9. | Ktoś bardzo chce cię poznać |

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rok wcześniej...

Wyświetlacz radiobudzika na stoliku nocnym pokazywał północ. Ramiona Adriena trzymały ją w żelaznym uścisku, tak jak gdyby podświadomie znał zamiary swojej żony i za żadne skarby świata nie chciał jej wypuścić z rąk. Marinette pogłaskała otwartą dłonią rozczochrane blond włosy i złożyła na jego ustach pocałunek delikatny, ledwo odczuwalny pocałunek. Ostrożnie wyswobadzając się z uścisku męża, udała się do szafy. Ubrała się szybko i na palcach skierowała się do sypialni dzieci, a widok, który tam zastała absolutnie ją rozczulił. Pomimo że chłopcy mieli swoje piętrowe łóżko i tak spali z Emmą. Marinette pomyślała, że na pewno siostra znów naopowiadała im strasznych historyjek i bali się spać sami, więc przyszli do niej. Po raz ostatni złożyła na twarzach synów delikatne pocałunki, po czym pogłaskała Emmę po policzku, na co ta zmarszczyła swój piegowaty nosek i odwróciła się na drugi bok. Wyszła z pokoju niezauważona, zamykając za sobą cichutko drzwi.

— Marinette, jeszcze możesz zmienić zdanie. Proszę, przemyśl to raz jeszcze... — szepnęła z przejęciem Tikki.

— Podjęłam decyzję. Idziemy. Spóźnię się na samolot.

***

— Tikki, jakim cudem ja mam znaleźć ten cały Zakon? Tu są wszędzie tylko góry, nic innego nie widać  — jęknęła, rozglądając się gorączkowo dookoła.

— To tylko upewnia mnie w tym, że nie powinno cię tu w ogóle być. Adrien na pewno odchodzi od zmysłów! — odfuknęło czerwone kwami, zakładając rączki na piersi. 

— Robię to dla niego, poza tym...

— Marinette, uważaj!

Ostatnim obrazem, jaki zastygł przed jej oczami, zanim straciła przytomność, był niewysoki mężczyzna, wyglądający jak mnich. Na jego łysej głowie, znajdował się tatuaż, przedstawiający ten sam symbol, jaki znajdował się na każdym pudełeczku z miraculum.

***

Przeszywający ból głowy zmusił ją do rozchylenia powiek. Gdzie była? Co się z nią stało? Nie była w stanie odpowiedzieć na żadne z tych pytań, ponieważ znajdowała się w miejscu całkowicie spowitym mrokiem. Dopiero po dłuższej chwili przypomniała sobie moment ataku.

— Moje miraculum! — zawołała, dotykając po omacku swoich uszu. Z przerażeniem odkryła jednak, że biżuteria zniknęła. — Tikki?! — krzyknęła, w nadziei, iż kwami jakimś cudem ukaże się przed nią i doradzi, co powinna zrobić, jednak odpowiedziała jej głucha cisza.

***

— Biedronko? Czy to ty? — odezwał się łagodny, melodyjny, kobiecy głos.

— Kim jesteś? — odparła z pewną rezerwą, wciąż zbyt zdezorientowana, by wykrzesać z siebie bardziej elokwentną odpowiedź.

— Wybacz, powinnam się najpierw przedstawić. Po tylu latach życia w niewoli zaczęłam tracić maniery. Jestem posiadaczką miraculum pawia. Nazywam się...

— Emilie. Emilie Agreste — odparła półszeptem, oplatając się szczelnie ramionami. — A więc to wszystko było prawdą...

— Skąd znasz moje imię, Biedronko?

Marinette zaśmiała się nerwowo, nie bardzo wiedząc jak wytłumaczyć swojej teściowej całą zagmatwaną sytuację, jednak po chwili niezręcznej ciszy uznała w końcu, że najlepiej będzie przejść od razu do meritum.

— Może to zły moment, ale... — wzięła głęboki oddech. — Wygląda na to, że jestem twoją synową. Nazywam się Marinette Agreste i jestem żoną Adriena. Właściwie... przybyłam tu właśnie po ciebie — wyrzuciła w końcu na wydechu.

— Po mnie? — odparła z niedowierzaniem. — Och, kochana Marinette... popełniłaś ogromny błąd. Stąd nie ma ucieczki. Zostałaś więźniem, tak jak ja wiele lat temu — wyjaśniła, a jej głos znacznie spoważniał.

— Więźniem?

— Więźniem swojego miraculum — wyjaśniła. — Jesteś wewnątrz kolczyków. Uznali cię za zagrożenie, więc cię zneutralizowali.

***

Kolejne dni zamieniały się w miesiące. Jedyną towarzyszką Marinette w całym nieszczęściu była Emilie. Nie widziała jej, ale słyszała jej głos i dzięki temu nie czuła się aż tak samotna. Dzięki jej obecności miała przy sobie jakąś namiastkę Adriena.

— Więc mam trójkę wnucząt? Och, ile bym dała, żeby je poznać, kochanie. Biedactwa... zostały tam bez matki... — lamentowała Emilie, gdy Marinette zaczęła opowiadać o swoich dzieciach.

— Adrien...  — spochmurniała na samo wspomnienie ukochanego. — Adrien na pewno świetnie się nimi zajmuje. Jest cudownym ojcem.

— Jak znam moje małe kociątko, na pewno jest przerażony twoją nieobecnością. Od zawsze marzył o wielkiej miłości... mój mały chłopiec. Czy dzieci są podobne do niego, czy do ciebie? — dopytywała, starając się wyobrazić sobie dzieci najlepiej, jak potrafiła.

— Emma to kopia Adriena. Ma takie same oczy, włosy, gesty. No i zamiłowanie do czarnych kotów. Już od bobasa była nieodrodną córką Kota — zaśmiała się, wspominając swoją upartą córkę. — Hugo i Louis to moje sobowtóry, chociaż Louis odziedziczył charakter po twoim mężu.

— Chryste Panie, mam nadzieję, że Adrien się za niego weźmie! — jęknęła z przerażeniem Emilie, łapiąc się za skroń. — Gabriel ma wyjątkowo paskudną naturę. Od zawsze widział wszystko w ciemnych barwach. Ten człowiek nie ma za grosz poczucia humoru! Co ja w nim widziałam, Marinette. Co ja w nim widziałam? — powtarzała, na co Marinette zareagowała gwałtownym napadem śmiechu.

— Emma i Louis działają na siebie jak płachta na byka — stwierdziła. — Jej żarty, które z reguły bawią tylko ją i Adriena, doprowadzają biednego Lou do migreny.

Wtedy Emilie uzmysłowiła sobie coś bardzo ważnego.

— Marinette... Emma jest pierworodnym dzieckiem, zgadza się? 

— Tak, dlaczego pytasz?

— Pierworodne dziecko Biedronki i Czarnego Kota jest owocem ich miłości. Życzeniem, zrodzonym z połączenia mocy tworzenia i destrukcji! — wykrzyknęła, machając z entuzjazmem ramionami, czego oczywiście Marinette nie mogła zobaczyć.

— Wybacz Emilie, ale nie rozumiem.

— Marinette, Emma posiada w sobie ogromny potencjał! Istnieje legenda, która mówi o tym, że jeśli połączy się dwa najsilniejsze miracula, w efekcie powstaje życzenie do spełnienia. Emma jest waszym życzeniem, Marinette! Musi być obdarzona jakimiś specjalnymi zdolnościami! Nie zauważyłaś w niej czegoś szczególnego?

— W sumie... Ona zawsze miała wyjątkową intuicję. Już jako małe dziecko potrafiła czytać z ludzi jak z otwartej księgi. Z wiekiem te umiejętności rozwijały się coraz bardziej w stronę przewidywania pewnych sytuacji.

— Zatem możesz spróbować się z nią skontaktować — odparła, klaszcząc w dłonie. — Nie ma nic silniejszego niż więź dziecka z matką. Skoro Emma ma takie zdolności, na pewno możesz się z nią porozumieć. Musimy ją jakoś nakierować. Moja wnuczka nas uratuje, Marinette.

***

Chłodny wiatr smagał jej zaróżowione z zimna policzki, a długie, jasne włosy, które zawsze żyły swoim własnym życiem, coraz bardziej natarczywie wchodziły do jej oczu z każdym kolejnym podmuchem. Zniecierpliwiona usiadła na oparciu ławki i wyjęła z kieszeni kurtki telefon, chcąc przejrzeć media społecznościowe. Zanim jednak zdążyła go odblokować, tuż przed nią pojawiła się dobrze jej znana, męska sylwetka.

— Czy ty możesz przestać rosnąć? Za każdym razem, kiedy cię widzę, zdaję sobie sprawę z tego, jaki stary już jestem!

Podniosła twarz znad wyświetlacza telefonu, a jej wzrok natychmiast skrzyżował się ze zmęczonym, stalowo-błękitnym spojrzeniem.

— Luka! — wykrzyknęła, chowając w pośpiechu telefon do kieszeni. Zerwała się z miejsca i ruszyła w jego stronę, zarzucając mężczyźnie ręce na szyję. — Tęskniłam! Nie widziałam cię od zaginięcia mamy — dodała z wyrzutem, gdy w końcu uwolniła się z niedźwiedziego uścisku gitarzysty. Mężczyzna westchnął głęboko i poczochrał jej i tak zrujnowaną fryzurę.

— Wybacz, skarbie. Miałem urwanie głowy. Być może uda mi się podpisać kontrakt na trasę koncertową w Japonii. Poza tym wiesz, że pracuję nad nową płytą, wydawnictwo chce...

— Tęsknisz za nią — ucięła mu w połowie zdania. — Nie musisz zmyślać, Luka. Nie jestem już dzieckiem, wiem, jak się sprawy mają.

Gitarzysta uśmiechnął się smutno i usiadł na ławce, skinieniem głowy dając jej znak, że powinna zrobić to samo.

— Cała ta sprawa ze zniknięciem twojej mamy mnie przerasta, Em. Dobrze wiesz, że zrobiłbym wszystko, żeby wróciła i nie ma dnia, żebym o tym nie myślał. Nie ma dnia, żebym nie myślał o niej i... — zawahał się na moment, chowając twarz w dłoniach. — Przepraszam, nie powinienem tak mówić. To nie fair wobec twojego ojca. — Uśmiechnął się przepraszająco i biorąc głęboki oddech, wyprostował się jak struna.

— Nie masz za co przepraszać. Serce nie sługa. Wiem, że od zawsze kochasz mamę i jestem ci za to bardzo wdzięczna. Tata zresztą też. Może niekoniecznie za tę miłość, ale za troskę, jaką okazywałeś nam obu, kiedy on nie mógł być z nami — wyjaśniła, poklepując go po ramieniu.

— Od zawsze byłyście dla mnie najważniejsze Em i to się nigdy nie zmieni, przysięgam. Być może nie jesteś moją rodzoną córką i nie potrzebujesz mnie teraz tak, jak kiedyś, ale zawsze możesz na mnie liczyć.

— A ja to doceniam, Luka. Zawsze doceniałam — szepnęła, czując, jak jej oczy zachodzą mgłą na samo wspomnienie dawnych lat. — Zawsze przy mnie byłeś. Otulałeś mnie kocem, kiedy zasypiałam na kanapie, nauczyłeś się zaplatać mi warkoczyki, kiedy mama była zbyt zmęczona po całonocnej pracy, żeby przygotować mnie do przedszkola. Zawoziłeś mnie na dodatkowe zajęcia, zabierałeś do kina na bajki. Przybiegałeś w nocy, gdy nie mogłam zasnąć i wydawało mi się, że pod moim łóżkiem czai się zaakumizowany superzłoczyca — zachichotała, kładąc głowę na jego ramieniu. — Mała dziewczynka, która nie do końca wiedziała jak odnaleźć się w tym strasznym świecie, nie poradziłaby sobie gdyby nie ty. Pomimo tego, że taty nie było wtedy przy mnie, ty robiłeś wszystko, żebym tego nie odczuwała i choć mama nie mogła obdarzyć cię uczuciem, jakiego byś chciał, nie zniechęciłeś się i zawsze byłeś u naszego boku. Jesteś bohaterem i zawsze będziesz miał specjalne miejsce zarówno w moim sercu, jak i w sercu mojej mamy.

Luka przymknął powieki, przypominając sobie, jak szczęśliwe było jego życie u boku Marinette i Emmy i po raz kolejny pożałował, że to nie jemu dane było zdobyć serce swojej ukochanej. Mimo wszystko czuł ulgę, bo wiedział, że jego przyszywana córka była w dobrych rękach swojego kochającego ojca, który tak jak on, oddałby za nią swoje życie. Choć Emma przez pierwsze lata swojego życia myślała, że nie ma ojca, prawda była taka, że było ich aż dwóch, a każdy z nich kochał ją ponad własne życie.

— Dziękuję ci za te słowa, Kocurku. To naprawdę wiele dla mnie znaczy. Cieszę się, że mogłem być przy tobie i wspierać cię. Zawsze byłaś moją małą córeczką, która trzymała moje serce w swoich dziecięcych rączkach. Moją córeczką, której uśmiech rozświetlał każdy dzień i sprawiał, że miałem powód do życia, do walki. Córeczką, której śmiech był melodią mojego serca.

Emma po raz kolejny zarzuciła swoje ręce na szyję gitarzysty i wtuliła się mocno w jego tors, czując, jak łzy wzruszenia więzną w jej gardle. W końcu wymamrotała niemal niesłyszalnie wprost w jego granatową bluzę:

— Znam kogoś, kto również zasługuje na całą twoją uwagę i miłość. Kogoś, kto bardzo chce się poznać.

***

— Wiesz, Agreste... ja już sam nie wiem, czy to dobry pomysł. No bo w sumie... jakby chciał mnie poznać, to chyba przez te 15 lat znalazłby chociaż chwilę i...

Emma przewróciła oczami, zaciskając palce na ściankach filiżanki z zieloną herbatą.

— Mówiłam ci już. Luka to dobry człowiek. Musicie porozmawiać, inaczej nigdy się nie dowiesz, jaka jest prawda. Sprawa z moim ojcem również nie była prosta. Mama zaszła w ciąże z Czarnym Kotem, a nie wiedziała, że to Adrien. Adrien, czyli mój tata kochał Biedronkę, czyli moją mamę, ale nie wiedział, że Biedronka to Marinette. No i potem myślał, że Biedronka nie żyje i wyjechał do Stanów, a wtedy urodziłam się ja i... — przerwała, widząc konsternację wypisaną na twarzy swojego rozmówcy. — Dobra, może innym razem. To zwariowana historia.

— Nie sposób się z tobą nie zgodzić, Kocico — odparł, dotykając palcem jej piegowatego noska. 

Po chwili, drzwi kawiarni otworzyły się, co zasygnalizował dźwięk dzwoneczka. Yuki znajdował się tyłem do nich, więc nie był w stanie zobaczyć, kto przez nie wchodził, jednak po szerokim uśmiechu Emmy domyślił się, że osobą, która stała za jego plecami był jego ojciec. Nie miał odwagi się odwrócić. Zamiast tego patrzył z uwagą, jak blondynka wstaje gwałtownie z krzesła i biegnie w kierunku przybysza. Odwrócił delikatnie głowę i zauważył, jak Emma wpada mężczyźnie w ramiona.

— Luka! Tak się cieszę, że jesteś! — krzyknęła z entuzjazmem. — Chodź, przedstawię cię!

Mężczyzna poprawił Emmie grzywkę, która wpadła w jej zielone oczy i ponownie ją uścisnął. Yuki pomyślał, że ich relacja była na swój sposób urocza. Faktycznie wyglądali jak ojciec z córką. Mieli ze sobą więź. Więź, której on sam mógł im tylko pozazdrościć.

Luka zaśmiał się nerwowo, a kiedy jego spojrzenie starło się ze wzrokiem samotnie siedzącego przy stoliku piętnastolatka, autentycznie zamarł. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa i gdyby nie to, że Emma szarpnęła go z całej siły za rękę, ciągnąc w jego stronę, pewnie stałby w ten sposób jeszcze przez dłuższą chwilę. Yuki automatycznie wstał z krzesła i stanął obok blondynki. Mężczyzna nabrał w płuca powietrze z głośnym świstem i uśmiechnął się nerwowo.

— Synu... — szepnął, jednak postanowił się natychmiast poprawić. — To znaczy... przepraszam, Yuki. Pewnie nie chcesz, żebym tak do ciebie mówił. Możesz mówić mi po imieniu, jeśli tak wolisz. Jestem Luka — dodał i wyciągnął w stronę chłopaka dłoń. Nastolatek przypatrywał się jej przez moment, jednak po chwili uścisnął dłoń ojca, potrząsając nią niezgrabnie. Jak zahipnotyzowany przypatrywał się jego stalowym tęczówkom, dokładnie takim samym, jak jego własne. W sumie, Yuki doszedł do wniosku, że fizycznie był do niego bardzo podobny, nie licząc delikatnych, azjatyckich akcentów, jakie odziedziczył po matce.

— Och, ale późno! — jęknęła Emma, zerkając na wyświetlacz telefonu. — Kochani, przepraszam, ale zostawięwas teraz samych. Za godzinę mam trening Karate, a muszę wpaść jeszcze do domu po moją torbę. Porozmawiajcie i bądźcie dla siebie wyrozumiali. Do zobaczenia!— zawołała. Ucałowała policzek Luki i uśmiechając się szeroko za jego plecami, pokazała Yukiemu uniesione w górze dwa kciuki, po czym wyszła, zostawiając go sam na sam ze swoim ojcem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro