ROZDZIAŁ 7 [18+]

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

1

„Dla Alejandra kula była więzieniem - szklanym grobowcem, kończącym na wieki jego wolność. Dla mnie... kula była naszym magicznym miejscem. Bajkowym. Takim, w którym mimo różnicy wieku, czy światów mogliśmy się spotkać i być razem - jak tylko chcieliśmy. We dwoje. Choć odczuwałam ucisk czasu. I zmianę w jego zachowaniu. Większą rozwagę i ochłodzenie (jeśli ochłodzeniem mogłam to nazwać) w stosunkach między nami. Po prostu była to świadoma rozwaga. Alejandro przestał być tak impulsywny, jak był na początku."

Pukanie w drzwi przerwało potok moich myśli. Kiedy odpowiedziałam: proszę, Alejandro wszedł do mojej sypialni, trzymając w dłoni samotną białą lilię. Wiedział, że je uwielbiam.

- Zastanawiałem się, czy powinienem ci teraz przeszkadzać. - Podszedł do mnie i położył kwiatek na moim kolanie. - Ale uznałem, że nie starczy nam czasu... na czekanie.

- Więc jednak wierzysz już w czas?

- Wierzę, że tutaj on istnieje.

Westchnęłam chyba nazbyt ostentacyjnie, bo Alejandro zmarszczył czoło, a na jego twarzy pojawiło się niezrozumienie. Ale tym razem miałam to gdzieś. To, i wszystko inne. Czas i tak upływał - czy on w to wierzył, czy nie. Wiedziałam, że za trzy dni będę znowu w pracy, a nie przy nim i tego czasu, już nikt mi nie odda. Nikt nie sprawi, że będzie inaczej.

Zamknęłam z impetem notes i zeskoczyłam z parapetu, strącając - celowo - jego kwiatek na podłogę.

Alejandro stał nieruchomo, jak posąg, po czym podszedł do mnie i położył na moich ramionach obie dłonie.

- Wiem, że cię zawodzę. I... - westchnął ciężko - ...nie sprostałem twoim oczekiwaniom.

- Moim oczekiwaniom? - Obróciłam się do niego. Och, gdyby wzrok mógł ranić! Dostałby wtedy prosto w ten idealnie wykrojony nos! - Żartujesz sobie?!

- Obawiam się, że nie rozumiem.

- Nie rozumiesz?! - Roześmiałam się wręcz histerycznie, a gdybym mogła powyrywałabym sobie wszystkie włosy z głowy! - Ja już od bardzo dawna rozumiem wszystko! Tę kulę, upływ czasu, tykanie zegara i twoją nierealność! Rozumiem to wszystko i już dawno się z tym pogodziłam! Tak samo, jak z moim nędznym życiem!

- Nędznym?

- W moim świecie, takich jak ty, nazywa się nudziarzami! Albo profesorami! Łapią ludzi za słówka, prawią o wielkich sprawach, przekonują do swoich idei! - Podniosłam ręce nad głowę i zamachałam nimi. - Mówisz o innym świecie, kiedy mojego zupełnie nie znasz i nawet nie wiesz, w jakich sferach się poruszam!

- Ty chyba także za bardzo go nie znasz.

- Co takiego?!

- Nie wiem, czy twój świat jest aż tak zły, czy może to ty go tak słabo poznałaś, że stale pozostajesz w nim nieszczęśliwa. - Podniósł leżący na ziemi kwiatek i przeszedł do łóżka. Usiadł na nim i przez chwilę bawił się lilią, jak gdyby nigdy nic. - W moim świecie też są zagubieni ludzie. Ale chyba nie są tak nieszczęśliwi, jak ty.

- To brawa dla nich!

- Hano...

Alejandro odłożył kwiatek na pościel i poderwał się z łóżka. Podszedł do mnie tak szybko, że aż się zlękłam i cofnęłam pod same drzwi, uderzając w nie plecami.

- Co?! - krzyknęłam, zdając sobie sprawę, że to przecież niegrzeczne i zupełnie nieuzasadnione. Ugryzłam się w wargę. - Słucham?

- Zacznijmy od nowa ten dzień.

- Ale... jak?

- Zwyczajnie. Chodźmy do mojej sypialni. Połóż się do łóżka, a ja do ciebie dołączę.

- Kiedy wstałam, ciebie już nie było przy mnie.

- Ale teraz będę. Razem powitamy ten dzień. - Spojrzał w stronę okna. - Moja sypialnia jest dokładnie nad twoją. Słońce jest jeszcze widoczne. To niemal jak późny poranek. Niektórzy kochankowie wstają późno w takie dni, jak dziś.

Kochan..ko...wie? Przełknęłam ślinę. Matko Boska, czy ja się przesłyszałam?! On naprawdę powiedział to słowo?! Nazwał nas... kochankami?!

Alejandro podał mi dłoń, a ja jak zaczarowana ją ujęłam. Poprowadził mnie wzdłuż korytarza, po schodach, a potem znowu korytarzem na sam koniec skrzydła, które zajmował. Do jego komnat. Do jego... sypialni.

Nie pamiętam kroków, które robiłam. Nawet nie pamiętam co się stało z moimi kozakami. Nałożyłam je przed wyjściem, czy zostały w moim pokoju? A może Alejandro wziął je w rękę i prowadził mnie całkiem boso... Ale nie czułam chłodu kafelków. Nie słyszałam stuknięć obcasów. Nie widziałam tęczy na ścianach, ani żadnego z krasnali. Był tylko on - Alejandro, władca tego świata. Jego świata.


2

Zasunął zasłony w oknach i spojrzał na mnie. Ledwie mogłam dojrzeć jego twarzy przy tym świetle. Ogień w kominku głośno strzelał i trzaskał, ale nawet gdyby kawałek drewna, jak pocisk trafił mnie w nogę - sądzę, że nic bym nie poczuła.

- Najpierw było ciemno, kiedy zaczynaliśmy.

Kiedy... zaczynaliśmy? Położyłam ręce na piersiach, próbując przytrzymać je przed zawrotnym unoszeniem się i opadaniem. Przecież nie powinien tego dostrzec! Łapałam jak oszalała skrawki powietrza. Jakby na zapas. Jakby były ostatnimi, które zostały w tym pokoju.

Alejandro wskazał na łoże, a ja jak na rozkaz od razu na nie wskoczyłam. Nawet nie spostrzegłam kiedy zasunął kotary, zwisające po obu stronach łóżka. Było ciemno. Leżałam płasko na pościeli, co chwilę poruszając nerwowo stopami. Czekałam. Ale nie musiałam czekać długo.

Najpierw poczułam zapach pomarańczy, a potem ich wilgotny smak, rozpływający się w moich ustach. Ich ciężar pokrywający moje ciało. Jęknęłam. Jego wargi otarły moje ucho.

- W taki dzień, jak dziś, kiedy słońce wnosi się coraz wyżej - szeptał do mojego ucha, a ja łykałam każde słowo, jak wierni wodę święconą w kościele, licząc na jej boską moc - nie sądzę, by ktokolwiek mógł nas dojrzeć przez kulę.

- Jak to?

- Rozbłyski. To, co w środku, jest niewidoczne dla oka. Za dużo światła.

- Za dużo światła...

Alejandro zawisnął nad moją twarzą. Zarys jego twarzy wydawał mi się inny w tym świetle. Ale czułam, że to on. Znałam jego zapach, smak jego ust, intensywność jego pocałunków...

Opadł i pocałował krótko czubek mojego nosa, po czym popatrzył mi prosto w oczy, jasnymi od padających świateł gałkami.

- Chcę, byś mnie poczuła.

- Po..czu...ła?

- Tak. - Obrócił głowę na bok i szepnął mi do ucha: - Całego. Takim, jakim jestem. Jakim byłem. I jakim na zawsze pozostanę.

- Jakim... pozostaniesz...

- Chcę byś żyła, Hano. - Potarł nosem czubek mojego nosa. - Ale chcę też byś była szczęśliwa i... uwierzyła. Te proste biegną najwidoczniej równolegle.

- Równolegle... - powtórzyłam, jak otępiała. Jego zapach działał na mnie jak narkotyk. A może to zasługa chwili. Ciepła z kominka, intensywnego zapachu pomarańczy, smaku jego ust, dotyku dłoni... Zdałam sobie sprawę, z tego co powiedział i szybko dodałam, już pewniejszym głosem: - Przecież wierzę.

- Jeszcze nie - szepnął do mojego ucha. - Ale uwierzysz.

Zaschło mi w gardle. Starałam się przełknąć ślinę, ale za nic w świecie nie mogłam jej zebrać. Rozsunęłam nogi, sama nie bardzo wiedząc czemu. Podciągnęłam kolana. Alejandro leżał na mnie, trzymając nogi pomiędzy moimi. Podpierał się na jednym ręku, drugim obejmując moją głowę. Jego klatka piersiowa opinała się o moje piersi. I już na pewno wiedział, jak moje serce szaleje w piersiach - czuł, jak waliło. Więcej nie musiał pytać. Moje ciało mówiło samo za siebie.

Przywarł wargami do mojej szyi, a ja od razu odchyliłam ją mocniej, umożliwiając mu lepsze dojście. Zaciskałam palce na pościeli, modląc się, by broń Panie Boże nie przestawał! A on nie przestawał. Całował mnie wzdłuż szyi, wodząc językiem po głównej żyle tam pulsującej. Aż po samą nasadę, gdzie kończyła się szyja, a zaczynała głowa. A ja dobrze wiedziałam, że moja bielizna była już cała śliska od...

Zacisnęłam palce na jego pośladku, uciskając go raz za razem, jakbym lepiła kotlety i przyciągnęłam go bardziej do siebie. Choć ciut bliżej. Jego naprężone krocze potrzebowało coraz więcej miejsca między moimi nogami. Z radością mu je dawałam, rozsuwając nogi coraz mocniej na boki, aż cały zmieścił się pomiędzy nimi. W cieniach odbijających się na jednej z kotar, wyglądaliśmy jak jedno ciało - poruszające się tak samo.

Chłód otarł moje piersi. Sutki sterczały mi tak mocno, że na samą myśl, aż przechodziły mnie dreszcze. Były tak twarde, że aż mnie bolały. Jego palce rozpychały się pod moimi spodniami. Aż je poczułam. Głęboko. Wewnątrz.

Jęknęłam, ale Alejandro od razu przyssał się do moich ust - nie przestając jednak masować mnie palcami.

- Cichutko... - szepnął do mojego ucha. - Niech nie wiedzą, co robimy.

- Niech nikt nie wie - odpowiedziałam i złapałam za kołdrę. Zagryzłam na niej zęby.

Chłód ogarnął resztę mojego ciała, a przyjemne uczucie rozpychających się między moimi nogami palców, zajęło inne - o wiele twardsze i masywniejsze. Pot skapywał na moje czoło. Wszechobecne sapanie stanowiło od teraz naszą muzykę. I tę muzykę tworzył sam. Nie potrzebował do tego żadnych pomocników.

Alejandro podparł się na rękach i uniósł wyżej ponad mnie. Czułam jego ciepłe, nagie ciało. Czułam jego tors pokryty miękkim puszkiem, silne ramiona, naprężone tak mocno, jakby przygotowywał się do walki na łokcie!

Przesuwałam opuszki palców w dół, po jego twardym napiętym brzuchu, aż na sam możliwy koniec, choć dla mnie początek. Początek wszystkiego. Początek nowego. Początek nas.

Alejandro naciągnął na nas koc, a ja poczułam jak coś wręcz aż rozrywa mnie od środka - jakby chciało mnie przepołowić! Wbiłam paznokcie w jego plecy i zacisnęłam zęby na jego karku. Gryzłam go. Inaczej nie mogłam. Inaczej krzyczałabym jak oszalała. Inaczej chyba nawet nie potrafiłam. Bo przecież jak może być tak dobrze i tak boleśnie zarazem. Bardziej dobrze jednak, a mniej boleśnie.

Alejandro poruszał się jak dzikie zwierzę - prężył plecy i pikował, ocierając się jednocześnie ciałem o moje ciało. Otworzyłam szeroko usta i jeździłam czubkiem języka po zębach, jak pianista starający się zapamiętać melodię, którą właśnie usłyszał. A ja słyszałam bardzo wyraźnie. Siedziałam w pierwszym rzędzie.

Jego oddech smagał moje policzki. Ciepło grzało moją przepoconą skórę. Zapach pomarańczy mieszał się z odorem potu, który teraz zupełnie mi nie przeszkadzał. Bo tak pachniał on. Jego ciało. I wyciekająca falami z mojej pochwy i spływająca po pościeli...

Tak pachnieliśmy my. Taki koncert tworzyliśmy będąc tylko razem. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro