15.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

29.12.2011

      Jutro miał skończyć szesnaście lat*. Nie miał żadnych planów na ten dzień — najpewniej po prostu wróci ze szkoły, odrobi lekcje i położy się spać. Po co miał świętować fakt, że jest rok bliżej do swojej śmierci? Chociaż, z drugiej strony... Nic go tutaj nie trzymało. Mógł umrzeć nawet dzisiaj, teraz.

      Ale życie to nie koncert życzeń.

      Naciągnął rękawy na dłonie. Albo w poczekalni wyłączono ogrzewanie, albo się przeziębił. Sam nie wiedział, co gorsze.

      Przez myśl przeszło mu, że gdyby urodził się dwa dni później, byłby najstarszy w klasie, a tak, był chyba najmłodszy. Nie przeszkadzało mu to jednak. Wszyscy byli zajęci nadchodzącym końcem roku, więc nikt nie zwracał uwagi na to, że jakiś dzieciak ma urodziny.

      Postukał gumką znajdującą się na końcu ołówka o kartkę. Nie miałby nic przeciwko temu, żeby dziewczyna trochę się pospieszyła, bo naprawdę chciał skończyć rysować jej nos. I może jeszcze usta.

      Kiedy nareszcie przyszła, zabrał się za kreślenie szczegółów jej twarzy. Gdy skończył nos, stwierdził, że ma bardzo ładny kształt — był mały, prosty i przypominał noski malutkich dzieci.

      Zdziwił się trochę, kiedy okazało się, że przez dobre pięć minut wpatrywał się w rysunek. Szybko jednak się otrząsnął i zabrał za rysowanie ust dziewczyny. Ich dolna warga była ewidentnie szersza od górnej i była spierzchnięta; nic dziwnego, skoro ich właścicielka ciągle je zagryzała.

      Był zadowolony, że rysuje coraz więcej i jego stare talenty powracają — jak widać, jego dłonie nie zapomniały, jak powinien kreślić oczy czy twarz.

      Ale mimo to, w jego sercu czaił się swego rodzaju smutek. Doskonale pamiętał, kto nauczył go rysować, a wspomnienia dalej zrobiły swoje i już po kilku chwilach miał ochotę rozpłakać się jak małe dziecko, któremu zabrano zabawkę.

      Nienawidził świata za to, że mu ją odebrano. Nie była dla niego tylko rodziną, traktował ją jak przyjaciółkę. A ten parszywy świat mu ją zabrał. Czym sobie zasłużył? Jaki jego czyn był tak okropny, że doprowadził do śmierci jego jedynego promyka nadziei?

      Nie wiedział. I sam nawet nie wiedział, czy chce się tego dowiedzieć.

      Bał się, że to go zabije. Jeszcze bardziej, niż jej strata.


* Czyli siedemnaście lat koreańskich.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro