Rozdział 11

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nadchodzącego dnia przygotowałam się starannie wcześniej. Był drugi grudnia. Ubrałam się w wygodne jeansy, białą koszulkę na ramiączkach, którą wcisnęłam głęboko w spodnie, niebieski sweter od mamy i kurtkę zimową z kapturem, w kolorze szarego brązu. Pełna konspiracja. Albo jak kto woli, kamuflaż! Narzuciłam na plecy wojskową torbę taty, do której przełożyłam najpotrzebniejsze ubrania, kosmetyki i inne kobiece produkty, a także najostrzejszy nóż kuchenny, jaki tylko znalazłam w kuchni. Wrzuciłam też młotek, który podwędziłam z warsztatu taty - tak na wszelki wypadek. Kto wie, może dałoby radę nim zbić kulę? Ale tylko w ostateczności, wiadomo. Termos (dwulitrowy) zalałam do pełna rozpuszczalną kawą. I z samego rana wyruszyłam pieszo z domu rodzinnego. Autobusy tak wcześnie nie kursowały. Najwcześniejszy jechał dopiero przed piątą. Kiedy doszłam do kuli, nikogo jeszcze przy niej nie było. Przeszłam przez most (tym razem nie miałam zamiaru zostać odcięta!) i obeszłam kulę dookoła, ostatecznie zatrzymując się w krzakach znajdujących się tuż za nią. Obrałam miejsce ukrycia. Położyłam się w śniegu, tam gdzie było więcej gałęzi i czekałam.

Czekałam niemal cały dzień, z ukrycia obserwując wchodzących do kuli robotników. Jak dobrze, że nie zapomniałam kawy! Tym razem nie zanosiło się jednak na dłuższy pobyt. Kiedy ostatni z robotników opuścił pałac, dając znak koledze z dźwiga, że może opuszczać kulę - wtedy ruszyłam. Wrzuciłam torbę w szczelinę pod sklepieniem, a sama prześlizgnęłam się na drugą stronę. Byłam u Alejandra. Znowu. Ale kiedy tylko wieko się zatrzasnęło, a pył rozpierzchł się we wszystkie strony, zrozumiałam dlaczego ściany kuli zostały zamaskowane...

Nic z tego co ujrzałam, nie przypominało już dawnego pałacu Alejandra. Dawne drzewa liściaste zniknęły, a ich miejsce zajęły białe choinki przyozdobione lampkami świątecznymi, w kształcie pomarańczy - takie same choinki można było kupić w każdym sklepie przed świętami! Choć u mnie w domu od lat była jedna i ta sama choinka, sztuczna ale w naturalnym kolorze zieleni. Te białe jednak od razu skradły mi serce. Święta były mi niezwykle bliskie i kiedy pomyślałam, że może nareszcie szklana kula Alejandra, która właśnie w tym okresie została pierwszy raz wystawiona, otrzymała w końcu prawdziwą bożonarodzeniową dekorację, to...

Skup się!

Wszędzie, gdzie tylko spojrzałam unosiły się schody - szklane i zupełnie przezroczyste. Jakby wykute z kryształu. Pięły się wysoko, bez żadnego oparcia - jakby sprzeciwiały się zasadom grawitacji. Błyszczały błękitnym blaskiem, ale może tylko odbijały blask księżyca - ogromnego księżyca. Taki księżyc widziałam tylko na filmach, albo w książkach w szkole. Zajmowałam pół nieba, jakby czuwał, albo... czaił się - jak wieczny strażnik. Porozrzucane na nim dziury budziły we mnie niepokój. Wiedziałam, że tam są. Kto tego nie wiedział! Ale z takiego bliska przypominały raczej miejsce po przebitej bitwie, albo koła pozostałe po lądowaniach obcych. Był imponujący - aż zapierał dech w piersiach. Gdy się na niego patrzyło, zapominało się o wszystkim innym...

Potrząsnęłam głową. Inny miałam cel. Moim zadaniem było znaleźć Alejandra! Niezależnie od tego, jakie cuda i dziwy przygotowała mi kula!

Byłam gotowa na wszystko!

Szłam pod kryształowymi schodami, odchylając głowę do góry, i nie mogłam uwierzyć, że te schody po prostu wisiały w powietrzu. Donikąd nie prowadziły. Tak mi się przynajmniej wydawało. Tylko tam były...

Obcasy stuknęły o posadzkę. Pochyliłam głowę i na widok tego, co zobaczyłam upadłam na ziemię, ściskając kolana pod szyją. Ziemia nie istniała. Najwidoczniej to, co u góry tak mnie zafascynowało, że nie dostrzegłam tego, co na dole. Kroczyłam po niewidzialnej przestrzeni. Nie było trawy, jak wcześniej przypuszczałam. Nie było piachu, betonu, cementu, dywanu, czy jakiegokolwiek materiału, po którym mogłabym stąpać. Choinki nie wyrastały z ziemi, a z niczego! A ja chodziłam w powietrzu. A raczej, w tamtym momencie, leżałam jak dziecko i połykałam oczami to, co po raz pierwszy w życiu przyszło mi doświadczyć.

To nie mogło być prawdziwe. To musiał być sen. Takie rzeczy nie byłyby w stanie istnieć w tym świecie... Przygryzłam wargę. W tym świecie? A jeśli to już nie ten świat, a świat.. Alejandra?! W końcu ludzie z jego świata umieli pokonywać grawitację!

Z drżącymi rękami i dygotającymi kolanami, powoli podniosłam się i obróciłam się dookoła. Schody, które pięły się wysoko, nie wychodziły z mojego poziomu, a z głębi pode mną. To było jak ocean - siedziałeś w łódce na jego tafli i jedynie mogłeś sobie wyobrażać, co oznaczają migoczące pod wodą światełka. Jakie tajemnice skrywają? I jak głęboka jest ta woda?

Podeszłam do jednego z najbliższych schodków. Chciałam zejść na dół. Już nie było odwrotu. I gdy miałam postawić pierwszy krok, wtedy ją ujrzałam - wysoką na kilkadziesiąt metrów wieżę, w kształcie klepsydry i kolorze żywej zieleni - przez którą na okrągło przelewały się bąbelki. Gdy tylko wypełniły jedną połowę, klepsydra natychmiast obracała się o sto osiemdziesiąt stopni i bąbelki drugiej połowy zaczynały opadać. I tak na okrągło.

Klepsydra lewitowała pomiędzy schodami, które ją oplatały. Była tak wysoka, że niemożliwym było, by zmieściła się w kuli, która stała w moim mieście. Musiała mieć z dwadzieścia metrów. Jej środek znajdował się dokładnie na wysokości moich oczu. Jedna jej część poruszała się nade mną, a druga głęboko poniżej. Dookoła klepsydry latały ptaki, ale unosiły się tak dziwnie, że nie mogłam odgadnąć jakie to gatunki. Bardziej przypominały mi spłoszone ryby - odbijające się szybkim ruchem i potem sunące przez opór wody. Ale tam przecież wody nie było, tylko samo powietrze...

- Boże kochany, czy tam jest Alejandro? W tej klepsydrze? Jak ja tam wejdę?

Bo wiedziałam, że wejdę na pewno! Już nie było odwrotu! Jeśli Alejandro tam był, to ja go odnajdę!

Klepsydra... Alejandro mówił, że jego świat nie ma pojęcia czasu. A klepsydra sama w sobie jest zegarem, jednak oznacza też nieskończoność! Czy to oznacza, że Alejandro mógł żyć wiecznie? Mówił, że jego życia nie odmierza czas, a energia jaką nosił w sobie od urodzenia i jaką z biegiem lat rozwijał. Mówił, że gdyby miał nadejść koniec, to by o tym wiedział - życie trzymałoby się go tak długo, aż zakończyłby wszelkie swoje sprawy. Ale co gdyby, ktoś brutalnie przerwał jego życie? Czy i taki koniec wyczuwał? Przecież to niemożliwe! Powiedział, że nie jest bogiem, a to graniczyłoby z jakąś niemal boską mocą!

Odwróciłam się za siebie. Ściany kuli zniknęły. Świat poza kulą przestać istnieć. Poczułam się jak zwierzę, zamknięte w klatce. Nie widziałam jej prętów, ale dobrze wiedziałam, że tam jest. A ja byłam uwięziona w samym jej środku, w zupełnie innym świecie, niż ten, w którym żyłam przez ostatnie dwadzieścia dziewięć lat...

Moje wargi drżały, serce łomotało i dziwny lęk obiegł moją skórę. A co jeśli... tutaj nikogo nie ma, a ja zostanę tutaj sama? Uwięziona? Z trudem przełknęłam ślinę. A jeśli zabraknie mi tlenu? W końcu wieko się zamknęło... Ciarki przeszły mnie po skórze.

Boże jedyny, uduszę się tutaj!

Przysiadłam na schodku. Jego chłód mnie zmroził. Czułam go nawet przez materiał jeansów. Pode mną iskrzyły się różnej barwy kolory. Nie wiedziałam co znajdę, jeśli zejdę niżej, ale przez moment wydawało mi się, że widziałam karuzelę... Wirowała rozpędzona, jak te, które odwiedzałam w wesołym miasteczku. Nie pamiętam bym jeździła na jakiejkolwiek. Ale nawet jeśli, to nie były tak szybkie!

Jednak sama wizja zejścia niżej, po przezroczystych schodach - w głąb nieznanego, skutecznie mnie przerażała. Uznałam, że najpierw powinnam lepiej poznać to, co w zasięgu moich rąk i nóg, niż wypuszczać się na niezbadane terytoria.

Podeszłam do choinki i pomacałam ręką lampkę w kształcie pomarańczy. Ta upadła głucho pod moje nogi, nie pękła i nie rozbiła się, tylko potoczyła się kawałek dalej, sunąc po nieistniejącym podłożu. Gdybyście się kiedyś zastanawiali, jak to jest gonić pomarańczę uciekającą w podskokach po niewidzialnym podłożu - tłumaczyłam sobie to tak, że biegnę po kafelkach, które imitują pochmurne niebo. A tak naprawdę to nie patrzyłam pod nogi - i tak to by mi nic nie dało. Ogrom tego, co było pode mną mógł zwalić z nóg.

Pomarańcza miała szorstką skórkę, która uginała się pod moimi palcami. Opuszki moich palców pokrywał lepiący się miąższ. Czy to możliwe, że ona była...?

Ugryzłam kawałek i skrzywiłam się, wypluwając gorzką skórkę. Kto jadł taki specjał choć raz w życiu, ten bardzo dobrze wie dlaczego. Polizałam owoc, aż w końcu odważyłam się i zatopiłam w nim zęby. Sok trysnął na moje policzki i jeden nawet trafił prosto w oko! Tarłam je jak szalona, tylko chyba pogarszając sprawę... Jak widać jednak nie oślepłam.

Pomarańcza była prawdziwa. To jakim sposobem mieniła się złotą barwą?

Trzasnęło nade mną. Klepsydra robiła kolejne koło. I gdy się obracała, dostrzegłam w oddali, malutki szklany domek. Dobrze wiedziałam, co to było! Oranżeria Alejandra! A więc jednak dobrze trafiłam! On naprawdę gdzieś tam był!

Pomarańcze, rośliny, tlen! Pobiegłam w kierunku oranżerii, okrążając szerokim łukiem klepsydrę (uważając przy tym na schody) i niemal wyważając drzwi, wpadłam do środka - wyglądała prawie tak samo, jak wtedy, kiedy byłam w niej z Alejandrem! Ciepłe powietrze uderzyło mnie w twarz. Przecież ktoś musiał jej doglądać! Ktoś musiał dbać o temperaturę, nawodnienie! Ktoś musiał żyć we wnętrzu tej zaczarowanej kuli!

Nie mogłam złapać oddechu. Powietrze było tam bardzo ciężkie - można było kroić je nożem. To tylko nerwy, powtarzałam sobie. To twój umysł płata ci figle. Masz tlen, możesz oddychać, mówiłam sama do siebie, ale i to nie pomagało. Tlen... Znajdowałam się w zamkniętej przestrzeni, a zatem i tlen miał ograniczone zasoby. Poczułam ucisk w piersiach. Pot wystąpił na moje czoło. Matko kochana, to już koniec.

Upadłam, sunąc kolanami po grudkach ziemi. Ale Boże kochany, była tam ziemia! Ziemia! Najprawdziwsza brudna ziemia! Jej grudy przesuwały się między moimi palcami! Boże, jak ja kocham ziemię! Jednak ziemia, nawet najcudowniejsza, nie zastąpi mi tlenu...

I tutaj nadejdzie mój koniec - w oranżerii Alejandra, wśród jego słodkich pomarańczy.

Liście zaszeleściły, a zapach pomarańczy zrobił się nagle intensywniejszy. Przede mną stał rosły mężczyzna, opierający się na lasce. Był dziwnie ubrany. Gdy tylko go zobaczyłam przyszli mi na myśl Flip i Flap, których dawniej oglądałam w telewizji z rodzicami. Na jego głowie znajdował się melonik, odchylony na jedną połowę głowę. Miał krótkie, kruczoczarne włosy z białymi pasemkami ulizane do tyłu i długi srebrzysty płaszcz, który ciągnął się za nim po ziemi. Ale najgorsze były okulary, które miał na nosie. Ich szkła przypominały kalejdoskop, dziecinną zabawkę, którą kiedyś i ja bawiłam się w szkole. Nie składały się z jednego rodzaju i koloru szkła, ale jakby z wielu kolorowych szkiełek. Kiedy na nie patrzyłam, kręciło mi się w głowie i wszystko poza nimi, zaczynało wirować i zlewać się w jedną wielką plamę...

Pochyliłam głowę, by oderwać wzrok od migoczących zwierciadeł w jego okularach. W żadem sposób nie mogłam wziąć oddechu. Dusiłam się. Zacisnęłam palce na jednej ze stojących najbliżej doniczek i przewróciłam ją na posadzkę. Próbowałam przeczołgać się po ziemi, w kierunku drzwi, ale stojący przede mną mężczyzna złapał mnie za oba ramiona i pociągnął. Ledwie trzymałam się na nogach, zapierając się ręką o jego tors. Chwiałam się jak pijak, kołysząc się na boki.

- Duszę się... - wybełkotałam.

- Hana?!

Znajomy głos rozbrzmiał w mojej głowie. Eksplodował jak wybuch supernowy na bezchmurnym niebie. Podniosłam głowę, a mężczyzna natychmiast zsunął z nosa okulary. Tych oczu nie zapomniałabym nigdy. Tego elektryzującego spojrzenia nie da się zapomnieć...

- Ale... Alejan... Alejandro?

- Hano, co ty tutaj robisz?!

- Alejandro! Wróciłam do ciebie! Boże, już myślałam, że nigdy cię nie ujrzę! Co się tutaj stało? Gdzie pałac? I czemu wyglądasz...

Brakowało mi tchu. Osunęłam się, a Alejandro błyskawicznie złapał mnie w pasie.

- Tu jest za gorąco! Muszę cię wynieść na zewnątrz!

Alejandro cisnął laskę na ziemię i pochwycił mnie w ramiona. Kuśtykając wyniósł mnie z oranżerii. Tuliłam głowę do jego szyi. Pachniała tak samo - nim. Bo to był on, mój Alejandro. Jego żyła pod skórą pulsowała gwałtownie. Dotknęłam ustami jego podbródka. Niby przypadkiem, ale... Chciałam go poczuć, sprawdzić czy jest prawdziwy. Miał gładką i naprężoną skórę. Co też mu się przytrafiło? I dlaczego wyglądał tak inaczej?

Nim się zorientowałam, leżałam na miękkiej trawie, tuż pod wirującą w powietrzu klepsydrą. Skąd on wziął tę trawę? Nie wiedziałam.

- Na zewnątrz... - Chciałam podnieść głowę, ale nie miałam na to sił. Klepsydra obracała się, jak nakręcona. Rytmicznie, raz przelewając się przez jedną połowę, a raz przez drugą. Było w tym coś uspokajającego. Jakby odgrywała naturalny porządek rzeczy. Koło życia. Szuranie jakie jej towarzyszyło, tylko pogłębiało to uczucie. Przytuliłam głowę do trawy. Lekkie dudnienie wydobywało się z głębi ziemi. - Tam też nie ma czym oddychać... Nie ma tlenu... Nie ma wiatru, ani deszczu, nawet śniegu...

- O czym ty mówisz?!

- Oszukałeś mnie... wtedy... Chciałeś bym opuściła Kulę i... zamanipulowałeś mnie... a ja... zrobiłam dokładnie to, co chciałeś...

- Nic nie mów. Oddychaj spokojnie.

- To tylko kula, kochany... W niej nic nie jest prawdziwe... Wszystko jest kłamstwem... Iluzją...

Tupot kroków sunących w naszym kierunku robił się coraz donioślejszy. Warczenie, wydobywające się spode mnie, przecięło ciszę. Poczułam dziwne drżenie na ciele, jakby ziemia się trzęsła.

- Alejandro...

- Cicho!

- Co to za... - Nad jego głową, ale jeszcze w oddali, ujrzałam bladą twarz kobiety, a tuż za nią dwa wielkie cielska, nie należące na pewno do krasnali. Zbliżali się. - Kto?

- Nic nie mów!

Alejandro nasunął na nos okulary. Próbowałam łapać się jego ramienia, jak tonący kawałek dryfującego drewna, ale Alejandro unikał mojego dotyku. Uchylał się niczym zawodowy łamacz serc - jakby dobrze wiedział, jak pozbyć się upierdliwej kochanki.

Świat zawirował. Figury w moich oczach zmniejszały się i powiększały. Moja głowa zrobiła się ciężka, opadłam do tyłu, prosto w ramiona Alejandra...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro