6.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

27.10.2011

      Miała powoli dość terapii. Nie dość, że musiała tyle tu siedzieć, to jeszcze miała sesje w wakacje. Nie mogło być gorzej, nie?

      Otóż — mogło. I to jeszcze dużo gorzej.

      Już nie wiedziała, co robić. Jej rodzice zaczęli się kłócić, ale nie tak, jak kiedyś. W porównaniu z teraźniejszością, były to nic nie wnoszące do ich życia dziecinne sprzeczki z piaskownicy. Teraz coraz częściej bała się, że wezmą rozwód. A tego by chyba nie zniosła. Co by się stało z jej siostrą? Miała tylko dziesięć lat.

      Nie wyobrażała sobie tej radosnej, wiecznie uśmiechniętej dziewczynki uwielbiającej Kucyki Pony w sytuacji rozstania rodziców. Była zbyt mała i niewinna. To ona miała przyjmować cały ból i cierpienie, żeby dziesięciolatka mogła być jak najdłużej szczęśliwa. Chciała, żeby zło świata dopadło jej siostrę najpóźniej, jak się da.

      Ale nie mogła uchronić jej przed wszystkim.

      I to było, cholera jasna, najgorsze. Czuła się przez to taka bezsilna, że miała ochotę zniknąć albo rozpłakać się w najlepsze. Tak właściwie, to już płakała. Dusiła szloch, żeby nikt nie przyszedł do tej części poczekalni. Trzęsła się, skulona na kanapie.

      Mimochodem zerknęła na zegar i prawie dostała zawału. Niemalże z prędkością światła rzuciła się w stronę łazienki. Była za osiem szesnasta.

     Zaczęła panikować. Nienawidziła tego uczucia słabości, kiedy ktoś widział, jak płacze. Ostatni raz czuła je gdzieś rok temu, kiedy rozpłakała się po tym, jak mama na nią nakrzyczała. Od tamtego czasu pozwalała łzom płynąć tylko wtedy, gdy była sama. Najlepiej, jeśli byłoby to w nocy, kiedy wszyscy śpią, ale nie można mieć wszystkiego.

      Starała zachowywać się normalnie, żeby pani z recepcji nie zauważyła, że płacze. Pewnie zaraz zadzwoniłaby do Park, a ta później zaczęłaby wypytywać, co się stało. Ach, jak ona nienawidziła tych pytań pani Park...

      Po drodze minęła chłopaka, a wtedy nadepnęła na jedną ze sznurówek swoich butów i schyliła się, by ją zawiązać.

      Odetchnęła dopiero zamknięta w kabinie, gdzie już nie powstrzymywała płaczu. Łkała, dopóki miała czym. Przez dobre kilka minut siedziała na zimnej podłodze, obejmując kolana rękami.

      Nie miała siły wstać.

      Ale musiała.

     Drżącymi rękami oparła się o ściany kabiny i powoli ruszyła do wyjścia. Kiedy, już w pełni „uspokojona", wróciła do poczekalni, nie zastała tam chłopaka, co sprawiło, że mogła siedzieć w ciszy przez dobre czterdzieści minut.

      Zamknęła oczy i oparła głowę o podłokietnik sofy, zmęczona wszystkim, co ją otaczało.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro