ROZDZIAŁ 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

1

Nasz spacer, wśród jego ulubionych drzew pomarańczy, przebiegł zupełnie inaczej niż sobie to wyobrażałam. Powinnam się już spodziewać, że nawet we snach nie wszystko idzie po naszej myśli...

Rozpoczęły się przygotowania. Alejandro wziął sobie do serca moje słowa i zebrał wszystkich krasnali. Nastąpiła pełna mobilizacja. Poszukiwanie wyjścia z kuli. Ubrani w zimowe kurtki - Alejandro w gustowny, długi aż do samych kolan czarny płaszcz, z kołnierzem postawionym wysoko, a ja w płaszczyk, szalik i grubą białą czapkę zimową (prezent od mamy) udaliśmy się do jego ogrodów. Niewiele było w nich teraz zieleni, ale bez trudu mogłam wyobrazić sobie jak wyglądały wiosną. Śnieg, miejscami był tak obfity, że musiałam podnosić nogi wysoko, by dotrzymać tempa Alejandro. Choć tak naprawdę wcale nie musiałam tego robić. Ponieważ on nie oddalał się dalej niż kilka kroków. Przez cały czas, nawet kiedy rozmawiał z krasnalami i wydawał im polecenia, stał zwrócony do mnie ciałem i miał mnie w zasięgu wzroku. A kiedy wył wiatr, otaczał mnie ramieniem i osłaniał przed silniejszymi podmuchami. Wyciągał wtedy szyję, a twarz kierował prosto na wiatr - jakby chciał by obijał się o jego policzki. A może zastanawiał się, jak to możliwe, że wiał, kiedy przecież nie powinien? W pałacu nie czuliśmy aż tak bardzo zmian atmosferycznych. Promienie słońca nas nie ogrzewały, chłód nie oziębiał naszych komnat i nawet wiatr dął jakby słabiej - jak trębacz, któremu brakuje już tchu.

- Co mogę zrobić? - zapytałam.

- Na razie nic. - Alejandro oznaczył patykiem, wbitym w ziemię, kolejną z granic kuli. - Krasnale wytyczają granice z drugiej strony. Póki tego nie zrobimy, nie będę wiedział...

- Ale ja chcę ci pomóc!

Alejandro zmierzył mnie spojrzeniem. Mrugałam intensywnie. Wzmógł się wiatr, porywając z drzew zeschnięte resztki ostałych liści. Śnieg sypał tak mocno, że musiałam osłaniać ręką oczy. Alejandro powoli podniósł się z ziemi i stanął na przeciwko mnie, uderzając jednym z patyków o rozbryzganą ziemię.

- A myślałaś, co będzie potem?

- Kiedy?

- Jeśli nam się uda. I wyjdziemy z kuli. Razem.

- Nie, ale...

Zamilkłam. Boże kochany, czy myślałam?! Nie było dnia bym o tym nie myślała! O białej sukni, długim welonie... Zasłoniłam ręką usta i ugryzłam się w język.

- Coś tam... myślałam...

- W tym świecie nie będę mógł zostać.

- To zamieszkamy w twoim!

- W moim... - Pokręcił głową i roześmiał się. Nagle poczułam się głupio. Jakbym powiedziała coś zabawnego. - A jak chcesz się tam dostać?

- Z tobą.

- Przecież to tak nie działa, Hano. Nie mogę wziąć cię pod pachę i skoczyć, od tak, do swojego świata!

- To znajdziemy inny sposób!

Alejandro przyglądał mi się bez słowa. Jedyny dźwięk wydawał patyk, którym brodził w rozgarniętym śniegu - dokopał się aż do ziemi, prawdziwej ziemi.

- A rozważałaś może opcję... nas... potem... ale nie razem?

- Nie razem? Czyli jak? - Głos mi się załamał. Piszczałam jak nowo-narodzone pisklę. - Osobno?

Alejandro skinął.

- A ty... rozważałeś... taką opcję?

Niczym jastrząb świdrowałam go wzrokiem, ale Alejandro nie ugiął się pod moim spojrzeniem. Spokojnie się z nim mierzył. A ja czułam jak moje serce z każdą sekundą wchodziło na wyższe obroty. Tadaaam-tadaaam-tadaaam, długie i przeciągłe, zmieniało się w krótkie tadam-tadam-tadam, a w końcu dobrnęło do przerażająco szybkiego tam-tam-tam-tam-tam. Jak lokomotywa, sunąca po torach, w rytmicznym stukocie kół.

- Analizowałem wiele opcji.

Opcji. Więc tylko tym jestem dla niego? Opcją? Jeśli się nie uda, to zawsze może wybrać bramkę numer dwa, albo trzy?

Alejandro wyprostował się i uniósł rękę. Oparł ją o pustą przestrzeń w powietrzu, a po chwili jego palce naprężyły się i ześlizgnęły się w dół.

- Tu jest kula. A ja nie wiem, co zrobić, by ją zniszczyć.

- Poradzimy sobie. - Przygryzłam wargę. Czułam, że moja słowa nie niosą mu pocieszenia. Przecież sama w nie nie wierzyłam... - Musimy.

Alejandro zabrał rękę i utkwił wzrok w chmurach.

- Czy oni tam są teraz? - Spojrzał na mnie. - Ludzie, z twojego świata?

- Nie wiem. Teraz ja także ich nie widzę.

- Czuję, że tam są. Patrzą na nas. Obserwują nas.

- Tego nie wiesz.

- Ależ wiem! Sama mi o tym powiedziałaś! - Alejandro zacisnął zęby. Jego oczy się diametralnie zmieniły. Zupełnie jak wczoraj. I znowu zimny pot pokrył moje plecy i skórę twarzy, a po ciele pobiegły dreszcze. - To ludzie z twojego świata mnie tu uwięzili! Wścibscy ludzie... - Warknął jak zwierzę. - Pozbawieni resztek moralności! I najwidoczniej też... rozumu!

- Rozumu?

Przełknęłam ślinę, czekając aż jego stan minie. Ale tym razem nie mijał tak szybko. Jakby wpadł w trans.

- Nikt przy zdrowych zmysłach nie zamknąłby w kuli innego człowieka, nie sprawdzając wcześniej, co ten człowiek potrafi!

- A co potrafisz? - wybełkotałam, ale Alejandro nie reagował. - Alejandro?

Alejandro spojrzał na mnie, po czym odchylił do tyłu głowę i roześmiał się na cały głos. Jego ramiona poruszały się gwałtownie, razem ze śmiechem jaki się z niego wydobywał. Wyglądał, jakby się trząsł, albo wpadł w drgawki.

Zamarłam z przerażenia. Nigdy wcześniej nie widziałam u nikogo tak gwałtownych zmian nastroju.

- Alejandro! - krzyknął niespodziewanie i popatrzył na mnie, ocierając ręką łzy. - Powiedz mi, czy ty wierzysz we mnie, Hano?

- Czy... wierzę?

- Sądzisz, że istnieję naprawdę? Czy może nadal uważasz, że to sen?

- Wiem, że jesteśmy w tej kuli razem...

- Ale ja nie o to zapytałem. - Postawił krok i stanął tuż przede mną. Objął dłońmi moją twarz, a ja poczułam, że tracę grunt pod nogami. - Nie pytałem o twoją wiedzę, a o wiarę, Hano. Czy wierzysz w moje istnienie?

Przysunął usta do moich warg. Jego oddech smagał moją skórę. Ciepło jego ciała ogrzewało moje policzki. Woń pomarańczy wypełniła moje nozdrza. Tonęłam w jego spojrzeniu. Płatki śniegu ustały, liście opadły. Słońce zgasło, a jego miejsce zajął mrok. Najczarniejszy mrok, jaki w życiu widziałam. A spośród dymu wyłonił się on. Zasiadał na tronie w czarnej koronie i długim płaszczu, dzierżąc w ręce laskę...

Odetchnęłam i nieumyślnie cofnęłam się. Mrok się rozmył, słońce wzniosło się nad pałac, a znany mi Alejandro powrócił i stanął przede mną, spoglądając mi w oczy.

- Hano?

- Wierzę. - Pokiwałam kilkakrotnie. - Oczywiście, że wierzę.

Alejandro ponownie uniósł głowę i spojrzał za odlatującymi ptakami. Na jego twarzy malowało się zatroskanie. Wydawał się posępny, a wręcz przybity. Niczym nie przypominał mężczyzny z poprzedniego dnia. Jakby był tylko jego cieniem.

- Zatem ptaki też są fałszywe?

- Fałszywe?

- Stworzone przez twoich ludzi. Jak jedzenie.

Kurczę. Zauważył i to!

- Może nie fałszywe, ale...

- Są fałszywe. Tak jak ja.

- Nie jesteś taki.

- A jaki jestem? Przecież nawet ty wątpiłaś w moje istnienie. - Przeszedł w kierunku mostu i wskazał ręką na rzekę. - Zastanawia mnie jedno. Skoro ten świat tutaj jest nieprawdziwy, a twój świat jest za tą szklaną ścianą, to czemu niczego nie widzę?

- Być może tak została zaprojektowana kula.

- Ale ciebie widziałem. - Obrócił się do mnie i spojrzał mi w oczy. - Za każdym razem patrzyłem, jak wybiegałaś zza tego zakrętu, a potem kierowałaś się prosto do mnie. Czemu?

- Nie wiem.

- Jakim niewiarygodnym sposobem udało ci się tutaj dostać, Hano?

- Sama stale się nad tym głowię!

Oparł dłoń o niewidoczną ścianę i zastukał w nią paznokciami. Stukot dobiegł i do moich uszu. Był głęboki. Nie pusty czy stłumiony. Ale głęboki. Solidny.

- Skoro miało to być moje więzienie, nikt inny także nie powinien mieć możliwości do niego wejść.

- To przypadek, że tutaj trafiłam! To mógł być każdy!

- To nie mógł być każdy. To mogłaś być tylko ty. - Ucisnął palcem czubek mojego zmarzniętego nosa, po czym wskazał ręką szklaną oranżerię z tyłu pałacu. - Przejdźmy tam.

- A co z granicą kuli?!

- Krasnale się tym zajmą. A my porozmawiajmy.

- A nie możemy tutaj?

- Będzie ci cieplej wśród moich pomarańczy.

No tak. Hodował i dbał o nie nawet zimą. Zresztą, znam go tylko z tej pory roku. Nie poznałam Alejandra w lecie. Nie widziałam go nigdy jesienią. Tylko zimą, kiedy prószył śnieg, przeszywał nas ziąb, palce zamarzały, a ust wydobywała się para... Ale mimo wszystko, było przecudownie.

- Opowiedz mi proszę o swoim życiu.

O moim... życiu? Gdybym się nie powstrzymała, to wyszedłby ze mnie głos podobny do pisku, złapanego w pułapkę zwierzęcia!


2

Przeszliśmy do oranżerii. Policzki mnie zapiekły, oddech zrobił się cięższy. Zapach pomarańczy był wszędzie. To było tajemnicze źródło jego zapachu. Dookoła stały masywne donice, z których zwisały dorodne owoce. Rosły nawet o tej porze roku, kiedy na zewnątrz panowała sroga zima. Ciekawe, czy w moim świecie też tak jest? Czy może tylko w tym?

Poczekał aż usiądę, w dogodnym dla mnie miejscu. Wybrałam najdogodniejsze, Bóg mi świadkiem! Bliskie niego, ale jednak zachowujące stosowny dystans - na ławeczce, pomiędzy krzaczkami. Nie wiem skąd ta nagła i gwałtowna nieśmiałość. Być może dlatego, że tej nocy dał mi kosza...

Ok, nie był to normalny przysłowiowy kosz. Ale dla kobiety, usłyszeć od mężczyzny nie, nieważne z jakiego powodu - to koniec świata. Emocje opadły i te wzniosłe, zastąpiły te, które lepiej znałam. Uczucie rozżalenia zmieszane ze smakiem odrzucenia. Gdyby takie herbaty ktoś potrafił serwować! Przygotowałabym się wcześniej, na to cierpkie doznanie!

Alejandro usiadł na przeciwko. Rozpiął płaszcz i rozstawił szeroko nogi. Wyprostowany, skupiony, nie odrywał ode mnie oczu. Wyglądał dostojnie i czarująco. Już nawet wyleciało mi z głowy, że dopiero co widziałam go spowitego w mroku, w koronie... Po prostu, wyglądał czarująco. Nawet mimo widocznego smutku na twarzy.

Opowiedz mi o swoim świecie... Żeby to było takie proste! Mój świat niczym nie przypomina tego, który tworzył on. U mnie nikt nie bawił się barwami. Nikt nie dopieszczał muzyki. Nikt nie koncentrował się na tańcu, do tego stopnia, co on... A czasem nawet myślałam, że w moim świecie, to nikt nie robił niczego. Tylko trwaliśmy. A potem powtarzaliśmy. Nie wyciągaliśmy rąk po więcej. Nie celebrowaliśmy chwil.

Nienawidziłam mojego świata.

- Hano?

- Dobrze, już... dobrze.

- To nie przymus. Nie musimy rozmawiać, jeśli nie masz na to ochoty.

- Ale przecież mam!

Zerwałam się jak oparzona, przeskoczyłam przez ścieżkę i usiadłam obok niego. Nie pytajcie czemu to zrobiłam. Uznajmy, że było to wynikiem jego bliskości. Zwyczajnie traciłam przy nim głowę!

Alejandro odchylił się, ale na szczęście (dzięki ci Panie Boże!) nie uciekł! Chyba naprawdę mu się podobam, pomyślałam.

- Więc... mój świat jest zupełnie inny od tego, który tworzysz tutaj - zaczęłam, a Alejandro skinął. - Ludzie nie potrafią w nim cieszyć się, tak jak wy to robicie, a całe dnie zajmuje nam wypełnianie cudzych obowiązków. Byle tylko zarobić do pierwszego.

- Zarobić do pierwszego?

- By dostać przelew. Wypłatę wynagrodzenia. - Alejandro zmrużył oczy i domyśliłam się, że nie ma pojęcia o czym mówię. - Za pracę.

- A zatem wykonujesz usługi dla innych osób? - Pokiwał godnie i ułożył ręce na kolanach, jakbyśmy mieli rozprawiać o rzeczach najwyższej wagi. - Jakie to usługi?

- Zwyczajne. Pracuję w firmie ubezpieczeniowej. Klikam w klawiaturę, rozmawiam z ludźmi, oceniam ryzyko... - Poczułam ciężar na sercu. Mówienie o tym nie było dla mnie komfortowe. Wręcz przeciwnie. - Nic ważnego. Zwykła, nudna praca.

- Nudna?

- I bardzo stresująca.

Zacisnęłam palce na płaszczu. Z niektórych schodziła mi skóra. W zimie zawsze tak miałam, jeśli zapomniałam rękawiczek, albo dobrego kremu do rąk. To, i krwawienie z pękających kostek... Poza tym, nadużywałam płynu do dezynfekcji, a bardzo wysuszał on moją skórę. Ale tak to jest, kiedy obcuje się z gotówką. Nawet nie wyobrażacie sobie, ile jest na niej bakterii i co ludzie robią z banknotami! Moim rękom przydałoby się solidne spa, choćby w wersji domowej. Już nie wspominając o paznokciach - przyciętych krótko, bez jakiegokolwiek lakieru (wyczytałam kiedyś, że jednym z ich składników jest formaldehyd, czyli środek służący także do konserwowania zwłok!). Boki palców miałam poranione od wertowanych stosów papieru - w tych miejscach najłatwiej o zranienie, skóra jest tam bardzo cienka i delikatna. Boże mój miły, jak ja tego nienawidzę! Na samą myśl, że mogłabym tam znowu wrócić, chce mi się wyć!

- Lubisz tę pracę?

- W moim mieście nie ma zbyt wielu miejsc, gdzie mogłabym się zatrzymać na dłużej.

Odpowiedziałam dyplomatycznie. No tak, mogłam się tego po sobie spodziewać. Zostałam tego wyuczona. Nigdy nie opowiadaj ludziom o pracy!, mawiała moja mama. Ktoś może znać twojego szefa. Potem szepnie słowo, albo dwa i porażka gwarantowana.

Alejandro przyglądał mi się w zupełnej ciszy. Po chwili ujął moją dłoń i popatrzył mi w oczy.

- Ty nienawidzisz tej pracy, prawda? - Ucisnął moją rękę, chyba tylko po to, bym zareagowała. Skinęłam. - I chyba nienawidzisz też swojego życia. W tym świecie.

Chciałam pokiwać, ale to było zbyt trudne. Jak można się przyznać do czegoś takiego? Jak można nienawidzić życia, które samemu się wybrało?

- Myślę, że... marzyłaś o innym życiu. Może nawet tym pisanym tylko tobie, o którym nawet ty sama jeszcze nie wiesz. - Objął dłonią mój rozgrzany policzek. A ja poczułam, że płonę. - I słusznie. Marzenia nie pojawiają się bez powodu. Są odpowiedzią na nasze niezadowolenie.

- Na to już nie mam wpływu. Takie jest moje życie.

- Nie całe jest takie. Jesteś przecież tutaj. Ze mną. Myślę, że to twoja wewnętrzna rozpacz doprowadziła cię do mojej kuli.

- To jest dobre dla dzieci na dobranoc - odparłam oschle. Strąciłam jego dłoń i poderwałam się. - Co to za życie, gdzie cały czas spędzony razem to raptem jeden weekend! Wiesz ile takich weekendów mam w roku?! Policz sobie! Rok ma trzysta sześćdziesiąt pięć dni! To ponad pięćdziesiąt tygodni! A ja tylko jeden jedyny weekend spędzam z tobą w tej cholernej kuli! To tylko trzy dni! A dwie samotne noce! A każdy inny dzień jestem tam! W swoim świecie!

- Hano...

Alejandro podszedł do mnie, ale wyciągnęłam rękę na znak, by się nie zbliżał. Do oczu napłynęły mi łzy. Ale to złość była silniejsza.

- Nie wiesz jak to jest, być mną. Żyć tam! - Wskazałam palcem w kierunku mostu, za którym był mój przysłowiowy świat. - Wśród ludzi, którzy cię nie rozumieją! W pracy, gdzie każdy ciągle chce więcej i więcej! Będąc poniewieraną, wyśmiewaną, krytykowaną i wiecznie poganianą! Byle tylko zdobyć wyznaczony cel! By się lepiej sprzedać! I nie obchodzi mnie to, że brzmię teraz jak rozżalona smarkula! Nienawidzę tego świata! Nienawidzę go! I nie cierpię ludzi, z którymi stykam się na co dzień! Jeśli tak miałoby wyglądać całe moje życie, to chyba faktycznie lepiej by było, by skończyło się szybciej!

Alejandro chwycił mnie mocno i zamknął mnie w swoich ramionach. Tuliłam głowę do jego torsu, wciskając nos w jego aksamitną koszulę. I cieszyłam się, że moje łzy moczą jej materiał, że ktoś w końcu zauważył mój ból. I że w końcu mogłam to komuś powiedzieć. Tym bardziej, jemu.

- Nawet nie wiesz jak mi przykro, że nie potrafię sprawić, by dla ciebie nasze trzy dni, były tak długie, jak dla mnie są. Oddałbym wszystko, byleby trwały wieczność całą i dla ciebie.

- Nawet kiedy masz świadomość, że patrzy na nas tyle oczu?

- Nawet wtedy. Przynajmniej bylibyśmy szczęśliwi.

- Poświęciłbyś dyskrecję... dla naszego szczęścia?

- Poświęciłbym o wiele więcej dla ciebie. Ale chyba ty już o tym wiesz.

Uśmiech pojawił się na mojej twarzy, ale nie podnosiłam głowy. Było mi tak dobrze. Zaciskałam ręce na jego plecach i byłam taka malutka przy nim. Gdybym chciała go teraz pocałować, musiałby się schylić albo ja musiałabym stanąć wysoko na palcach! Ale było dobrze, tak jak było. Więcej nie potrzebowałam. Teraz.

- To może... zostaniemy w tej kuli? - zapytałam.

- Co masz na myśli?

Odchyliłam głowę i spojrzałam mu w oczy.

- Nie uciekajmy z niej. Tylko zostańmy w niej. Na zawsze.

- Hano, przecież wiesz, że to niemożliwe. Sama powiedziałaś, mamy tylko trzy pełne dni.

- Wiem o tym, ale moglibyśmy spróbować! To może być wyjście dla nas! To, o czym rozmawialiśmy! Nie możemy być u ciebie, ani u mnie, ale w tej kuli...

- O czym ty mówisz? - odparł doniośle Alejandro. I jego głos już nie brzmiał tak miło i ciepło, jak wcześniej. - Rozważasz pozostanie w tym grobowcu?!

- Nie, kiedy tak go nazywasz... - Przewróciłam oczami. - Ale tak, myślałam o tym już wielokrotnie!

- To szaleństwo i samobójstwo!

- Samobójstwo?! Dopiero sam mi wyznałeś, że zamierzasz pochować się w tej kuli!

- Mówiłem o sobie!

- A ja mówię o nas! - Przełknęłam ślinę. Łzy napłynęły mi do oczu. - Życie z tobą... tutaj... może być lepsze od powolnej śmierci tam...

- Nawet tak nie mów! - ryknął i odszedł ode mnie dalej na kilka kroków. Nigdy wcześniej nie widziałam go zdenerwowanego. Ani krzyczącego. - Życie ma wartość. Trzeba je pielęgnować, póki istnieje. Póki czujemy je w sobie. To jak pulsuje w naszych żyłach, tętni w sercach!

- Nawet jeśli jesteśmy nieszczęśliwi!?

- To zacznij zmieniać swoje życie! - Złapał mnie za rękę i ponownie jak dnia poprzedniego, położył moją dłoń na swoim torsie. - Wsłuchaj się w to. Jestem żywy i stoję tu przed tobą. Tutaj, w tej kuli. Oboje w niej jesteśmy. Potrzebowałaś zmiany. Potrzebowałaś mnie. I jestem tutaj. I dałbym ci cały świat, gdybym tylko mógł. Nie musiałby być wielki. Mógłby być obszerny na wielkość tego pałacu, albo nawet... tego szklanego więzienia. Ale byłby nasz. Tylko nasz. Bez wścibskich oczu. Bez szklanych ścian. Świat, w którym czujesz zapach powietrza rozsadzający twoje nozdrza. Promienie słońca, ale te prawdziwe, otulają twoje policzki. Nieważne jaki byłby to świat, ale byłby prawdziwy. Ten nie jest taki. I nigdy o tym nie zapominaj. Więzienie zawsze ma swojego strażnika. A ja nie mam zamiaru żyć, na czyichś warunkach, Hano. Jeśli nie mogę żyć po swojemu i wedle własnych reguł, wolę nie żyć w ogóle!

- Nie ty jeden możesz decydować o swoim życiu, Alejandro! Też mam wybór! - Westchnęłam, łapiąc oddech i pokręciłam głową. - Oburzyła cię myśl, że mogłabym zostać tutaj z tobą... Nazwałeś to... samobójstwem... A sam od tak, byłbyś gotów oddać swoje życie.

- Nie oddałbym go darmo - odparł.

Skinęłam. Rozumiałam co miał na myśli.

- No tak, zniszczyłbyś kulę.

- Zniszczyłbym.

- A nie przyszło ci do głowy, że to, co nazywasz samobójstwem, dla mnie może być... życiem? - Rzuciłam mu wyzywające spojrzenie. - Życiem z tobą. Tutaj. Naszą jedyną szansą...

- To nie jest szansa, a...

Urwał. Pochylił głowę. Patrzyłam na niego, ale nie podnosił wzroku. No tak, dla niego to nie była szansa. A skazanie na śmierć. Wspomniałam przesuwające się wskazówki zegarka w jadalni i jego coraz szybsze tykanie. Pamiętałam, co oznaczają.

- Wiem dobrze, że ktoś kieruje czasem, który został nam dany w tej kuli - kontynuowałam ze spokojem. Dojrzale. - Ale może wystarczyłoby zaczekać. Może zegar dalej będzie dla nas bił?

- Zegar? - Alejandro zmarszczył brwi. - Jaki zegar? W moim pałacu nie ma zegara.

- Ależ jest. W sali balowej!

- To niemożliwe. Mój świat nie operuje pojęciem czasu. Nie potrzebuje go. Po co byłby mi zegar? Chyba że...

- Że co?

Alejandro wziął głęboki wdech. Nierówny, drżący, a ja poczułam jak ciarki przeszły moją skórę.


3

Zegar. Masywny, wydrążony w drewnie i polakierowany, uderzał raz za razem. Alejandro jak zaklęty stał na przeciwko niego i wpatrywał się w sunące po tarczy wskazówki. Jego twarz zdradzała wiele. Ale co naprawdę czuł, mogłam się tylko domyślać. Przeczuwałam, że nie podzieli się ze mną swoimi emocjami. Rozchylone usta, szeroko otwarte oczy, gładkie czoło - jakby zastygł, nawet nie mrugając.

Jak mógł wcześniej nie zauważyć tego zegara? Stał w rogu, okryty białym płótnem, ale dźwięk jego wskazówek niósł się przecież po całym pałacu! Nie sposób było go nie usłyszeć!

Nie mogłam dłużej patrzeć na niego, kiedy był w takim stanie. Zegar wskazywał na dziesiątą trzynaście. Godzina jak każda inna. Tyle tylko, że upływała, a ja nie miałam nieskończonej ilości czasu. A czas, który był nam dany spędzaliśmy więcej osobno, niż razem...

Odwróciłam się po cichu, by go przypadkiem nie wytrącić z rozmyślań i udałam się do sypialni. Do moich bezpiecznych czterech kątów. Usiadłam na parapecie, przy oknie wychodzącym na promienie słoneczne i jego ogród zimowy. Wzięłam do ręki długopis, który miałam w torbie i w małym biznesowym notatniku zaczęłam pisać - od tyłu, bo początek notesu zajmowały notatki służbowe i lista numerów do potencjalnych klientów sprzedażowych. To na życie, to na samochód, a może inne wypadkowe? Kilka było tych zapisanych stron. Trochę definicji tu i ówdzie. Przeróżne rozmówki sprzedażowe, jak to w każdej branży sprzedażowej z klientem. Nic ważnego w każdym razie.

Przewertowałam kartki na sam koniec.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro