Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Jin: Znalazłem go, nie było tak trudno.

Rap Mon: Jesteś pewny, że to on?

Jin: Uważasz, że nie potrafię znaleźć jednego pierdolonego ćpuna? Tak nisko mnie cenisz Moni?

Rap Mon: Jeszcze raz mnie tak nazwiesz, a przez tydzień nie będziesz mógł chodzić.

Jin: I tak nie mogę gnoju...

Rap Mon: Wczoraj nie narzekałeś, jeszcze prosiłeś o więcej.

Jin: Nie przypominaj mi. Ostatni raz dałem się tak upokorzyć.

Rap Mon: Nie pierdol, wiem, że to lubisz. Prześlij mi jego zdjęcie.

Jin: A co za to dostanę?

Rap Mon: Masz 3 sekundy, żeby przesłać mi to zdjęcie.

Jin: A potem co?

Rap Mon: 3..

Jin: Nie umiesz się bawić.

Rap Mon: 2..

Rap Mon: Grzeczny chłopiec.

Jin: Jak zawsze, posłuszeństwo to moje drugie imię.

Rap Mon: Nawet niezły, nie dziwię się że Park na niego poleciał. Aż trochę go szkoda...

Jin: Jakie szkoda? Najzwyklejszy na świecie ćpun.

Rap Mon: Nie przesadzaj ma coś w sobie, a raczej powinien mieć...

Jin: Głupi skurwiel wygląda jak przedszkolak.

Rap Mon: Chyba nie muszę już dzisiaj na wieczór szukać żadnego filmu.

Jin: Czy ty właśnie przyznałeś się, że będziesz sobie zwalał do zdjęcia obcego kolesia?

Rap Mon: Brawo Sherlocku. Masz z tym jakiś problem?

Jin: Nie skąd. Przyjadę dzisiaj do ciebie, jakoś przestał boleć mnie tyłek po wczorajszym.

Rap Mon: Jak tam chcesz. Wiesz co zrobić z kolesiem z „ Hae"?

Jin: Zdobyć wszystkie informacje, porwać, torturować, skopać koślawy tyłek, wyrwać paznokcie... norma.

Rap Mon: Nie młotku. Możesz mu delikatnie przypomnieć, że nie jest naszym gościem, tylko zakładnikiem, założę się, że ściągniemy sobie na przez to na głowę tych wszystkich chujów, ale trudno. Towar jest nasz i musimy go odzyskać. I pamiętaj, żeby zaprosić na negocjacje Parka, niech popatrzy jak jego  piękność trochę pocierpi.

Jin: Nawet nie wiesz z jak wielką przyjemnością to zrobię.

...

- Jest trochę więcej niż mam zapisane..

- A co mnie to obchodzi, że macie burdel w papierach? Przyjmujesz, czy nie?

- No tak, tak – Jungkook lekko się zawahał. Nie mógł jednak zawieść Starszego. Pierwszy raz przydzielił mu tak ważne zadanie.

- Jak chcesz to weź sobie nadwyżkę i podziel między znajomych albo naćpaj się sam, jak wolisz – zaśmiał się złośliwie grubas i oddał mu zwinięta w rulon wiadomość – Przekaż to Starszemu.

- Jasne – młodszy nie mógł już pomieścić w rękach wszystkich papierów. Prawdziwa biurokracja, wszystko zgodnie z regulaminem. Myślałby kto.

Przerzut narkotyków z miasta do miasta nie był prosty, a co dopiero ich rozprowadzenie. Jednakże pieniądze jakie pobierali z tego dilerzy były tak ogromne, że grzechem było nie skorzystać.

Gang „Hae" potrzebował dilerów. Nie od dzisiaj. Żadne porządny człowiek nie kwapił się by to robić.l - czarna i żmudna robota, jedyna nadzieja w zbuntowanych dzieciakach, którzy za kasę zrobią wszystko.

- Gdzie V?

- Choruje.

Grubas znów obrzydliwie się zaśmiał.

- Znowu psychotropy? Zamknęliby go w domu bez klamek, skończyłby się problem.

- Uważaj co mówisz...

- Nie waż się mi grozić chłopczyku – mężczyzna dał mu pstryczka w nos, na co Jungkook wzdrygnął się z obrzydzeniem.

- Tylko was ostrzegam, że jak znowu kogoś zabije, to będzie tylko i wyłącznie wasz problem. Pan Starszy już nie przykłada do tego ręki. Pójdzie siedzieć.

- O niego się nie martw, radzi sobie lepiej niż cała wasza „rodzinka".

- No zobaczymy, zobaczymy.

Jungkook jeszcze raz dokładnie przeliczył wszystkie paczki - o 9 za dużo, tak jak w rejestrze. Coś ewidentnie było nie tak.

Przez chwilę wahała się czy nie przemycić nadwyżki do siebie.

Nie, to głupie. Trzymać tyle towaru pod własnym łóżkiem. Ciężko będzie im to wszystko rozprowadzić. Trzeba będzie urządzić undergroundową noc, rzesza spragnionych wrażeń dzieciaków nie zawiedzie.

V się ucieszy. Na samo wspomnienie przyjaciela coś ścisnęło go w klatce piersiowej. Nie wie, czy dobrze zrobił zostawiając go wczoraj samego. Pewnie znowu zaćpał się gdzieś do nieprzytomności. Do tego sam nastraszył tego dzieciaka. Być może to nienajlepsze wyjście, ale na pewno jedyne. Był z „Goemul", bandy małych, rozrabiających chłopców. Do tego ewidentnie miał coś do V.

Chcę tylko jego dobra"

Gdy to mówił wyglądał na szczerego. Ale co on może wiedzieć o tym co jest dobre dla V, nie znał go, nie wiedział o nim nic. Jak ciężko miał w życiu, dlaczego znalazł się tu, gdzie akurat jest.

Ci którzy go nie znali, mieli go za beztroskiego, ładnego chłopca, czasem niespełna rozumu, ci którzy znali za ćpuna psychopatę, z dobrymi pomysłami i smykałką do interesów. Wszyscy się mylili, w mniejszym lub większym stopniu.

Dodatkowy towar ciążył mu, mógł go nie przyjmować.

...

V całą noc przeleżał w jednej, niezmienionej pozycji. Gdy do jego zdrętwiałego ciała zaczęły docierać jakiekolwiek bodźce zdołał podnieść rękę, następnie głowę, obie nogi postawić na podłodze, by ostatecznie wstać i przeciągnąć się strzelając obolałymi kośćmi.

- Kurwa, chyba przesadziłem... - powiedział sam do siebie i poszedł do łazienki. Wielkie sińce i przekrwione oczy najpierw zwracały uwagę, potem cała jego żałosna postawa, potargane włosy, strużka śliny spływająca po brodzie z kącika ust.

- Jestem obrzydliwy.

W miarę ogarnięty wrócił do salonu i wziął do ręki telefon. Rozładowany. Wczoraj miał pomóc Jungkookowi odebrać towar. Smarkacz pewnie sobie nie poradził.

Szybko podłączył telefon i spojrzał w kierunku lodówki.

- Nie ma mowy, nic nie przełknę.

Dźwięk włączonego telefonu przywołał go ponownie do życia.

6 nieodebranych połączeń od Jimina.

No tak, miał znaleźć tego Sugę.

Wiadomości.

Jungkook: Odebrałem towar. Nie szukaj już koleżki blondasa, byłem u niego i powiedział, że się znalazł. Nie zawracaj sobie tym głowy. W nocy organizujemy rozdanie. Tam gdzie zawsze o 23. Będzie sporo ludzi. Mamy dużo towaru.

Jimin: Co to za wiadomość?

Jimin: V odezwij się.

Jimin: Martwię się o ciebie.

Jimin: Powiedz gdzie jesteś, a przyjdę.

Jimin: V co się z tobą dzieje?

Jimin: V, proszę...

Tae zignorował wiadomość od przyjaciela i przeczytał kilka razy te od Jimina. O co chodziło? Czyżby pod wpływem leków coś do niego napisał? Od razu wybrał jego numer. Chłopak odebrał po kilku sekundach.

- V to ty? – jego głos był przejęty.

- Ja.

- Dziwnie brzmisz. Co się dzieje?

- Nic, właściwie to nie wiem czemu wysłałeś mi tyle wiadomości..

- Wczoraj nagrałeś mi się na pocztę, to brzmiało dosyć niepokojąco.

V złapał się za głowę. Co on znowu nawyrabiał...

- Przepraszam, że cię wystraszyłem.. po prostu... byłem ze znajomymi na imprezie i trochę wypiłem i akurat trafiło na ciebie, zdarza mi się po pijaku.

- Wcale nie brzmiałeś na pijanego... mówiłeś w jakimś dziwnym amoku, to było straszne...

- Co mówiłem?

- Coś o butelce, że chcesz znowu to zrobić, że ma ostre krawędzie, że chciałbyś, żebym z tobą był...

- Tak... chyba trochę się stęskniłem. Ewidentnie pijany – V zmusił się do sztucznego uśmiechu.

- V, boję się o ciebie. Możemy się spotkać?

Tak bardzo chciał odpowiedzieć tak. Jego usta same układały się w to słowo, ale rozum wybrał jedyną słuszną drogę.

- Słyszałem od Jungkooka, że znalazłeś przyjaciela. Nie jestem ci już potrzebny.

- Jesteś mi potrzebny... chcę... chcę cię zobaczyć, dotknąć, porozmawiać, poczuć cię obok... - nawet przez telefon V mógł wyczuć jaki zawstydzony jest Jimin wypowiadając te słowa. To takie urocze. Musiał uśmiechnąć się pod nosem.

- Daj spokój Jimin, lepiej będzie dla nas obu jeżeli o sobie zapomnimy.

- Ja o tobie nie zapomnę...

Przez dłuższą chwilę zapanowała kompletna cisza przerywana tylko urywanym oddechem Jimina.

- Nie dzwoń do mnie, nie spotkamy się więcej.

V natychmiast przerwał połączenie i wyrzucił telefon. Tak będzie lepiej.

...

- Dzień dobry, jestem kolegą Jimina, przyszedłem do niego z notatkami, prosił mnie o to.

- Oh, jak miło, wejdź proszę.

Matka Jimina ochoczo przepuścił w drzwiach wysokiego nastolatka.

- Jest na górze, w swoim pokoju. Drugie drzwi po lewej.

- Dziękuję.

Jimin zaraz po ujrzeniu nieproszonego gościa zerwał się jak oparzony ogniem z łóżka i cofnął pod okno.

- Znalazłem go, jest już u siebie w domu, możesz sprawdzić jeśli nie wierzysz!

Jin zamknął za sobą drzwi, a na jego ustach zagościł drwiący uśmiech.

- Spokojnie księżniczko, akurat nie przyszedłem tu w sprawie Sugi, poza tym nie pobiję cię w twoim własnym domu, jakieś zasady mam – zadrwił.

- To czego chcesz? – uspokoił się Jimin i rozluźnił spięte, gotowe do ucieczki mięśnie. Jin zawsze przerażał go najbardziej z całego gangu. Nie posiadał żadnych skrupułów, czy wyrzutów sumienia, a jedyne emocje prócz wściekłości okazywał Namjoonowi, co wcale nie oznacza, że pozytywne.

- Grzecznej Park, bo zaraz nawet twoja matka na dole przestane mi przeszkadzać.

Jimin znów skulił się w sobie.

- Idziemy dzisiaj na zlot raperów, taki underground. Jako człowiek gangu jesteś oczywiście zaproszony – Jin delikatnie ukłonił się i wyciągnął w jego stronę dłoń. Była zapełniona bliznami, a na nadgarstku widniał tatuaż czarnej wrony z ludzkim sercem w dziobie.

- Nie skorzystam...

Jin przymrużył oczy.

- Sprzeciwiasz mi się Park? – powoli zbliżał się do niego niczym dzikie zwierze. Jimin zastanawiał się, czy nie zawołać o pomoc, ale nie mógł narażał jeszcze mamy.

Prawdopodobnie zamiast od razu dzwonić na policję sama próbowałaby go bronić. Taka z niej wojownicza kobieta. Na samą myśl o pobitej matce zrobiło mu się słabo.

Sama go tu wpuściła. Nasłała na niego zbira.

Jin podszedł niebezpiecznie blisko. Spuścił na niego wzrok, a po chwili pochylił się do przodu. Ich twarze dzieliły centymetry.

- Zadałem ci pytanie.

- Nie... nie chcę tam iść.

- O – zaczął zaskoczony Seokjin i oparł rękę na ścianie tuż obok głowy blondyna, przy okazji zahaczając o jego ucho. Kciukiem dotykał jego włosów.

- Park Jimin... pójdziesz na tę pierdoloną imprezę i będziesz tam potulnie jak baranek sprzedawał towar każdemu kto będzie chętny, zrozumiałeś?

Jimin milczał. Wbił skupiony wzrok w podłogę.

- Inaczej zejdę na dół i porozmawiam o tym z twoją kochaną mamusią, a wiesz jak wyglądają rozmowy w moim wykonaniu. Mnie akurat nie ograniczają takie szczegóły jak płeć mój drogi.

Serce Jimina drastycznie przyspieszyło swój rytm. Groził matce. Nie pozwoli zbliżyć się temu gnojowi do własnej matki. Prawie, że niezauważalnie pokiwał twierdząco głową.

- No, ciesz się, że nie kazałem ci dawać dupy, to niezły interes, a ty byłbyś idealnym chłopcem do towarzystwa – klepnął młodszego w policzek, wyprostował się i głośno westchnął – No! Jeszcze o tym pomyślimy. A teraz się zbieram, bo kupa roboty przed dzisiejszym wieczorem. Ubierz się jakoś ładnie. Kto wie, może spotkasz kogoś znajomego?

Jimin płakał jeszcze kilka godzin po wyjściu Jina. Dlaczego się w to wszystko wpakował? Suga przysięgał go bronić. Gdzie teraz jest?

...

- Masz broń?

- To tylko mały pistolet, kto wie ilu nas zaatakuje.

Dwóch młodych mężczyzn siedziało w czarnym samochodzie. Z pobliskiego klubu docierały do nich odgłosy hip hopowej muzyki. Jeden z nich grzebał w torbie, by po chwili wyciągnąć ze środka kilka foliowych torebek z białym proszkiem w środku.

- To dla niepoznaki, pilnuj, bo to ostatnie co mam.

Drugi chłopak przejął towar i schował do plecaka.

- Wyglądasz jak jebany James Bond z tym gnatem, z tą różnicą, że zaraz odstrzelisz sobie jaja, jak nie przestaniesz nim tak wymachiwać – dłoń przytrzymała w miejscu rozbieganą spluwę – schowaj to idioto.

Brunet posłusznie włożył broń do plecaka.

- Dużo ludzi...

- To źle?

- Źle, bo akurat dzisiaj nie jesteśmy tu żeby dilować debilu.

- W większym tłumie łatwiej będzie się ukryć.

- Żeby tylko ta jebana chałtura nie ściągnęła nam na głowę psów – RM zapalił papierosa.

- Nie pal mi w aucie!

- Pierdol się – zielonowłosy mocno zaciągnął się dymem i wydmuchał go wprost na rozeźloną twarz Jina.

- Suga przyjdzie?

- A skąd mam wiedzieć, nie jestem jego niańką.

- Nawet nie widziałem go od akcji.

- Podobno miał potyczkę z jakimiś menelami, niech się kuruje.

- Módl się, żeby Park przyszedł.

- Nie uznaje modlitw, a co do Parka to nie ma się co martwić, nastraszyłem go na matkę. 

RM zaśmiał się ochryple.

- Ty pojebany skurwielu. Masz tupet, żeby wygrażać starej babie.

- Inaczej by się nie zgodził, miałem mu powiedzieć o skurwielu z „Hae"?

- Przecież nic nie mówię, rób co chcesz, dopóki to skuteczne.

RM skończył palić i wyrzucił resztę papierosa przez uchylone okno.

- Idziemy, zabieraj te graty, zabawimy się..

- Buziak na drogę?

- Spierdalaj.

Szybko wtopili się w gigantyczny tłum wlewający się to podziemi klubu. Teraz pozostało tylko czekać na głównych bohaterów przedstawienia. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro