Rozdział 27

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Hoseok wkroczył niepewnym krokiem do śmierdzącej sterylną czystością sali. Nie bardzo wiedział co zrobić z rękami, najchętniej złożyłby je do modlitwy i prosił o to, by Yoongi nadal spał. Po rozmowie z lekarzem powziął decyzję o zaprzestaniu ucieczki. Sprawa się komplikowała i chyba nikt oprócz niego nie mógł już chłopakowi pomóc. Być może jeszcze Jimin dałby radę przemówić mu do rozumu, ale jego już nie było. Zaginął, tak samo jak ulotne nadzieje na powrót starego trybu beztroskiego życia.

Pokój był mniejszy i ciemniejszy niż poprzedni. Ściany świeciły zimną pustką, gdzieniegdzie tylko nakrapianą dziurami po zdartym tynku. Zieleń ścian nie miała tego lubianego przez Hobiego błysku i radości. Miętowy odcień jeszcze bardziej przeszywał dreszczem zimna niż naznaczone czarnymi odrostami włosy Sugi.

Nie miał odwagi podejść blisko. Bał się jego reakcji. Jeżeli śpi to nic złego się stanie, jeśli jest świadomy, że prędzej czy później przyjdzie ktoś bezcelowo pocieszający będzie wściekły, a kiedy dodatkowo zobaczy znienawidzoną osobę, może stać się agresywny wobec niego i siebie.

Przywarł plecami do ściany obok umywalki umieszczonej po przeciwnej stronie łóżka. Za oknem, po oddalonych o kilkanaście metrów od szpitala torach, toczył się ciężko pociąg osobowy. Zatrzymany akurat obok semafora, nie uspokajał go miarowym stukotem kół.

Suga spał.

Lekarz prowadzący Mina opowiedział o próbie samobójczej. Chłopak przez kilkanaście dni zbierał podawane mu tabletki antydepresyjne i przeciwbólowe do specjalnie przygotowanej skrytki za łóżkiem. Nikt nie zauważył tego uchybienia. Yoongi, jako stały bywalec oddziału, dość dobrze doleczony, nie zwracał uwagi zbyt wielu członków szpitalnego personelu. Nie mieli czasu, żeby pilnować pór przyjmowania przez niego każdej tabletki. Szpital pękał w szwach od pacjentów jego pokroju.

W każdym razie, kiedy zebrał ich wystarczająco dużo, nie wahał się długo.

Najgorsze w tym wszystkim było to, że Hoseok wcale nie zdziwił się takim zwrotem akcji. Może to parszywe i okropne z jego strony, ale przyłapał się na myśli, że sam postąpił by podobnie na jego miejscu. Bo niby czemu nie? Jaki sens ma teraz życie Mina? Jaki cel może mieć ktoś tak zniszczony i obdarty z godności jak Min Yoongi?

Skrzywił się z obrzydzeniem. Kiedy stał się takim chujem? Miał się za lepszego niż ludzie wciągnięci do parszywego, przepełnionego nienawiścią, narkotykowym głodem i degeneracją ulicy świata. W tej chwili czuł się jego częścią bardziej niż kiedykolwiek.

Odratowali go w porę. Udało się. Szybkie płukanie żołądka i po sprawie.

Yoongi miał pewne prawo się na nich wściekać, zniszczyli mu plan.

Miał odwagę podejść bliżej.

Jeden krok, dwa kroki. Serce waliło mu jak szalone. Czuł je w krtani, słyszał we wnętrzu własnej głowy. Serce w głowie. Ilu problemów i złych decyzji z przeszłości mógłby sobie oszczędzić, gdyby tak a nie inaczej wyglądała jego anatomia.

Dotknął krawędzi łóżka. Pościel miała szorstką strukturę, wykrochmaloną i przesadnie sterylną. Suga jakoś nie wpasowywał się w to miejsce. Mimo fizycznej czystości, w środku wypełniała go zgnita dusza. Zniszczona, brudna, przesiąknięta bólem i strachem.

Hoseok nie czuł się na siłach by pomagać mu ją czyścić, łatać, budować od nowa. Sam był w rozsypce. A może mogli pomóc sobie nawzajem.

- Chciałbym ci pomóc, naprawdę bym chciał. Ale nie wiem jak. Strasznie mi to utrudniasz – wyszeptał.

Ciało przykryte białą poszwą było małe, przypominał dziecko. Za oknem padał śnieg, a on trząsł się lekko z zimna. Będzie musiał poprosić pielęgniarkę o dodatkowe przykrycie.

Pierwszy raz od tamtej nocy stał tak blisko, w przestrachu o każdą sekundę i możliwą pobudkę swojego największego lęku.

- Spróbuj zrobić to jeszcze raz, a osobiście cię ukatrupię.

...

Przeszli przez duży nasyp niedaleko torów. Wysiedli na niedalekiej stacji i resztę drogi do centrum miasteczka postanowili przejść pieszo i to okrężną drogą. Jimin narzekał co kilka minut na ubabrane w błocie trampki, a Tae na wszystko inne. Od trzech dni nie wziął nawet jednej tabletki, nie zapalił skręta, ani nawet papierosa. Rozsadzały go wybuchy nerwowych zaczepek i tików. W szczególności złościło go spotkanie, na które zmierzali.

Przed nimi jawił się obraz panoramy miasta widocznego z płaskiego na czubku wzgórza. W dół prowadziła kamienna ścieżka, kręcąca serpentyny między starymi drzewami i przebiegająca pod mostami.

Jimin dreptał kilka kroków w tyle. Niósł mniejszy bagaż, a i tak niemiłosiernie się wlókł. Krótkie nogi nie nadążały za gibkim i wysokim Taehyungiem.

- Możesz się pospieszyć? Zaraz zacznie się ściemniać, a chciałem zdążyć zanim zamkną większość aptek – poganiał go Tae.

- Nie mogę.

- Rusz się Jimin!

Blondyn próbował nadążyć, ale starszy widząc, że ten się stara, wykorzystał to zaangażowanie przyspieszając jeszcze bardziej. Po paru minutach kiedy rozgrzane mięśnie nie mogły już wytrzymać narzuconego tempa, zatrzymał się i oparł dłonie na udach.

- Możemy zwolnić?

- Nie – skwitował starszy, nawet się nie zatrzymując.

- Tae, nie mam siły – dyszał ciężko.

- Nie marudź, już niedaleko.

- Kiedy ja nie mogę oddychać.

Tae zwalniał krok systematycznie. Najpierw ledwo zauważalnie, by po chwili stanąć w miejscu. Zwrócił spojrzenie w kierunku zmęczonego chłopaka.

- Chcesz zobaczyć brata? – głos delikatnie mu drżał. Źrenice zaszły białą mgłą.

- Chcę – odparł bez strachu. Doświadczenie nauczyło go, że lepiej nie okazywać mu swojego lęku, zwłaszcza kiedy jest na odwyku. Tae po prostu lubił kiedy ktoś się go bał.

Brunet cofnął się o kilka kroków. Przestawiał nogi jak lunatyk podczas snu, powoli i ociężale. Zatrzymał się obok Jimina.

- To rusz dupę.

Nie miał zamiaru więcej czekać. Zgodził się na spotkanie pod wpływem chwili i leków. Teraz wizja rozmowy z bratem Jimina wcale mu się nie uśmiechała i zapewne wszystko by odwołał, gdyby nie desperacka potrzeba odwiedzenia porządnej apteki z prawdziwego zdarzenia, nie wsiowych klitek, podszywających się pod apteki.

Blondyn nie spojrzał mu już w twarz, minął go i ruszył przed siebie raźniejszym krokiem.

...

Siedział w małej knajpie rodem z amerykańskich seriali o gangsterach i popijał jaśminową herbatę. Podpierał na łokciach brudny stolik i rozglądał się co jakiś czas, jakby czegoś szukał. Kelnerka dwa razy pytała, czy nie chce czegoś domówić lecz on stanowczo, acz grzecznie odmawiał. Kiedy kelnerka podeszła do stolika trzeci raz, nie stracił na finezji i z szarmanckim uśmiechem zaprzeczył jakoby czekał na kobietę, robiąc naiwnej kelnerce nadzieję, na dyskretne podrzucenie do zamówienia numeru telefonu. Żałowała że nie położyła karteczki na spodeczku pod filiżanką.

Miał na pewno ponad 25 lat, białą jak śnieg karnację i pełne usta, jakby wyrzeźbione w białym marmurze, przyprószone różowym pyłem. Czarne, wygolone po bokach włosy i naturalnie podkręcona na czole grzywka, łączyła w nim cechy złego chłopca i filigranowo pięknego paniczyka. Urody mogła pozazdrościć mu niejedna kobieta.

Siedział tak już od dłuższego czasu, ale nie odczuwał znudzenia. Na pełny pobudzeniu utrzymywały go trzy mocne kawy z poranka i chwila której wyczekiwał z nerwowym rozdygotaniem. Oprócz niego w salce gawędziło jeszcze trzech mężczyzn i dwie nastolatki. Chichotały na całe gardło.

Zdążył jeszcze przestawić chusteczki i napić się łyka herbaty, gdy drzwi do knajpy uchyliły się nieznacznie, jakby nowy gość wstydził się wizyty w miejscu publicznym, albo ciągle się wahał.

Mężczyzna odchrząknął i zwrócił oczy na nowo przybyłego gościa.

To on. Bez wątpliwości.

Chudszy, wymizerniały, nie tak zadbany jak zawsze. Przydługie włosy zakrywały mu czoło, łącząc się w blond – czarną burzę. Mimo tego nadal byli do siebie podobni.

Był sam.

Dopiero kiedy wstał z miejsca i ujawnił się, Jimin go zauważył. Przestrach i szok złączyły się na jego twarzy, tworząc obraz przerażonego dziecka. Nie do końca takiej reakcji się spodziewał. Raczej, że brat rzuci się na niego z płaczem, prośbą o pomoc, lub chociaż okaże mu jakiekolwiek braterskie uczucie. Zamiast tego, po początkowym strachu ujrzał obojętność.

Jimin usiadł naprzeciwko. Ciągle uciekał spojrzeniem. Może wstydzili się swojego wyglądu, zachowania, decyzji których podjęcie doprowadziło go aż do tego momentu.

- Jesteś sam.

- Tak.

- Dlaczego?

- Myślałem, że to ze mną chcesz się widzieć.

- Tak.. jest tylko jeden problem.

Jimin słuchał wpatrzony we własne dłonie wysunięte na stolik.

- Ty nie jesteś Jiminem którego chciałem zobaczyć.

- Przykro mi, że cię zawiodłem.

- Zawiodłeś matkę.

- Próbuję ją tylko chronić.

- Przed czym Jimin? – mężczyzna lekko się ożywił, ale nadal starał się zachować opanowanie – Wiesz jak ona się teraz czuje?

- Nie chcę tego słuchać.

- Nie interesuje cię własna matka?

- Kiedy nie wiem jest lepiej.

- Nie wychowała nas na egoistów i dupków... co z tobą bracie?

- Zmieniłem się.

Brunet wciągnął mocno powietrze do płuc. Widać, że bardzo starał się walczyć z wybuchem złości.

- Ma depresję. Cięgle leży w łóżku, nie odzywa się, przestała chodzić do pracy. Sąsiadki próbowały ją pocieszać i się nią zajmować dopóki okazywała jakąkolwiek wdzięczność. Teraz nawet tego nie robi, a one powoli mają jej dość. Wyglądacie podobnie, tak samo zniszczeni tym co się stało.

Oczy Jimina zaszkliły się od kryształowych łez. Szybko mrugał, żeby uniemożliwić im wypłynięcie na chude policzki.

- Przestań.

- Kiedy na ciebie patrzę widzę tego samego bezbronnego, przestraszonego Jimina jakim zawsze byłeś. Nie wiem dokładnie co się wydarzyło, ale wiedz, że wszystko można jeszcze odkręcić...

- Teraz już za późno.

- Ktoś cię zastrasza? – wyszeptał – Ten chłopak? Powiedz mi Chim, teraz możesz.

- Nikt mnie zastrasza hyung. On bardzo mnie kocha.

Ironiczny, cichy śmiech rozniósł się wokół ich stolika.

- Nie wyglądasz na kochanego.

- To przez zmęczenie. Posłuchaj... - zaatakował w końcu Jimin – Wcale nie musiałem się z tobą spotykać, ale zrobiłem to, żebyś przekazał matce i Hobiemu, że wszystko ze mną w porządku, że ja już nie wrócę, ale ciągle o nich myślę. Proszę cię, żebyś to dla mnie zrobił.

Jeszcze kilka lat wcześniej starszy Park nie potrafił odmówić swojemu młodszemu braciszkowi niczego. Szczenięcymi ślepkami wygrywał u niego każdą zachciankę. Siedzący przed nim chłopka nie był jego bratem. Czuł się zdegustowany. Miał już w głowie wymyślne wizje wypranego mózgu, narkotykowej meliny, tortur. Nie wiadomo co mu zrobili.

- On tu przyjdzie?

- Nie. Ja też muszę już iść..

- Chim – brat powstrzymał go ciągnąc w dół za nadgarstek – Nigdzie nie pójdziesz. Ani on, ani ty. Poczekamy tu na niego.

- On nie przyjdzie! – Jimin próbował się wyrwać. Miał jednak tyle siły co niedożywione dziecko - Do niczego mnie nie zmusisz...

- Ja nie... ale oni tak – z kąta sali wstali trzej mężczyźni i podeszli do stolika.

- Witam, agent Kyung – jeden z nich pokazał policyjną legitymację – Bardzo mi miło, że możemy rozpocząć współpracę.

Jimin nie mógł wyglądać na bardziej przerażonego.

- Będziesz współpracował synu, czy czekamy na pana Kima? – cała trójka przysiadła się do ich stolika.

Brat Jimina odgonił od siebie pełne bólu spojrzenie młodszego. Nikt już nie skrzywdzi jego Chima. Kiedyś mu za to podziękuje.

...

Tae dobrze znał to miasteczko. Czasem pomieszkiwali tu z bratem, kiedy matka wyganiała ich na dłużej z domu. Swoje mieszkanie miał tu stryj Jungkooka u którego chętnie pomieszkiwali, gdy było naprawdę źle.

Zapewne zamroczony chęcią zdobycia lekarstw umysł Tae martwiłby się o posłanego samotnie Jimina.

Może i tak by się stało, gdyby nie natychmiastowe zażycie połowy pudełka mocnych tabletek antydepresyjnych. Nawet nie pamiętał gdzie i kiedy zasnął. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro