...

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zadaniem Teresy było uniesienie ponad głowę kilkunastu małych kamieni silnym powiewem wiatru i wprawienie ich w ruch w taki sposób, aby utworzyły idealne, kręcące się koło. Początkowo Teresa rozrzuciła wszystkie kamienie na boki i razem z Jeremim musiała je zbierać po całej arenie. Po dłuższej chwili udawało jej się unieść kamienie na wysokość głowy. Problem polegał na tym, że ciężko było jej skupić się na utrzymaniu wszystkich kamieni jedocześnie w innym miejscu. Teresa należała bowiem do osób, które robią jedną czynność naraz, albo bardzo szybko się nudzą i tracą orientację. Jeremi podczas treningu był bardzo skupiony i skoncentrowany. Przebijała przez niego nieskończona równowaga, przez co czasami ciężko było mu zrozumieć zachowanie Teresy. Kiedy ją nauczał, kazał koncentrować się jej się na kilku rzeczach na raz, przez co nie potrafiła skupić się w ogóle. Kiedy odszedł, by porozmawiać z Albertem i narobić Zoji wstydu, Teresa postanowiła poszukać własnego sposobu na naukę.

Zamiast skupiać się na wszystkich kamieniach, wzniesieniu ich nad głowę i stworzeniu obracającego się okręgu, w swoim umyśle stworzyła długi pas wiatru, który zmaterializowała przed sobą. Rozciągnęła go i wprawiła w ruch. Niemal niewidoczny sznur wirował wokół niej, opuszczając się do dołu by zebrać po drodze wszystkie leżące wokół kamienie. Kiedy uniósł je wszystkie, zawirował ku górze. Teresa stojąc pod kamiennym, wirującym okręgiem, skupiała uwagę wyłącznie na powietrzu, co okazało się być doskonałym rozwiązaniem. Jej sukces nie uszedł uwadze Jeremiego, który podekscytowany niemal natychmiast podszedł do dziewczyny.

– Jak to zrobiłaś? – zapytał zdumiony.

– Po prostu robiłam to, co zawsze. Starałam się skupić na jednej rzeczy, zamiast równoważyć ze sobą wszystkie inne. Za dużo tego dla mnie – uśmiechnęła się i pozwoliła, by kamienie poleciały jeden za drugim i po chwili opaść na ziemię.

– Świetnie Ci poszło! – pogratulował i przybił dziewczynie piątkę. – Twój przyjaciel... no jak on tam? Albert! Też całkiem nieźle sobie radzi.

– A wiesz jak sobie radzi Anastazja? Możemy do niej pójść? Chociaż ona pewnie już dawno wszystko opanowała. Zawsze najbardziej się stara i jest taka uważna – rzekła, uznając sukces przyjaciółki za pewnik.

– Wiesz... to bardzo miłe, co mówisz, ale zajrzałem przed chwilą do niej i Klausa no i muszę powiedzieć..., że ona niestety nie radzi sobie zbyt dobrze – na jego twarzy pojawił się grymas, a Teresa wyglądała, jakby właśnie powiedział jej coś nierealnego.

– To niemożliwe! – jej głos zrobił się bardzo piskliwy. – Anastazja przecież już ćwiczyła swoje moce i szło jej najlepiej z nas wszystkich. Mam teraz niby uwierzyć, że coś jej nie wychodzi?

– Możesz sama zobaczyć – przesunął się i wskazał ręką kierunek. – Tam ćwiczą.

Teresa nie zastanawiała się zbyt długo i nim chłopak się spostrzegł, wyprzedziła go i pobiegła do miejsca, w którym Klaus miał pomagać Anastazji w ćwiczeniach. Kiedy dotarła na miejsce dostrzegła Anastazję, siedzącą na kamieniu i wgapiającą wzrok w wodę. Obok niej stał Klaus, przystępujący z nogi na nogę i zaciekle starał się coś wytłumaczyć.

– To na pewno przez stres. Jesteś bardzo wrażliwa... do tego doszły zmartwienia odnośnie do zaginięcia waszej koleżanki. No i... ta cała sytuacja jest nowa i trudna. Nagle weszliście do świata, którego nigdy wcześniej nie znaliście. To całkowicie normalne! Gdybyś mnie widziała na początku... ha! Co to wtedy było! Ziemia rozpadła się pode mną i nie potrafiłem z niej wyjść – tłumaczył nerwowo, opisując kolejne sytuacje.

– To nie pomaga, ona nawet cię nie słucha – skwitowała chłopaka Teresa, a Jeremi podszedł do Kalusa i poklepał go po ramieniu.

– To moja wina. Jestem po prostu kiepskim nauczycielem. To tak jak wtedy, kiedy próbowałem wam pokazać, jak włamać się do spiżarni Elgizibiusza po wino i nas nakryli – kontynuował Klaus, zwracając się ze smutnymi oczętami do Jeremiego.

– Zawsze tyle gadasz? – zapytała nieco poirytowana Teresa, próbując powiedzieć choć słowo do zmartwionej przyjaciółki.

– Zazwyczaj więcej – zaśmiał się Jeremi, a Klaus przygryzł usta, ale nie zdenerwował się na Teresę.

Anastazja wciąż wlepiała smutny wzrok w przejrzystą taflę wody, próbując dowiedzieć się, dlaczego jej moce nie działają tak, jak powinny.

– Może on ma racje? To wszystko mnie przerosło – wyznała po chwili namysłu Anastazja i schowała twarz w dłoniach.

– Ty i Rozalia jesteście najsilniejszymi osobami jakie znam. Nawet w emocjach potraficie odnaleźć zdrowy rozsądek, a zwłaszcza ty. Może to z tym miejscem coś jest nie tak albo po prostu jesteś dziś zmęczona. Jutro będzie lepiej – pocieszała przyjaciółkę Teresa.

Chwilę później dołączyli do nich Albert i Zoja, która oczywiście nie mogła obejść się bez nieprzyjemnego komentarza lub jakiegokolwiek odgryzienia się na dziewczynie.

– Słyszałam, że tylko tobie dziś nie udało się użyć mocy – rzuciła wiedząc, że uderzy to w i tak już smutną dziewczynę.

– Mogłaś się powstrzymać od takiego komentarza – oburzył się Albert i posłał dziewczynie zawiedzione spojrzenie.

– Tak, to było wredne. Nawet jak na ciebie – dopowiedział Klaus i oparł dłoń na ramieniu Anastazji.

– Cóż chciałabym zobaczyć twoje początki. Według Klausa były dość bolesne nie tylko dla oczu – odgryzła się Anastazja z uśmiechem satysfakcji. Podeszła bliżej Zoji i ostentacyjnie zmierzyła ją wzrokiem od góry do dołu. Wszyscy zauważyli, że woda za Anastazją zaczyna falować. – Próbujesz być bezczelna i za wszelką cenę pokazać wszystkim, że jesteś lepsza. Ale nie znasz mnie ani żadnego z nas. My chronimy swoją rodzinę i z mocą czy bez, odnajdę tego potwora, który porwał naszą przyjaciółkę. I uwierz mi, ani ty ani twój nadęty wyraz twarzy nie jesteście nam do tego potrzebni – powiedziała twardo i uderzając dziewczynę barkiem wyminęła ją i odeszła w tylko sobie znanym kierunku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro