Rozdział 34

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Matka musiała mieć potężnych przyjaciół skoro już dzień po przesłuchaniu z agentem Kim został wypisany z oddziału, a przed budynkiem szpitala zamiast policyjnego radiowozu, czekała na niego ona. Bez słowa wsiadł do samochodu, a ona bez słowa zawiozła go do ich wspólnego domu, który dzielili zanim Yoongi nie wytrzymał i wyniósł się do akademika, a potem, gdy miał już wystarczająco dużo pieniędzy z narkotyków, by płacić czynsz, do swojego nowego mieszkania. Było mu to na rękę. Nie myślał o konieczności sprzątania, gotowania, wszystko robiła za niego gosposia, tak jak za czasów dzieciństwa. Przestało być dla niego kłopotem to, że nie miał do kogo otworzyć gęby. Miał Holly, którą w czasie jego przygód, opiekowała się sąsiadka. Mógł opowiadać jej o wszystkich swoich pojebanych problemach bez obawy, że rozniesie to w świat. A te problemy opierały się na jednym żałosnym schemacie. Jak u pierdolonego filozofa - brak sensu życia. Podczas ostatniego tygodnia spędzonego w czterech ścianach zrozumiał jak bardzo spartolił i zaprzepaścił to co miał.

Jego najlepszy przyjaciel nie żył, chłopak wyjechał z ćpunem na miesiąc miodowy, matka traktowała jak intruza lub insekta w swoim domu, nie wspominając o zmarnowanych studiach, straconych zainteresowaniach, źródle utrzymania i nawet części ciała. Żałosne. I jeszcze ta tęsknota za nieokreślonym... czymś.

Wstał o 13 i od razu wziął dwie tabletki na ból głowy. Za oknem ciemne chmury toczyły się po niebie, chowając słońce. W pokoju panował półmrok, pewnie dlatego nie mógł dobudzić się tak długo. Zobaczywszy ruch, na łóżko natychmiast wskoczyła rozradowana Holly. Merdając krótkim ogonkiem, prosiła o pieszczoty. Przynajmniej ona była niczego nieświadomym, szczęśliwym domownikiem w rodzinie wiecznej wrogości i smutku. Kiedy żył ojciec ich relacje wyglądały dokładnie tak samo, więc to nie wina skostniałej matki, ani neurotycznego dzieciaka jakim był mały Yoongi. Może to on wpoił im taką naturę, każdemu przypisał własny scenariusz. Tego się już nie dowiedzą.

Przeszedł przez długi korytarz. Nie przejmował się, że lodowaty marmur zamraża mu bose stopy. Po drodze do kuchni minął otwartą framugę do salonu. Obok ogromnego okna i wyjścia na taras stał biały fortepian. Ćwiczył na nim jako dziecko, a teraz tylko go kusił. Matka nigdy nie słuchała jak ćwiczy, po prostu kazała to robić, a on nie miał wystarczająco dużo silnej woli żeby się sprzeciwić - nie jej rozkazom, ale pięknemu dźwiękowi wypływającemu z instrumentu. Raz nawet stworzył dla niej utwór. Skomponował melodię i napisał słowa. Jak na dziecinne, proste umiejętności nie wyszła źle. Słowa momentami do siebie nie pasowały, raz się rymowały raz nie, lecz melodia była piękna, a on pękał z dumy kiedy skończył swoje dzieło. Jak ogromny był jego zawód, kiedy wzięła kartkę do ręki i nie obdarzając jej nawet spojrzeniem wrzuciła niedbale do torebki, nie przerywając rozmawiać przez telefon. Nie chciała jej posłuchać - „poćwicz ją sam, może zagrasz na konkursie" - i tyle.

Teraz kartka leżała na honorowym miejscu w salonie i była swego rodzaju rozejmem. Podpisali ten pakt dla dwojakiej korzyści. Ta niepozorna kartka z dziecinnymi bazgrołami stała się gwarantem pokoju i zapieczętowaniem ich sojuszu w sprawie agenta Kima i jego sfory dzikich psów. Utrudnianie mu śledztwa i zacieranie śladów okazało się cementem łączącym tą chwiejną relację między nimi.

Z chwilowym ociąganiem minął salon i podążył w stronę kuchni. Na blacie znalazł przygotowane dla niego śniadanie i karteczkę od pani Lee, o umówionym spotkaniu u psychologa. Wyrzucił skrawek do kosza i zabrał się za jedzenie. Zostawił zdrową papkę z owoców i zjadł to, co w jego mniemaniu do jedzenia się nadawało. Cisza panująca w domu go wykańczała, gdyby nie okazjonalne szczekanie Holly pewnie usłyszałby szum przepływającej krwi w swoich żyłach. Wypił kubek mocnej kawy bez cukru i wrócił do pokoju. Miał zamiar resztę dnia przeleżeć w łóżku i poczytać książkę. Zbliżał się wieczór, kiedy z dołu usłyszał stukanie obcasów i męski głos. To musiał być jej nowy partner. Coś o nim wspominała, ale miał gdzieś jej życie osobiste. Ojciec zmarł kilka lat temu i miała prawo do umawiania się z kim chce. Choć dziwił się, jak ktokolwiek mógł pokochać taką zimną sukę jak ona. Może poleciał na kasę. Do tego matka nie była brzydka, czy to ważne jaki w takiej sytuacji miała charakter? Znał dorosłe życie zbyt dobrze, by w to wierzyć.

I w tym niespodziewanym momencie, oderwanym na moment od niego jako pępka świata, pojawił się Hoseok. Świetnie, jeszcze jego brakowało. Zawsze zjawiał się w jego głowie jak duch, w najbardziej nieodpowiednim momencie i przypominał o swojej złamanej obietnicy. Czasem nawet mu się śnił. Opowiadał jakieś farmazony i drażnił go ciągłą paplaniną. Tylko raz milczał. Siedzieli oboje przy pianinie. Pomimo tego, że nie wykonywał żadnego ruchu klawisze same się poruszały i grały tą melodię o której akurat pomyślał. Hoseok tylko słuchał i chyba kącik ust drgał mu do góry. Ale uśmiech wydawał się jakąś zakazaną praktyką w tej wizji.

- Yoongi, wyprowadź psa! - krzyk matki z dołu sprowadził go na ziemię.

Zanim wyszedł z Holly, zgarnął z łóżka telefon i założył kurtkę moro. Średnio radził sobie tylko jedną ręką. Momentami czuł tak ogromną frustrację. Jeszcze bardziej nienawidził w tym momencie siebie, tego domu, matki i cholernego pianina, na którym i tak nie potrafiłby już zagrać.

Siedząc w parku odpiął smycz i puścił pupila wolno. Holly nie była groźna, nie zrobiłaby nikomu krzywdy. Sama bała się większości psów, kotów i ludzi. Blada dłoń sama wyciągnęła z kieszeni telefon i wybrała numer.

- Jesteś zajęty?

- A co? - odpowiedział mu zaspany głos.

- Możemy się spotkać?

- My? Po co?

- Pogadać.

- Ostatnio nie byłeś chętny do rozmowy.

- Nie marudź Jung.

- Dobra, kiedy i gdzie?

- Teraz, jestem w parku w centrum.

- Do centrum dojadę w 15 minut. Poza tym trochę mi się przysnęło.

- Zaczekam.

- Może idź do jakiejś kawiarni, jest zimno.

- Jestem z psem, pospiesz się.

Czekał niecałe pół godziny. Zza szarawej mgły wyłoniła się postać Hoseoka. Sam trzymał na smyczy małego pieska, który niemiłosiernie ciągnął go we wszystkich kierunkach świata, tam, gdzie odnajdywał coraz to nowsze i ciekawsze znaleziska. Jung siłował się z małym pieskiem jak z gladiatorem, na co z gardła Sugi wyrwało się niechciane prychnięcie.

- Sorki, że tak długo, ale nie mogłem zagonić tego diabełka w ślepą uliczkę, żeby zapiąć mu smycz.

- Straszny z niego potwór, nie dziwię się... - Suga spojrzał na małą kulkę. Pies bardzo pasował do właściciela - nierozgarnięty i wszędzie było go pełno. Ledwo przydreptał do ławki zajmowanej przez szarowłosego i już chciał wskoczyć mu na kolana.

- Mickey, przestań! Masz brudne łapy.

Suga zaśmiał się kiedy piesek wypiął się na pana i zaczął ciągnąć za nogawkę jego ciemnych dresów.

- Widać, że ma do ciebie taki sam stosunek jak ja. Ma cię w dupie.

- Skoro tak bardzo masz mnie w dupie, to po co zadzwoniłeś?

- Bo wiedziałem, że jako jedyny przyjdziesz.

Hoseok usiadł na ławce, a Mickey natychmiastowo zajął należne mu miejsce na kolanach właściciela i chciał polizać go po twarzy.

- No nie! Mickey! Dobra, trudno, najwyżej potem będę go znowu ganiać - powiedział i puścił psa. Miejsce gdzie siedzieli było odgrodzonym placem, specjalnie przystosowanym dla zwierząt. Nie miał szans się stamtąd wydostać, chyba, że umiał robić podkopy.

- Jimin wrócił.

Suga spiął się w sobie.

- Co z nim?

- Jest w rozsypce, próbował do mnie dzwonić, ale nie mogłem odebrać. Nie teraz.

- Co zrobiłeś?

- To co dla niego najlepsze.

- A V?

- Nie ma go, zaginął.

- Mogłem się tego spodziewać.

- Sam nie popisałeś się jeśli chodzi o relację z Jiminem. Obaj go zniszczyliście. I nie mów, że to on zdradził, ty wyrządziłeś mu więcej krzywdy.

- Gdybym mógł.. przeprosiłbym go. Teraz już za późno - chrypka w głosie Sugi zdradzała zbliżające się przeziębienie.

- Wasza dwójka to już przeszłość. Nie warto do tego wracać. Jimin ma kogoś kto się nim zajmie, on jeszcze wyjdzie na prostą. A gdzie twój pies? - zmienił nagle temat. Uznał, że musiał wyjaśnić Yoongiemu temat Jimina. Przynajmniej tyle był mu winien, by ostatecznie zamknąć ich wspólną historię.

- Nie wiem, wróci. Zawsze wraca.

- Musiałeś dobrze go wyszkolić.

- Może po prostu mój pies w odróżnieniu od twojego jest inteligentny?

- Może i tak, za to z właścicielami jest zupełnie odwrotnie.

Suga nie odpowiedział na zaczepkę. Po tak długim czasie na zimnie zgrabiała mu dłoń i ledwo ruszał bladymi ustami.

- Wszystko ok? Mówiłem, że jest zimno.

- Jak zwykle miałeś racje Hoseok...

- Nawet jeśli to ironia, to powinienem to nagrać dla przyszłych pokoleń. Nie sądzę, żeby ktoś jeszcze usłyszał z twoich ust takie zdanie, nawet jeśli to... - nie dane było mu skończyć, kiedy lodowate wargi zamknęły mu usta, uciszając potok słów. W pierwszej sekundzie chciał uciekać. Przeraził go lodowy dotyk i jeszcze bardziej osoba, do której należał. To nie pierwszy raz kiedy pocałował go z zaskoczenia. Min Yoongi nie mógł go już bardziej zdziwić. Cała jego osoba była kłębkiem popierdolonych sprzeczności. Nie był pewien czy starszy sam wie czego chce. Może po prostu brak mu bliskości, a on nie chciał być manekinem zastępczym. Odsunął się, nie oddając pocałunku. Nie dlatego, że był zły, czy zniesmaczony tak jak za pierwszym razem.

- Yoongi.. nie musisz tego robić.

Blada twarz chłopaka wykrzywiła się w zdziwionej manierze.

- Nie potrzebujesz nikogo, żeby zaleczyć ranę po tym co się stało.

- Co?

- Wydaje ci się, że musisz mieć kogoś kto cię wyprowadzi z tego bagna, kogokolwiek. Ja tak nie umiem. Nie potrafię przyjąć roli „byle kogo", ja...

- Możesz przestać pierdolić Hoseok?

Hobi zamilkł i wstrzymał oddech. Zawzięte oczy utkwił w dłoni towarzysza.

- Sam mówiłeś, że kalecy nienawidzą kiedy się nad nimi litujesz, a to właśnie robisz. Sugerujesz, że musiałbyś się nade mną zlitować, żeby oddać w końcu ten jebany pocałunek.

- Nie, to nieprawda.

- Więc powiedz mi w twarz, że nie chcesz mnie znać, a odejdę i nigdy więcej się nie spotkamy.

Hoseok nie miał absolutnie nic do powiedzenia. Chciał mu odmówić i uciec. Ale ile można oszukiwać samego siebie? Od kiedy starszy pojawił się w jego drzwiach i siłą wdarł się do mieszkania, pocałował go i złożył kilka dziwnych obietnic, co jakiś czas powracały myśli, sprzeczne sygnały. Prowadził nierówną walkę na kilka frontów. Z jednego atakowały go uczucia, trafiały w serce jak ostrza tępej broni, z drugiej rozsądek nie dawał za wygraną i zawzięcie się bronił, do tego jeszcze wyrzuty sumienia wobec Jimina. Odradzał mu związek z Sugą, a sam upychał w sercu zauroczenie i rosnące zafascynowanie. Mógł udawać w nieskończoność, że gardzi szarowłosym, ale czy to przyniesie mu jakiekolwiek korzyści?

Poczuł jak na twarz opadają mu pojedyncze, zimne krople deszczu. W przeciwieństwie do wylewanych nie raz gorących łez, te krople ostudzały jego zapał. Czuł, jakby do wnętrza klatki piersiowej ktoś napakował mu ołowiu i nie było już wyjścia, jak pozbyć się tego ciężaru. Deszcz przybierał na sile. Kosmyki mokrych włosów przyklejały mu się do twarzy. Odwrócił się w stronę milczącego Sugi i to był błąd. Chłopak wpatrywał się w niego czekając na odpowiedź. Po jego bladej jak wapno cerze również płynęły strugi deszczu. Nawet nie zauważył momentu, w którym przestał czuć zimno.

- Chciałbyś spróbować... to znaczy dać mi szansę? - zapytał Suga. Jego cichy głos przekrzykiwał deszcz.

- Chciałbym, ale tylko pod warunkiem jeśli ty dasz ją sobie.

Szarowłosy pokiwał głową. W przeciągu jednej sekundy poczuł, że zyskał pierwszą, najważniejszą stabilizację. Minął już czas, kiedy chciało mu się ryczeć na widok pustki po miejscu ręki, minął czas, w którym chciał się zabić, zniknąć, rozpłynąć się we mgle. Teraz nadszedł czas na rozpoczęcie nowego życia. A nikt oprócz Hoseoka nie mógł dać ku temu twardszej podstawy. Wróci na studia, do pisania tekstów, nawiąże jakiekolwiek relacje z matką. Nie bał się już niczego.

Nie teraz, gdy Hoseok jako pierwszy pochylił się i przyłożył wargi do jego własnych. Smakował jak gorzka kawa, widocznie jej aromat pozostał jeszcze z popołudniowej przerwy. Zadrżał czując delikatny język pieszczący jego podniebienie i torujący sobie drogę do wnętrza ust. Ich ruchy stały się zharmonizowane. Przechylił głowę w bok, w ten sposób mając lepszy dostęp do pełnych, różowych warg. Żaden z nich nie przysunął się, ani nie dotknął drugiego. Zachowali dystans, być może w ten sposób lepiej odczuwali rosnące rozgorączkowanie. Na długich rzęsach Hobiego zatrzymywały się krople deszczu. Pasja zawarta w tej długiej chwili rozniecała emocjonalne uniesienie jak niesione przez wiatr iskry. Jedna, niewielka iskierka, która w sprzyjających warunkach powoduje pożar.

Znikąd zjawiła się umorusana w błocie Holly i obwieściła swoje przybycie szczeknięciem. Yoongi pierwszy przerwał pocałunek. Oparł ich czoła o siebie i z błogą pustką w głowie złapał kilka mocnych oddechów. Przygryzł wargę, żeby nie pozwolić chichotowi uciec poza zdradzieckie usta. Może w głowie miał pustkę, za to w brzuchu fruwały miliardy osławionych motyli. Kolorowymi skrzydełkami dotykały wnętrza jego duszy. Hobi uchylił mokre powieki zezwalając im na widok mieszających się z zacinającą ulewą konturów filigranowej twarzy.

- Chcesz iść do mnie? - zapytał.

- Masz alkohol?

- Wszystko wypiłeś - zaśmiał się Hoseok.

- Trudno. Znajdę inną odskocznię.

Pół godziny ganiali za zawziętym Mickym. Mały diabełek zachowywał się jakby wygrał życie i nie znał lepszej rozrywki niż uciekanie przed Hobim i Sugą. Ich genialny plan otoczenia go przy barierce oczywiście nie wypalił. Udało się dopiero kiedy Hoseok wygrzebał z kieszeni parę psich, starych chrupek. Brudni w błocie i przemoczeni do suchej nitki szli z psami chodnikiem w centrum miasta. Pani w beżowym szalu patrzyła na nich ze zdziwieniem wypisanym na twarzy zza witryny jednej z kawiarenek. Ulice świeciły pustkami. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wychodził na spacer w taką pogodę.

Zaraz po dotarciu do mieszkania Suga dostał ręcznik i ubrania na zmianę. Pamiętał koszulkę z nocy, kiedy przyszedł tu pobity przez ulicznych meneli. Spał w niej dwie doby, a i tak nie straciła zapachu perfum Hobiego. Podobno ćwiczył w niej taniec. Z trudem przyznał się do chęci obejrzenia któregoś z występów młodszego. Ale kiedy jak nie teraz, w końcu przyszedł czas na przyznawanie się. Brunet przebrał się w dresy i koszulkę z krótkim rękawkiem. W mieszkaniu nadal unosił się zapach ziaren niezmielonej kawy i perfum.

Gorzej było zająć się psami. Żaden z nich nie przepadał za kąpielą. Wyrywając się zrobiły błotnisty chlew z łazienki Hoseoka. Starszy radził sobie ze swoim pupilem jeszcze gorzej niż właściciel mieszkania. Holly nie miała najmniejszego problemu z wyrwaniem się z pojedynczego uścisku pana. Wyskoczyła z wanny jak zając i trzepnęła brązowym futerkiem jak wiatraczkiem ochlapując ich wodą. Hoseok zaśmiał się i opadł na mokre płytki. Zrezygnował z dokładnego czyszczenia Mickyego, ważne że nie zostawiał już błotnistych śladów łapek na panelach i dywanie.

- Nie śmiej się, mam trudniej niż ty.

- Twój pies jest tak inteligentny - droczył się Hobi z uśmiechem na ustach. Przypominał szarowłosemu słońce jaśniejące na niebie w wakacyjny dzień - Holly Einstein - przedrzeźniał go dalej.

- Doigrałeś się - starszy podniósł się i nabrał w kubeczek po szczoteczce do zębów brudną wodę, ochlapując nią twarz Hoseoka.

- Fuj! - pedantyczna natura dała o sobie znać i brunet podniósł się czym prędzej, żeby opłukać twarz.

- Masz za swoje koniu.

- Oddałbym ci, ale się brzydzę.

- Dobrze, dobrze czyściochu.

Suszenie psów i sprzątanie zrobionego przez nich bałaganu było kolejnym etapem ich wspólnego wieczoru. Po całym procederze byli tak zmęczeni, że padli na kanapę w salonie i odetchnęli z ulgą czując ukojenie w bolących kręgosłupach.

- Napijesz się kawy?

- Nie zadawaj głupich pytań, tylko zrób - Suga rozwalił się na kanapie, kiedy Hoseok zrobił miejsce idąc do kuchni. Nie wiedział dlaczego, ale w tym mieszkaniu od początku czuł się tak bardzo na swoim miejscu, swojsko i bezpiecznie. To dlatego nie chciał z niego wyjść w noc kiedy zamordowano Namjoona, dlatego spędził tu tyle dni po pobiciu i wreszcie dlatego wrócił tu po zdradzie Jimina. W mieszkaniu podobało mu się wszystko od atmosfery, przez zapach, aż do właściciela. Młodszy postawił na niskim stoliku dwa kubki z parującą kawą, nieposłodzoną, bez mleka, taką jak obaj lubili najbardziej. Suga zrobił mu miejsce i podkulając nogi usiadł w rogu kanapy. Na drugim krańcu przysiadł brunet. Przez kilka minut popijali tylko kawę i nie zakłócali przyjemnej ciszy niepotrzebną gadaniną.

- Kto ma się teraz zająć Jiminem? - głos Sugi wyłonił się pośród błogiej ciszy.

- Jego brat, Ryun.

- Widziałeś go? Gdzie był tyle czasu?

- Podobno zwinęli go na jakimś odludziu, daleko od Seulu. Nie wyglądał dobrze, schudł, zmizerniał. Z psychiką też jest nie lepiej.

- Uważasz, że powinienem go odwiedzić?

- Lepiej nie, nie teraz. Poza tym, jutro wyjeżdża z Ryunem i matką do Londynu.

- Wyjeżdża? - Suga poruszył się niespokojnie - na długo?

- Nie wiem. Na pewno na parę miesięcy. Uważam, że to najlepsza opcja, on musi zapomnieć.

- A ty nie chcesz zapomnieć?

- Ja? Niby o czym?

- Widziałeś wszystkie trupy nad zatoką... nie nawiedzają cię?

- Nie zabiłem ich. Nie czuję się winny ich śmierci, sami zgotowali sobie taki los. Z resztą wtedy myślałem tylko o tobie i Jiminie.

- Gdyby nie ty, nie pomogliby mi. Pewnie już bym nie żył.

- Ale żyjesz.

- Bo tam byłeś. I potem w szpitalu... Dziękuję ci, że tyle razy mi pomogłeś.

Hoseok odwrócił głowę w jego kierunku. Uśmiechnął się i przysunął w stronę drugiego krańca kanapy. Usiadł po turecku naprzeciwko starszego. On powtórzył ten ruch.

- Co ty na to, żeby wszystko między nami wyzerować? Wszystko co było złe, niezręczne, wszystkie kłótnie, potyczki i wytykanie sobie błędów? - zaproponował dojrzałą decyzję.

Suga zgodził się bez słów.

- Mogę cię przytulić? - zapytał ponownie młodszy.

I znów to nieme potwierdzenie.

Yoongi nie myślał, że może czuć się gdzieś bezpieczniej niż w mieszkaniu Haseoka, w jego łóżku, w jego koszulce. Pomylił się. Ciepłe ramiona były niczym raj na ziemi. Wtulił się mocniej w umięśniony tors, twarz przycisnął do szyi i zaciągnął się jego zapachem. Hobi najwyraźniej to poczuł, bo zachichotał, a może to przez łaskotki. Jak lunatyk błądził palcami po wystających obojczykach, szyi, jabłku Adama, w końcu ostrej linii szczęki. Karmelowa skóra nabierała jeszcze przyjemniejszej barwy w mdłym świetle lampki. Brunet usadowił się wygodniej między poduszkami i przycisnął do siebie mocniej mniejsze ciało.

- Nie chcę wracać do tego co było.

- Nie pozwolę na to.

Yoongi uniósł się i wpił w jego usta głodny ich dotyku. Długi pocałunek przerwał tylko na moment.

- Kocham cię Hobi.

...

Po raz kolejny żegnam się z tym opowiadaniem, tym razem już na dobre :) Uznałam, że najwyższa pora, choć będzie mi ciężko. Ze wszsytkich, które kiedykolwiek napisałam, to jest moim ulubionym :) Przed nami jeszcze dwa lub trzy rozdziały (prawdopodobnie dwa) do zakończenia. Dzisiaj cały poświęcony dla Yoonseoka. Kocham tą parę i wielbię ją nad życie <3 <3 Dziękuję wszystkim, kórzy czytali to opowiadanie i mają zamiar doczytać do zbliżającego końca, bo to jak docenianie mojego własnego dziecka :) w szczególności ogromne DZIĘKUJĘ dla Moochi_kulka ❤️❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro