22.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

09.02.2012

      Czekała na ten dzień. Można było nawet powiedzieć, że dla niego żyła. Dla tych kilku minut czekania i wsłuchiwania się w oddech swojego towarzysza. Niby nie było to nic wielkiego, ale sprawiało, że dziewczyna miała siłę, żeby wstać kolejnego dnia.

      Czasami naprawdę nie znajdowała ani krzty chęci na chociażby przekręcenie się na drugi bok. Takie dni były najgorsze — wtedy plątała się jak duch, przechodziła z kąta w kąt. Nie miała do niczego siły i po prostu była... jakby jej nie było. Cicha, smutniejsza niż zwykle i wyzuta ze wszystkich emocji. Nic nie sprawiało, żeby zobaczyła sens w byciu żywą, nie wspominając już o podniesieniu kącików ust, które były skierowane w dół, jakby jakiś niewidzialny magnez przyciągał je do podłoża.

      O ile w zwykłe, szare dni potrafiła zdobyć się na powiedzenie „cześć" znajomym z klasy, tak w ciche dni ledwo przytakiwała im głową, choć i tego czasami nie była w stanie zrobić. Była jak zombie, bo duchy są przezroczyste. A ona nie była przezroczysta i czasami bardzo tego żałowała.

      I żałowała tego i dzisiaj, kiedy jej była przyjaciółka zaczęła mówić, kogo to nie zaprosi na swoje urodziny. To nie tak, że chciała na nie iść, bo nie chciała — to było po prostu wredne i nieczułe, kiedy umyślnie dogryzała Daileen. Powtarzała, że zaprasza tylko swoich prawdziwych przyjaciół — miała oczywiście na myśli wszystkich nastolatków, którzy mają bogatych i wpływowych rodziców.

      Lee naprawdę nie wiedziała, jak mogła być tak ślepa. Jak mogła zaufać takiej osobie. Chociaż... ona była tak wiarygodna, tak szczera i prawdziwa, że jako kilkuletnie dziecko nie potrafiła zobaczyć, jaka naprawdę jest i wpadła w pułapkę. Zastawione na nią sidła, które oplatały jej gardło każdego dnia i powoli dusiły.

     Chciało jej się płakać. Chciało jej się najzwyczajniej w świecie płakać w kącie jak małemu dziecku, któremu mama nie kupiła wymarzonej zabawki. Najprawdopodobniej by się popłakała, gdyby miała czym — dziewczyna rzadko płakała, bo często po prostu łzy nie chciały lecieć. W tym przypadku było to dla niej lepiej; naprawdę nie chciała okazać słabości. Nie jej, nie tutaj, nie teraz.

      Sama nie wiedziała, jak udało jej się wytrzymać. Wraz z ostatnim dzwonkiem wybiegła ze szkoły i ruszyła na przystanek. Chciała jak najszybciej znaleźć się w tej pieprzonej poczekalni, naprzeciwko Taehyunga.

      Kiedy szła chodnikiem, prawie wywróciła się na szarej brei. Śnieg roztopił się prawie tak szybko, jak jej melancholijny nastrój. Słuchawki wypadły jej z uszu gdzieś przy zakręcie i nie zawracała sobie głowy wkładaniem ich z powrotem.

      W poczekalni było pusto, miała więc chwilę na uspokojenie. I zapewne by się uspokoiła, gdyby nie to, że chłopak nie przychodził.

      I już nie przyszedł.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro