19. | Nowa rzeczywistość |

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Droga ze szpitala do domu mijała w absolutnej, niezmąconej nawet brzmieniem radia ciszy. Ostatnimi słowami ojca, które Marinette usłyszała, były oskarżenia w stronę Luki. Sabine jeszcze nigdy nie widziała swojego męża tak rozeźlonego, jak wtedy, gdy wykrzykiwał na szpitalnym korytarzu najokropniejsze epitety wobec chłopaka, trzymającego jego słaniającą się na nogach córkę za dłoń. Dopiero jej stanowcze zaprzeczenie, jakoby to on miał stać za jej obecnym stanem, sprawiły, że puścił kurtkę muzyka i wyszedł ze szpitala na sztywnych nogach, prosto do samochodu, omal nie przewracając po drodze pielęgniarki, która człapała w ich kierunku, dzierżąc w dłoni wypis.

— Wczoraj było tak słonecznie, a dziś wszystko wskazuje na to, że będzie padać. Majowa pogoda jest nieobliczalna — odezwała się w końcu Sabine, chcąc zainicjować jakąkolwiek rozmowę, jednak zarówno purpurowy na twarzy Tom, starający się ze wszystkich sił skupić na drodze, jak i opleciona własnymi ramionami, skulona na tylnym siedzeniu Marinette, zignorowali ją.

Kiedy dotarli do domu, dziewczyna bez słowa wysunęła nogi z butów i powędrowała w stronę schodów prowadzących do jej pokoju. Sabine odprowadziła córkę wzrokiem, po czym postanowiła zagotować wodę na herbatę. Łagodzący napięcie napar z rumianku zawsze był jej tajną bronią do rozwiązywania konfliktów w rodzinie Dupain-Cheng. Tym razem musiała jednak przyznać, że atmosfera w domu była tak ciężka, że po raz pierwszy nie była pewna, czy herbata ziołowa i zwykła, spokojna rozmowa z mężem rozwiążą problem. Mimo wszystko postanowiła spróbować. Chwyciła do ręki ulubiony, niebieski kubek męża i usiadła obok niego na kanapie, stawiając aromatyczny napój na ławie, tuż przed nim.

Tak, jak myślała. Nie zaszczycił jej spojrzeniem. Choć jego brwi nie były już złączone, a czoło naznaczone pionową zmarszczką, która była niezaprzeczalnym dowodem jego stanu ducha za każdym razem, kiedy się złościł, zielone oczy pozostawały nieobecne, pogrążone w zadumie. Co jakiś czas otwierał usta, jakby chciał coś powiedzieć, jednak natychmiast je zamykał, jak gdyby bał się, że to, co powie, mogłoby zostać źle zinterpretowane przez kobietę.

— Wiem, że jesteś zawiedziony i przestraszony — szepnęła w końcu, kładąc swoją drobną dłoń na masywnym ramieniu męża. — Ja także boję się tego, jak będzie wyglądało teraz nasze życie, ale nie możemy pozwolić, żeby ten strach i negatywne emocje nas sparaliżowały, Tom.

— Jak ona mogła? — odparł, nadal wpatrując się uparcie w obrany przez siebie punkt. — Dlaczego? Przecież to jeszcze dziecko.

Sabine westchnęła głęboko. Dobrze wiedziała, jak bardzo zagubiony czuł się jej mąż. W jej pamięci wciąż był żywy obraz, kiedy po kilku latach bezowocnych starań, oznajmiła mu, że za dziewięć miesięcy pojawi się na świecie ich dziecko. Marinette była jego cudem. Ich cudem. Wymarzoną, wymodloną córeczką tatusia, za którą gotów był oddać duszę samemu diabłu. Nie było w tym niczego złego. Sabine również kochała ją nad życie. Problem polegał na tym, iż Tom nie potrafił przyjąć do wiadomości, że Marinette dorastała i z roku na rok przestawała być już tą małą, słodką dziewczynką z dwoma kucykami.

— Nasza córeczka jest już młodą kobietą, skarbie i żeby pogodzić się z nową rzeczywistością, musisz przyjąć to do wiadomości. Rozumiem, że to wszystko wydaje ci się teraz niedorzeczne i wypierasz to ze świadomości, ale musisz pozwolić dopuścić do siebie to, że Marinette jest już dorosła.

— Dorosła? — burknął. — Nie skończyła jeszcze szkoły! Mój Boże, Sabine. Przecież miała iść na studia! Marzyła, żeby być projektantką, a teraz? Wszystko legło w gruzach przez jakiegoś nabuzowanego hormonami gówniarza, którego rozszarpię na strzępy, kiedy tylko dorwę go w swoje ręce!

— A nie przyszło ci do głowy, że być może nasza córka kocha tego chłopaka? — zapytała łagodnym tonem. — Tom, my naprawdę zrobiliśmy kawał dobrej roboty, wychowując ją. Marinette jest cudowną, ciepłą, kochającą dziewczyną, między innymi dlatego, że codziennie uczyliśmy ją tego, jak miłość powinna wyglądać. Być może faktycznie, to nie jest najlepszy moment na to, żeby została matką, ale to już nie jest kwestia do gdybania. Stało się i za kilka miesięcy na świecie pojawi się malutka istotka, która będzie kolejnym dowodem na to, jak silna i kochająca się jest nasza rodzina.

— Nie potrafię sobie tego wyobrazić, Sabine — jęknął. — Przecież ona nie ma pracy, perspektyw.

— Naprawdę tak uważasz? — zapytała, przenosząc swoją dłoń na jego kolano. — Przecież Marinette nie jest sama. Jakoś sobie z tym poradzimy. Naszym zadaniem jest upewnienie jej w tym, że cokolwiek by się nie działo, może na nas liczyć. Jesteśmy jej rodzicami i odkąd pojawiła się na tym świecie, obiecaliśmy sobie, że zawsze zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby była szczęśliwa. Nikt nie powiedział, że to zawsze będzie sielanka, ale jesteśmy kochającą się rodziną i właśnie dlatego damy sobie radę. Poza tym wydaje mi się, że to dzieciątko, które przyjdzie na świat, tylko jeszcze bardziej umocni nasze więzi.

— Ale co z tym chłopakiem? Chyba powinien poczuwać się do minimum odpowiedzialności!

— Masz rację skarbie, ale tutaj kończą się już nasze kompetencje. To kwestia, z którą musi się zmierzyć nasza córka. My będziemy ją wspierać. Pomożemy jej, żeby nie musiała rezygnować ze swoich marzeń. Damy sobie radę! A teraz wypij herbatkę, połóż się, a ja zajrzę do niej. Na pewno jest roztrzęsiona, a nerwy są ostatnią rzeczą, jaka jest wskazana w jej stanie — dodała, wstając z kanapy.

— Sabine?

— Tak?

Tom po raz pierwszy od dłuższego czasu spojrzał na żonę, a jego twarz złagodniała, powracając do zwyczajnego wyglądu.

— Powiedz jej, że ją kocham.

Sabine posłała mężowi ciepły uśmiech i pocałowała czubek jego głowy.

— Oczywiście, kochanie.

***

— Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym od razu, Tikki? — zaszlochała Marinette, chowając zapłakaną twarz w poduszkę. — Całe moje życie legło w gruzach. Co ja teraz zrobię? Będę miała dziecko z kimś, kogo tak naprawdę nie znam!

Kwami, podfrunęło do swojej właścicielki, wtulając się w jej policzek.

— Nie płacz, Marinette. Wszystko się ułoży, zobaczysz! To naturalne, że teraz wydaje ci się to nie do przejścia, ale Ona jest kimś wyjątkowym. Nie pojawiła się w twoim życiu, żeby je zniszczyć, tylko by naprawić to, co utraciliście z Czarnym Kotem.

— Ona? — zapytała, podnosząc twarz znad poduszki.

— O rany, najmocniej cię przepraszam, Marinette! Wyrwało mi się! — pisnęła z przejęciem, zasłaniając łapkami usta.

W tym momencie rozległo się delikatne pukanie w klapę służącą jako prowizoryczne drzwi do jej pokoju. Tikki rzuciła jej po raz ostatni przepraszające spojrzenie i schowała się za pustym wazonem, w którym niegdyś po każdym patrolu znajdowały się świeże róże podarowane jej przez Czarnego Kota. Kiedy Marinette odpowiedziała ciche: "Proszę", do pokoju weszła Sabine.

Nie mogąc zlokalizować córki, od razu skierowała się na antresolę, odnajdując ją zakopaną pod grubą, puchową kołdrą, w łóżku. Widząc, jak spod materiału wystaje tylko kawałek jej nogi, usiadła delikatnie na brzegu łóżka i gładząc palcami wierzch jej łydki, zaczęła cichym głosem:

— Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, żyli sobie król i królowa. Wiedli spokojne i szczęśliwe życie, jednak pomimo tego, że bardzo się kochali i nie mogli wyobrazić sobie lepszego egzystowania, w głębi serca od zawsze czuli, że brakuje im jakiegoś istotnego elementu układanki. Wtedy na świecie pojawiła się maleńka księżniczka. Dziewczynka wywróciła ich świat do góry nogami i sprawiła, że na dworze zapanowała jeszcze większa radość.

Marinette słuchała, nie starając się nawet powstrzymywać łez, które wsiąkały błyskawicznie w bawełnianą poszewkę.

— Lata mijały, a księżniczka wyrastała na mądrą, dobrą i kochającą panienkę. Zawsze dbała o to, żeby nie sprawiać swoim rodzicom zawodu, podążając ściśle za ich wskazówkami. Król i królowa cieszyli się z tego, kim stawała się ich córka i nawet jeśli nie była już tą małą, zabawną dziewczynką, kochali ją równie mocno, jak wtedy, kiedy wzięli ją po raz pierwszy w ramiona, również wtedy, kiedy poznała swojego księcia z bajki, wyszła za mąż i usamodzielniła się, wciąż była najcenniejszym klejnotem w koronie swoich rodziców.

— Jeżeli to ja miałam być główną bohaterką tej bajki, to muszę cię rozczarować, ale kompletnie się nie utożsamiam — mruknęła stłumionym przez poduszkę głosem Marinette.

Sabine uśmiechnęła się pod nosem i odkryła delikatnie kołdrę, gładząc czule potargane włosy córki.

— Z bajkami jest tak, że w każdej z nich znajdziemy jakąś cząstkę siebie, mon cheri. Owszem, nie jesteśmy z tatą królewską parą, ale to nie zmienia faktu, że w istocie kochamy cię nad życie i zawsze będziemy cię wspierać.

— Nawet wtedy, kiedy książę dał nogę i zostawił księżniczkę z brzuchem, nie dając oznak życia? — wyrzuciła z siebie, siadając gwałtownie i zalewając się łzami. — Mamo, przecież to jest totalna katastrofa! Nie mam pojęcia, gdzie go szukać, a nawet jeżeli bym go znalazła, to co miałabym mu powiedzieć? "Hej, za siedem miesięcy zostaniesz tatusiem. Może to odpowiedni moment, żebyś zdradził mi swoją tożsamość, bo nie wiem jakie nazwisko mam podać w akcie urodzenia?"

— Kochanie, ale jak to? — zmartwiła się Sabine, otulając ramieniem roztrzęsioną Marinette. — Nie do końca wiem, o czym mówisz.

Marinette spojrzała na matkę pełnymi łez oczyma i wydała z siebie jęk, przypominający wycie zranionego zwierzęcia.

— Mamusiu, przepraszam. Byłam tak strasznie głupia. Zawaliłam po całości, zawiodłam ciebie, tatę, nawet siebie!

— Cii... Słoneczko, skarbie... — szeptała do jej ucha, kołysząc szlochającą córkę w ramionach. — Niczego nie zawaliłaś, wszystko się ułoży, zobaczysz. Powiedz tylko, proszę, jak to się stało? Nie będę kryć, że trochę przeraziły mnie twoje słowa. Błagam, powiedz, że nikt cię nie skrzywdził.

Dziewczyna uspokoiła swój szloch, wydmuchując energicznie nos w chusteczkę. Faktycznie, nie przemyślała tego, jak niedorzecznie musiały brzmieć jej słowa dla kogoś, kto nie znał jej sytuacji. Nie miała w planach zdradzić rodzicom tego, kim jest ojciec jej dziecka, jednak widząc przerażenie malujące się w oczach spokojnej do tej pory matki oraz czując się tak przytłoczoną, tak samotną w całym tym cierpieniu, wyrzuciła z siebie jednym tchem:

— To Czarny Kot, mamo. To on jest ojcem mojego dziecka.

— Zatłukę tego cholernego pchlarza! — warknął Tom, który wszedł do pomieszczenia chwilę wcześniej.

***

— Proszę, kupiłem ci świeżo wyciskany koktajl z truskawek i jarmużu — oznajmił Luka, wciskając w dłoń Marinette plastikowy kubeczek z różową słomką. — Chciałem wziąć sok pomarańczowy, ale w tej książce, którą ostatnio czytałem było napisane, że w ciąży należy suplementować kwas foliowy, a jarmuż jest jego świetnie przyswajalnym źródłem — wyrecytował.

— Wow, brzmisz jak encyklopedia dla ciężarnych — mruknęła Marinette, upijając łyk nieciekawie wyglądającego napoju.

— I jak? — dopytywał, obserwując jej minę.

— Paskudne. To chyba znaczy, że zdrowe — odparła, wzruszając ramionami.

Pierwsze promienie czerwcowego słońca, które świeciło coraz wyżej, sprawiały, że pogoda w Paryżu była naprawdę piękna. Temperatura ze spokojem pozwalała na to, by Marinette mogła włożyć kwiecistą sukienkę, którą uszyła jeszcze zimą, a na którą uparła się wyjątkowo mocno, mimo nieprzychylnego spojrzenia Luki.

— Na pewno nie jest ci chłodno? Może powinniśmy wrócić po jakiś sweter? — dopytywał, obserwując z niepokojem delikatną gęsią skórkę na jej ramionach.

— Luka, męczyłam się nad tą kiecką trzy tygodnie. Za chwilę urośnie mi ogromny brzuch i będę mogła zapomnieć o tym, że kiedykolwiek jeszcze się w nią wcisnę. Daj mi się nacieszyć moim dziełem ten pierwszy i pewnie ostatni raz, zanim będę zmuszona oddać je w ręce Rose — burknęła, pociągając kolejny łyk swojego napoju.

— Tak właściwie to już widać, że masz tam tego małego lokatora — odparł, kładąc z czułością dłoń na nieznacznie uwypuklonym brzuchu dziewczyny.

— Lokatorkę — poprawiła, kiwając dłonią radośnie do Andre, który właśnie rozkładał się ze swoim interesem na moście Pon des Arts. — Luka, chodź, kupimy lody!

Muzyk przewrócił oczami, targając czule jej ciemne włosy.

— Nettie, przeziębisz się. To chyba nie jest najlepszy pomysł. Poza tym dziekanat twojej uczelni jest czynny do trzynastej. Jeśli chcesz zdążyć, złożyć podanie o przyjęcie na studia, musimy się pospieszyć — odparł, jednak widząc nieznoszące sprzeciwu iskierki w jej oczach, poddał się, szukając w tylnej kieszeni spodni portfela.

— Trudno, Emma ma ochotę na lody, a ja jako odpowiedzialna matka jestem zmuszona spełnić tę zachciankę — odparła, wzruszając ramionami. — Witaj Andre! — zawołała, kiedy znaleźli się już bezpośrednio naprzeciwko jego wózka.

— Słodka Marinette i jej opiekuńczy towarzysz, Luka! — odparł radośnie mężczyzna. — Czym mogę służyć?

— Pewna młoda dama ma nieodpartą ochotę na porcję twoich pysznych lodów z podwójną bitą śmietaną — odpowiedziała z szerokim uśmiechem, gładząc się po brzuchu.

— Och, rozumiem! Już wszystko wiem! W takim razie dla małej piękności, która z pewnością będzie niebawem moją stałą klientką, proponuję brzoskwinię, miętę oraz wedle życzenia podwójną bitą śmietanę!

Biorąc w dłoń kompozycję od Andre od razu przypomniała sobie swój pierwszy raz u lodziarza zakochanych, kiedy to otrzymała niemal identyczną mieszankę, z tą różnicą, że wówczas jej lody symbolizować miały Adriena. Wspominając tamte beztroskie chwile, Marinette uśmiechnęła się z nostalgią i dziękując mężczyźnie, potruchtała za Luką, wzdłuż mostu.

— I jak, Emmo? O to chodziło? — zapytał ze śmiechem, zakładając splecione ręce na swoim karku.

— Nie ma się z czego śmiać! Słyszałeś lekarza na ostatnim badaniu? Weszłyśmy w drugi trymestr. To właśnie teraz mała rozwija się najbardziej intensywnie. Nie będę żałowała córce gałki lodów, tylko dlatego, że będzie mnie po nich drapać gardło — rzuciła, zajadając się bitą śmietaną.

— Jasna sprawa. Swoją drogą nie mogę uwierzyć, jak ten czas leci. Dopiero co byliśmy na twoim balu, a już jesteś po maturach. Ciekawe jak się czuje Kagami — dodał, zadzierając głowę do góry i nakładając okulary przeciwsłoneczne.

— Na kiedy ma termin? — zapytała uprzejmie, przypominając sobie, że Luka wspominał ostatnio, że udało mu się przez moment porozmawiać z nią przez telefon.

— Piętnastego października, ale lekarz mówił, że mały może urodzić się wcześniej przez jej problemy z ciśnieniem. Prawdopodobnie będzie miała cesarkę.

— Czyli jeżeli wszystko poszłoby zgodnie z planem, twój syn będzie starszy od Emmy o miesiąc — przekalkulowała, przypominając sobie, że na ostatnim USG lekarz oszacował datę jej porodu na dwudziestego pierwszego listopada.

— Na to wygląda — odparł wyraźnie zasępiony. — Dobra, wzięłaś ze sobą zdjęcia do legitymacji? — zapytał, zatrzymując się przed wysokim, oszklonym budynkiem L'école de Mode de LISAA, elitarnej, prywatnej uczelni na przyjęciu, do której Marinette zależało najbardziej na świecie.

— Wzięłam. Mam też kserokopię świadectwa maturalnego, portfolio z projektami, dowód osobisty... i całą masę wątpliwości — westchnęła, ściskając w dłoniach wyjętą przed sekundą z torebki różową teczkę.

— Wątpliwości? — powtórzył skonsternowany Luka.

— No tak, bo... Co, jeśli sobie nie poradzę? W porządku, będę się uczyła zaocznie, oczywiście, jeżeli w ogóle mnie przyjmą, ale nie wiem, czy podołam zajmowania się niemowlakiem, byciem studentką i superbohaterką równocześnie.

— Nettie — zaczął spokojnie chłopak, ściskając jej lodowatą dłoń. — Jesteś najbardziej wielozadaniową osobą, jaką w życiu poznałem. Dasz sobie ze wszystkim radę, ale faktycznie, o tym ostatnim będziemy musieli poważnie porozmawiać — dodał.

— Porozmawiamy, obiecuję, ale nie teraz — rzuciła, zerkając z niepokojem na zegarek. — Za trzy minuty zamykają dziekanat, muszę pędzić! Znów jestem spóźniona! — jęknęła, rzucając się pędem w stronę drzwi automatycznych, pozostawiając kiwającego głową ze zdumieniem muzyka samego, na dziedzińcu uczelni.

***

Wiecie co? Koszmarnie ciężko piszę się prequel do czegoś, co powinno mieć ściśle wyznaczone ramy czasowe. Nawet nie wiecie, ile czasu zajęło mi wykalkulowanie wszystkiego tak, aby wydarzenia mniej więcej grały ze sobą w czasie, a i tak ciągle mam wrażenie, że coś pokręciłam. Gwoli wyklarowania, oto uproszczone kalendarium wydarzeń, które poprzedzi komentarze o treści "A Marinette nie powinna być w szesnastym miesiącu ciąży?" XD

WRZESIEŃ: Początek roku szkolnego, wydarzenia z prologu.

LUTY: Impreza na statku Couffaine. Adrien całuje Marinette, zostaje poczęte dziecko Luki i Kagami.

MARZEC: Początkiem marca ma miejsce atak na Czarnego Kota, w drugiej połowie miesiąca zostaje poczęta Emma. Witamy na tym łez padole, panno (jeszcze nie) Agreste.

KWIECIEŃ: Marinette zaczyna czuć, że coś jest nie halo, ale wypiera to ze świadomości, bo przecież nie da się zajść w ciąże po pierwszym razie, prawda? (Odkąd się zorientowała, że to jednak bzdura, przestała śmiać się w cyrku 🤡)

MAJ: Bal maturalny. Marinette dowiaduje się, że jest w drugim miesiącu ciąży. Adrien zostaje zamknięty w najwyższej komnacie, najwyższej wieży. W drugiej połowie maja odbywają się matury. Adrien pisze je w domu (kto bogatemu zabroni?)

CZERWIEC: Marinette składa podanie na studia.

Mimo to, mogą zdarzyć się błędy w datach, bo jestem w tym beznadziejna. Miejmy jednak na uwadze, iż jest to fanfiction, tutaj nawet Gabriel może czasami zmienić rurki na takie w innym kolorze.

Nie sądziłam również, że w ten weekend uda mi się opublikować aż cztery rozdziały. Jestem pełna podziwu dla samej siebie 😅 Ach, no i na pewno zastanawiacie się gdzie się podział Adrien? Nie martwcie się, zobaczycie go w następnym rozdziale. A może właśnie z tego powodu należałoby się martwić? Cóż, w każdym razie...


Do napisania! 💖

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro