20.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

02.02.2012

     Był tak zadowolony z tego rysunku, że z każdym dniem coraz bardziej bał się, iż coś w nim zepsuje, jeśli nie będzie rysował przed terapią. Chciał, żeby był idealny.

      Poprawił włosy, żeby nie opadały mu na twarz. Przyszedł dziś dziesięć minut wcześniej, niż zwykle; ostatnia lekcja została odwołana, więc po drodze kupił sobie gorącą czekoladę i przespacerował się po parku.

      Tak szczerze, to mu się nudziło. Nie należał do cierpliwych osób, chociaż lubił spędzać długie godziny na dopracowywaniu rysunków.

      Wbił swój wzrok w kartkę. To była chyba jedna z jego lepszych prac. Och, jak bardzo chciał, żeby ona go zobaczyła...

      — Cześć — usłyszał i niemalże wzdrygnął się, wyrwany ze swojego świata. Szybko jednak się ocknął i wziął za rysowanie.

      Nie mógł tracić ani chwili. Każda z nich była dla niego cenna, przewyższała wartość najdroższego kamienia szlachetnego. Chciał skończyć go przed końcem miesiąca, a zostało mu jeszcze sporo pracy.

***

      Ubrał kurtkę i wyszedł. Chciał jeszcze przejść się do kawiarni i porysować jakieś przedmioty, bo ręka aż go świerzbiła, żeby coraz więcej szkicować.

      Kierował się w stronę swojego celu z dziwnie melancholijnym nastrojem.

      Sam nie wiedział, kiedy się zorientował, że torba jest dziwnie lekka. Otworzył ją i prawie krzyknął.

      Cholera jasna, nie miał swojego szkicownika... Jak mógł go zgubić? Jak?!

      Zaczął szybciej oddychać i w pośpiechu analizować to, co robił przez ostatnie kilka godzin. Miał go, kiedy wychodził z terapii. Ale czy na pewno? Tak, przecież pokazywał rysunek pani Park.

      O. Cholera. Jasna.

      Musiał zostawić go w poczekalni!

      Rzucił się biegiem w stronę budynku, nie zawracając sobie głowy czymś tak głupim, jak zasuwanie torby. Biegł, a jego serce niemalże wyrywało się z piersi. Dziękował temu, który stworzył świat, że nie ślizgał się na chodniku pokrytym breją, która jeszcze miesiąc temu była śniegiem.

      Po kilku długich minutach dotarł do poczekalni, gdzie zastał dziewczynę z jego szkicownikiem w dłoni i zamyślonym wyrazem twarzy.

      I wtedy jego serce zatrzymało się na jedną, dramatyczną sekundę.

      Czy widziała rysunek?

      Odwróciła głowę w jego stronę i jeszcze raz spojrzała na zeszyt. Następnie wyciągnęła rękę z przedmiotem w stronę chłopaka, którego serce ponownie zaczęło bić.

      — Proszę. — Bez słowa odebrał swoją własność, bojąc się, co dziewczyna powie dalej. Mogła zrobić mu awanturę o to, że ją rysował. A ona, widząc przerażenie na jego twarzy, dodała: — Spokojnie, nie przeglądałam.

      Dopiero teraz odetchnął z ulgą.

      Schował zeszyt, rzucając ciche „dziękuję" i skierował się do wyjścia. Musiał odetchnąć, to chyba było za dużo na raz dla jego słabego serca.

      Szedł chodnikiem z rękami w kieszeniach, kiedy usłyszał za sobą przyspieszające kroki. Zwolnił i zszedł trochę na bok, myśląc, że osoba, która za nim idzie, chce go wyprzedzić. Jakież więc było jego zdziwienie, kiedy ujrzał idącą obok niego dziewczynę z poczekalni.

      Niemalże wryło go w ziemię. Dlaczego ona...?

      — Powinieneś bardziej pilnować swoich rzeczy — powiedziała cicho, nie patrząc mu w oczy. Pokiwał głową, chociaż dziewczyna zapewne tego nie zauważyła.

      Zastanawiało go, dlaczego nawet po tych słowach dalej szła obok niego.

      Cisza zaczęła mu ciążyć. Czuł, jak przygniata jego wątłe ciało, jak wgryza się w uszy. Westchnął.

       Mijali właśnie plac zabaw. Drzewa, które w nim rosły, były takie nagie i smutne. Było jeszcze za wcześnie, żeby ponownie porosły liśćmi. Przypomniało mu się, kiedy jako dziecko siedział na jednej z drewnianych ławek na placyku i rysował te, wtedy ogromne dla niego, rośliny.

      I choć wiele razy szkicował je wiosną, wolał robić to jesienią. Lubił tę porę roku — lubił, kiedy na kartce pojawiały się kolejne rysunki przystrojonych złotymi liśćmi drzew, kiedy ukazywał ich powolne przemijanie.

       Wydawało mu się, że ponownie jest dzieckiem i słyszy jej głos.

      Nie przetrwasz bez przyjaciół, kiedy mnie zabraknie, powiedziała wtedy, a słowa zostawiły w jego wspomnieniach ślad, taki jak blizny na skórze.

     A co, jeśli nie uda mi się ich znaleźć?, zapytał, wpatrując się w swój rysunek obumierającej przyrody.

      Musisz spróbować, poleciła mu. Wziął sobie tę radę do serca. Tak jak wszystko, co padło z jej ust.

      — Taehyung — przedstawił się.

      Przez chwilę bał się, że dziewczyna po prostu się odwróci i pójdzie w przeciwnym kierunku. Przecież nikt nie chciał się z nim zadawać. Nikt, oprócz niej.

      — Daileen. — Po raz kolejny tego dnia się zdziwił. Nie sądził, że odpowie.

      Przez następną minutę próbował powtórzyć jej imię, ale po kilku nieudanych próbach zrezygnował, na co jego towarzyszka odrzekła:

      — Mów mi Lee.

      Przytaknął. Chyba była miła. Tak przynajmniej mu się wydawało, ale jak mógł to stwierdzić po krótkiej wymianie czegoś, co nawet nie było zdaniem?

      Przez resztę drogi praktycznie nie rozmawiali. Szli w ciszy, a potem siedzieli bez słowa w kawiarni, pijąc gorącą czekoladę i oddając się swoim pasjom, pisaniu i rysowaniu.

      Wtedy jeszcze Taehyung nie wiedział, że to, co Daileen tak długo pisała, było jego opisem, a ona nie podejrzewała, że on rysuje właśnie ją.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro