17. | Chcę ją w końcu poznać |

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Adrien obracał broszkę w palcach, a w jego głowie toczyła się istna batalia sprzecznych emocji. Oczywiście, że chciał uwolnić swoją matkę i to niezwłocznie. Zastanawiał się tylko, jak powinien wyjaśnić to swojemu ojcu?

„Hej tato. Wiesz co? Przyprowadziłem do domu mamę. Och nie, wcale nie umarła. Po prostu utknęła w tej cholernej biżuterii, dlatego nie było jej przez ostatnie 22 lata. Właśnie ją wypuściłem jak dżina z lampy. Nie musisz mi dziękować".

Cała ta sytuacja była potwornie niedorzeczna. Kiedy blondyn był pogrążony w swoich myślach, gapiąc się na przedmiot, który dzierżył w dłoniach od kilku dobrych minut, Marinette i Emma wymieniły ze sobą znaczące spojrzenia i porozumiewawcze uśmiechy.

— Powiedz mu. Wiem, że wiesz, córciu — szepnęła Marinette.

Emma pokiwała głową w geście zrozumienia i usiadła beztrosko obok ojca.

— Dziadek Gabriel wie. To znaczy... domyśla się — powiedziała, ściskając dłoń Adriena. — Wiedział o istnieniu miraculi i o tym, że babcia była w posiadaniu Duusu — wyjaśniła. — Podejrzewał, że jej choroba mogła być spowodowana zniszczeniem broszki. Oprócz niej babcia posiadała księgę, tę z mojego snu. To dzięki niej udało jej się tutaj przybyć. Na jej nieszczęście... — dodała, wzdychając. — Wydaje mi się, że rodzina ze strony babci Emilie ma coś wspólnego z miraculami. Wasze obrączki... — kontynuowała, unosząc dłonie ojca i matki, łącząc je ze sobą. — One również nie są zwykłą biżuterią. Nie wiem jeszcze co z nimi nie tak, ale na pewno to nie są zwykłe obrączki. Wyczuwam od nich niespotykaną energię.

— Ale skąd ty to wszystko wiesz Kocurku? — zapytał, kompletnie zbity z pantałyku.

— Mówiłam ci już, nasza córka jest niezwykła. Z każdym dniem będzie coraz lepiej rozumiała siebie i swoje zdolności, których nawet my nie jesteśmy w stanie pojąć. Stworzyliśmy cud — odparła Marinette, posyłając w stronę męża uroczy uśmiech.

— Nigdy nie sądziłem inaczej — odpowiedział, obejmując żonę i córkę ramieniem.

— Tatku... — zaczęła niepewnie Emma. — Babcia czekała już wystarczająco długo, a ja... Chcę ją w końcu poznać. Mógłbyś...?

Adrien poczuł, jak jego żołądek zawiązuje się w supeł. Był strasznie podekscytowany, ale jednocześnie zdenerwowany. Nie widział matki od 22 lat. Przez połowę życia myślał, że nie żyje, a teraz miał jedyną okazję, by móc ją przywrócić. Niespodziewanie poczuł usta Marinette, muskające delikatnie wierzch jego dłoni i zobaczył jej pokrzepiający uśmiech. Ostatni raz przełknął głośno ślinę i położył broszkę na posadzce.

— Kotaklizm — szepnął, dotykając biżuterii opuszkami palców.

Broszka zmieniła się w kupkę popiołu, zupełnie jak wcześniej kolczyki Biedronki, jednak nic więcej się nie wydarzyło.

— Musisz ją zawołać, Adrien — napomniała Marinette. — Więź dziecka z matką jest najpotężniejszą siłą. Właśnie to powtarzała mi Emilie, gdy próbowałam skontaktować się z Emmą. Zawołaj ją, na pewno cię usłyszy.

Blondyn uspokoił swój urywany oddech i zamykając oczy, powiedział:

— Mamo, to ja, Adrien... Już czas. Czekamy na ciebie. Wszyscy na ciebie czekamy...

Każde wypowiadane przez niego słowo było w jego mniemaniu bezsensowne. Po latach życia w przekonaniu o śmierci rodzicielki, po przejściu żałoby po niej, już dawno stracił nadzieję, że kiedykolwiek będzie mu dane ją zobaczyć po raz kolejny. Tymczasem już po chwili zaczął powtarzać się ten sam schemat, który widzieli zanim ponownie mógł wziąć w objęcia swoją żonę. Emma mrugała szybko powiekami, wpatrując się w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą nie było zupełnie niczego wyjątkowego, natomiast w tej chwili stała tam...

— Babcia? — zapytała drżącym od nadmiaru emocji głosem Emma.

Cudownej urody kobieta w średnim wieku o oczach w identycznie szmaragdowym odcieniu jak tęczówki Adriena i Emmy przeciągnęła się delikatnie, po czym omiotła swoim ciepłym spojrzeniem wszystkich zgromadzonych.

— Jak miło w końcu po tylu latach w zamknięciu znów zobaczyć świat! — zawołała uradowana.

Stanęła przed Adrienem z taką samą gracją, z jaką robiła to wiele lat temu i otrzepywała ze swoich ramion niewidzialny kurz. Gdy spojrzenia jej i Adriena skrzyżowały się, blondyn poczuł, jak po jego policzkach zaczynają spływać gorące strugi łez. Zerwał się z miejsca i pobiegł w jej stronę. Biorąc w ramiona jej szczupłą, delikatną postać, znów czuł się jak mały chłopiec, nawet mimo to, iż obecnie był od niej znacznie wyższy i silniejszy.

— Mamo... nie wierzę, że znów jesteś... nie wierzę... — powtarzał w kółko, napawając się jej obecnością.

Dłoń Emilie gładziła jasne włosy syna tak, jak robiła to zawsze przed snem, lub gdy zbroił coś w biurze Gabriela i bał się, że ojciec go ukarze. Kątem oka, zerknął na Marinette, która obejmowała od tyłu Emmę, opierając podbródek na czubku jej głowy. Obydwie wyglądały na bardzo wzruszone całą sceną. Gdy w końcu wypuścił matkę z objęć, Adrien nachylił się nieco, a Emilie ujęła jego twarz w ręce i pocałowała jego czoło.

— Mój mały synek już nie jest tym słodkim łobuziakiem, którego tu zostawiłam — szepnęła roztrzęsionym od napływających łez głosem. — Jesteś już mężczyzną, kochanie. Zresztą muszę przyznać, że wyjątkowo ci do twarzy w tym kocim kostiumie. Zawsze wyobrażałam sobie, jak mój Gabryś musiałby wyglądać w czymś takim — zażartowała, puszczając oczko w stronę Marinette. Żona Adriena zachichotała i puściła się pędem, żeby również uściskać teściową.

— Marinette, moje słoneczko — zawołała, biorąc w ramiona Biedronkę. — Może nie uwierzysz, ale za każdym razem, gdy słyszałam twój głos, wyobrażałam sobie ciebie właśnie w ten sposób. Te piękne, pełne ciepła i miłości fiołkowe oczy, uroczy uśmiech... — wymieniała, trzymając dłoń superbohaterki. — Nic dziwnego, że Adi stracił dla ciebie głowę. Poza tym... Jesteś najodważniejszą kobietą na świecie — dodała, ściskając trzymaną w ręce dłoń. — Mój syn i wasze dzieciątka mają szczęście, że jesteś z nimi. Dziękuję ci za wszystko. Za to, że zajęłaś się moim łobuziakiem. Za to, że tak szczerze go pokochałaś. Za to, że dałaś nam tę piękną, dzielną dziewczynkę i dwójkę urwisów, których jeszcze nie miałam okazji poznać, ale na pewno niebawem to zrobię. Ale przede wszystkim, za to, że mnie ocaliłaś. Gdyby nie ty i twoja odwaga... zostałabym tam na zawsze.

— Emilie, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że nam się udało — odparła Marinette, przyglądając się teściowej, jakby nie mogła uwierzyć w to, że naprawdę stała przed nią cała i zdrowa. — W końcu będziemy mogli być prawdziwą rodziną. No i wprost nie mogę się doczekać, aż zobaczę minę Gabriela, kiedy cię spotka! — dodała z szerokim uśmiechem.

— Och, kochanie, jak znam Gabiego, na pewno weźmie mnie za Amelie i uzna to wszystko za kiepski żart. Kiedyś zrobiłyśmy mu taki dowcip. Nie odzywał się do mnie przez tydzień. Zero poczucia humoru, doprawdy. Do dziś zastanawiam się, dlaczego ja w ogóle za niego wyszłam? Mam nadzieję, że Adi nie odziedziczył po nim żadnej paskudnej cechy charakteru? — dopytywała, zerkając podejrzliwie na syna z ukosa.

— Adrien raczej nie, za to Louis... — zaczęła, wzdychając ciężko. — Zresztą, to temat na dłuższą rozmowę.

— Kawa jutro u nas. Obowiązkowo! — zawołała blondynka. — Mamy tyle ploteczek do nadrobienia, kochana! Muszę koniecznie dowiedzieć się, czy mój mały kotek jest odpowiednim materiałem na męża. Bo wiesz, zawsze możesz liczyć na moją pomoc. Nauczę cię, jak możesz go skutecznie ukarać szlabanem — trajkotała Emilie, kompletnie nie zwracając uwagi na obecność syna.

— Czy możecie nie mówić o mnie tak, jakby mnie tu nie było? — bąknął w końcu Adrien, udając nadąsaną minę.

Emma cały czas stała z boku, nieco zszokowana jej uderzającym podobieństwem do babci. W końcu Emilie zauważyła jej rozchylone ze zdziwienia usta. Podeszła do niej i założyła jej niesforny kosmyk włosów za ucho.

— Moja malutka, dzielna wnusia — zaszlochała, biorąc nastolatkę w ramiona. — Jesteś śliczna... dokładnie taka, jak opisywała cię twoja mama. Odbicie lustrzane Adiego. Kropla w kroplę — dodała, po czym wypuściła ją na moment z objęć, by raz jeszcze przyjrzeć się Marinette. — Ale te przeurocze piegi na nosku masz po mamie.

— Babciu... ja... nie wiem co powiedzieć — wydukała w końcu nieśmiało. — Całe życie myślałam, że nigdy cię nie zobaczę. Sądziłam, że nie żyjesz, a teraz stoisz tu z nami i...

— I już zawsze będziemy szczęśliwą rodziną, kochanie — dopowiedziała za nią. — Musimy tylko nauczyć się unikać kłopotów i to dotyczy wszystkich Agrestów! — zarządziła, wygrażając im palcem. — No to... chyba czas zbierać się do domu, racja?

— Wydaje mi się, że powinniśmy to zrobić jak najszybciej. Yuki potrzebuje pomocy lekarza — odparł Viperion, wskazując głową, na swojego rannego syna.

Emma podeszła do niego i położyła dłoń na jego żebrach.

— Wydaje mi się, że pomoc lekarza nie będzie konieczna — powiedziała, zerkając w stronę Marinette. — Mamo?

Biedronka spojrzała skonsternowana najpierw na chłopca, potem na Lukę, jednak gdy zauważyła błysk w oku córki, od razu domyśliła się, o co chodzi. Uśmiechnęła się i podrzuciła swoje jo-jo w górę. Nie wykorzystała szczęśliwego trafu, bo nie było takiej potrzeby, ale małe biedroneczki i tak zrobiły robotę. W jednej chwili cała świątynia została nimi otoczona. Emma zamknęła oczy, oślepiona różowym blaskiem, a gdy je otworzyła, spostrzegła, że nie znajdowali się już dłużej w zimnej, ciemnej komnacie, lecz w holu rezydencji Agreste.

Emma ponownie dotknęła Yukiego w okolice żeber, gdzie dotychczas znajdowała się paskudna rana, jednak tym razem pod materiałem jego kostiumu nie wyczuła nic niepokojącego. Odetchnęła z ulgą i natychmiast zarzuciła ramiona na szyję chłopaka. Wtuliła się w jego tors, gdy nagle zza pleców usłyszała zszokowany głos swojego dziadka.

— Emilie...?

Blondynka uśmiechnęła się zadziornie i założyła ręce na piersi, lustrując dawno niewidzianego małżonka od stóp do głów.

— Gabrielu, strasznie się postarzałeś! — zawołała, zbliżając się na kilka kroków. — I co to za fatalne kolory ścian?! Och, mamy do pogadania! — jęknęła w stronę skonsternowanego mężczyzny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro