2.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

− Nie musisz mnie prowadzić − szarpnął swoim ramieniem, uwalniając się z kobiecego uścisku − Nie jestem pijany.
− Wiem − odpowiedziała, stając na ziemi. − Ale jesteś Brytyjczykiem. A Brytyjczycy to podobno dżentelmeni.. Nie użyczysz zatem ramienia swojej towarzyszce?

Sherlock przystanął, naciągnął kołnierz swojego płaszcza tak, by się wyprostował w pionie, po czym z beznamiętną twarzą wystawił jej swój łokieć.

− Bardzo dziękuję − powiedziała, chętnie przekładając swoją rękę. − Gdzie idziemy?
− Baker Street − odparł, wydając się zaskoczony.

Jane usiłowała stanąć, jednak dużo wyższy mężczyzna przeciągnął ją kilka kroków, nim wyczuł opór.

− Baker Street? − zapytała. − Coś mi to mówi.

Zmarszczyła brwi, patrząc przed siebie. Sherlock obserwował ją kątem oka, kontynuując marsz. Wstyd się przyznać, ale nie był do końca pewien dlaczego jeszcze o nim nie słyszała.

− Hmm... − zaczęła, a mężczyzna wyczuł, że chce nawiązać z nim kontakt − Widziałam Baker Street na jakichś plakietkach... O, to macie tam melinę dla ćpunów? − zapytała, szczerząc się do Brytyjczyka.

Sherlock uśmiechnął się lekko i spojrzał na nią.

− Nie − odparł − Zgaduj dalej.
− Ja dedukuję − powiedziała poważnym tonem.
− Coś ci to nie wychodzi − mruknął pod nosem, pociągając ją w stronę bocznej alejki.
− Praktyka czyni mistrza − odparła.
− Lubisz ryzyko, co? − spytał po chwili ciszy, obniżając głos do pomruku.
− Możliwe − rzekła, sama nie wiedząc, czy odpowiedz twierdząca lub przecząca byłaby prawdą.
− To było pytanie retoryczne − stwierdził, lustrując ją wzrokiem.

Spojrzała na niego z ciekawością, dając mu niewerbalny sygnał na kontynuowanie jego dedukcji.

− Pozwalasz nieznajomemu facetowi, by prowadził cię ubocznymi alejkami do Baker Street, gdzie nawet nie wiesz co się znajduje. Gdyby tego było mało, to twój towarzysz jest pod wpływem.
− Mam gaz pieprzowy − Pokiwała palcem wolnej ręki.
− Jest niedozwolony.
− Podobnie jak kokaina.

Oboje parsknęli. Przeszli około trzydzieści metrów w milczeniu.

− Ooo! − zawołała nagle, przerywając proces myślowy mężczyzny.

Spojrzał na nią, wyraźnie niezadowolony.

− Jesteś Sherlock Holmes, tak?
− Byłem tak blisko przeanalizowania pewnej ważnej dla mnie sprawy i mi właśnie przeszkodziłaś − burknął, zrywając kontakt wzrokowy i uparcie patrząc przed siebie.
− Przepraszam, nie chciałam. Dopiero teraz połączyłam fakty − Sherlock milczał. − Mogę mówić dalej? − spytała, unosząc lekko brwi.
− Jeśli musisz − odparł, skręcając w kolejną uliczkę.
− Nie czytam gazet, wolę książki, telewizja jest zjadaczem czasu, więc też za nią nie przepadam, dlatego od razu cię nie poznałam. Nie wiem dokładnie, czym się zajmujesz, Sherlocku, ale często słyszę o tobie w pracy od moich koleżanek. To znaczy nie bezpośrednio od nich, ponieważ rzadko kiedy wchodzę w interakcje z ludźmi, gdyż jestem aspołeczna, bo większość społeczeństwa stanowią niestety idioci... − zaczerpnęła powietrza − ale wracając, słyszałam o tobie już parę razy, tylko uznałam to za jakieś babskie plotki odnośnie celebryty, czy kogoś w tym rodzaju, a tymczasem żałuję, że nie zapoznałam się bliżej z tym tematem.
− Dlaczego?
− Jesteś osobą z niebywale wysokim intelektem, a ja bardzo szanuję takich ludzi i w sumie, kurczę, ale mam szczęście, że się właśnie spotkaliśmy − stwierdziła i jakby na potwierdzenie swoich słów, nieco wzmocniła uścisk na jego przedramieniu. − A jeśli chodzi o te twoje "sprawy"... Jesteś jakimś budzącym kontrowersje prawnikiem?
− Budzącym kontrowersje detektywem-doradcą.
− Mhm, detektywem-doradcą − powtórzyła rozmyślając nad dokładnym znaczeniem tych słów.

Nastała kolejna chwila ciszy, której kobieta zdecydowała się nie przerywać, by nie zirytować mężczyzny.

− Jak się nazywasz? − spytał łagodnie.
− Jane Edwards.
− Czyli opcja trzecia − odparł usatysfakcjonowany − Tak sądziłem.
− A jaka to opcja? − zapytała, patrząc na profil jego twarzy.
− Jane Edwards. Przybyłaś z Polski, a mimo to jesteś właścicielką imienia angielskiego. To mówi samo za siebie; urodziłaś się w Anglii.
− Może w Szko...
− Akcent − przerwał jej, powodując u kobiety zdumienie − Gdybyś dłużej mieszkała na wyspach, rodzice zapewne zabraliby cię na trasę widokową London Eye, ale ty jednak wykupiłaś bilet z rezerwacją, co oznacza, iż bardzo zależało ci na tej wizycie. Co mi to mówi? A to, że twoi rodzice przeprowadzili się do Polski tuż po twoich narodzinach.

Jane kiwała głową z niedowierzaniem, wpatrując się w mężczyznę gestykulującego prawą ręką co jakiś czas.

− Nazwisko, również angielskie pochodzi od twojego ojca. Twój dobry, choć nie idealny akcent, wyniosłaś już z domu, w którym częściej mówiono po angielsku, niż w języku ojczystym twojej matki. Wydajesz się być zrelaksowana pomimo przebywania w obcym kraju, więc poczuwasz się bardziej do bycia Brytyjką, aniżeli Polką... Ponadto, po tym wszystkim wnioskuję, że moje początkowe przypuszczenie nieco wymija się z prawdą; nie mieszkasz tu od lat, a zaledwie od paru miesięcy − Spojrzał na nią, z lubością wychwytując każdy przejaw zdumienia.
− Sherlock... Jesteś niesamowity. Pierwszy raz mam z kimś takim styczność i zdecydowanie mi się to podoba. Ale wiesz, nie rozumiem jednego.

"Zdarza się nader często. Zwłaszcza, gdy posiada się przyćmiony umysł" pomyślał, jednak po chwili uznał, że nie jest to do końca prawdą.

− Dlaczego rujnujesz swój talent? − Pokręciła głową z niedowierzaniem − O umysł trzeba dbać.
− Stymuluję go.
− Nieprawda. Stymulowałbyś, gdybyś na przykład grał w szachy.
− Nuda! − odparł tonem, jakby było to oczywiste.
− No przecież nie będzie żadnych wybuchów, ale to lepsze od narkotyków. Kręci cię chodzenie po suficie? To dopiero nuda! − zawołała, lekko się uśmiechając. − Poważnie, Sherlock. Nie rób tego.
− Sądzisz, że posłucham rady spotkanej około godziny temu, zupełnie przypadkowej kobiety?
− W tym świecie nie ma przypadku.
− Nie ma też przeznaczenia − odparł.
− Nie do końca bym się zgodziła − zakwestionowała. − Poza tym, za chwilę poznam twój adres. Mogę cię nachodzić.
− Skąd wiesz, że jest prawdziwy? − spytał.

Tu przyszła chwila wahania, lecz nie na długo. Sherlock stanął i przypatrywał jej się z uśmieszkiem przypominającym kogoś, kto znalazł się na wygranej pozycji podczas gry w pokera.

− W takim razie dlaczego by było tak głośno o Baker Street? − spytała, podpierając biodra.
− Nieźle − mruknął pod nosem.

Mężczyzna ponownie wystawił jej ramię, które po raz kolejny bez wahania przyjęła.

− Masz coś jeszcze do powiedzenia? − zażartowała.
− Zawsze mam, ale uwierz, nie dałabyś mi rady.
− Kiedyś powinniśmy się przekonać.
− Nie kłam, już znasz wynik tego pojedynku − Przybliżył jej się do ucha, a następnie pociągnął w lewą stronę.
− To tu? − spytała. −Ach, nie sil się na odpowiedź, zauważyłam tabliczkę.
− Dobrze. Miałem pytać kiedy ostatnio byłaś u okulisty.
− Dowcipniś − parsknęła, rozglądając się na boki, tuż przed przejściem przez pasy. − 221B, wygląda przytulnie.
− I tak też jest − odpowiedział, stając przy drzwiach.

Kobieta przez dłuższą chwilę stała nieopodal drzwi, czując lekki dyskomfort. Zgodnie z ich zawartą wcześniej umową, miała go tylko odprowadzić, lecz szczerze podziękowałaby Sherlockowi, gdyby ten zaprosił ją do środka. Jego towarzystwo, choć wymagało wytężenia mózgownicy, zapewniało jakąś formę rozrywki, z którą do tej pory Jane nie miała styczności.

− Powiem, tak już na odchodne, że bardzo umiliłeś mi dzisiejszy dzień − odezwała się, ściskając sobie palce za plecami z dziwnego zdenerwowania.
− Jesteś pierwszą, która mi to mówi.
− Dziwne masz zatem znajome − Uśmiechnęła się. − To, do zobaczenia... Może.
− Do zobaczenia − Skinął głową.

Jane odeszła, czując lekki zawód i niedosyt. To co dzisiaj miało miejsce było nie do opisania. Boczne drogi, jakimi prowadził ją Sherlock wydłużyły czas podróży niemal trzykrotnie, a mimo to wędrówka bardzo szybko minęła.

Mężczyzna stał chwilę na schodkach u stóp drzwi, nim wszedł do środka.

− Z kim rozmawiałeś? − spytała starsza pani, która czekała na niego przy wejściu do swojego pokoju.
− Ze znajomą. Niecodzienne spotkanie − odpowiedział, odkładając swój szalik na półkę.
− I nie zaprosiłeś jej do środka? Przecież John i tak nie wrócił − zdziwiła się.
− Pani Hudson, po co miałbym... − urwał, wpatrując się w bliżej nieokreślony punkt.
− Och, Sherlock.

Mężczyzna spojrzał w oczy właścicielce mieszkania i błyskawicznie odwrócił się w stronę drzwi.


Macie drugi. 30 minut do 8 maja xd

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro