Powiew śmierci

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pierwszy oddech. Świeży.
Powiew wiatru. Delikatny. Ledwie muskający skórę. Nieśmiało o sobie przypominający. Poruszający nieznacznie liśćmi drzew, które znajdowały się w oddali. Przenoszący pojedyncze ziarenka piasku i wywołujący niewysokie fale. Na tyle chłodny, by być przyjemnym i na tyle ciepły, żeby nie zmarznąć.
Ruch powietrza. A potem ruch Jego oczu. Skierowanych teraz prosto na jej tęczówki. Jej piękne, zielone tęczówki. Te same, które zobaczył kilka lat temu zupełnie w tym samym miejscu. Te same, w które wpatrywał się każdej nocy przed snem. A w czasie snu przypominał sobie o nich i zachywycał się ich niesamowitą i hipnotyzującą zielenią. Te same za którymi już niedługo miał zacząć tęsknić.
Łapie kobietę za dłonie, niemal tak delikatnie jak powiew wiatru. Uśmiecha się leciutko, tak jak powiew porusza długimi włosami ukochanej, i przygląda się jej falującej na tym samym wietrze białej sukience.
- A co z nią? - pyta kobieta, wspominając małą, blondwłosą i niebieskooką dziewczynkę, tak podobną do mężczyzny, który przed nią stoi. - Przecież wiesz, że będzie tęsknić - dodaje.
Blondyn gładzi niespokojne kosmyki włosów swojej żony. Po raz kolejny uśmiecha się w ten sam sposób. Tym razem może nieco smutniej.
- Poradzicie sobie - odpowiada. - Będzie miała ciebie. - Robi przerwę, by popatrzeć się jeszcze na jej wspaniałe, malinowe usta i mały nosek. - Z resztą, wiesz, że będę przyjeżdżał - odparł, choć nie mógł być tego taki pewien. - I będziemy pisać, tak?
Kobieta tylko kiwa głową. Po jej policzkach zaczynają spływać łzy. Ociera je już tylko lekki powiew wiatru. Jej mąż wie, że nie ma sensu go w tym wyręczać i należy pozwolić się jej wypłakać. Po chwili przybliża się do ukochanej i mocno ją przytula, godząc się na wtulenie głowy w swoje ramię i zmoczenie koszuli łzami. Łagodnie głaszcze ją po odkrytych plecach. Towarzyszy mu spokojny powiew wiatru. Powiew spokoju.
Chwilę później kobieta odsuwa się od męża, by jeszcze o coś go zapytać.
- Nie boisz się? - cichy głos odbija się od ścian jego umysłu. Już nie raz odpowiadał sobie na to pytanie i doskonale zna na nie odpowiedź. Mimo to, mija chwila, nim udaje mu się ją wydusić.
- Boję się - oznajmia, obserwując tęczówki żony. - Ale nie śmierci czy walki. - Na chwilę pojawia się cisza, przerywana jedynie powiewami przerażenia. - Boję się, że was nie uratuję. Że nie będę mógł obserwować zwycięstwa. Że was opuszczę i za to mnie znienawidzicie - wymienia. - Oraz że już nigdy nie wrócę i na ciebie oraz naszą córeczkę będę mógł patrzeć już tylko z góry. - Z oczu kobiet lecą kolejne łzy. - Boję się, że was zawiodę.
Po tych słowach wiatr stał się mocniejszy. Powodował większe fale na morzu i szalenie rozwiewał włosy kobiety. Klepał mężczyznę po plecach, jakby mu tego wszystkiego współczując. Zakochani po raz ostatni spokojnie łączą swoje usta. Po raz ostatni wpatrują się w swoje tęczówki. Po raz ostatni mówią sobie dwa najpiękniejsze i najprostsze słowa.
W końcu mężczyzna musi odejść. Odwrócił się już od kobiety. Zabrał ze sobą silny, pokrzepiający wiatr. A jej zostawił lekki powiew. Żona po raz ostatni spojrzała w stronę oddalającego się człowieka w piaskowym mundurze. Pozwoliła spłynąć ostatniej łzie. I została sama z lekkim powiewem wiatru. Powiewem Nadziei? Nie. To był Powiew Śmierci. Choć ona jeszcze nie do końca potrafiła to dostrzec.

*****
Nie wiem, czy ktokolwiek to przeczyta, czy komukolwiek przypadnie to do gustu, ale mój Mroczny Pasażer nakazał mi to napisać... Także publikuję. Będą trzy części, wszystkie mam już napisane, więc nastepną publikuję za tydzień, bo... Tak :p No i tyle, czekam na jakiś ewentualny odzew ze strony ewentualnych czytelników :p
PS: Z okładką jakaś lipa, a opis i taki ciągle się usuwają, ale mam nadzieję, że rozdział się normalnie opublikuje...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro