówki.

- Sam o to zadbam. - odpowiedział mu bez wahania, a kawowe oczy w końcu uniosły się na niego i ponownie zaszkliły, nie mogąc dostrzec kłamstwa w przejrzystych taflach laguny, która wydawała się do dna przesiąknięta szczerością i pewnością, której szatyn nie potrafił pojąć - Możesz płakać Osamu, wyrzuć to w końcu z siebie... - szepnął łagodnie, przyciskając twarz chłopaka do swojej klatki piersiowej, by skryć go przed resztą świata, w tym cholernie intymnym dla niego momencie.

      Poczuł, jak jego koszulka powoli moknie, uśmiechnął się łagodnie i pogłaskał ciemnobrązowe kosmyki, spokojnie czekając, aż były herszt sobie ulży. Zaczął też cicho coś nucić, melodię jednej z piosenek, które dziś przesłuchali. Delikatnie, opuszkami palców jeździł po zharatanych plecach. Cieszył się, że w końcu poznał powód stojący za jego odejściem i przeszłość, czuł się w tej sytuacji wyróżniony przez byłego partnera. Cieszył się też, że nie zrezygnował z tej rozmowy i miał nadzieję, że choć trochę, pomogła ona Osamu w drodze do zamknięciu przeszłości, że była pierwszym krokiem, którego sam nie potrafił zrobić.

      Pozostali tak przez następne parę minut, Nakahara cierpliwie czekał, aż wyższy mężczyzna się uspokoi, nie pospieszał go. W tym czasie przeanalizował wszystko, czego tego wieczoru się dowiedział i postanowił, że nie ważne czego to będzie wymagać, co będzie musiał zrobić, ale pozbędzie się tej dręczącej duszę byłego herszta pustki. Demony mafijnego świata mu tego świadkiem.

- Chuuya... - nim się odsunął, przetarł jeszcze oczy i dopiero po tym spojrzał na rudzielca - To pytanie cholernie mnie męczy, więc proszę, abyś szczerze na nie odpowiedział.- poprawił włosy, spadające mu do oczu - Zdradziłem mafię, ciebie. Zniknąłem, bez słowa, czym jak sam mówiłeś, skrzywdziłem cię. Wielokrotnie wykorzystywałem cię za czasów naszego partnerstwa i później również. - wyliczył, na co Nakahara uniósł brew, nie wiedząc, do czego dąży tą wypowiedzią - I nie zbywaj mnie jakimiś ogólnikami, chcę konkretny powód. Dlaczego mi ufasz? Dlaczego dalej mi ufasz? - zapadła chwila milczenia.

- To trudne pytanie, sam je sobie czasem zadaje, cholero. - prychnął w końcu, po czym z westchnieniem dodał - Ale czuję, że zawsze mógłbym na ciebie liczyć, jeśli znalazłbym się w potrzebie. - mruknął, patrząc w ziemię, trochę zażenowany własnymi słowami - Nie jestem w stanie wyróżnić jakiejś jednej sytuacji, bo na moje zaufanie pracowałeś sobie całą naszą współpracę i tych lat po prostu nie umiem ot, tak skreślić. - wzruszył ramionami - Jednak za każdym razem, kiedy się nad tym zastanawiam, wracam myślami do tej jednej sytuacji. - wyznał w zamyśleniu.

- Jakiej? - zapytał Osamu, spoglądając na towarzysza z ciekawością. Jego wyznanie miało sens, ale czuł, że potrzebuje do pełnego zrozumienia tej sytuacji, która go umocniła w zaufaniu, a przede wszystkim chcąc się dowiedzieć, jak wyglądała ona z perspektywy rudzielca.

- Pamiętasz, jak pierwszy raz wpadłem w Korupcję? - powiedział, zamykając oczy i wracając myślami do tamtego dnia. Dnia pełne słabości i nieoczekiwanego wsparcia.

~~~

FH:

Taki  angsto-fluf wyszedł, hah.

Kolejny będzie w podobnym klimacie ;D

Ten rozdział dedykuję @Jotuneq, która również zasypała mnie masą komentarzy i właściwie zmotywowała do rozpoczęcia tego soukoku ^^

Do następnego

=)













































































































































































Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro