Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Pierwszy rozdział długi (ze względu na to, że miał być one shotem), kolejne zdecydowanie krótsze (5900 słów)



- Kocham Cię.

- Wiem o tym, ale tylko dlatego chcesz to zrobić?

- Tylko dlatego. Dla ciebie.

- Nie wiem, czy jesteś na to gotowy, nie chcę cię narażać - szept Yoongiego delikatnie drżał.

- Zaraz się porzygam - powiedział Jin i przewrócił oczami.

- Zamknij ryj! - odwarknął Suga.

- Decydujcie się, już późno - odparł RM i popatrzył na zielony zegarek, idealnie komponował się z jego kolorem włosów, przyciętych równo na środku czoła w prostą grzywkę.

- Idziemy - oznajmił Jimin najbardziej odważnym głosem na jaki było go stać. Być może trochę piskliwym, ale jakże męskim.

- No to podnoś dupę - warknął Jin.

- Nie mów tak do niego! - zdenerwowany Suga wstał i odwrócił się w stronę Jina.

- Przez niego zrobiłeś się miękki - czarnowłosy chłopak patrzył z obrzydzeniem na kupkę nieszczęścia, jaką był w tej chwili Jimin. Siedział na ceglanym murku i zaciskał ręce między kolanami. Przypominał bardziej przestraszone dziecko w przedszkolu, z którym nikt nie chce się bawić, niż członka gangu. Mrugał szybko oczami, by pozbyć się niebezpiecznie tworzących się łez.

Nie chciał wyjść na tchórza przed przyjaciółmi swojego chłopaka, ale tak się właśnie składało, że był cholernym tchórzem. Zgodził się jednak na propozycję ukochanego i nie miał zamiaru zmieniać zdania. I tak nie cieszył się tu zbyt dużym szacunkiem. Właściwie to żadnym.

- Chodźmy Hyung, dam radę.

- Będę cały czas z tobą - pocieszył go Suga i ścisnął zimną, drżąca dłoń.

Kilka dni wcześniej odbyli poważną rozmowę, która skończyła się jeszcze poważniejszą kłótnią. Jimin nie wiedział już nic. Matka ciągle napierała, ostrzegała go przed jego towarzystwem. Miał dosyć ciężki charakter, zupełnie inny niż wrażliwy blondyn. Często się kłócili do utraty tchu, a później tak samo kochali się na zgodę. Pasował mu taki układ. Suga był przystojny, władczy, inteligentny, pełen pasji. Uzupełniali się.

Przynajmniej tak sobie to tłumaczył. Mimo wszystkich wad kochał go za to jaki jest. Za nic więcej, ani mniej. A był wybuchowy.

- Bierz już tę królewnę i idziemy. Noc nie będzie trwać wiecznie - poinstruował ich RM i podniósł z ziemi sportową torbę wypełnioną po brzegi sprayami. Wyciągnął dwa z nich i rzucił w kierunku Sugi, następnie to samo uczynił w stosunku do Jimina. Puszki upadły z głośnym brzdękiem na beton.

- Uważaj na nie, nie umiesz łapać? - warknął jeden z chłopaków.

- Przepraszam - wyszeptał w odpowiedzi i natychmiast podniósł z ziemi upuszczone przedmioty.

- Plan jest prosty. Najpierw graffiti przy głównej ulicy. Później idziemy do siedzib tych buców i robimy mały bałagan, nie mówię wam co dokładnie macie robić, wykażcie się kreatywnością. Na koniec bierzemy po jednym dilerze i spuszczamy im porządny wpierdol. Polecam żebyście ich dobierali pod swoje umiejętności, bez popisów Seokjin - instruował ich RM, a przy ostatnich słowach spojrzał sugestywnie na Jina. Najstarszy miał skłonność do przesadzania. Nie raz trafił do szpitala, gdy w przypływie agresji rzucał się na kilku oprychów naraz - Dotarło?

- Tak - odpowiedzieli wszyscy mniej, lub bardziej entuzjastycznie.

Co miesiąc zbierali się na taką właśnie inicjacyjną noc. Nie wszyscy kończyli na tym dobrze. Zawsze ktoś musiał trafić za kratki lub do szpitala. Ale cóż - taka tradycja - tradycji się nie zmienia.

Grupa, którą przewodniczył RM była znana w wielu dzielnicach Seulu. Nosiła nazwę „Goemul" i była zbieraniną niezbyt dostosowanych do ogólnie panujących zasad w mieście chłopców. A, że ich przywódcą był człowiek nie hamujący swojej agresji z byle powodu, tak wsławili się w niektórych dzielnicach jako niezwykle brutalni. Rodzice traktowali go jak śmiecia, więc on odpłacał się tym samym wszystkim innym.

Popapranemu masochiście Jinowi niespecjalnie przeszkadzał ten fakt. Prowadzili otwartą wojnę z rapowym gangiem po drugiej stronie dzielnicy. Uprzykrzali sobie życie na wszystkie możliwe sposoby, co logicznie nie miało żadnego sensu, ponieważ łączył ich wspólny interes, czego najwyraźniej nie dostrzegali zaślepieni nienawiścią. A mianowicie narkotyki. Rapowy underground był świetną przykrywką, zwłaszcza, że praktycznie wszyscy członkowie grup rapowali rewelacyjnie.

Wieczory, noce wypełnione bogatymi, zbuntowanymi dzieciakami podziemia. Grzechem byłoby nie skorzystać z takiej okazji.

Jimin różnił się od nich. Diametralnie. Nie rapował, za to pięknie śpiewał i właśnie tym zaskarbił sobie uznanie, a następnie miłość jednego z głównych raperów grupy - Sugi. Ich miłość była pokręcona i dziwna, ale też jedyna jaką znali. Bez upiększeń.

Dzisiejsza noc miała być dla nich przełomowa.

- Wrócisz przed 22?

- Nie wiem mamo, prawdopodobnie nie.

- Jak to nie?

- Mamo, jestem dorosłym człowiekiem, daj spokój.

- Wiek to tylko liczba skarbie. Uważaj na siebie.

- Dobrze.

- Jimin! - krzyk matki rozniósł się po wieczornym powietrzu.

- Tak?

- Nie idziesz tam, prawda?

- Mówiłem, że idę do Hobiego. Zadzwoń do niego, jeśli nie wierzysz? Ile razy mam ci powtarzać?

- Żebyś wiedział, że zadzwonię. Nigdy nie przestanę się martwić.

Znowu okłamał matkę. W ciągu ostatniego roku kłamał jej prosto w oczy tyle razy, że nie był już w stanie tego zliczyć. Kłamstwo za kłamstwem. Niekończąca się historyjka.

Hobi go krył, nie zadawał nigdy niepotrzebnych pytań. Był przyjacielem, ale tylko od zadań specjalnych. Za to Jimin go szanował.

- Chodź Jimin - powiedział Suga. Dopiero wtedy młodszy zorientował się, że zostali już sami - narysujemy coś na ulicy przy głównym parku, to najbardziej oblegane miejsce, a jest dużo drzew w czasie wpadki, co ty na to?

- Tak, świetny pomysł... - odparł niemrawo chłopak i ruszył za Sugą.

- Boisz się?

- Nie.

- A wyglądasz, jakbyś się bał.

- Nigdy nie robiłem czegoś takiego. To całkiem nowa dla mnie sytuacja.

Suga zaśmiał się pod nosem.

- Nie jest tak źle. Miejmy tylko nadzieję, że nas nie złapią, nie chciałbym znów tłumaczyć się przed matką. Przywykła, ale denerwuje ją, kiedy musi odbierać mnie z komisariatu. Nigdy nie ma czasu na takie głupoty. Szybko biegasz?

- Dosyć, kiedyś brałem udział w szkolnych zawodach.

- Wow, mój sprinter - pochwalił go od niechcenia i wyjął z kieszeni papierosy.

- Chcesz?

- Przecież wiesz, że nie palę.

- Zapomniałem - odparł chłopak i zaciągnął się papierosem, po chwili wypuszczając z ust okropnie cuchnący dym.

Jimin skrzywił się i zakrył nos rękawem bluzy. Suga spojrzał na niego kątem oka, uśmiechnął się chytrze.

- Nie lubisz tego Jimin? - zapytał i zatrzymał się gwałtownie, wyciągając dłoń i łapiąc za koszulkę młodszego. Przycisnął go do ściany jednego z budynków i zbliżył twarz. Trzymał jego koszulkę mocno zaciśniętą pięścią.

- Nie... - zaprotestował Jimin i zacisnął powieki.

- Nie bój się - wyszeptał. Wypuścił dym z ust wprost między wargi blondyna, po czym zbliżył je praktycznie stykając ze sobą. Jimin walczył, by nie zakrztusić się trującą substancją. Suga puścił jego koszulkę i przesunął dłoń wzdłuż szyi, zatrzymując na linii szczęki, którą chwycił całą dłonią - Później - powiedział spokojnie i odsunął się o kilka kroków. Jimin niepostrzeżenie odetchnął świeżym powietrzem i pozbył się z ust resztki dymu.

Gorycz na języku była nie do wytrzymania. Kojarzyła się z lekami, które łykał podczas pobytu w szpitalu na oddziale dla anorektyków. Nie chciał już nigdy więcej tam trafić, dlatego przyzwyczaił się do jedzenia dużej ilości słodyczy, które nijak wpływały na kształt jego sylwetki. Nie mniej jednak przytył na tyle, by wrócić do normalnego życia, a słodki smak stał się jego ulubionym. Może dlatego gorycz odrzucała go tak bardzo.

Szli dalej obok siebie w zupełnej ciszy. W parku spacerowało kilkoro ludzi, inni uprawiali wieczorny jogging, jeszcze inni siedzieli na ławce pilnując bawiących się dzieci, lub biegających psów. Ogółem ludu było sporo. Zadanie stało się trudne, wręcz awykonalne.

- Musimy trochę poczekać - zakomunikował Suga.

- Może poszukamy innego miejsca? - zasugerował nieśmiało Jimin.

- Uważasz, że sobie nie poradzimy?

- Nie... tylko.. jak zamierzasz to zrobić?

- Poczekamy - powiedział władczo szarowłosy i usiadł na jednej z ławek. Młodszy nieśmiało przycupnął obok.

- Palisz drugiego?

- Denerwuję się.

- Możemy o czymś porozmawiać.

Kącik ust podniósł się delikatnie do góry. Jego chłopak go zadziwiał. Był tak dziecinnie niewinny. Jak mógł mu odmówić? Wyrzucił papierosa przed siebie i zdeptał podeszwą.

- O czym chcesz rozmawiać?

- No nie wiem, może powiedz coś więcej o sobie, zazwyczaj to ja opowiadam.

- No tak, ja tylko cię pieprzę.

Jimin zaczerwienił się na tę uwagę i spuścił głowę.

- O czym chciałbyś wiedzieć?

- Co lubisz robić oprócz rapu? I snu oczywiście.

- No cóż. Lubie komponować i pisać teksty. Kiedy byłem młodszy matka zapisała mnie do szkoły muzycznej. Grałem na pianinie. Już wtedy chciałem robić jej na złość i olewać lekcje, ale gra tak bardzo mnie wciągnęła, że nie potrafiłem tego robić. Dźwięk klawiszy zawsze mnie uspokajał. Matka chciała zrobić ze mnie zawodowego pianistę, już sobie wyobrażała jak będzie przychodzić na moje koncerty do filharmonii. Oczywiście jeśli łaskawie znajdzie na to czas. Nie mogłem wytrzymać jej udawanej radości i popisywania się przed znajomymi, zrezygnowałem z grania, tylko po to żeby zrobić jej na złość, choć tak bardzo to kocham. Nigdy już do tego nie wrócę.

Jimin wiedział, że relacja Sugi z matką nie jest zbyt dobra, ale nie podejrzewał, że jest aż tak źle. Zrezygnował z życiowej pasji, by zrobić jej na złość? To głupie. Oczywiście nie powiedział na głos, tego co miał na myśli.

- Głupie prawda? - zapytał Suga, jakby czytał w jego myślach.

- Ma to pewien sens - wyszeptał nieśmiało Jimin.

- Głupie. Ale nie odpuszczę suce.

Młodszy nie wyobrażał sobie, by mówić tak o własnej matce.

- No i się zdenerwowałem, lepiej nie będę o sobie opowiadał. To frustrujące.

- Przepraszam.

- Przestań w kółko przepraszać. Lepiej zastanówmy się co zrobić, kiedy policja nas nakryje. Masz uciekać i nie panikować. Znajdę cię, ale musisz się gdzieś ukryć, najlepiej ciągle podążaj za mną. Nie spuszczaj mnie z oczu. Jeśli cię złapią nic im nie mów o grupie, o mnie. Nie byłeś karany, więc szybko cię wypuszczą.

- Dlaczego mówisz o tym jakby było to pewne, że nas nakryją?

- Nie jest to pewne, ale ta dzielnica jest bardzo często patrolowana nocą. Zwłaszcza od kiedy te skurwysyny z Hae zaczęli się tu panoszyć. Już nawet upatrzyłem sobie jednego z nich do naszego dzisiejszego zadania - odpowiedział zadowolony Suga.

Jiminowi zrobiło się niedobrze na myśl o ostatnim zadaniu. Nigdy w życiu nie uczestniczył w bójce, nie dawał się sprowokować. Był bardzo spokojnym dzieckiem, które lubiło tańczyć i śpiewać. Nic więcej. Nawet gdy w liceum kilka razy dostał „delikatne" upomnienie od kolegów, z powodu swojej orientacji seksualnej, nigdy nie oddawał, ani nie mścił się. Hoseok zazwyczaj chciał załatwiać te sprawy za niego, ale go powstrzymywał, nie lubił zwalczać przemocy przemocą.

- Rozumiesz?

- Tak, tak - potwierdził Jimin.

Resztę wieczoru przesiedzieli w zupełnej ciszy.

- Poda mi pan piłkę? - zapytał mały chłopczyk o blond włosach, gdy kolorowa, gumowa piłka wpadła pod ławkę, na której siedzieli. Pytanie było skierowane do Yoongiego. Starszy bez słowa sięgnął po zabawkę i podał chłopcu. Ten gest rozczulił blondyna. Lekki uśmiech przebiegł przez jego twarz. Dlaczego nie mógł być taki zawsze? Może gdyby był inny, mieliby teraz takiego słodkiego synka i siedzieli na tej ławce pilnując go, a nie czekając na godną splunięcia chuligańską akcję. Marzenia ściętej głowy.

Park zaczął się wyludniać. Zbliżała się godzina 23 i tylko niedobitki spacerowali jeszcze po kamiennych ścieżkach. Głowa Jimina opadała na klatkę piersiową. Nie spał dobrze poprzedniej nocy, ciągle myślał o dzisiejszym zadaniu.

- Wstawaj, idziemy - powiedział Suga pół godziny później - I tak już zmarnowaliśmy dużo czasu.

Jimin natychmiast wykonał jego polecenie. Puszki z farbą potwornie ciążyły mu w plecaku, choć były lekkie jak puch. To nie ich waga tak bardzo mu przeszkadzała. Skoro ma aż taki opór przed pierwszym zadaniem, to jak poradzi sobie z następnymi?

Trzeba było zrobić to szybko i bez wahania. Suga podbiegł do czystej, białej ściany, najbardziej wystawionej na codzienny widok przechodniów, jednak latarnie nie oświetlały tego miejsca aż tak dobrze . Od razu zabrali się do pracy.

Jimin kompletnie nie wiedział co ma robić. Malować, ale co? Jego zdolności artystyczne równały się zeru. Stał jak kołek z farbą w ręce i wgapiał się w pustą ścianę, gdy po stronie szarowłosego widniało już kilka znaków układających się w napisy.

- Jimin... rób coś! - ponaglił go Suga.

Pustka. Kompletna pustka.

Już podniósł rękę, by wykonać pierwszy ruch, gdy jasność uderzyła jego twarz. To światło latarki.

- Chodu! - zawołał Suga i ruszył pędem wzdłuż ściany. Jimin automatycznie pobiegł za nim. Widział jego oddalającą się sylwetkę. Dudniące kroki za nim i krzyk z rozkazem natychmiastowego zatrzymania się rozbrzmiewał w jego uszach. Instynktownie skręcił w jedną z uliczek, gdy plecy chłopaka zniknęły. Nie zatrzymał się nawet, gdy głosy ucichły, a miejską cywilizację zostawił za sobą. Uliczki stawały się coraz bardziej kręte i ciemne. Nie czuł już na karku oddechu policji, co wcale nie znaczyło, że przestał się bać. Teraz wpadł w prawdziwą panikę, a może nawet histerię. Nie było z nim Sugi. Zostawił go. A może po niego wróci. Nie, nie byłby tak głupi, by wracać na miejsce, bądź co bądź zbrodni. Możliwe, że był pewien o złapaniu Jimina.

Chłopak podparł jedną z brudnych, zimnych ścian budynku. Co robić?

Pierwszą myślą była ucieczka do domu. Ale czy mógł zostawić Sugę samego?

Blondyn poczuł wszechogarniającą bezsilność, napierała na niego z każdej strony. Nie mógł zostawić ukochanego w potrzebie. Tak jak on to zrobił...

Nie! Nie zostawił go! Musiał ratować się ucieczką. To było jedyne wyjście.

Płynnym ruchem ręki otarł spływającą po policzku łzę grubym materiałem bluzy. Zebrał w sobie całą wolę i stanął prosto, z uniesioną głową.

Po chwili maszerował już wzdłuż uliczek, mijając po drodze kilku podejrzanych typów i kobiety, które nie ukrywały, po co stoją w najciemniejszych miejskich ulicach. Okazywały mu swoje zainteresowanie wulgarnymi propozycjami i jednoznacznymi gestami. Jimin ominął je bez słowa i założył na głowę kaptur. Wiedział gdzie powinien się udać. W miejsce drugiego przydzielonego im zadania, do klubu na drugim końcu dzielnicy. To tam mieli udać się, by zdemolować miejsce posiedzeń wrogiego gangu.

Bar nosił nazwę „Yong" i był dosyć ponurym miejscem. Nie wzbudzał ochoty na wejścia do środka, czy chociażby przejście obok. Obskurny ganek pokryty czerwoną tapetą, czarne okna ze starego drewna i neonowy napis nad drzwiami. To znaczy prawdopodobnie kiedyś był neonowy, bo teraz nie działał. Tak zapamiętał go blondyn po ostatniej wizycie kilka dni wcześniej, by sprawdzić i zapamiętać teren. Wtedy był z nim Suga i czuł się bezpieczniej.

Kobieta w czarnej sukience i mężczyzna potężnej postury stali przed wejściem i palili papierosy. W dłoniach kobiety widniał plik małych karteczek przypominających wizytówki. Stukała wysokim obcasem o jeden ze schodków prowadzących do wewnątrz. Ze środka dobiegała głośna hiphopowa muzyka, tłumiona przez grube mury budynku. Wszystko wyglądało dosyć spokojnie, a co ważniejsze nie było tak Sugi. Mężczyzna położył tłustą dłoń na biodrze kobiety i wyszeptał jej coś do ucha, na co ta zaśmiała się głośno.

Jimin postanowił obejść gmach dookoła. W pośpiechu sprawdził godzinę. Zegarek wskazywał na godzinę 23:56. chłodne powietrze owiewało jego twarz, dlatego mocniej skulił się w sobie i naciągnął kaptur na głowę. Na tyłach także nie odnalazł ukochanego, zamiast tego dostrzegł tam jedynie kilka śmietników, przebiegającego kota i mnóstwo pustych butelek.

Nagły hałas przywrócił mu świadomość. W ostatniej sekundzie zdążył schować się za jednym z kontenerów, gdy metalowe drzwi otworzyły się z hukiem ukazując sylwetkę dwóch osób.

- Mówiłem ci, że masz się nie wtrącać! - krzyczał jeden z mężczyzn. Miał czarne włosy zakrywające czoło i małe, świńskie oczka. Na sobie czarną, skórzana kurtkę oraz długie, jeansowe dzwony, które nie bardzo pasowały mu do stylizacji. Efekt był raczej komiczny. Miał około czterdziestu lat.

- Nie mogę brać cię na poważnie w tych spodniach - odparł wychodzący za nim chłopak. Był wysoki i szczupły. Włosy kręciły mu się tuż nad czołem w brązowe pukle. Był mniej więcej w wieku Jimina. Jego głos był głęboki i bardziej poważny niż mężczyzny w dziwnych spodniach. A co ważniejsze, był cholernie zły. Nie, chłopak był wściekły, jakby nienawiść do całego świata kipiała mu uszami.

- Nie denerwuj mnie Tae! Miałeś zabrać tych debili w bezpieczne miejsce i nigdy więcej tam nie wracać! Nie zrozumiałeś tak prostego polecenia!?

- Może przestałbyś wydzierać na mnie ryja i posłuchał mojej wersji wydarzeń?! - krzyczeli na siebie wzajemnie mężczyźni.

- Gówno mnie obchodzi twoja wersja! Zawiodłeś mnie, to już był ostatni raz Tae...

po tych słowach mężczyzna wszedł do środka szeleszcząc po ziemi szerokimi spodniami.

- Tak! Oczywiście, że zawiodłem! Najlepiej zwalić winę na mnie, i tak mam tu tyle do powiedzenia co nic! - krzyczał za nim chłopak - Pierdolcie się wszyscy! Wy i ten wasz gang pojebańców!

Po tych słowach zatrzasnął metalowe drzwi i kopnął w nie parę razy.

Po chwili zapanowała cisza. Chłopak oparł się o drzwi, a następnie osunął na ziemię.

Jimin postanowił zrobić taktyczny odwrót, który zakończył się w stylu Jimina - czyli do dupy. Pokrywa jednego ze śmietników postanowiła domknąć się w wyjątkowo głośny sposób, gdy blondyn podnosił się do pozycji stojącej. Chłopak zareagował od razu.

- Możesz wyjść, od razu wiedziałem, że tam siedzisz - powiedział, podnosząc się.

Jimin wolno podreptał do światła latarni. Serce przebijało się przez jego żebra w niemiłosiernie chaotycznym rytmie. Był skończony.

- Radzę ci nie kłamać co do tożsamości. Nie znam cię, a to znaczy, że nie możesz być żadnym z naszych.

- Ja .. tylko przechodziłem..

- I postanowiłeś schować się za śmietnikiem? Szpiegujesz, czy co? - chłopak podszedł bliżej i pochylił się, by spojrzeć pod kaptur sporo niższego Jimina.

- Nie! Nie... naprawdę , nie jestem tutaj w żadnym konkretnym celu - Jimin ganił się w myślach, za to że głos mu tak bardzo drży.

- Możesz ściągnąć kaptur nieznajomy?

Ta prośba go zaskoczyła. Przestraszony powoli wyciągnął dłoń. Bał się tak bardzo, że czuł jakby była lekko sparaliżowana.

- Szybciej do cholery! - krzyknął chłopak i zerwał kaptur z jego głowy.

Przez chwilę przyglądał mu się z uwagą. Być może to wyobraźnia Jimina, ale wydawało mu się, jakby w jego oczach przebiegły małe iskierki.

- Czego tu szukałeś?

- Umówiłem się niedaleko ze znajomym.

- Coś czuję, że kłamiesz.

- Nie kłamię..

- Jąkasz się - nieznajomy złapał jego dłoń. Przerażony Jimin zapiszczał jak gumowa kaczka - ręce ci się pocą, jesteś blady i trzęsiesz się jak Chichuachua. Budzisz we mnie litość.

- Czy to znaczy, że mogę sobie iść?- zaryzykował pytanie.

- Nie tak szybko - piękne, ciemne oczy prześwietlały go podejrzliwie z góry na dół - Czy to dzisiaj „Goemul" nie ma tej durnej nocy igraszek?

- Nie wiem o czym mówisz...

Szatyn zaśmiał się perliście.

Po chwili znokautowany już Jimin leżał na ziemi, przyciskając dłoń do krwawiącego nosa. Czerwona ciecz spływała mu między palcami brocząc beton, a Tae pocierał obolałą pięść.

- To za kłamstwo sukinsynu. Musiałem na kimś odreagować - mówiąc to podał leżącemu na ziemi dłoń, którą ten bezzwłocznie odtrącił.

- To nie, księżniczko obrażalska - powiedział niewinne, podnosząc ręce do góry w geście przypominającym poddanie się.

- Chyba złamałeś mi nos.. słabo mi..

- Nie przesadzaj, na pewno jest tylko trochę potłuczony. Daj pocałuję.

- Spadaj! - Jimin był zdenerwowany i zdezorientowany zmianą nastrojów nieznajomego. Podniósł się chwiejnie i dotknął ostrożnie nosa. Nie bolał, aż tak bardzo. Raczej nie był złamany, a krew nie płynęła tak mocno jak na początku mu się zdawało.

- Nie płacz już, pomogę ci zrobić to po co tu przyszedłeś.

- Co?

- Wiem po co przychodzicie tu co miesiąc, zazwyczaj we dwóch. Wasze kretyńskie zwyczaje nie raz napsuły nam krwi, ale dzisiaj jestem dobrym wujkiem. Moi mnie wkurwili i chociaż tak mogę się zemścić. Wchodzisz w to?

Jego słowa docierały do umysłu Jimina z lekkim opóźnieniem. Co tu się działo? Chciał zniszczyć coś w klubie własnego gangu? Może to zasadzka. Tak, na pewno. Jednak wizja złamanego nosa zmusiła blondyna do radykalnych środków.

Zgodził się.

Od dziesięciu minut siedzieli na jednym z kontenerów. Jimin próbował powstrzymać utrzymujący się jeszcze lekki krwotok, A Tae grzebał w swoim telefonie.

- Dawaj ten kinol! - zawołał niespodziewanie i przycisnął mu do nosa kawałek materiału z jego własnej koszulki, którą oderwał bez grama wysiłku.

- Trzymaj tak, zaraz przestanie. Nie jebnąłbym ci gdybym wiedział, że masz tak słabą krzepliwość krwi.

Przez krótką chwilę ręce chłopców złączyły się, gdy Jimin przejmował od szatyna prowizoryczny opatrunek. Jego ręka była ciepła i miękka. Przypominała dłoń Sugi...

- Dziękuję.

- Za co?

- Za... no nie wiem...

- Jesteś dziwny. W ogóle nie pasujesz mi na gangstera, czy chociaż osiedlowego opryszka.

- Pozory mylą.

- Nie aż tak, uwierz mi. Przypominasz bardziej tchórzliwego geja.

Chyba żadne słowa nie określały lepiej Jimina. Ten chłopak świetnie znał się na ludziach.

- Pomyślmy lepiej nad tym co zrobić. Wybicie okien, czy graffiti na ścianach to przeżytek, zresztą i tak nie zrobimy z tego większej ruiny niż ta, którą jest - mówił Tae. Położył obok siebie telefon, z którego zdziwionemu Jiminowi przyglądała się maskotka lwa - musimy porządnie wystraszyć cały ten burdel - tu jego usta wykrzywiły się w szaleńczym, kwadratowym uśmiechu - podpalenie to zbyt radykalne kroki, ale mam lepszy pomysł...

- Już się boję...

- Nie martw się złotowłosy, najwyżej będziemy mieli przerażony tłum ludzi wybiegający ze środka. Plan jest prosty...

Plan był prosty. Co nie znaczy, że dobry.

...

- Dziś nie sylwester panowie, wy się przyznacie, że chcecie zrobić komuś psikusa... - zapytał dwójki chłopców, stojący przy kasie mężczyzna. Zaczesał długie wąsy i podwinął ich czubki jeszcze bardziej do góry.

- My? Skądże znowu, panie Gim. Jesteśmy dzisiaj wyjątkowo grzeczni, chcemy uczcić urodziny kolegi - odparł uroczo Tae.

- A temu co? Pobiliście się znowu z kimś? - zadał kolejne pytanie, patrząc na resztki krwi na twarzy, stojącego za plecami Tae, Jimina.

- Zaliczył bliskie spotkanie z chodnikiem, tak to jest kiedy ktoś nie umie jeździć na deskorolce - kłamał jak z nut szatyn.

- Aha, to ile ich chcecie?

- Dwie wystarczą. Jungkook się ucieszy.

Mężczyzna podał im sumę do zapłaty.

- Zapomniałem portfela - powiedział chłopak, przesadnie fałszywie przeszukując kieszenie bluzy - Zapłacisz? Oddam ci potem.

Nie oddał.

- Dziwny ten sprzedawca. Od razu widać, że nie uwierzył ci w ani jedno słowo - zastanawiał się głośno Jimin.

- Pan Gim? Ma więcej za uszami niż ty i ja razem wzięci, dobrze mnie zna, dlatego nie uwierzył.

- Masz opinię kłamcy?

- Można tak powiedzieć...

Jimin coraz poważniej zaczynał zastanawiać się nad tym, gdzie mógł podziewać się Suga. Na pewno pomógłby mu uwolnić się od natręta. Gdyby tu był.

- Trzymaj jedną, podejdziemy do okien od strony zachodniej. Zawsze są otwarte, bo obok jest palarnia. Masz zapalniczkę?

- N..nie.

- Odpalisz po mnie. Wrzucasz do środka i uciekasz na pewną odległość, muszę to zobaczyć - zaśmiał się cicho Tae - Boisz się?

Znowu to samo. Czy on naprawdę wygląda na wiecznie przerażonego?

- Nie - odparł jak najbardziej dziarsko i by to udowodnić podniósł przedmiot do góry - Jesteś pewien, że nic się nikomu nie stanie?

- No tak na 63% - odpowiedział i podpalił racę.

- Już?!

Ale na pytania było za późno. Tae złapał jego dłoń i podpalił także jego racę, po czym wrzucił je po kolei przez otwarte okna klubu. Nie puszczając dłoni Jimina pociągnął go za sobą i odbiegli kilkanaście metrów dalej, chowając się za starą budką telefoniczną.

Po chwili rozległ się głośny krzyk, jasne światła rozświetliły okna. Mieniły się różnorodnymi kolorami, od pomarańczowego, poprzez zielony, aż do różowego. Ze środka wydobyły się kłęby dymu. Ale to co najbardziej ucieszyło podnieconego Tae, to tłum ludzi przepychający się przez małe drzwi, praktycznie wyłamujący je z zawiasów. Krzyki strachu mieszały się z przekleństwami. Jakaś kobieta, jedna z pierwszych, wypadła na zewnątrz i rozpłakała się jak małe dziecko.

- Niech no ja dorwę gówniarza, który to zrobił! - zanosił się z wściekłości facet w dzwonach, teraz dodatkowo z potarganą fryzurą i odbiciem kobiecej szminki na całej twarzy. Widocznie zdążył założyć tylko niezbędne dzwony, bo górne partie jego ciała zostały wystawione na światło dzienne. A może raczej nocne. Nie był to przyjemny widok. Musieli przerwać mu bardzo intymną czynność. Jimin nic nie poradził na to, że musiał zaśmiać się na widok mężczyzny, nawet jeśli to co zrobili było głupie i niebezpieczne. Tae pokładał się ze śmiechu. Jego śmiech był tak pocieszny i zaraźliwy. Nawet nie zwrócili uwagi, gdy zauważył ich wpół rozebrany grubas.

- Zabiję cię Kim Taehyung!! - wygrażał i ruszył w ich stronę.

- Szybko! - krzyknął Tae i złapał dłoń Jimina, ciągnąc go za sobą. Biegli i biegli, nie mogąc przestać się śmiać. Blondyn już dawno nie czuł takiej radości, choć nie miał ku temu żadnych powodów. Przecież wywołał poważne zagrożenie, ci ludzie mogli stratować się w przypływie paniki. Nie miało to jednak teraz znaczenia. Wykonał zadanie. Nie bez pomocy. Chyba powinien być wdzięczny.

- Przez następne kilka dni lepiej nie będę pokazywał się w klubie - zawołał zdyszany Tae.

- Będziesz miał przez to poważne problemy?

- Niee, Choi mnie lubi, tylko udaje takiego złośnika.

- Nie wyglądał jakby udawał - powiedział zmartwiony Jimin.

- Co? Martwisz się o mnie? - zapytał Tae i puścił oczko do Jimina, co wywołało u niego podniesienia ciśnienia i w efekcie zmianę koloru twarzy na barwę dojrzałego pomidora.

Dlaczego obcy chłopak tak na niego działał? Suga musiał bardzo postarać się, aby wywołać u niego takie reakcje, na co jemu wystarczyło jedno spojrzenie.

Suga... gdzie jesteś?

Znajdowali się na moście. Blondyn nigdy jeszcze nie był w tej części miasta, musiał zapuścić się bardzo daleko od domu. Może nadszedł już czas by tam wrócić.

- Lubię ten most, często przychodziłem tu z bratem i rzucaliśmy kamienie do wody - odezwał się z znienacka szatyn. Przeczesał do góry włosy i starł kropelki potu z czoła. Żaden z ruchów chłopaka nie umknął czujnemu spojrzeniu Jimina. Nieśmiało podszedł do barierki i stanął obok niego, stykając ich ramiona razem. Niebo jak zwykle pokrywała warstwa smogu. Był już przyzwyczajony do tego, że nie może oglądać gwiazd. Tylko raz w życiu dane mu było zobaczyć piękne, przejrzyste niebo, zapełnione świecącymi punkcikami. Pół roku wcześniej wybrali się na wspólne wakacje razem z Sugą. Wyjazd należał do średnio udanych, jego chłopak prawie cały czas spał, albo siedział w samotności i pisał teksty. Jedną noc spędzili jednak pod gołym niebem na plaży. Wyjątkowo tej nocy nie padało, a przyjemny wiaterek znad morza targał ich włosami. Suga po raz pierwszy od kiedy się poznali, był dla niego wyjątkowo czuły. Delikatnie gładził go po policzku i szeptał czułe obietnice do ucha, łaskocząc jego delikatną skórę.

„Nigdy cie nie opuszczę". Ta obietnica okazała się stekiem bzdur.

- O czym tak myślisz? - głos Tae wyrwał go z zamyślenia.

- O niczym ważnym.

- Jesteś członkiem gangu?

- Tak.

- Miałem nadzieję, że jednak odpowiesz nie.

- Dlaczego?

- Nie pasujesz mi do tego pojebanego świata. Jesteś taki... niewinny.

- Przed chwilą wywołałem panikę, wrzucając racę do klubu pełnego ludzi. Nie wiem czy nazwałbym siebie niewinnym.

- Daj spokój, to tylko głupi żart, nawet nikt nie ucierpiał. Tylko odrobinę Choi i jego godność - wesoły śmiech znowu rozbrzmiał pomiędzy nimi - W takim razie co tu robisz, skoro martwisz się takimi drobiazgami?

- Chcę udowodnić komuś... Albo raczej sobie, że nie jestem tchórzem.

- Nie uważam, że jesteś tchórzem, właściwie jesteś całkiem odważny. Inaczej nawet nie przyszedłbyś pod klub. Wiesz co?! Pomogę ci dobrnąć do końca tej... próby?

- To nie będzie konieczne...

- No pozwól mi. Chcę ci pomóc. Polubiłem cię... - tutaj zawahał się, czekając aż chłopak poda mu swoje imię.

- Jimin.

- Tae. Ale możesz mi mówić V, jak zwycięstwo. Lubię to przezwisko.

Ciepła dłoń znów dotknęła go czule w przyjaznym geście. Nie chciał by V tak szybko ją zabierał, przynosiła ukojenie. Biła od niego niesamowicie pozytywna energia. Trudno było mu uwierzyć, że ktoś taki krzywdzi ludzi, handluje narkotykami, czy chociażby rysuje graffiti. To wszystko nie miało sensu. Miał taki dziecięcy urok i wygląd. Był po prostu słodki.

Serce Jimina przyśpieszało pracę, za każdym razem, gdy ten poświęcił mu odrobinę uwagi. Do tego stał się tak miły. Nie powinien się tak czuć. To co podpowiadało mu serce i ciało było złe. Rozum trzymał go w ryzach.

- Nie... nie chcę byś się w to mieszał. Poza tym, muszę kogoś odnaleźć.

- Kogo? - V nie odpuszczał.

- Przyjaciela.

- Raczej się nie polubimy. Myślę, że twój przyjaciel może nie być tak przyjaźnie nastawiony do mojej osoby.

- Też tak myślę.

- Ale obiecaj, że nie zrobisz nic sam. Idź już do domu Jiminie. Ten świat nie należy do ciebie.

- Obiecuję - skłamał blondyn.

V zerknął na zegarek. Wybiła godzina 1:55.

- Opowiedz mi coś o sobie - powiedział Tae, opierając się znowu o zardzewiałą barierkę - Tylko do 2. Pięć minut, by cię poznać.

Ich oczy spotkały się w połowie drogi. Żaden nie chciał przerywać tego kontaktu.

- Mam na imię Park Jimin. Mam 21 lat. Studiuję w szkole muzycznej. Mieszkam z mamą, jest trochę nadopiekuńcza, ale za to właśnie ją kocham - uśmiech rozjaśnił jego twarz na wspomnienie o mamie - Mam starszego brata. Ojciec zostawił nas dawno temu, nawet nie pamiętam jak wyglądał... - tu na moment przerwał wypowiedź, chłopak obok uważnie słuchał jego słów i patrzył mu głęboko w oczy - uwielbiam tańczyć i śpiewać, zwłaszcza śpiewać. Nauczyciel tańca twierdzi, że jestem do tego stworzony. Sam zauważyłem, że taniec przychodzi mi z łatwością i sprawia radość. W szkole nie byłem zbyt lubiany, wszyscy szydzili ze mnie, ale nie bezpodstawnie. Nie miałem im tego za złe. Nie potrafię dogadywać się z ludźmi, są dla mnie zagadką. Często próbuje dostosować się do jakiegoś środowiska, choć wcale nie mam na to ochoty. Robię wszystko dla innych...

- Twój czas minął Park Jimin - przerwał mu V i pokazał na zegarek - wybiła 2. Jeśli chcesz możesz ze mną zostać do kolejnej pełnej godziny i opowiedzieć resztę historii, lub odejść, tak jakbyśmy nigdy się nie poznali.

Był zupełnie poważny i stanowczy. Jimin wiedział jak to musi się skończyć.

- Do widzenia V - wyciągnięta dłoń czekała tylko na uścisk pożegnania.

- Żegnaj Jimin - odparł V i uścisnął dłoń, przez jego twarz przebiegł cień smutku, lecz nie wyglądał na zaskoczonego.

Jimin nie odwrócił się. Nigdy nie patrzył wstecz, dosłownie i w przenośni. Zbyt wiele błędów popełnił, by je rozpamiętywać, tylko pojedyncze łzy, płynące po twarzy wskazywały na błędną decyzję, którą podjął.

...

Zaczął rozpoznawać tereny i osiedla, przez które przechodził. Nie wiedział, że zapuścił się, aż tak daleko od własnego domu. Pech chciał, że rozpoznane tereny były kilka kilometrów od celu podróży. Zmęczony i smutny usiadł na wysokim krawężniku i oparł głowę o znak drogowy. Co on w ogóle tu robił? W środku nocy. Sam. Nie miał Sugi. Nie miał V. Nie miał nikogo.

- Czekasz na kogoś chłopczyku? - głos, który zwracał się najwyraźniej do niego, należał do dorosłego mężczyzny. Stojący obok niego kolega był sporo niższy. Zaśmiał się szyderczo i pokazał żółte zęby.

- Nie, już sobie idę - powiedział Jimin i szybko wstał.

- Zaraz, zaraz. Poczekaj, pogadamy - silna dłoń przytrzymała go za łokieć i pociągnęła w swoim kierunku, przewracając na plecy.

Jimin nie wiedział, czy jest w tej chwili bardziej zły, przestraszony, czy zmęczony. Nie miał ochoty na gierki, jakie zaczynali z nimi dwaj menele. Zerwał się w górę i spojrzał na jednego z nich dosyć groźnie.

- Chcę odejść - jego głos był zachrypnięty, ale stanowczy.

- Słyszałeś Kim, chce odejść - zaśmiał się wyższy mężczyzna.

Chyba chciał coś jeszcze dodać, ale nie mieli już dowiedzieć się co. Zaciśnięta do granic możliwości, malutka pięść uderzyła go centralnie w twarz i zachwiała lekko jego postawą.

- Osz ty gnoju! - warknął menel i powtórzył jego ruch, tylko przynajmniej trzy razy mocniej. Uderzenie powaliło Jimna na ziemię, za pierwszym razem. Po chwili poczuł, że drugi mężczyzna przyłączył się do przyjaciela i kopnął go boleśnie w żebra kilka razy.

Silne ręce podniosły go do góry. Nie miał siły, by walczyć. Smak krwi zalewał jego usta i gardło.

Musiał natychmiast wypluć płyn inaczej zwymiotuje. Wyższy mężczyzna potrząsał nim i nawijał coś o szacunku do starszych. Chyba popruł mu wystającą spod bluzy koszulkę. Szykował się na kolejny cios, który jednak nie nadszedł.

Upuszczony padł na ziemię twarzą w dół brukowanej ulicy. Próbował pozbyć się z ust metalicznego posmaku krwi. Słyszał jedynie odgłosy bójki i kilka ciosów. Odwrócił twarz w lewą stronę. Oparty pod latarnią smacznie spał sobie niższy mężczyzna, przytulając się do niej jak do ciepłej kołderki. Najwyraźniej zasnął już wcześniej, odurzony zbyt dużą ilością alkoholu. Całą siłą woli jego wzrok powędrował w przeciwnym kierunku. Nad nieprzytomnym ciałem stał chłopak. Mężczyzna miał poprzecinaną w niektórych miejscach twarz, a z ust spływała mu czerwona strużka. Wyglądał jakby również spał, być może tak było. Chłopak podbiegł do niego i pochylił się.

- Jimin, wszystko okej? - głęboki głos należał zdecydowanie do V.

- Chyba nie bardzo... - wydusił z siebie i ostatkiem sił przewrócił się z brzucha na plecy.

- Gdzie masz telefon? Zadzwonię do twojej mamy.

- Nie.. muszę wykonać jeszcze jedno zadanie.

- Co ty bredzisz?

Z dala dobiegły do nich odgłosy policyjnego patrolu. V podniósł z ziemi obolałe zwłoki, które jeszcze niedawno były Jiminem i powlókł za sobą. Najwyraźniej, któryś z mieszkańców ulicy zadzwonił po policję, gdy usłyszał odgłosy bójki.

Jimin nie był ciężki. Właściwie jego drobne ciało ważyło tyle co nic. Schowani pomiędzy domami kilka przecznic dalej, tak jak przy pierwszym poznaniu siedzieli na śmietnikach.

- Bardzo cię boli?

- Już mniej - powiedział blondyn. Co chwilę wypluwał trochę krwi.

- Poczekaj tu momencik, po drodze widziałem aptekę całodobową.

- Ale.. - zaczął Jimin, lecz V zniknął już za rogiem. Wrócił po 5 minutach z bandażem, plastrem i wodą utlenioną.

- Jednak znalazłeś portfel - uśmiechnął się słabo Jimin, a V odpowiedział m tym samym.

- To tylko taki chwyt, wypróbuj kiedyś, nie będziesz musiał płacić za nic - zaśmiał się.

- Jesteś kosmitą.

- A ty nie jesteś pierwszą osobą, która mnie tak nazywa.

- Skąd się tu właściwie wziąłeś? - zapytał blondyn.

- Na początku miałem sobie ciebie odpuścić i wrócić do domu, ale wiedziałem, że te ulice nocą nie są bezpieczne. Wolałem odprowadzić cię do domu, nawet jeśli miałeś o tym nie wiedzieć.

- Czemu się o mnie martwisz?

V milczał. Nasączył bandaż wodą utlenioną i zbliżył go delikatnie do jednego z rozcięć na twarzy Jimina. Chłopak syknął i odsunął głowę w naturalnym odruchu przed bólem.

- Nie bój się... - znów to samo, już dzisiaj to słyszał lecz z innych ust w innym kontekście. Te ręce chciały go uleczyć, tamte skrzywdzić. V dotknął tyłu głowy chłopaka i zbliżył ją znów do nasączonego płynem opatrunku. Włosy Jimina były miękkie i puszyste. Jak jego Pan Lew. To wspomnienie wywołało na twarzy Tae uśmiech.

- Dziękuję. Uratowałeś mnie i to nie pierwszy raz dzisiaj.

- Nie żebym sam wpędzał cię w te wszystkie kłopoty.

- Mimo wszystko dziękuję. Dzięki tobie, bądź co bądź wypełniłem drugie zadanie, zostało mi tylko jedno.

- Co to za zadanie? - zapytał Tae szeptem.

- Graffiti. Było pierwszym zadaniem, ale nie udało mi się go wykonać.

- To chyba nie będzie takie trudne - zaśmiał się V - Jesteś już za półmetkiem.

Delikatne ręce nadal pocierały jego twarz leczącym płynem.

- Tae...

- Tak?

- Czemu jesteś w tym gangu?

Znów nastąpiła cisza, która wydawała się Jiminowi tylko sekundami. Tak bardzo zafascynowany był ruchem oczu V, błądzących po jego ranach. Coś w nich błyszczało, może to łzy..

- Powiedzmy, że nie zacząłem tego z własnej woli, tak jak ty..

- Ale z własnej woli możesz to skończyć.

- To nie takie proste.

- Pomogę ci.

- To ja tu jestem od pomagania.

Jimin dotknął jego dłoni i zatrzymał jej ruch.

- Przestań na moment. Chodźmy zrobić to jebane graffiti, a potem ty i ja skończymy z tym. Nie zostawię cię..

Po policzku V spłynęła łza, która już od dłuższego czasu utrzymywała się na powiece.

- Wierzę ci - wyszeptał V i pogłaskał jego policzek czule.

- Nikt już nas nie skrzywdzi - powiedział Jimin i wstał z miejsca podając dłoń Tae, którą ten bez wahania chwycił. Zaczynało się rozjaśniać. Noc chyliła się ku końcowi, bo czarne niebo zmieniło swoją barwę na szarą i rześką. Powietrze oczyściło się i miało przyjemny zapach. Na białej ścianie przy parku widniało już kilka znaków narysowanych wcześniej przez Sugę.

Jimin stanął pod ścianą i przyjrzał się jej dokładnie, następnie przeniósł wzrok na stojącego obok chłopaka. V uśmiechnął się do niego. Jeszcze kilka godzin temu nie wiedział co ma przelać na ten biały kawałek budynku. Teraz już wiedział. Wyjął z plecaka jedyną puszkę z farbą jaka mu została. Miała kolor jasno brązowy, taki jak włosy V.

...

- Spotkajmy się jeszcze - powiedział V, gdy stanęli pod domem Jimina. Było już zupełnie jasno. Wczesny poranek dawał się we znaki przeszywającym chłodem. Dało się usłyszeć nawet pierwszy śpiew ptaków, mieszkających w pobliskich drzewach.

- No jasne, przecież coś ci obiecałem.

Nim blondyn zdążył jakkolwiek zareagować na jego nabrzmiałych od ciosów, wargach zagościł słodki, trwający sekundę pocałunek.

- Trzymam cię za słowo Jimin - wyszeptał V i uśmiechnął się słodko.

Jimin był szczęśliwy. Już dawno się tak nie czuł. Suga będzie zły, ale to już nie ważne. Nie jest on człowiekiem, dla którego biło serce Jimina. Nigdy nie był. Potrzebował on tak ciężkiej nocy, by się o tym przekonać. Teraz mogło być już tylko lepiej.

Będzie walczył o V. O jego wolność i normalne życie, takie na jakie zasłużył.

Matka go wykończy pytaniami i da zakaz wychodzenia przez następny miesiąc, gdy zobaczy go pobitego i zmęczonego po całej nocy „przygód". Ale czy to ważne? Jimin zyskał coś, za co warto poświęcić kilka siniaków.

Na głównej ulicy obok parku malarz zamazywał właśnie graffiti narysowane w nocy.

Brązowe serce zniknęło pod warstwą białej farby.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro