Trzynaście randek - prolog

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wysiadł z samochodu przed jednym z najbardziej znanych klubów w Vegas. Był ciepły wieczór, choć nawet nie skończył się luty. Miał właśnie przerwę między licznymi trasami swojego zespołu. Nie lubił spędzać wieczorów w domu, dlatego chętnie przystał na propozycję Johna. Wybrał ten lokal, bo wiedział, czego się spodziewać. Uśmiechnął się pod nosem i ruszył.

- Przeczuwasz sukces? – zapytał roześmiany John, idąc obok niego.

- A czy ja kiedyś poniosłem klęskę? – Jeremy Mitchell jeszcze raz spojrzał na siebie w odbiciu szyby. Usatysfakcjonowany widokiem, nacisnął klamkę.

- Naprawdę uważasz, że warto tutaj zapolować? – John rozglądał się nieco zdezorientowany.

- Czy ty tego nie widzisz? – Jeremy zatoczył ręką koło. – Te kobiety są zdesperowane. Wystarczy dać im to, czego pragną. Wtedy one dadzą mi to, czego ja pragnę od nich.

- Jestem ciekaw rezultatu. Zamierzam cię obserwować. – Kumpel uniósł kąciki ust, po czym oddalił się w kierunku baru.

Jeremy wziął sok dla siebie, po czym parsknął śmiechem. To on wpadł na pomysł, by odwiedzić miejsce, w którym płeć piękna szukała wybranków serca. One potrzebowały miłości, on seksu. Zresztą nie był jedynym, który polował. Przebywała tu cała horda facetów, którzy przyjechali spełnić swoje pragnienia. Przeszukiwał wzrokiem siedzące przy dwuosobowych stolikach dziewczyny. W końcu ruszył.

Pierwsza laska okazała się długowłosą brunetką o niebieskich oczach. Wygląd zewnętrzny ocenił jak najbardziej na tak, ale nie mógł znieść jej piskliwego głosu. Gdyby poszedł z nią do łóżka, jego bębenki nie wytrzymałyby tego pisku. Kolejna miała blond włosy. Krótka sukienka, idealnie opinająca szczupłe ciało, skrywała zapowiedź dobrej zabawy. Kobieta jednak co chwilę zerkała na stolik obok. Odszedł zirytowany.

Siedział już przy czwartej partnerce, kiedy ją dostrzegł. Długie, jasnobrązowe włosy, lekko falowane i bujne. Wyobraził sobie, jak ją za nie chwyta i ciągnie. Poczuł przyjemne mrowienie i już wiedział, na kogo dzisiaj zapoluje. Gdy się przed nią zatrzymał, popatrzyła na niego spod długich, czarnych rzęs.

- Cześć. – Nie czekając na zaproszenie, usiadł na wprost. Przesłał nieznajomej swój najbardziej uwodzicielski uśmiech. – Co taka piękna kobieta robi tutaj sama?

- Pytasz poważnie, czy żartujesz? Nie wiesz, dokąd trafiłeś? – Nie rozpłynęła się z zachwytu nad nim, za to stała się bardzo sceptyczna i zdystansowana. Poczuł się urażony, ale to nie pokonało jego determinacji.

- Wybacz. Powinienem się najpierw przedstawić. Nazywam się Jeremy Mitchell. Jak ci na imię?

- Ellen Harvelle – odpowiedziała dopiero po kilku chwilach.

Spoglądała na niego dość nieufnie, nie dało się nie zauważyć. Normalnie by odpuścił – nie przepadał za takimi kobietami, lecz w jej przypadku coś mu mówiło, że to była tylko poza, która chyliła się ku upadkowi.

- Piękne imię... Dlaczego siedzisz sama? Myślałem, że się do ciebie nie dostanę, a tymczasem nie natrafiłem na żadną przeszkodę. Co jest nie tak z mężczyznami na tej sali? – zagadnął, lustrując ją spojrzeniem. Widział, że ona też go obserwowała.

- Jeśli chcesz, możesz ich zapytać. Przyszłam tutaj w konkretnym celu. Pragnę poznać kogoś fajnego, z kim złapię dobry kontakt. – Wygodnie oparła się o swój fotel.

Miała na sobie klasyczną małą czarną, na wąskich ramiączkach. Skromny dekolt tylko pobudzał jego wyobraźnię. Wystarczyło niewiele wysiłku, a zyska ją dla siebie na tak długo, ile mu się zamarzy.

- Przyszedłem dokładnie w tym samym celu. – Kłamstwa czasami przychodziły mu zbyt łatwo. – Spodobałaś mi się i byłbym szczęśliwy, gdybyś pozwoliła się bliżej poznać. Może wyjdziemy stąd na prawdziwą randkę?

- A nie uznajesz naszego spotkania za prawdziwą randkę? – zadrwiła. Wciąż pozostawała bardzo zdystansowana, a on nie wiedział dlaczego. Przecież kobiety zawsze leciały na jego piękne słówka.

- Oczywiście, że uznaję, aczkolwiek już wiem, że nie muszę dalej szukać. Wolałbym pójść z tobą na randkę gdzieś indziej.

- Skąd przekonanie, że ja mam na to ochotę? – Dziewczyna nie ustępowała.

W końcu poczuł, że jej opór zaczynał go nakręcać. Za wszelką cenę pragnął się z nią umówić i pokazać, że panował nad sytuacją.

- Posiadam głęboką nadzieję, że dasz się namówić. Bardzo mi zależy, żebyśmy się lepiej poznali. Moim zdaniem to miejsce nam nie sprzyja.

- Przemyślę twoją propozycję. – Kiedy nagle wstała, zmarszczył czoło. – Wychodzisz?

- Tak. – Uśmiechnęła się, jednak gest nie został skierowany do niego. – Uważam, że wystarczająco długo przebywam w tym miejscu.

- Odprowadzę cię do samochodu. – Poderwał się i stanął obok. Górował nad nią, był wyższy o głowę. – Idziemy?

- Skoro nalegasz. – Gdy ruszyła przodem, spojrzał na jej opięty sukienką tyłek. Kołysał się w kuszącym rytmie i zyskał pewność, że pożądał go dla siebie. Może nie dzisiaj, ale dopnie celu. Zawsze się udawało.

- Kobieta nie powinna chodzić sama wieczorem. – Zauważył, że na lewej ręce miała kilka tatuaży, a kolejny na prawej łopatce. Zastanawiał się, czy jeszcze jakieś skrywała. Liczył, że niedługo się o tym przekona. – Czyli jak będzie?

- Z czym dokładnie? – Doszli do samochodu, więc odwróciła się w jego stronę. Drażniła się z nim, widział to w jej oczach. Usiłowała zniechęcić go za wszelką cenę. Na szczęście ją przejrzał, wychwytując ten opór. Poczuł wyzwanie, które pragnął podjąć. Dopiero po chwili spojrzał na auto, którym przyjechała. Nie uznawał się za znawcę, ale jak mógłby nie poznać Forda Mercury z tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego roku? Lakier aż lśnił intensywnością czerwieni. Na tle wozu dziewczyna wyglądała jak modelka. Wyobraził ją sobie na masce z nogami zarzuconymi wokół jego bioder. Poczuł mrowienie na całym ciele.

- Z naszą randką... – wymamrotał zahipnotyzowany stworzoną przez siebie wizją. – Ten samochód należy do ciebie?!

- Nie, ukradłam go. Oczywiście, że do mnie. To moje dziecko – wyznała z dumą w głosie.

- Piękny. Od dawna go masz? To bardzo rzadki okaz. Nieczęsto widuje się je na ulicy. – Przypatrywał się mu z nieskrywanym podziwem.

- Od roku. Zakochałeś się?

- Słucham? – Spojrzał na nią skołowany. – Wybacz, odleciałem – przyznał się bez ociągania. To co z tą naszą randką? – Ponownie skupił na niej wzrok. Powróciło zainteresowanie kobietą, nie autem. – Kiedy znajdziesz dla mnie wolny wieczór?

- Za trzy dni. – Nie zdołał ukryć rozczarowania, jednak natychmiast przywołał uśmiech na twarz. Jak nic igrała z nim, lecz postanowił, że nie da jej tej satysfakcji. – Czy coś nie tak? Jestem bardzo zajęta, wcześniej nie dam rady.

- Wszystko w porządku. Cieszę się, że w ogóle wyjdziemy. Dostanę twój numer? – Pochylił się w jej stronę i z radością zauważył, że cofnęła się o krok.

- Może od razu umówimy się w konkretnym miejscu? – zaproponowała, próbując uniknąć podania numeru.

- Chciałbym zrobić ci niespodziankę – nalegał.

- Nie lubię niespodzianek. – Ellen również nie dawała za wygraną. Na szczęście go nie znała. Potrafił tak zajść przeciwnika, że ten w końcu kapitulował.

- Ta będzie bardzo przyjemna. Co ci szkodzi? Gwarantuję, że jeśli nie będziesz zadowolona, nie zaprotestuję przy zmianie lokalu. Czyżbyś się tego obawiała? – Rzucił wyzwanie i się nie pomylił. Jej oczy od razu zabłysły. Połknęła haczyk.

- Dobrze. – Szybko podyktowała mu dziesięć cyfr. Szczycił się dobrą pamięcią, dlatego nie musiał prosić o powtórzenie.

- Zadzwonię i umówimy się co do godziny. Dobranoc. – Wykorzystując jej nieuwagę, nachylił się i pocałował ją w policzek. Owionął go jej zapach i z rozkoszą wciągnął go przez nos. Dziewczyna kompletnie się tego nie spodziewała. Uwadze Jeremy'ego nie uszedł fakt, że zadrżała. Jej źrenice się powiększyły, chyba nawet wstrzymała oddech. Powstrzymał zwycięski uśmiech wkradający się na usta. Wreszcie się odwrócił i odszedł ku własnemu autu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro