Rozdział 18

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jin zgodnie z poleceniem mężczyzny słyszanego jedynie w słuchawce telefonu, zawlókł ciało do oddalonego od miejsca zdarzenia lasku. Cudem nikt akurat nie wjeżdżał na stację benzynową. Schowany w zaroślach drzew, opuścił bierne zwłoki i oparł się o pień drzewa. Kilka głębokich, nierównych wdechów miało pomóc mu odzyskać panowanie nad sobą i pozbierać rozkołatane myśli. Nie pomogło.

Zabił człowieka. Nawet nie widział kiedy i jak. Nie raz dopuścił się poważnych pobić, maltretowania, zastraszania, ale morderstwo to za wielki ciężar nawet jak na niego. Wina uciskała jego serce. Gniotła je i tarmosiła jak gumowy woreczek z mąką w środku.

Głos z telefonu miał uspokajający ton. Wytłumaczył mu krok po kroku co ma zrobić i jak się do niego dostać. Teraz kiedy dopuścił się najgorszej zbrodni nie miał innego wyjścia, jak mu zaufać.

Sprawa przedstawiała się nadzwyczaj źle.

Jeszcze parę dni wcześniej miał stabilne życie, kochaną osobę, siostrę, a przed sobą życie. To co zostało mu teraz to poobijane, zmaltretowane ciało, rozpacz, przeszywający skronie ból, noc, trup i samotność.

Spod stacji benzynowej zabrał pierwszy lepszy przyrząd, który jako tako nadawał się do wykopania dołu. Zajęło mu to pół godziny. 30 minut pełnych przerażenia i cierpienia. Rozgrzebywał zmarznięte zwały skostniałej ziemi. Rydel nie wbijał się w grunt tak jak by tego oczekiwał. Odgłosy lasu wytwarzały na jego skórze gęsią skórkę, bardziej niż zimno nocy. To sowa zahuczała pomiędzy nagimi gałązkami, a to wiatr mocno targał suchymi liśćmi, ścielącymi się niczym dywan pod jego stopami.

Zakwaszone mięśnie dygotały, ale uparcie wbijał naostrzony koniec w zziębnięte podłoże. Niczym grabarz podczas ostatniej posługi.

Naokoło dudniły kroki, coś szeleściło, zawodził wilk.

Kroki to uderzenia serca, które pompowało zawzięcie krew, mimo niechęci do życia, jaką odczuwał Jin. Szelest to tylko szumy w jego głowie. A wilki to wyobraźnia wystraszonego dziecka.

Trup u jego stóp leżał nieruchomo. Nie przesuwał się, jak podpowiadał mu zawodny wzrok.

Jednak, wykrzywił rękę pod dziwnym kątem i wskazał palcem centralnie w jego twarz. Nagły ruch tak bardzo przeraził mężczyznę, że potknął się o swoje własne stopy i zatoczył w tył, opierając przykryte tylko cienką koszulką plecy, o chropowatą korę drzewa. Łopata sama wyszarpnęła mu się z dłoni i zawtórowała trupiej wskazówce.

I to akurat w pół wykopanego nagrobka musiał złapać go za gardło ten zdziecinniały płacz.

- Przestań mi przeszkadzać – zawarczał chrapliwie. Obłąkane spojrzenie przejrzało na wskroś rękę, pokrytą plamami zakrzepłej krwi. Część ciała wróciła na swoje miejsce, a szpadel leżał ukryty pośród zgniłych liści. Razem z mokrą ziemią tworzyły obrzydliwą mieszaninę zmurszałego błota.

Okrywały ciało zamordowanego mężczyzny, jak wyjątkowo ohydna kołderka.

Śmierdziało krwią i wiatrem.

Dokończył kopanie i bez oporów, lecz z lekkim strachem zepchnął ciało w ciemną piwnicę. Zastanawiał się czy grób nie jest zbyt płytki. Co jeśli jakiś pies podczas spaceru lub dzikie zwierzę go odkopie i wystawi na światło dzienne, to co się tu wydarzyło.

Jaki grób? Jaka zbrodnia? On nic nie zrobił. Czy człowiek, który naraził mu się podczas uświęconej chwili rozpaczy, zasługiwał na to, żeby żyć? Równie dobrze w ogóle mogło go nie być. Mógł zginąć inaczej. Los tak chciał. Nie warto uciekać przed przeznaczeniem i napisanym dla nas scenariuszem. Prędzej, czy później trafia się miejsce i czas, gdzie przeznaczenie tylko na nas czeka. W tym wypadku przeznaczeniem był Jin, a mężczyzna przybył odebrać swoją powinność.

Narzędziem przeznaczenia była zwykła cegła. Poluzowana, przy niskim murku, na krawędzi chodnika. Tłukł nią przybysza tak długo, aż zamiast twarzy ujrzał krwawą breję. Spod rozpaćkanej miazgi wystawały kości czaszki, w niektórym miejscach nadkruszone.

Nie chciał zwrócić mu życia. Zarówno teraz, jak i wcześniej nie zasługiwał na nie. Życie za życie. Namjoon odszedł, więc ktoś musiał poświecić się za jego zgniłą duszę i wziąć na siebie odpowiedzialność kary. Jeśli ktokolwiek na górze zobaczy jak bardzo Jin się dla tej sprawy poświęcił, przechyli głowę i potwierdzi siłę jego czynu.

W planach miał jeszcze nie jeden czyn, który utoruje Namjoonowi drogę do wieczności, zostając pomszczonym. Choćby miało mu to zająć resztę parszywego życia, znajdzie tego kto dopuścił się zamordowania jego miłości i nie obejdzie się z nim tak delikatnie jak z panem ze stacji. Tym, który tylko zapytał. Tak naprawdę przyszedł na spotkanie ze śmiercią.

...

15 minut zajęło V uspokajanie Jimina. Usadowił ich razem na kanapie, i oplótł małego chłopca ciepłym uściskiem. Ten płakał i płakał, jakby w potoku łez chciał wyrazić całą zalegającą tęsknotę i chorobliwie uzależniające uczucie. Kołysał nim i pieścił blade dłonie, chowając je w swoich pięściach. Co pewien czas szeptał, albo przykładał czoło do mokrego policzka Jimina.

Jungkook zniknął w innym pomieszczeniu. Wewnątrz ściskała go złość, gdy obserwował nadmierne czułości dwójki. Wyrzucał wściekle resztki foliowych torebek ze sportowego plecaka i rzucał nimi gdzie popadnie. Jeśli coś się zgubi, osobiście za to zapłaci. Za każdy marny pyłek świństwa, którym karmił ludzi. A oni sami wyrywali mu z rąk niosącą śmieć, ostatnią szansę na oderwanie się od przyziemnych barier trzymających w ryzach świadomość niedoskonałości.

Rozsunięta kurtka przeszkadzała mu w swobodnym poruszaniu się, zbyt mocno opinała go w ramionach i ograniczała ruchy. Nie czuł się w obowiązku, by kupować, nową, w większym rozmiarze. Nigdy nie marnował pieniędzy na rzeczy tak zaściankowe jak ubrania.

Pozorna wylewność uczuć wydawała mu się szopką odgrywaną po złości, z zemsty za nieuczynione winy.

„Dlaczego on!?" wykrzyczał głęboko w myślach i zacisnął w oczach tworzące się łzy.

Tyle lat przy nim był. Nawet, gdy własny ojciec wygnał go z domu, gdy okazał się chorym psychopatą. Nie odwrócił się, mimo strachu, że każdy oddech może być jego ostatnim. Zamknięty w relacji rodzinnej, zaprzepaścił swoje szanse, na uwagę ze strony Tae. Gdyby tylko wcześniej zdecydował się do wszystkiego przyznać. Może teraz życie wyglądałoby inaczej.

- Nie zostawiaj mnie już - wyrzucił z siebie zlękniony Jimin.

- Nawet na jeden mały kroczek? – droczył się V.

- Nawet na pół.

- Skoro tego sobie życzysz, to tak będzie mój mały książę.

- Będziesz moją różą? – zachichotał Jimin. Już dawno nie czuł radości. Nie tyle takiej tak teraz, żadnej.

- Będę każdym kwiatem, jaki tylko sobie zażyczysz – policzek owiał mu słodki oddech.

Widmo śmierci uleciało z zamroczonego obecnością V umysłu Jimina. Nikt nie miał już teraz znaczenia. Jakby na całej planecie żył tylko jeden człowiek i był nim Tae. Zajmował jego teraźniejszość i jego przyszłość, myśli, uczucia, zmysły. Nie mógł już bez niego istnieć. Gdyby nie dotrzymał teraz słowa, ciało Jimina rozpadłoby się w proch. Na skórze odbijały się i zostawiały ślady jego palce. Teraz byli już złączeni. V nie może mu uciec.

- Musimy porozmawiać słońce.

- Mów, słucham cię – Jimin słodko skupił się na słowach ukochanego. V jednak miał wrażenie, że wcale nie słucha, a tylko wpatruje się w ruch jego warg. Był tak pochłonięty spotkaniem i oddany przyjemności obecności najdroższego, że zupełnie zachwiała się cała struktura jego psychiki. Sam V nie miał dobrze poukładane w głowie. Ludzie, którzy prezentowali sobą postawy o lekkim odchyleniu od społecznie uznanych za „normalne" zachowań, budzili w nim zachwyt. A piękny Jimin jawił się niczym anioł. Nawet szatański Jujin nie zachwycał go w aż takim stopniu. Miał wrażenie, że blondyn zrobiłby dla niego absolutnie wszystko. Jujin nie był gotów poświęcić niczego, oprócz własnego życia, kruchego jak szklany kieliszek.

- Na razie pozostaniemy w ukryciu. Ale... jest kilka niezałatwionych spraw, które nie pozwolą nam się cieszyć swoją obecnością.

- Co masz na myśli? – anioł zmarkotniał, ale przypominało to bardziej teatralne zagranie komediowego, starożytnego aktora.

- Jest wielu ludzi, którzy teraz nam zagrażają. Trzeba ich wszystkich ujarzmić.. rozumiesz mnie?

- Rozumiem – nie rozumiał.

- Złapać ich we własną pułapkę Jimin. Nie spocznę dopóki to się nie stanie. Dopóki całe to przedstawienie będzie trwać.

- Rozumiem o czym mówisz Tae. Tae.. Tae – zaciął się Jimn i głaskał delikatny naskórek policzka.

- Jesteś gotów, żeby im się przeciwstawić?

- Dla ciebie jestem gotów na wszystko.

V przycisnął mocnej do siebie wątłe ciało.

- Na początek cię dokarmimy. Wychudłeś.

- Przez ciebie – nadął policzki młodszy i udał obrażonego przez nie dłużej niż sekundę.

- Jesteś głodny?

- Umieram z głodu.

- Chodźmy. Czas się tobą zająć.

Jimin jadł piątego tosta, na zmianę z czwartym naleśnikiem.

- Nie tak szybko, bo się zadławisz... - uspokoił go V. Jungkook opierał się o kuchenny blat i z założonymi rękami, wpatrywał się w czubek własnego buta.

- Dobrze, że zadzwoniłeś do przyjaciela. Ważne, żeby się nie martwił – pochwalił ukochanego V i stanął blisko przyjaciela, nadal nie spuszczając z oczu pałaszującego blondyna.

- Hobi mi pomógł. Starał się, tylko jemu zależało – powiedział Jimin, gdy przełknął kęs naleśnika z czekoladowym musem.

- Dobry z niego przyjaciel. Nie powinieneś tracić z nim kontaktu.

- Nie mam zamiaru.

- Mówiłeś... że ten cały Suga też tam jest?

- Tak. Przyszedł wieczorem, zaparł się, że nie wyjdzie dopóki mu nie pomogę. Nie wiedziałem o co chodzi, dlatego nie chciałem go słuchać i popełniłem błąd. Dopiero po chwili zobaczyłem w telewizji, że Namjoon został zamordowany.

Jungkook stanął stabilnie na dwóch nogach i poprawił skrzyżowane ręce. Przedramiona oderwał od sylwetki i poruszył się nerwowo.

- Tae.. wiesz coś o tym?

- Nic nie wiedziałem. Przysięgam, że to żaden z naszych.

- Wierzę ci.

- Ale... to nie znaczy, że pozostajemy bez winy.

- Co?! – zaprotestował Jungkook – Nie mów mu.

- Spokojnie Kook. Spokojnie.

V usiadł przy stole naprzeciwko Jimina.

- Widzisz, to wszystko nie jest tak proste jak się wydaje.

- Więc wytłumacz – Jimin oderwał się od jedzenia.

- Uspokój się V. Nie wolno ci! – nie przestawał najmłodszy.

- Ty też niczego nie rozumiesz. Usiądź – rozkazał brunet i wskazał na krzesło obok Jimina. Junkgook ostentacyjnie wybrał miejsce obok przyjaciela, ignorując polecenie.

- Pamiętasz właściciela klubu, pod którym spotkaliśmy się pierwszy raz? – pytanie skierowane było do Jimina.

- Oczywiście.

- Był mężem mojej kuzynki Wahyun.

- Dlaczego o niej wspominasz?

- Nie przerywaj mi Kook – Jungkook zamilkł – Całkiem niedawno pokłóciliśmy się. Dopuściłem do śmierci dwóch dłużników Hae, którzy mieli przekazać miejsce wyregulowania rachunku. Oczywiście nie zrobiłem tego specjalnie. Akcja toczyła się szybko, od początku było takie ryzyko. Ale ostatecznie nie żyli.

Mąż Wahyun tej nocy zdradził ją z jedną ze swoich pracownic.

Jimin przypomniał sobie chaos w klubie, który sami wywołali i wybiegającego ze środka, pół rozebranego, rozeźlonego Chińczyka.

- A, że tylko czekałem na taką okazję, przekazałem tę informację ojcu Wahyun.

- To przez ciebie Starszy kazał popełnić mu samobójstwo?

- Zasłużył na to Jungkook – usprawiedliwił się V – zdradził Wahyun i wpakował mnie w bagno ze śmiercią dłużników. Przez niego zawiesili mnie jako członka gangu. To chyba zrozumiałe, prawda?

Kook nie wiedział, czy Tae mówi poważnie, czy tylko zgrywa niezrównoważonego. Sam osobiście podawał mu leki.

- Czy.. czy on nie żyje? – wyszeptał najmłodszy. Głos mu zadrżał.

- Tak. W dodatku zrobił to na moich warunkach. Obiecał mi to w zamian za oczyszczenie dobrego imienia przed Starszym.

- Zabiłeś go...

- Zamknij się.

Jungkook miał wymalowany na twarzy szok. Tae stukał palcami o blat stołu.

- Zabił się sam, ja mu tylko podyktowałem cenę za dobre imię. Trzeba było nie wchodzić mi w drogę.

- Co było tą ceną?

- Pomoc pewnemu człowiekowi. Jimin – zwrócił się do blondyna – Znasz go.

- Kto to? – Jimin zdawał się nie być zatrwożonym, czy chociażby lekko przestraszonym, że siedzi przy stole z dilerem i mordercą.

- Kim Seokjin. On żyje. Ledwo, ale żyje.

- Nic nie rozumiem... Tae, opowiedz wszystko po kolei.

- Poświęciłeś życie Bina dla tego śmiecia!? – Kook zerwał się z krzesła, przewracając je w tył i uderzył pięściami w drewniany blat.

- Bin i tak był martwy.

- Nie wierzę! Nie... - Jungkook wybiegł z kuchni, zostawiając za sobą tupot stóp.

- Przejdzie mu. Zrozumie.

- Tae – Jimin nie zwrócił uwagi na wybuch rozpaczy – Powiedz mi.

- Ja chcę dobrze Jimin. Wszystko co robię jest pokierowane chęcią skończenia wojny narkotykowej. Nie mam nic wspólnego ze śmiercią Namjoona, ale wiem kto to zrobił i mam zamiar za wszystko im odpłacić, z nawiązką.

- Przecież nie zależy ci na zemście za Namjoona, dlaczego chcesz to zrobić?

- Do zwycięstwa prowadzi wiele krętych i skomplikowanych dróg, czasem warto nadrobić dłuższy dystans, niż napotkać wroga na głównej ścieżce. Nie jestem w tym osamotniony, ale strona przeciwna także nie próżnuje.

- Uratowałeś Jina.. chcesz, żeby ci w tym pomógł?

- Szybko się uczysz – pochwalił go z uśmiechem i pogłaskał po blond kędziorach.

- Jin... jak on musi się teraz czuć.

- Nie żałuj go aniele. On żyje już tylko dla zemsty, a takich desperatów potrzebujemy, kogoś kto będzie w stanie poświęcić wszystko. On już zdecydował jaką ścieżką chce iść. Czas największej rozpaczy już za nim, teraz przyjdzie moment na kurację, zebranie sił i ruszenie do ataku.

- Zdecydował? Co zrobił?

- Dowiesz się w swoim czasie. Niedługo się spotkamy. Nic się nie bój, będę cały czas z tobą.

Jimin wstał i obszedł stół stając przed V. Owinął mu ramiona wokół szyi, a ten odwdzięczył się mocnym uściskiem, oplatającym biodra. Przystawił twarz do bluzy młodszego i złapał mocny oddech. Pachniał czekoladą. Mimowolnie zacisnął palce na materiale bluzy i zamruczał z przyjemności, gdy Jimin przystawił podbródek po czubka jego głowy i poruszał nim okrężnymi ruchami.

- Kocham cię Jimin – wyznał V, gdy wyrwał się z oparów słodkiego zapachu.

- Nie tak jak ja ciebie.

- Skąd możesz to wiedzieć?

- Moje uczucie przekroczyło już granice normalnego zakochania. To obsesja Tae, ja... jestem jej świadomy.

- Nie mógłbym być teraz szczęśliwszy.

- Mógłbyś, gdybyś tylko zechciał.

- Uwierz mi, że nigdy nie robiłem niczego przeciwko sobie. Kocham, żeby to sobie przypominać.

- A po zabijasz?

- Żeby żyć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro