8. | Rodzinne tajemnice |

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rok wcześniej...

Wrześniowe wieczory były dla Marinette inspirujące, odkąd tylko sięgała pamięcią. Za czasów szkolnych nie mogła się doczekać każdego kolejnego dnia, który dawał jej możliwość spędzenia czasu na wzdychaniu do Adriena, a więc wieczorami zastanawiała się nad tym, w jaki sposób powinna się ubrać i co powiedzieć, żeby zwrócić na siebie jego uwagę. Tego wrześniowego wieczoru jednak, postanowiła spakować całe swoje dotychczasowe życie do bagażu podręcznego, postawić wszystko na jedną kartę i zostawić swoje poukładane i szczęśliwe życie w tyle.

Siadła na krawędzi łóżka, składając pieczołowicie swój ulubiony, różowy sweter i upijając łyk zielonej herbaty, zerknęła z niepokojem na swoje kwami, które miotało się nad walizką w ogromnym rozgorączkowaniu, machając nerwowo rączkami.

— Marinette, jesteś pewna, że nie zrozumiałaś tego na opak? Owszem, miracula mają ogromną moc i jestem pewna, że to o czym mówisz, na pewno mogło mieć miejsce, ale... jeśli nawet, to skoro Mistrz Fu nic ci na ten temat nie powiedział, to być może miał powód? Być może nie powinnaś ingerować w przeszłość? — spytała Tikki, wpatrując się w swoją właścicielkę swoimi wielkimi, niebieskimi oczami. Miała nadzieję, że uda jej się odwieść ją od niedorzecznego w jej mniemaniu pomysłu, na jaki wpadła.

Marinette westchnęła i przewróciła oczami, dopinając zamek w walizce. Rozejrzała się, upewniając przy tym, że nikogo nie ma w pobliżu i ostrożnie wsunęła bagaż pod sporych rozmiarów małżeńskie łoże.

— Jeśli nie spróbuję, nigdy się nie dowiem, Tikki... — westchnęła. — Jestem strażniczką szkatułki i moim obowiązkiem jest dbać o wszystkie miracula. Dopóki nie znajdziemy Duusu, zawsze w moim życiu będzie jakiś brakujący element układanki. Zresztą, nie tylko w moim życiu, ale również Adriena. Muszę to zrobić dla niego.

— Błagam, przemyśl to jeszcze! — jęknęło kwami. — Przecież nie masz pewności, czy to prawda! A co jeśli i tobie stanie się jakaś krzywda? Mistrz Fu opowiadał, że w Zakonie mieszkają ludzie o bardzo surowych zasadach. Jeżeli twoja teoria jest prawdziwa i faktycznie ukarali mamę Adriena za kradzież miraculum, być może... być może i ciebie uznają za wroga. Tylko pomyśl... Masz męża i trójkę dzieci. Nie możesz być tak lekkomyślna!

— Przecież dobrze wiesz, co było zapisane w dzienniku Mistrza! Ona tam jest, na terytorium dzisiejszych Chin. Tikki, jestem Biedronką wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że choćbym żyła jeszcze sto lat, nigdy nie pojmę, jaką w rzeczywistości moc mają miracula. Jak widać, Fu też tego nie pojął. Posłuchaj... muszę to zrobić. Muszę tam pojechać i znaleźć Emilie i Duusu. Adrien zasługuje na to, by znów mieć pełną rodzinę i zamierzam mu w tym pomóc.

— Nie będzie miał pełnej rodziny, jeśli coś ci się stanie — burknęła Tikki. — A skoro już naprawdę musisz tam jechać, może lepiej byłoby, gdybyś mu jednak o tym powiedziała? Na wypadek, gdyby coś się nie powiodło? Może Adrien mógłby lecieć z tobą? Zawsze byłoby bezpieczniej, gdybyś miała wsparcie Czarnego Kota.

— Nie — ucięła stanowczo, zaciskając usta w wąską linię. — Sama mówiłaś, mamy trójkę dzieci. Jeśli coś mi się stanie, wiem, że Adrien się nimi zajmie. To złota zasada – jeśli jest zbyt niebezpiecznie, nie angażuj zbyt wielu osób. Nie mogę mu o tym powiedzieć.

— O czym nie możesz mi powiedzieć? — przerwał jej głos męża, który właśnie wkroczył do sypialni, ubrany jedynie w czarny ręcznik przewiązany w pasie.

Marinette pomyślała, że pomimo upływu dziewięciu lat od ich ślubu, ten widok nadal robił na niej ogromne wrażenie. Uważała swojego męża za dzieło sztuki i nadal darzyła go niesłabnącym uczuciem. Choć czuła się paskudnie ze świadomością, że ukrywając przed nim prawdę, najzwyczajniej w świecie okłamywała go, miała nadzieję, że pewnego dnia jej to wybaczy. Postanowiła grać do samego końca, żeby nie wzbudzać żadnych podejrzeń. Uśmiechnęła się więc zalotnie i zarzucając mu ręce na szyję, wyszeptała wprost do ucha:

— O tym, że mam najprzystojniejszego męża na świecie. Nie mogę ci o tym mówić zbyt często, bo staniesz się jeszcze bardziej zarozumiały i zbyt pewny siebie, Chaton — zachichotała, po czym pocałowała go prosto w idealnie wykrojone usta, jednocześnie dotykając umięśnionego torsu. Tikki westchnęła, posyłając jej pełne zawodu spojrzenie i w mgnieniu oka zniknęła z sypialni.

— Ach tak? W takim razie ja również nie powinienem za często powtarzać ci, że mam najpiękniejszą, najsłodszą i najseksowniejszą żonę na świecie — wymruczał, znacząc płatek jej ucha, policzek oraz szyję krótkimi, acz rozpalającymi ją do czerwoności pocałunkami.

Już po chwili, jego pocałunki stały się o wiele bardziej zachłanne i zostawiały ślad na jej obojczyku. Marinette czuła, jak skóra dosłownie paliła ją pod wpływem dotyku jego ciepłych, miękkich warg. W końcu przestała walczyć ze sobą i uległa. Oddała się całkowicie tej słodkiej rozkoszy, mrużąc oczy i pozwoliła, by jednym, sprawnym ruchem dłoni, rozwiązał jej czerwony, satynowy szlafrok. Usta jej męża wędrowały, naznaczając językiem jej szyję oraz piersi. Poczuła, jak wtulał się w zagłębienie jej szyi, uśmiechając się lubieżnie. Zmrużył swoje zielone oczy, zrzucił z siebie ręcznik i popchnął ją na łóżko, sprawiając, że Marinette została zupełnie przyszpilona ciężarem jego ciała. Chłonęła każdy moment z tej chwili. Wiedziała, że musi zapamiętać każdy kawałek ciała Adriena, każdy jego oddech, każdy pocałunek...

...bo nie wiadomo, kiedy znów będzie jej dane tego doświadczyć.

***

— Tato? Tato? — wskazujący palec Louisa wwiercał się uparcie w przestrzeń między żebrami byłego modela, a wielkie, fiołkowe oczy, wpatrywały się w jego zaspane oblicze, cierpliwie czekając, aż wreszcie się przebudzi.

— Louis, widziałeś gdzieś mamę? Nie mogę znaleźć mojego floretu! — jęknął zaspany Hugo, stając w drzwiach sypialni z powywijanymi we wszystkie strony, ciemnymi włosami.

— Skoro zginął ci floret, to nie powinieneś szukać jego, a nie mamy? — odgryzł się jego starszy o trzynaście minut brat, nadal starając się obudzić za wszelką cenę ojca.

— Szukam mamy, bo mama zawsze umie wszystko znaleźć!

— Dorośnij, Hugo! — jęknął Louis, przewracając oczami.

Adrien otworzył niechętnie jedno oko, zastanawiając się nad źródłem hałasu, jakie znajdowało się nad jego głową i widząc dwie potargane czupryny swoich niespełna dziewięcioletnich synów, pozwolił sobie, by leniwy uśmiech wpełzł na jego usta.

— Czołem Agrestowie — ziewnął, zmuszając swoje ciało do przybrania pozycji siedzącej.

— Cześć tato! — zawołali chóralnie chłopcy.

— Tato, nigdzie nie mogę znaleźć mojego floretu! — jęknął Hugo, siadając na skraju łóżka. — Za pół godziny zaczynamy trening, a on po prostu wyparował! Nie ma go! Katastrofa, totalna katastrofa!

— Gdybyś nie był takim bałaganiarzem i odkładał wszystko na swoje miejsce, nie miałbyś tego problemu, Hugo! — odparł Louis z wyższością.

— No tak, nasz mały Hugo to skóra zdjęta z mamusi — zachichotał Adrien, obejmując ramieniem młodszego z bliźniaków. — Żyjący w twórczym chaosie i wiecznie spóźniony.

— Właśnie o tym chciałem z tobą porozmawiać, zanim tu wparował ze łzami w oczach, szukając mamy! Zbliżają się nasze i urodziny i pomyślałem sobie, że może warto kupić mu taki sam planer, jaki dostałem od dziadka na rozpoczęcie roku! — odparł, wyciągając zza pleców fioletowy kalendarz. — Spójrzcie, napisałem tutaj rozkład dnia każdego członka naszej rodziny. Według tego planu Emma ma dziś...

— Za to Louis to nieodrodny wnuczek dziadka Gabriela — przerwał mu Adrien, wybuchając niekontrolowaną salwą śmiechu.

— Chwilka... według tego planu mama ma dzisiaj wolne, więc dlaczego pojechała do pracy? — spytał Louis, marszcząc brwi i dokładnie przyglądając się zapisanemu krzywymi literami planowi.

— Mama pojechała do pracy? — powtórzył zdziwiony Adrien. — Przecież zawsze we wtorki zawozi was rano na szermierkę.

— W takim razie, mamie również przyda się planer — odparł z cichym prychnięciem Louis.

***

— Jak to zniknęła?! — donośny głos Luki Couffaine ryknął po drugiej stronie słuchawki, przysparzając Adriena o ciarki na plecach.

— Od wczoraj nie odezwała się ani słowem. Nie pojawiła się w firmie, zniknęła niewielka część jej rzeczy, a telefon milczy — odparł łamiącym się głosem, przeczesując palcami włosy.

— Zgłaszałeś zaginięcie na policji?

— Nie chcieli przyjąć zgłoszenia. Zabrała swoje rzeczy, więc uznali, że najprawdopodobniej dobrowolnie... odeszła — dokończył z trudem, nie kontrolując już łez, które popłynęły po jego twarzy.

— To chyba kurwa jakiś żart — prychnął gitarzysta — Nettie nigdy nie wywinęłaby takiego numeru! Nie zostawiłaby cię, a już na pewno nie zostawiłaby dzieciaków! A co z Tikki? Albo Plagg? Może ten serożerca wie coś więcej?

— Tikki zniknęła razem z nią, Plagg nie ma bladego pojęcia, gdzie mogą być. Luka... Nie wiem co robić. Ja wiem, że to dopiero niespełna 24 godziny od jej zniknięcia, ale mam złe przeczucia. Jej musiało stać się coś złego — zaszlochał, wycierając nieporadnie nos rękawem swetra.

— Dzieciaki u Sabine i Toma?

— U Alyi. Tom i Sabine również jej szukają. Obdzwoniliśmy chyba wszystkie szpitale i posterunki policji w całej Francji. Teście dzwonili nawet do rodziny w Szanghaju, ale to na nic. Przepadła jak kamień w wodę.

— Trzymaj się stary... Postaram się przyjechać tak szybko, jak to będzie możliwe. Znajdziemy Nettie całą i zdrową, zobaczysz — odparł pocieszająco, po czym rozłączył się.

***

Dlaczego?

To jedno pytanie obijało się echem w mojej głowie od wielu dni.

Dni? Czy może jednak tygodni? Miesięcy?

Ile właściwie czasu minęło od twojego zniknięcia, Marinette?

Ile to już dni leżałem niczym bezduszna kukła, skulony w swoim dawnym pokoju, w rezydencji ojca, nie chcąc oglądać ani jego, ani nawet moich własnych dzieci? Jak mogłem oszczędzić im cierpienia, skoro nie mogłem go oszczędzić nawet sobie?

Marinette... Moja kochana Marinette... Powiedz mi, jak to zrobić?

Powtarzałem twoje imię niczym mantrę, choć za każdym razem jego dźwięk doprowadzał mnie na skraj wytrzymałości. Krzyczałem, płakałem, by na końcu wbijać palce we włosy i kulić się, uciekając przed rozrywającą moje serce prawdą.

Uciekałem przed prawdą od czasu twojego zniknięcia. Uciekłem z naszego mieszkania, gdzie każdy mebel, każde zdjęcie, każdy pyłek kurzu boleśnie przypominały mi o twojej nieobecności. Było w nim cicho.

Tak cicho.

Jakby nigdy cię tam nie było.

Jak gdyby całe nasze życie, całe nasze szczęście i miłość były tylko wytworem mojej wyobraźni.

Jak gdybym za chwilę miał obudzić się z pięknego snu, w którym w końcu zaznałem szczęścia, tylko po to, by po przebudzeniu zderzyć się z brutalną rzeczywistością, w której znów miałem kilkanaście lat i przytłaczało mnie nieodwzajemnione uczucie do zamaskowanej ukochanej.

Nigdy nie chciałem, by nasze dzieci musiały przechodzić przez to, przez co ja sam przechodziłem, będąc jeszcze dzieciakiem. Powiedziałem bliźniakom, że musiałaś pilnie wyjechać w interesach, ale Emma wszystkiego się domyśliła. Teraz to ona zachowuje się jak rodzic, który za wszelką cenę chce ukoić cierpienie swojego dziecka. Nasza mała córeczka jest taka dojrzała, taka wspaniała. Ma moje oczy, lecz twój niezłomny charakter.

Marinette, wróć.

Gdziekolwiek jesteś, cokolwiek robisz... wracaj do mnie i pomóż ukoić ból, który w podstępny sposób zakrada się do mojego serca i smaga je niczym ostry bicz.

Wróć, bo bez ciebie nie mam siły walczyć z każdym kolejnym dniem.

***

Teraźniejszość

Wszystko przemija.

Każda pora roku ma swój początek i koniec. Każdy dzień rodzi się, by w końcu odejść na zawsze w ramiona nocy. Każda historia dobiega do finału, czasem radosnego i pełnego optymizmu, czasem tragicznego, wyciskającego łzy z oczu.

Adrien był przekonany, że historia miłości jego i Marinette, dobiegła do swego tragicznego finału. Po roku nieudanych poszukiwań, prób kontaktu, złości i rozpaczy, poddał się. Wiedział, że jeśli nie przejdzie w odpowiedni sposób żałoby po swoim związku, nigdy nie będzie w stanie stworzyć swoim dzieciom w miarę normalnych warunków do funkcjonowania w tym świecie.

I kiedy już zaczął godzić się ze swoim tragicznym losem, ten postanowił zagrać mu na nosie, dając promień nadziei, który zaklinał w duszy, by nie okazał się złudnym. Bał się stracić kolejną ważną dla niego osobę, dlatego spanikował, gdy dowiedział się, że Emma, będąc powołaną do życia jako życzenie jego i Marinette, może ją sprowadzić z powrotem. Jednakże strach paraliżował go o wiele za długo. Zamiast uciekać, zamiast zamykać się w sobie i popadać w obłęd, musiał zmobilizować się do działania i zaufać, że jego córka była dostatecznie silna, by poradzić sobie z tym zadaniem. Widział w niej determinację i ten sam błysk w oku, jaki miała jego żona i właśnie to sprawiło, że postanowił pogodzić się z prawdą i pomóc Emmie stawić czoła zadaniu, jakie miała zrealizować.

W końcu zdecydował się wysiąść z samochodu i ostatecznie stawić czoła demonom przeszłości. Pewnym krokiem skierował się do windy, lecz gdy tylko jego oczom ukazały się drzwi mieszkania, za którymi skrywały się wspomnienia ostatnich lat jego życia, serce zaczęło bić szaleńczym, nierównym rytmem, a oddech rozrywał jego płuca. Bał się, jednak wiedział, że tylko w czterech ścianach ich mieszkania, może znaleźć odpowiedzi na nurtujące go pytania oraz wskazówki, które mogą pomóc Emmie w odnalezieniu Marinette.

Odkluczył drzwi, które powitały go cichym skrzypnięciem. Korytarz był spowity w całkowitym mroku. Wciągnął zachłannie powietrze, a jego nozdrzy niemal natychmiast dosięgnął zapach, który można było zdefiniować tylko jednym słowem – dom.

W końcu odważył się zapalić światło, a jasność bezwstydnie obnażyła przed nim meandry przeszłości, przed którymi uciekł dokładnie rok temu.

W przedpokoju wisiał jej beżowy płaszcz. Dokładnie na tym samym wieszaku, na którym powiesiła go, gdy wrócili z kolacji u Alyi i Nino. Pamiętał tamte wydarzenia, jak gdyby były mrzonką dnia poprzedniego. Przez cały wieczór doskonale się bawili, wspominając z przyjaciółmi czasy szkolne. Popijali wino i śmiali się z tego, jacy ślepi państwo Agreste byli w przeszłości, nie potrafiąc dostrzec w sobie tego, kim naprawdę byli. W pokoju ich córki, Emma opowiadała Charlie, Louisowi i Hugo straszne historie o duchach tak długo, aż w końcu biedny Hugo przybiegł z płaczem i wtulał się w ramiona Marinette, a ona kołysała go delikatnie w swoich ramionach, nucąc łagodną melodię dopóki nie zasnął.

Skierował swoje kroki do kuchni. Niedopita czarna kawa, w różowym kubku w białe kropki, nadal nosiła na swoim brzegu delikatny ślad czerwonej, satynowej szminki. Adrien podniósł porcelanowy przedmiot i dotknął go z takim namaszczeniem, jak gdyby był czymś w rodzaju boskiego artefaktu. Wszystko, co należało do jego pięknej żony, miało dla niego ogromne znaczenie i gdy zatrudniał sprzątaczkę, której zadaniem było cotygodniowe odkurzanie mieszkania, stanowczo zabronił przestawiania i zmieniania w nim czegokolwiek. Wszystko miało wyglądać dokładnie tak, jak tej nocy, kiedy widział Marinette po raz ostatni.

W końcu dotarł do sypialni. Ogromne łóżko, wciąż było niezasłane, a błękitna, satynowa pościel pamiętała ich ostatnią, wspólnie spędzoną noc, kiedy kochali się po raz ostatni bez opamiętania. Adrien podniósł z podłogi czerwony szlafrok i zaciągnął się jego zapachem, pozwalając swojej wyobraźni, by zrobiła z niego głupca, wmawiając mu, że na śliskim, czerwonym kawałku materiału nadal czuć było jej perfumy.

Usiadł na skraju łóżka, przyciskając do siebie szlafrok niczym najcenniejszy skarb. Wtedy, coś przykuło jego uwagę. Pod łóżkiem znajdowały się upchnięte luzem kartki papieru. Początkowo uznał je za jakieś projekty Marinette, które oceniła swoim krytycznym okiem jako nieudane i wcisnęła je tam, żeby nikt ich nie zauważył, jednak wyjęte spod łóżka, okazały się jakimiś zapiskami. Wyglądały jak kartki z pamiętnika, zapisane bardzo krzywym, niewyraźnym pismem. Niektóre wersy były pozaznaczane różowym zakreślaczem i właśnie od tych zaznaczonych fragmentów prowadziły strzałki, na których końcach Adrien dostrzegł adnotacje dopisane starannie, na marginesie, niebieskim długopisem. Ten charakter pisma rozpoznałby na końcu świata jako pismo Marinette.

Nie mógł rozczytać tych niewyraźnych bazgrołów, które uznał za kartki z pamiętnika, lecz odczytanie idealnie równego i starannie wykonanego rękopisu Marinette, nie stanowiło dla niego żadnej trudności. Prawda, jaką kryły za sobą litery była jednocześnie napawająca go radością i okrutna.

Ekscytująca i infernalna.

Jego zielone tęczówki z rosnącym niepokojem przesuwały się od lewa do prawa, skanując kolejne wyrazy, składające się w paraliżujące zderzenie z rzeczywistością.

„Emilie Agreste – właścicielka miraculum Pawia. Kwami – Duusu znalezione w Tybecie nad rzeką Saluin."

„Tybetańscy mnisi stosowali okrutne kary wobec tych, którzy dopuszczali się wszelkich niesubordynacji względem miraculi. Zwłaszcza wobec tych, którzy dopuścili się kradzieży."

„Emilie Agreste żyje."

— Moja matka żyje... — wyszeptał sam do siebie, gdy tylko głos, który do tej pory grzązł w jego gardle, wyplątał się ze supła, w jakim się znajdował. — A Marinette pojechała jej szukać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro