ROZDZIAŁ 3

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Hano, możesz mi powiedzieć, od jak dawna spotykamy się - wskazał wzrokiem na sufit i westchnął - w tej kuli?

- Od pięciu lat.

- Od pięciu lat? - Wybałuszył oczy i na moment zgasł, jakby zwalony z nóg. - Znamy się od pięciu lat?

Skinęłam. Znajdowaliśmy się w jego sypialni, siedzieliśmy na jego łożu. A nie było to zwyczajne łóżko, ale takie jakie mieli królowie w baśniach! Masywne, dębowe, z ozdobnymi kolumnami! Wiedziałam, że to dąb, bo tata najbardziej kochał właśnie te drzewa. Umiałam je rozpoznawać. Bursztynowy kolor, wyraźne słoje i pory... Pościel była miękka jak puch, ale nie wypełniona pierzem. I choć była gruba, wcale nie wydawała się ciężka. Wręcz przeciwnie. Do boków kolumn umocowane były związane teraz kotary. W oknach nie miał firanek, a jedynie ciemne zasłony zwisały po ich bokach. W otoczeniu ciemnobrązowych ścian całość sprawiała dość mroczny klimat. W kominku tańczyły języki ognia, zajmujące kolejne dołożone przez krasnali równo pocięte drewienka.

Nie wiedziałam czy to, że byliśmy w jego sypialni to zasługa wagi sytuacji, czy może upływu czasu i tego, że Alejandro uznał, iż skoro najwidoczniej znamy się już tak długo, to już nam wypada spotkać się w jego komnatach...

- Jak to możliwe? Dla mnie to były - wyciągnął rękę, jakby łapał powietrze w dłoń - dni. Tygodnie, ale na pewno nie lata.

- Nie zauważyłeś zmian... w moim ciele? - Spuściłam wzrok. O tym nie lubiłam mówić. Tak było od początku. - Wieku?

- Zauważyłem tylko zmianę w twoich oczach. Czasem robiły się bardziej smutne. - Wyciągnął rękę i odgarnął włosy z mojego czoła. - Kiedy przychodziłaś emanowałaś radością, a kiedy miałaś wrócić do domu stawałaś się coraz bardziej nieobecna.

- Bo wiedziałam, że będę musiała znowu czekać kolejny rok.

Opuściłam głowę i czekałam na jego słowa.

- Powiedz mi, co się zmieniło?

- To znaczy?

- Czemu postanowiłaś wyznać mi prawdę?

- Bo na nią zasługujesz!

- Więc wierzysz we mnie? Już nie sądzisz, że jestem.... wytworem twojej wyobraźni?

- Już sama nie wiem, co mam myśleć o sobie i o tym wszystkim! Może to ze mną jest coś nie tak! - Rzuciłam się na łóżko, jego łóżko, i zakryłam głowę kołdrą. Cała pachniała nim. Poduszki też. Tutaj spał. Zasypiał i budził się, co noc... - Może jestem chora! Jest tyle chorób na świecie! Może mi odbiło!

Chrypiałam spod pościeli zanosząc się płaczem, ale Alejandro wygrzebał mnie spod niej i uścisnął moją dłoń. Była taka ciepła. Taka prawdziwa.

- Hana, ale czemu akurat teraz? Co się zmieniło? - Pociągnął mnie do siebie i ponownie usiadłam tuż obok niego, na jego łóżku. - Bo coś musiało się zmienić.

- Nie mogłam... tak dłużej żyć... Z każdym rokiem było trudniej. I byłam coraz starsza. A ty...

- A ja się nie zmieniałem?

- Nie, wyglądasz co roku dokładnie tak samo. I co roku czekasz na mnie w tym samym miejscu i tak samo mnie witasz!

Ponownie łzy poleciały po moich policzkach i kapały na jego prześcieradło.

- I tylko dlatego?

- Nie miałam pewności, że w tym roku... kula... znowu stanie przede mną otworem. - Pochyliłam głowę, ukrywając łzy pod włosami. - A co jeśli, nadejdzie rok, kiedy kula nie zniknie? I już nigdy cię nie...

Zamarłam. Nie mogłam powiedzieć tych słów. Samo myślenie o nich było ciężkie.

- Jeśli okaże się, że to naprawdę był tylko sen, a moje życie tam... poza kulą... jest tym jedynym?! - dokończyłam.

Alejandro przyglądał mi się. Cierpliwie. Słuchał, tak jak słuchał mnie już wcześniej. Jemu mogłam wyznać wszystko. Poświęcał mi czas i całą uwagę. Tylko ja się dla niego liczyłam. Czułam to. Kiedy ze mną rozmawiał, dla niego nie było nikogo innego.

- Wiesz może, kto - podniósł się i przeszedł przez sypialnię, rozglądając się po suficie i ścianach - uwięził mnie w tej kuli? I jak tego dokonał?

- Nie wiem! Może ludzie!?

Jeśli to w ogóle możliwe i nie jest to sen!

- Ludzie? - Obrócił się do mnie. - Z twojego świata?

- Z mojego... świata?

Skinął, a ja poczułam, że ogarnia mnie przerażenie. Jak to, ludzie z mojego świata? Z korporacji? Z miasta?

- Nigdy o tym nie myślałam. To i tak było... zupełnie abstrakcyjne!

- I nierealne, czyż nie?

Pokiwałam, ale szybko zdałam sobie sprawę, że zrobiłam to przed nim. Ale przecież on i tak wiedział już, co myślę. Powiedziałam mu to! Kilka razy mówiłam, że nie jest prawdziwy! Te słowa na pewno zapamiętał! Wyrył w swojej pamięci!

- Co chciałeś powiedzieć, kiedy zapytałeś, czy z mojego świata?

- Hano - wrócił do mnie i kucnął przede mną - ja nie należę do twojego świata.

- Co takiego?

- Nie pochodzę stąd.

- A skąd? - Otarłam twarz i zacisnęłam palce na jego kołdrze. - Wiem, że urodziliście się gdzieś indziej. W innym kraju. Krasnale nie znają tego języka i piją oraz jedzą inne rzeczy...

- To nie inny kraj. A świat.

- Co?

Alejandro wyprostował się i uniósł rękę wysoko, jakby próbował dosięgnąć sufitu. W normalnych warunkach mogłoby mu się to udać. Ale nie tutaj. Cały pałac miał wysokie ściany na cztery metry, a w jadalni nawet więcej, biorąc pod uwagę kuliste sklepienie!

- Ja nie pochodzę z tego świata. I ktokolwiek mnie tu uwięził, bardzo się postarał, żebym uwierzył, że jest inaczej.

Spojrzał na mnie i pierwszy raz, wzdrygnęłam się na widok jego ciemnych oczu. Ciepłe, uprzejme spojrzenie zajęło inne... Mroczne. Bezlitosne.

- Ale... - zaczęłam, ale zabrakło mi słów. Zupełnie nie wiedziałam, co powiedzieć. Doznałam pustki w głowie.

- Ale skoro tak się stało i biorąc pod uwagę fakt, że ktoś stale nas obserwuje... - powiedział zniżonym głosem, rozglądając się na lewo i prawo, jakby się spodziewał, że ktoś faktycznie nas podsłuchuje. Umilkł. Moje oczy biegały po jego ciele, jak dzikie zające po polach. Nie mogłam zapanować nad nimi zupełnie. A co mi tam! Nawet jeśli patrzą! Chcę się z nim kochać! Nieważne, kto patrzy! - Powinniśmy zachować dyskrecję naszych czynów. I zamiarów.

Dyskrecję?

- Ostatecznie, oni nie mają pojęcia, co złapali w siatkę - dodał.

Co takiego? Co on powiedział?

Odchyliłam się do tyłu. Przeszły mnie ciarki i zimny pot pokrył moje plecy i twarz. Mój Boże, a jeśli... a jeśli oni celowo go zamknęli? Jak diabła w klatce! Może ta kula to więzienie! Zwyczajne więzienie! A ja jestem odwiedzającą! A jeśli mnie też zamkną?! Za współudział?! Co jeśli już nigdy nie wyjdę?! I co jeśli... Zacisnęłam palce na udach. A nawet jeśli nie wyjdę, to czego miałabym żałować? Pracy od dziewiątej rano co poniedziałek, i tak przez cały tydzień? Krzyków, stresu i niekończącego się obserwowania? W tym jednym faktycznie jesteśmy do siebie podobni. Nas oboje obserwują ludzie. Tyle tylko, że tutaj robią to wbrew jego woli, a ja na swoją obserwację dobrowolnie się zgodziłam... Alejandro by nigdy nie przystał na takie warunki. Nie on.

- Skąd zatem... pochodzisz? - zapytałam.

- Z innego świata, gdzie nikt nie zajmuje się życiem innych ludzi do tego stopnia, jaki praktykują ludzie tu żyjący. - Spojrzał na mnie ponad swoim ramieniem. Jego oczy błysnęły groźnie. Zadrżałam. - I nikogo nie więzimy.

- To jak się tutaj znalazłeś?

- Mój lud zawsze bardziej interesował się tym, co naturalne i jeszcze niezbadane, niż tym co naukowo udowodnione.

Obrócił się do mnie ciałem. Uniósł rękę i trzymając ją przed sobą, poruszał nią w lewo i prawo, jakby kołysząc nią na powietrzu.

- Czujesz to?

- Ale co?

- Siłę światów. Grawitację.

- Niczego nie czuję.

Zbliżył się do mnie. Wyciągnął rękę, a kiedy uniosłam swoją, natychmiast ją pochwycił. Przyciągnął mnie do siebie, a ja jak lalka wpadłam w jego ramiona. Ale nie przodem. Zdążył mnie obrócić. Plecami uderzyłam o jego napięty męski tors, a policzki zalała mi fala ciepła. Alejandro ujął moją dłoń. Poruszał nią w powietrzu, trzymając pod spodem swoją rękę.

- A teraz? Czujesz tę siłę, przeciskającą się między naszymi palcami?

Pokręciłam głową, choć dałabym wszystko, by poczuć to o czym mówił. A jeszcze więcej, by trzymał mnie tak dłużej. Ale jedyne co czułam to jego męskie, napięte ciało ocierające się o moje... mniej doskonałe. Mięśnie miał twarde jak kamienie, nogi sztywne, jakby naprawdę został wykuty z żelaza, ramiona silne i pewne.

- To jest grawitacja. Jedyna droga do mojego świata.

- A są... inne?

- Tak wiele, że nie byłbym w stanie zliczyć.

Wyślizgnęłam się z jego uścisku i stanęłam na przeciwko niego.

- Ty podróżujesz między światami.

- Podróżowałem. Póki ktoś mnie tu nie uwięził.

- Ale jak?

Próbowałam złapać powietrze, uderzając ręką w nicość, ale nie czułam niczego, poza pustką.

- To, czego wasz racjonalny umysł nie potrafi zrozumieć i zaakceptować, nasz lud już dawno przekroczył.

- Wasz... lud... - Zacisnęłam zęby. - Czy ty jesteś bogiem?

Albo diabłem?! Czy wytwór mojej wyobraźni mógłby być zły?!

- Multiwersum nie rządzi żadna istota. Nie potrzebuje jej. Natura sama strzeże swojego porządku. Tak jest od zarania dziejów i tak zapewne będzie dalej.

- A skąd znasz mój język?!

- Nauczyłem się go. To nie jest pierwszy raz, kiedy pojawiłem się w twoim świecie.

- Ale skoro nie zajmują was inni ludzie, to czemu przekraczasz inne światy? Czemu w ogóle przechodzisz?

- Taką umiejętność posiadam.

- Tak po prostu?! - Pstryknęłam w palce. - Od tak, skaczesz kiedy ci się podoba?!

- Nic w każdym ze światów nie dzieje się od tak, po prostu, Hano. Życie wypełnia wszystko. Jeśli coś zgłębiasz, to korzystaj z tego z umiarem. - Zbliżył się do mnie i pochylił głowę w moją stronę. - Czy ty jesteś winna temu, że oddychasz? Taka się urodziłaś. W tym świecie. Tak samo było i ze mną. Nasz lud od początków powstania potrafił podróżować między światami. Ale tylko podróżować. Nigdy ingerować.

Odwróciłam się i stanęłam do niego plecami. To się kupy nie trzymało! Cała ta historia, ta bajka w szklanej kuli, krasnale... I on!

- Hano, ile ty masz lat? W tym świecie?

Drgnęłam, jakby popieścił mnie prąd. Obróciłam ostrożnie twarz w jego kierunku.

- Dwadzieścia... cztery...

- Zatem kiedy się pierwszy raz spotkaliśmy miałaś jedynie dziewiętnaście. - Wziął wdech. Domyślałam się, o czym pomyślał. Gówniara i inne podobne epitety. - Jesteś tak młoda.

- Dlaczego powiedziałeś w tym świecie? U was inaczej płynie czas?

- W moim świecie czas nie istnieje.

- Jak to? Jak może nie istnieć?

- To nie czasem mierzymy nasze życie. A upływem energii życia, jaka nam pozostała.

- To skąd wiesz kiedy...

- A ty skąd wiesz? - Spojrzał na mnie, prosto w oczy. - Wiesz kiedy nadejdzie twój czas, Hano?

- Nie wiem, ale...

- Mój nadejdzie, kiedy moja energia życiowa się wyczerpie, a cel mojego życia się dopełni. To jest mój czas. I nie potrzebuję zegarka, by zdawać sobie sprawę, jak upływa. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro