23.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

16.02.2012

      Pociągnął nosem. Naprawdę nie sądził, że się przeziębi, przecież tylko wyszedł w nocy na dwór. W pidżamie.

      Dobra, był tego w pełni świadomy, wtedy po prostu nie pomyślał.

      Księżyc był tak piękny, a on tak bardzo nie mógł zasnąć, że po prostu nie potrafił zostać w pokoju i leżeć w łóżku. Przecież kilka minut nie mogło mu zaszkodzić, prawda?

      Zaszkodziło. I to na tyle, że tydzień wcześniej nie mógł pójść na terapię. Przeklinał swoją głupotę, bo przecież tak bardzo chciał skończyć portret Lee... Naprawdę chciał, żeby był idealny.

      Zastanawiał się nawet, czy może go zanieść na jej grób, ale na samo wspomnienie gula stanęła mu w gardle i przez sekundę zapomniał, jak się oddycha. Zawsze tak reagował. Nie potrafił inaczej.

      Teraz siedział w poczekalni i mazał ołówkiem po kartce bez większego celu. Po prostu mu się nudziło. Nie mógł pozbyć się z głowy myśli, że zmarnował szansę na dokończenie rysunku dziewczyny. Była to swego rodzaju powinność, jakby obowiązek. Czuł, że jest to winny swojej babci.

      Jego babcia umarła dwa lata temu i od tego czasu zamknął się w sobie. Przestał się odzywać. Przestał rysować. Przestał spać. Cały czas siedział tylko zamknięty w pokoju, przy biurku i wpatrywał się tępo w zamknięty szkicownik. Czasami płakał, ale z biegiem dni coraz rzadziej i krócej. Jakby się wypalał i ulatniał, jakby miał niedługo zniknąć.

     Kochał ją tak cholernie mocno, a mimo tego... Mimo tego ona umarła, kiedy on był na wakacjach. Na pieprzonych wakacjach. Na pieprzonych Filipinach, bo ojciec dostał podwyżkę i mogli sobie na to pozwolić.

     Do tej pory wypominał sobie, że gdyby został, mógłby jej jakoś pomóc, może nawet zapobiec jej śmierci. Ale nie. On musiał pojechać na te pieprzone wakacje.

      Nie zarejestrował momentu, w którym oczy mu się zaszkliły, ołówek wypadł z dłoni i łzy zaczęły płynąć. Nie ruszał się, tkwił tak, dopóki Daileen nie przyszła. Dopiero wtedy ocknął się z otępienia i wytarł policzki.

      Ona po prostu usiadła na sofie naprzeciwko i wyjęła zeszyt. Chyba nawet na niego nie spojrzała.

      Może to i lepiej, powiedział sobie w myślach. Nie musi na mnie patrzeć.

      Zerknął na szkicownik. Karta była mokra od jego łez. Zaklął cichutko i przekręcił na odpowiednią stronę — tę z portretem Lee i zaczął rysować.

       Dla babci, powtarzał. Dla babci.

      Dla babci.

      Dla...

      Nie potrafił dokończyć. Nawet w myślach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro