Rozdział 29

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Salon pokrywała zasłona ciemności. Nie pamiętał, by kiedykolwiek w jego domu panował taki nastrój. Wnętrze było zaniedbane, jakby matka nie sprzątała od dłuższego czasu. Brudne naczynia, pudełka po jedzeniu na wynos, ubrania na podłodze. W powietrzu unosił się zaduch i pyłki kurzu.

Nie bardzo wiedział co ma powiedzieć. Wszystkie słowa uciekały z jego ust niewypowiedziane, najwyżej wyszeptane, prawie że niesłyszalnie. Głowa ciążyła mu od ciągłego bólu. Przepłakał całą drogę powrotną, więc migrena była nieunikniona. Dostał wezwanie na policję w charakterze świadka. Brat zapewniał go, że nic mu nie grozi ze strony funkcjonariuszy, ale wolał nie ufać jego słowom. Spotkanie miało być dla nich przypomnieniem o sobie nawzajem, zapewnieniem o bezpieczeństwie i braterskiej miłości. Ryun zniszczył wszystko jedną, nieprzemyślaną decyzją.

Żadne z nich się nie odzywało. Po prostu siedzieli, każdy w swoim własnym kącie pokoju, na przeciwległych biegunach i wsłuchiwali się w odwiecznie denerwujący Jimina odgłos wskazówek kuchennego zegarka.

- Więc.. – odezwał się jako pierwszy Ryun – W końcu jesteśmy razem.

Jako jedyny z towarzystwa wyglądał dobrze i zdrowo. Zarówno Jimin jak i matka stracili sporo na wadze. Zapadnięte oczy, teraz dodatkowo spuchnięte i zaczerwienione od płaczu i zniszczona, wysuszona cera. Matka pocierała wierzch dłoni palcami i powstrzymywała stojące na powiekach łzy.

- Ostatnio.. nie było między nami dobrze. Mieliśmy sporo kłopotów – Ryun odchrząknął, jakby wygłaszał przemowę, do której przygotowywał się całe życie. Myślał, że taki ton doda mu autorytetu. Od zawsze uważał się za głowę tej rodziny i żył w świadomości, że to jemu przypadło zapełnić puste miejsce po ojcu. Wprawne ucho usłyszało jednak drżenie głosu i chrypkę, nie przystającą perfekcyjnemu oratorowi.

- Ale cokolwiek by się w przeszłości nie działo, zawsze dawaliśmy radę i teraz też damy. Nawet kiedy zmarł tata... na początek.. Jimin, chodź do mnie - brat spojrzał na niego ponaglającym wzrokiem.

Jimin wstał automatycznie.

- Przeproś mamę za to co zrobiłeś – rozkazał.

Cała ta scena wydawała się komiczna i to chyba nie tylko jemu. Nawet matka nie mogła brać tego na poważnie.

- I co to da? – wychrypiał.

- Wiele, jeżeli przeprosiny będą szczere. Prawda mamo? - odwrócił się z prośbą o pomoc.

Kobieta nadal milczała z miną nie wyrażającą żadnych emocji.

I Jimin wiedział już wtedy, że ją zniszczył. Cokolwiek by teraz nie powiedział i nie zrobił i choćby nie wiadomo jak szczere się to nie wydawało, ona już nie uwierzy.

Blondynka wstała z fotela. Podeszła do swoich synów. Nie wiedział czego się spodziewać. Wielkiego krzyku, płaczu, uderzenia. Wszystko było równie możliwe.

A ona, przytuliła ich. Obu naraz. Złapała ich w zmizerniałe ramiona i oparła na nich sylwetkę. Zacisnęła przedramiona, a Jimin.. nigdy w życiu nie czuł się aż tak mocno kochany. Nawet przez Tae. Matka była bezsilna i doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Jej synowie nie byli dziećmi, nie mogła ich do niczego zmusić, usidlić, zamknąć w klatce, do której klucz ma tylko ona. Jedyne co mogła im dać to miłość i wsparcie, które w jej wypadku miały nieskończone pokłady w umęczonym sercu.

Znów poczuł piekące łzy. Wtulił się mocniej i przyciągnął brata jak najbliżej. Nie potrafił mu mieć teraz niczego za złe, nawet jeśli tak jak on, popełnił wiele błędów.

Nie było potrzeby żeby cokolwiek mówić. Ona już mu wszystko wybaczyła.

...

Zbliżał się wieczór, gdy Hobi przypomniał sobie o wizycie w szpitalu. Stawały się rutyną, ale zagoniony do obowiązków domowych, pracy, studiów, niezapłaconych rachunków za prąd, wizyty u weterynarza z Mickym, po prostu zapomniał. Musiał odbębnić swój rytuał, nawet jeśli nie przynosił nikomu żadnej korzyści. Przywitał się z małą dziewczynką z dziecięcego oddziału, której przemycał czasem słodycze i szybko przebył drogę do pokoju Yoongiego.

Zamiast zwiniętego w embrion, okrytego szczelnie dwoma przykryciami Sugi, zastał puste, zimne łóżko. Pierwsza myśl – znów próba samobójcza. Przecież tak dobrze go pilnowali, to niemożliwe...

Pobiegł na recepcję, do nieobecnej wcześniej dyżurnej.

- Pani Wun.. Gdzie jest Yoongi?

- O Hoseok. Nie denerwuj się – uspokoiła go od razu widząc przerażone spojrzenie i panikę w jego ruchach – Rozmawia z dwoma policjantami. Przyszli jakieś 15 minut temu.

Panika nie zniknęła z twarzy Hobiego. Wręcz przeciwnie. Poczuł jak podnosi mu się ciśnienie, jak skacze poziom frustracji i strachu.

- Policja.. przecież on nie może być teraz przesłuchiwany! Jest zbyt słaby, dopiero co przeszedł załamanie, chciał się zabić do cholery!

- Nie krzycz Hosoek – przestrzegła go i nachyliła się nad biurkiem – tu są chorzy.

- Niech mi pani powie kto to dokładnie był – brunet złapał mocno powietrze, głos mu się załamał przy błagalnym tonie.

- Nie znam ich kochanie. Pokazali szybko odznaki i nakaz, co miałam zrobić? – widać, że nawet ona zaczęła się bać i czuć winna, jakby zrobiła coś strasznego wpuszczając ich. Hoseok zdał sobie sprawę ze swojej głupoty i ukłonił się z szacunkiem.

- Przepraszam pani Wun... nadal z nim rozmawiają?

- Tak. Nie chciałam przeszkadzać. Możesz iść i poczekać pod salą 56.

- Dziękuję.

Usiadł na krześle przy wyznaczonych przez dyżurną drzwiach. Przez chwilę próbował nasłuchiwać, jednak ze środka nie wydobywał się żaden szmer. Jakby nikogo tam nie było. Przez moment zamarł, gdy za ścianą skrzypnęło głośno krzesło. I znowu cisza. Stukał nerwową podeszwą adidasa o nogę ławki. Yoongi jest na lekach, może majaczyć, mówić brednie lub co gorsza prawdę na temat tamtej nocy. Co im przyszło do głowy, żeby przesłuchiwać go właśnie teraz?

Co jeśli detektyw Kim jest tam razem z nim?

Rozczochrał włosy i oparł się na kolanach. Łokcie boleśnie wbijały mu się w mięśnie, ale dociskał je mocnej i mocniej. Wszystko mogło się teraz wydać. Liczył się los każdego z nich. Kiedy zaczął się tak mocno z nimi utożsamiać? Zakłuło go w sercu.

Gwałtownie wstał z miejsca, gdy drzwi otworzyły się, a ze środka wyszedł mężczyzna średniego wzrostu, z pełnym zarostem, trzymający błękitną teczkę, z historią choroby Yoongiego. Nawet nie zwrócił na niego uwagi.

- Zjawimy się wkrótce. Mam nadzieję, że niedługo poczuje się pan lepiej. Zawołam pielęgniarkę, zaraz do pana przyjdzie – drugi mężczyzna mówił coś w głąb pokoju. Z pewnością żaden z nich nie był tym, którego obawiał się najbardziej. Suga nie wyszedł ze środka. Może nawet w ogóle go tam nie było.

Policjant minął go bez słowa, a Hobi spuścił głowę i udawał zapatrzonego w telefon.

Gdy tylko mężczyzna zniknął za zakrętem korytarza, Hosoek bez namysłu wszedł do pomieszczenia. Było małe, ale jasne. Na środku przeciwległej do drzwi ściany widniało małe okno z widokiem na miasto. Siedział przy nim Suga.

Pierwsze co to rzucało się w oczy puste miejsce, gdzie jeszcze nie dawno znajdowała się jedna z kończyn chłopaka. Ubrany w paskowaną piżamę, wiszącą na jego chudym ciele. Przygarbiony i pozbawiony wszystkich cech jakimi charakteryzował się przed akcją nad rzeką. Pewność siebie i ta szczenięca duma rozpieszczonego paniczyka uleciała z niego jak powietrze z podziurawionego balonu. Pierwszy raz od tamtej nocy widział go siedzącego, w pełni świadomego, tak blisko. Zawahał się, strach pchał go w tył, tak samo jak serce. Rozum jednak krzyczał, by zapytał o rozmowę. Od tego w końcu zależało jego być lub nie być jako człowieka wolnego.

Stał niedaleko drzwi jak niemrawe, przestraszone dziecko w gabinecie u dyrektora na dywaniku. Lekko wzdrygnął się, gdy Yoongi odwrócił się w jego kierunku.

Przez twarz przebiegł mu cień zaskoczenia. Zawisła nad nimi cisza. Yoongi opuścił zamglone źrenice.

- Cześć - przerwał ciszę Hoseok.

Nie otrzymał odpowiedzi, ale i niespecjalnie na to czekał.

- Rozmawiałeś z policjantami?

Znowu nic.

- Wiem, że rozmawiałeś.. to znaczy, wiem, że tu byli. Chciałem wejść od razu, ale pomyślałem, że lepiej będzie poczekać, bo..

- Co tu robisz?

Jego głos brzmiał obco. Jakby należał do innego człowieka, a tylko przechodził przez te same usta.

- Często przychodzę.

- Po co?

- Tak sobie.. zobaczyć jak się czujesz.

- I co?

- Mm?

- Jak się czuję?

- Nie dowiem się dopóki mi nie powiesz.

- Chciałbym żebyś stąd wyszedł i nigdy nie wracał – powtórzył każde słowo z mieszkania Hoseoka, gdy pocałował go pierwszy i ostatni raz.

- Chodzi mi o policjantów.. – zaryzykował po chwili milczenia.

- Wynocha! – uniósł się.

Nie pierwszy raz od dłuższego czasu Hobi nie wiedział co zrobić.

- Nie mogę spełnić twojego rozkazu.

Suga spojrzał na niego jak na idiotę i przez ułamek sekundy poczuł się jak dawniej. To spojrzenie było czymś co znał.

- Zamkną cię jeśli się wygadasz. To gorsze niż śmierć. Tak bardzo nie chciałeś iść do więzienia, błagałeś mnie.

- Już nigdy więcej nie będę cię o nic błagać.

- Nie o to chodzi.

- Nie chcę twoich rad! Nie potrzebuję cię tu! Ciebie i twojej litości! Jeśli pójdę do więzienia to będzie tylko moja sprawa, a tobie nic do tego. Czeka na mnie od zawsze...

Wydawało mu się że w oczach starszego zalśniły łzy. Ból rozrywał mu serce widząc go w takim stanie. Pomimo dawnej niechęci nie miał odwagi odejść, niezainteresowany, zostawiając go na pastwę losu i własnego zniekształconego obrazu świata i siebie.

- O co cię pytali?

- Jesteś głuchy Hoseok? – chrypa zdradzała jego zapłakany głos i już wiedział co się dzieje we wnętrzu chłopaka, nawet jeśli odwrócił twarz, która w jego wypadku była wymalowanym obrazem duszy i uczuć.

- Co pan tu robi? Proszę wyjść – nieznana mu pielęgniarka weszła przez uchylone drzwi. Nie spieszyli się z przysłaniem jej tu. Już trzy razy mógł popełnić samobójstwo – Bo wezwę ochronę.

- Już idę – uspokoił jej konfidenckie zapędy – Do zobaczenia Yoongi.

Miał dość takiego życia. Kiedy to się skończy?

...

Siedział na kozetce u pielęgniarki. Tak jak zapowiedziano na miejscu potyczki był naczelnik i zareagował tak jak się spodziewano. Pobity Xiumin tafił do więziennej pierwszej pomocy, ale lada chwila mieli przewieść go na oddział chirurgiczny i zaszyć kilka dosyć głębokich rozcięć.

Był ciekaw co wymyślili żeby ich stamtąd wydostać. Znając niszczycielskie i pirotomańskie zapędy swoich braci to może być grubo. Był przygotowany na wszystko. Czekał na pielęgniarkę już od dłuższego czasu. Kilkanaście razy na minutę sprawdzał zegarek wiszący nad szafką z lekami.

Rany piekły go na tyle mocno, że postanowił sam się ugościć i poszukać jakiś leków przeciwbólowych. Przeszukał większość małych szafek i szuflad, ale jedyne co znalazł to bandaże, woda utleniona i zapakowane strzykawki.

Drzwi otworzyły się, co oderwało go od poszukiwań i przywróciło do subordynacji.

- Chodź za mną – rozkazał pielęgniarz i czekał żeby przepuścić go w drzwiach. Widać postanowili od razu przewieść go na oddział, bez wstępnych oględzin. Może to i dobrze. Nie miał ochoty przebywać w tych murach nawet minuty dłużej. W lędźwiach już czuł ten podmuch wolności. W oddali dostrzegł pancerne drzwi z okratowaną, kuloodporną szybą. Znak ich uwięzienia, zależności i kary za przewinienia, jak mawiali strażnicy. Zaraz je przekroczy.

Kilka metrów od strażników głównych drzwi, mężczyzna nakierował go na boczną uliczkę. Otworzył drzwi znajdującego się tam pokoju.

Nie wiedział co się dzieje. Krótkie ukłucie niepokoju dotknęło go w sekundzie, gdy przekraczał drzwi.

Wewnątrz zauważył trzy krzesła i duże okno, za nim wolność.

Drzwi nie zdążyły się do końca zamknąć kiedy poczuł ostry ból pod prawym żebrem. Coś tak mocno przeszywającego jakby wyrywano mu serce. Złapał bolesny oddech. Jego ciało od razu omdlało od niespodziewanego bodźca. Z każdym oddechem ból nabierał na sile. Przenosił się od płuc, przez gardło, aż do ust. Łapczywie wciągał jednak hausty powietrza, mimo rażącego bólu przy każdym poruszeniem żebrami. Ucisk i kłucie było nie do zniesienia. W ustach poczuł smak krwi. Za oknem wyszło słońce, padało mu prosto w twarz, ale nie poczuł już przyjemnego ciepła, charakteryzującego letnie poranki.

Lubił kiedy latem ktoś zawsze wchodził do jego pokoju, żeby odsłonić żaluzje zanim się obudzi. Nieważne czy był to Sehun czy Baek. Kiedy przychodził Lay od razu pakował mu się do łóżka i opowiadał o jednorożcach dopóki się nie przebudził. Nawet teraz słyszał jego wesoły głos.

- Za pana Yato gnoju. Jesteś pierwszy.

Ostatnim co pamiętał była twarz Chena. Uśmiechał się.

...

- Co się dzieje? – zapytał cicho przebudzony z płytkiego snu Suho. Pielęgniarka siedząca przy biurku zwróciła na niego uwagę.

- Nie wiem. Poczekaj tu.

Wyszła z pokoju. Za ścianą podnosił się harmider. Głosy nabierały siły, ktoś krzyknął, po chwili tupot stóp połączył się z piskiem kobiety.

Suho nie kontaktował na tyle by reagować szybko i wyraźnie. Wstał z łóżka i chwiejnym krokiem chciał podejść do drzwi. Nagły wybuch zatrząsł podłogą pod jego stopami. Zachwiał się na zmęczonych stopach. Blokada w postaci drzwi otworzyła się z łomotem. Jeden z więźniów odnalazł go rozbieganym wzrokiem.

- Musimy iść.

Złapał go za rękę.

- Co? Nie.. kim jesteś? Miałem tu czekać na Xiumina – próbował się wyrwać, na próżno. Z korytarza wleciał tuman śmierdzącego, duszącego kurzu. Suho zakasłał mocno próbując pozbyć się z ust trujących oparów.

- Nie! – wyrwał się – Czekam na Xiumina!

- On nie żyje! Musisz uciekać.

Nie żyje...

Co?

Nie wierzył. Pobiegł w przeciwną stronę. Nie słyszał i nie czuł już nic. Pochłonęła go chmura pyłu. Dusił się, płakał i znów dusił na zmianę.

Nagle czyjeś ramiona. Zanim zemdlał zobaczył twarz Sehuna i poczuł jak młodszy podnosi go do góry.

Nie żyje... nie. 

...

Przepraszam Moochi_kulka  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro