Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Dzisiaj Namjinowo :) 

Wyszli na zewnątrz i stanęli obok siebie przed wejściem do baru. Troje mężczyzn, mniej więcej tego samego wzrostu,  jeden z nich wyglądał na nieco starszego.

- Kupiłem to przy skrzyżowaniu tamtych ulic za starym sklepem muzycznym. Jeśli się pospieszycie jeszcze tam będzie – wytłumaczył Jongin.

- A ty nie idziesz?

- Już mówiłem, nie mam ochoty na narażanie się japońskiej części tego syfu. Załatwcie to po co go szukacie i zadajcie pytanie, o którym wam wspominałem.

- To rozkaz czy jak? – Jin nie wytrzymywał nerwowo z władczym tonem nowego znajomego.

- Chcieliście pomocy, więc powiedziałem wam gdzie go znaleźć, a wasza usługa była moją ceną, zgodziliście się na nią. Do niczego was nie zmuszałem.

- To brzmi logicznie... - można powiedzieć, że pochwalił go Namjoon, jednak wciąż miał wątpliwości.

- Nie bądźcie agresywni i wyrywni, oni rzadko kiedy są sami – pouczał ich jak dobry ojciec. Podał swój numer telefonu i odszedł chwilę potem, wkładając ręce do kieszeni wytartych jeansów i wyglądało na to, że wchodzi z powrotem do klubu.

- Nie podoba mi się ten koleś – szepnął Jin, wpatrując się w pustą okolicę. Był czujny jak zawsze. Przygotowany na każdą okoliczność i atak.

Namjoon  wiedział, że bez niego już dawno skończyłby z całą tą „gangsterką". Chłopak dostarczał mu wszystko, czego nie otrzymywał od swojego codziennego otoczenia, a nawet więcej. Podziwiał tę lojalność i oddanie. Nigdy przed nikim, by się do tego nie przyznał, ale wewnętrznie miał się za tchórza i niepewnego swoich celów człowieka. Pragnął zrobić rodzicom na złość, odegrać się za lata zaniedbań, zarobić trochę pieniędzy, ale co poza tym trzymało go w gangu, który sam stworzył... nie miał pojęcia, co tylko upewniało go we własnym niezdecydowaniu i braku sensu czegokolwiek.

Można powiedzieć, że był współczesnym emo, bez lamerskiej grzywki na bok i czarnej kredki.

Wyznał Jinowi już dawno temu, że śpi z nim tylko dlatego, ponieważ jego rodzice nienawidzą homoseksualistów, a on na ich własne życzenie uwikłał się w takie związki.

Chłopak czasem narzekał, w chwilach totalnej depresji i odurzenia alkoholem płakał, ale Kim Namjoon nie miał w zwyczaju współczuć i przy każdym jednym z rzadkich wybuchów emocjonalnych Seokjina okazywać, że mu zależy. Bo nie zależało i nie zamierzał udawać.

Zastanawiał się czy to dobry pomysł. Zaczynał powoli wątpić w słuszność całej tej misji, ale jeśli odpuści im raz poczują się nietykalni i zagarną nie tylko ich towar, ale wszystko co udało im się stworzyć, a oni stracą szacunek. Nie mógł na to pozwolić.

- Mi też. Idziemy.

Nam schował ręce głęboko w kieszenie kurtki.

Nie byli nawet uzbrojeni. Co on sobie myślał. Jeżeli nic tej nocy im się nie stanie, to uwierzy w cuda. Pocieszał się tym, że jest z nim Jin i nie pozwoli wyrządzić mu żadnej krzywdy. Szedł obok, czarna kurtka opinała szerokie ramiona.

Bez końca zachwycał się, gdy to ciało pochylało się nad nim, opierał wtedy dłonie po obu stronach jego głowy, mięśnie odznaczały się na długich rękach. Dyszeli mocno i równomiernie ze zmęczenia i satysfakcji. Te ramiona. Rozpościerały się nad nim, jak bariera chroniąca przed wszelkim niebezpieczeństwem. W takich chwilach nie żałował swojej decyzji pozostania w imitacji bliskiej relacji z tym człowiekiem. Wydawało mu się, że Jin nie czuje lęku, zarówno teraz, jak i w każdej innej sytuacji. Nieważne jak bardzo byliby w dupie.

Ponosiły go emocje, to prawda. Nie hamował złości z byle, jeżeli nie żadnego powodu. Ale to tylko dawało mu przewagę w sytuacjach beznadziejnych i czyniło człowiekiem zaradnym. Miał swój rozum, a przy tym nie patyczkował się z nikim. Czasem niezmierzone pokłady agresji przysparzały mu kłopotów, a tym samym i Namówi. Wydzierał się potem na niego, niczym nadopiekuńczy ojciec na syna, co przynosiło skutki bardzo rzadko. Dużo częściej stosował kary cielesne, które gówno dawały, bo Jin je po prostu lubił i żył w przeświadczeniu, że są dla niego nagrodą. Najbardziej lubił przypalać nieskazitelną cerę chłopaka papierosami.

Czuł niespotykaną przyjemność, gdy żar ranił naskórek i wchodził głęboko w jego strukturę. Chłopka syczał, ale bynajmniej nie z bólu. Uśmiechał się. Nieodpowiednia metoda kar, tylko szkodziła i nakazywała wychodzić mu z równowagi częściej niż był to konieczne. Namjoon nigdy nie zagłębiał się w to, dlaczego Jin był taki jaki był. Nie obchodziło go to zbytnio, a też nie miał się za psychologa, czy pedagoga, żeby mu tłumaczyć, że tak nie wolno, czy to dla niego nieodpowiednie. Nie uważał się z resztą za człowieka, z którego warto brać przykład, ponad to, koniec końców Jin i tak by go nie posłuchał.

Dotarli na tyły sklepu muzycznego, który zbankrutował wiele lat temu. Zakapturzona postać w zielonych butach siedziała na starej skrzyni postawionej przy ścianie sklepu. Chłopak zapatrzony w telefon, nawet nie zauważył, że ktoś go obserwuje i zbliża się w jego kierunku. Był sam.

- Młody, masz coś na sprzedaż? – zaczął rozmowę RM.

Nieznajomy podniósł na nich wzrok i zlustrował z góry na dół. Nie pomylił się nazywając go młodym. Z twarzy dałby mu około dziewiętnastu lat. Hae prawdopodobnie znalazło swoich młodocianych dilerów, kiedy on sam odmówił im usług. Chłopak zablokował urządzenie, na którym zdążył dostrzec Angry birds i wstał.

- Może być dziewictwo? – zapytał chłopak i uśmiechnął się łobuzersko. Chciał ich sprawdzić. Nie pakował się od razu w handel z nieznanymi osobami, co wskazywało na to, że nie jest tak naiwny na jakiego wygląda. Sprzedaż narkotyków była nielegalna, prostytucja już nie.

- Może innym razem – odparł  – Siedzisz tu, tak samotnie, w dzielnicy dilerów. Pomyśleliśmy, że możemy od ciebie coś kupić.

- Na psy mi nie wyglądacie, jesteście za młodzi.

- Z ust mi to wyjąłeś – odezwał się Jin patrząc na niego znacząco. Przebierał palcami i aż korciło go, żeby zajebać mu za tekst o dziewictwie.

- Co chcecie?

- A co masz?

- Metę, kokainę.

- Cokolwiek, może być meta - wybrał po kilku chwilach udawanego zamyślenia.

- Najpierw kasa – zażądał.

- Pokaż towar, nie damy ci pieniędzy za nic.

- Dajcie spokój, jest dwóch na jednego. Nie oszukałbym was, nie jestem głupi. Dilerzy to porządni ludzie wbrew pozorom... poza tym czuję, że moglibyście spuścić mi porządny wpierdol.

- Mądrze powiedziane.

Namjoon wyciągnął z kieszeni portfel  ze sporą ilość gotówki. Miał  dużo więcej, specjalnie pokazał ją młodszemu, by ten uwierzył, że jest tyko zbuntowanym dzieciakiem bogatych rodziców, który ćpa na pokaz.

- Obrabowałeś bank, czy co? – na twarzy chłopaka pojawił się szczery szok.

- Powiedzmy, że mam nadzianych sponsorów.

Zakapturzona postać wzięła pieniądze i ukryła je głęboko w kieszeni kurtki, następnie otworzyła wieko skrzyni i wyciągnęła ze środka dwie małe torebki otoczone żółtą oblamówką. Jin odchrząknął nerwowo, za to RM zachował stoicki spokój. Bez słowa odebrał podany mu towar i przyjrzał mu się dokładnie jak koneser kieliszkowi drogiego wina.

- Nie raz kupowałem od Hae, to coś nowego?

Chłopak szepnął jakieś przekleństwo pod nosem, bo zielono włosy przerwał mu liczenie banknotów.

- Nie, po prostu inne opakowanie. Spadajcie już – powiedział szybko i wrócił do obliczania zapłaty.

- Ładne, skądś je znam... – nie odpuszczał. Jin zrobił kilka kroków bliżej nieznajomego dilera i podciągnął w górę jedną z rękawiczek, która zsunęła mu się nad nadgarstek.

Wydawało się, że światło latarni załamało się gdzieś za ich plecami. Chłopak podreptał nogami w miejscu, jakby chciał się rozgrzać. Świeży śnieg zaskrzypiał mu pod podeszwami zielonych butów. W oddali włączył się alarm przypadkowego samochodu. Pewnie znów ktoś chciał zakosić auto, na jednym z niestrzeżonych parkingów.

Słowa zwróciły uwagę bruneta, ale nie dał się sprowokować wzmianką o specyficznych wyglądzie opakowań, nie pozwolił sobie na pokazanie jakichkolwiek emocji, udawał, że nie obchodzi go nic oprócz zgodności sumy pieniędzy. RM wyczuł jednak zdenerwowanie w powietrzu.

- Może chowałeś w nich pionki do gier, są popularne w planszówkach.

Jin warknął coś niezrozumiale, a Namjoon przewrócił oczami.

- Skąd bierzecie towar? – odezwał się Seokjin.

Pytanie przekreśliło ich szanse na efekt zaskoczenia. Przywódca resztką sił powstrzymał się od tego, by nie przywalić sobie dłonią w czoło. Starszy chyba jednak nie miał swojego rozumu. Z satysfakcją stwierdził, że nieznajomy ma jeszcze mniej poukładane w głowie.

- A co was to obchodzi? Bierzcie ścierwo i wypierdalać! – krzyczał pan dorosły diler. Wystarczyło dać mu smoczek, a przypominałby rozzłoszczonego pięciolatka. Jin ledwo mógł ustać ze zdenerwowania i podekscytowania. Sam nieświadomie zaczął kopiować ruchy chłopca i przebierał zziębniętymi nogami. Koniec tego ryzyka.

- Już idziemy, nie denerwuj się – uspokoił go RM.

- Co? – zapytał zdezorientowany Jin i wypuścił mocno powietrze z płuc pozbywając się reszty frustracji.

Chciał odejść od razu nie bacząc na nieme protesty wkurzonego do granic możliwości towarzysza, ale powstrzymało go przypomnienie o obietnicy złożonej Jonginowi. Jin z wściekłości zazgrzytał zębami. Bez żenady strzelał kośćmi dłoni, co na młodszym nie robiło żadnego wrażenia. Parzył na nich już lekko znudzony, jakby chciał zakończyć całą tą rozmowę i ostatecznie sfinalizować transakcję. Pewnym było, że już nic u niego nie kupią, ale też nie mieli takiego zamiaru.

- Pan Yato wrócił do interesów? – zadał pytanie RM.

I wtedy chłopak po raz pierwszy ukazał cień zaskoczenia. Pierwszy szok szybko minął, ale to tylko złudne przeświadczenie nieświadomych niczego osób.

- Nie wiem – odpowiedział po dłuższej chwili. Głos miał poważny, ale dało się w nim dosłyszeć coś jeszcze. Chyba współczucie. Zrobił się dla nich litościwy i kiwnął głową na znak ostrzeżenia.

Ktoś, wcześniej niezauważony stał za plecami Jina. Mężczyzna nie imponował wzrostem, ale ogółem wyglądu już tak. Jego rysy twarzy wskazywały raczej na chińskie pochodzenie. Ogolona głowa i dosyć wyraźny zarost, do tego kilka kolczyków w prawym uchu. Nie był przypadkowym klientem, ani tym bardziej przechodniem. Choć w tym otoczeniu, znając jego sławę, wszystko było możliwe. Matka zawsze powtarzała Namjoonowi,  żeby nie oceniał ludzi po wyglądzie. Ona i jej zasrane rady. Jin był przystojny, więc go pieprzył, uczynił swoją zabawką i ochroniarzem jednocześnie. Ten mężczyzna wyglądał groźnie, więc naturalnym odruchem było go ominąć i odejść stąd jak najdalej. Tak bardzo rady jego matki wydawały się teraz bezużyteczne. Jin również go zauważył, a diler odwrócił się, jakby nie chciał widzieć tego co za chwilę się stanie.

- Idziemy – powiedział Namjoon do towarzysza.

Brunet wyminął łysego mężczyznę i ruszyli raźnym krokiem przed siebie. RM nie wiedział co tak bardzo go męczy. Czuł się słabo. Strach przesłonił mu realistyczną ocenę sytuacji. Nikt za nimi nie szedł. Wprawdzie ulice opustoszały już całkiem, noc w pełni spłynęła na miasto. Drzwi do klubu w oddali zostały zamknięte, ale słyszalne dźwięki muzyki ze środka, świadczyły o tym, że zabawa dopiero się rozkręca.

- Namjoon, zatrzymaj się – szepnął dosyć ostro Jin – Co to do cholery było?

Zatrzymali się po drugiej stornie ulicy, w przerwie między małą, zamkniętą już knajpką, a kwiaciarnią, błyszczącą od małych światełek.

- Dalibyśmy im radę – dodał cicho, dysząc.

- Nie.

- Wiemy, że ukradli nam towar – kontynuował pokazując na woreczek w dłoni przyjaciela – I jeszcze bezczelnie go sprzedają.

- Uspokój się kurwa! – Nie było pewne, czy słowa miały uciszyć gadaninę Jina, czy rozbiegane myśli i poszarpane nerwy jego samego.

- Co z tobą?

Wzrok delikatnie rozchwiał swoją strukturę i wiecznie stoickie spojrzenie na świat. Chłopak podświadomie miał przeświadczenie, że byli jeden mały kroczek od porządnych kłopotów. Mimo całego upokorzenia, postanowił, że odpuści Hae kradzież i definitywnie zakończy tę sprawę.

Usiadł na niskim kontenerze wypełnionym przegniłymi kwiatami, wyrzuconymi kilka godzin wcześniej z kwiaciarni obok. Jin ciągle stał nad nim z niezrozumieniem na twarzy. Może i za mocno to przeżywał.

- Wiesz ... kiedy byłem mały matka często stawiała mnie w dziwnych sytuacjach – zaczął, głos mu się łamał – W obecności obcych była przykładową matką, wycierała mi pobrudzoną w błocie twarz, udając, że nic się nie stało, kiedy pobrudziłem najlepszą, białą koszulę wywracając się na rowerze prosto w kałużę. W domu nie krzyczała, robiła mi ciche kary. Na całą noc zamykała w łazience i kazała o tym „pomyśleć". Potem już nigdy więcej nie jeździłem na rowerze. Takie sytuacje, których było bez liku nauczyły mnie, żeby patrzeć na każdą sytuacje z dwóch stron. Jej spokój i opanowanie przy pouczaniu mnie przerażały bardziej niż krzyk i złość, której nie okazywała nigdy – przetarł zmęczoną twarz – Co ja pierdolę? – zapytał sam siebie.

Alarm w oddali nadal wył, a Jin oddychał głośno wypuszczając z ust białe chmurki zimnego powietrza.

- Boisz się? – zapytał cicho.

- Nie – skłamał.

- Obronię cię.

- Dlaczego?

Cisza.

- Nie jesteś moim niewolnikiem. Szanuj się do cholery! – zielono włosy zerwał się z miejsca i stanął centralnie przed starszym chłopakiem.

- Niewolnikiem? To za niego mnie masz? – zapytał.

- Tak, właśnie za niego cię kurwa mam! Za kogo mam cię mieć, skoro jesteś taki...

- Jaki?

- Jin... co ze mną jest nie tak?

- Chyba ta dawka, którą wziąłeś godzinę temu zaczęła działać – głos zdawał się brzmieć w uszach Namjoona po matczynemu. Bał się go. Przerażenie odebrało mu mowę, gdy poczuł, jak szerokie ramiona ściskają go w mocnym uścisku. W sekundzie odskoczył jak poparzony, chyba narkotyk rzeczywiście odbierał mu rozum.

- Nie dotykaj mnie!

Jeśli dotrwają do rana, to już nigdy więcej nie weźmie tego gówna – przyrzekł sobie. Czuł jak spinają się jego mięśnie, zsunął się po ściance śmietnika i objął mocno kolana ramionami.

Ty lekomański świrze - wyzywał sam siebie w myślach. Nie był senny, wprost przeciwnie. Neurony działały na najwyższych obrotach. Tylko ten paraliżujący strach przyprawiał go o palpitację serca. W gardle rosła jakaś dziwna gula.

- Chodź, usiądź obok mnie – rozkazał poklepując miejsce obok, nie podnosząc głowy.

- Zrób to! – krzyknął prawie, że rozpaczliwie, gdy nie poczuł przy sobie ruchu żywego ciała.

- Ten pan nieprędko coś dla ciebie zrobi.

Głos nie należał do Jina. Zdezorientowany podniósł głowę. Przed nim stali trzej mężczyźni. W jednym z nich rozpoznał łysego mężczyznę, o którym myślał w kategorii kolejnego klienta Hae. Za nimi dwóch kolejnych trzymało znokautowanego Jina. Nawet nie słyszał kiedy podeszli i zadali cios. Nie miał ran na ciele, ale zamknięte oczy i opuszczona głowa świadczyły o tym, że jest nieprzytomny. Natychmiast podniósł się pomimo zaciśniętych mięśni, które ograniczały jego kanciaste ruchy. Czuł się całkowicie zależny od obecnych w jego organizmie narkotyków. Dyszał ciężko, a oczy wyobraźni pokazały mu obrazy i przekazały dźwięki rozkosznego pomrukiwania. Wiatr zdawał się zamieniać w ciepły oddech na karku. Starał się kontaktować. Z przerażenia nie mógł pojąć co się z nim dzieje. Docierało do niego tylko to, że został sam, sam z trójką  wrogów i nieprzytomnym Jinem w ich zachłannych łapskach. Dotykali jego Jina.

- Zaćpany w nic – powiedział do reszty jeden z nich.

- Chcieliśmy tylko zabrać kolegę, podobno jest odrobinę nadgorliwy. Ach, i podziękować za przekazaną informację. Pan Yato na pewno ją doceni – ostatnie zdanie wypowiedział szeptem.

Odeszli chwilę później wlokąc za sobą Jina. Nie trudzili się specjalnie z ukrywaniem, nie spieszyli się. Namjoon nie mógł uwierzyć w to co się dzieje.

Żaden człowiek nie należy do siebie, Jin należał do niego, a oni go odebrali. Tylko jedna osoba mogła mu teraz pomóc. Wyciągnął telefon i resztką zachwianej świadomości, która mu została wybrał numer do Jongina. Odebrał po trzech sygnałach.

- Tak?

- Jongin...

- O, to ty.

- Zabrali Jina..

- Zadałeś pytanie?

- Słyszysz co powiedziałem?! – wykrzesał z siebie siłę, by krzyknąć.

- Zadałeś?

- Tak kurwa! Zabrali Ji... - nie zdążył skończyć, bo osoba po drugiej stronie zerwała połączenie. Dzwonił jeszcze kilka razy, na próżno.

Rzucił telefonem i chwiejnym krokiem poszedł w stronę klubu. Przepychał się między ludźmi, by dotrzeć do baru, gdzie ostatni raz rozmawiał z mężczyzną. Nie czuł nawet złości, na nią przyjdzie czas później. Tylko i wyłącznie bezsilność. Musiał jak najszybciej znaleźć kogoś, kto ma jakiekolwiek wpływy i wyciągnie Jina z bagna, w które się wpakowali. Nie było go nigdzie, żaden z pytanych ludzi nie wiedział o kim mowa. Nawet się nie wahali, udawali ślepych i głuchych na wszystko.

- Panie, nigdy nikogo takiego nie widziałem – przekazał mu kelner, który godzinę wcześniej podawał im drinki. Zmienił tylko czarny fartuch na biało czarny we wzory, i spiął z tyłu przydługie włosy, ale to z pewnością ten sam człowiek.

Namjoon wybiegł na zewnątrz, oparł się przodem o brudną ścianę na wyciągniętych rękach i zwymiotował.

Wszystko się spierdoliło. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro