4.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jane usiadła na kanapie stawiając przed sobą mały talerzyk z dwoma tostami. 

Był spokojny, deszczowy wieczór, podczas którego odpoczywała po nadgodzinach spędzonych w pracy. Zawsze korzystała z okazji spędzenia większej ilości odpłatnego czasu w miejscu zatrudnienia, ponieważ wychodziła z założenia, że w życiu pieniądze są bardzo ważne, pomagają się spełniać, więc nie powinno się marnować czasu na pierdoły typu oglądanie telewizji.

Od spotkania z Sherlockiem minęło półtora tygodnia. Któregoś dnia przyznała sama sobie, że taka kilkugodzinna odmiana od codzienności zmieniła jej punkt patrzenia na swoje życie. Dotychczas skupiała się na zarabianiu pieniędzy, co często wiązało się ze zmianą miejsca pracy, gdyż kobieta przykładała się do wszystkiego z wysoce pozytywnymi rezultatami, ale także często czytała różne scenariusze, czy dramaty, stworzone w celu wystawiania na scenie, i odgrywała wybrane z nich scenki. Jednak po spotkaniu niezwykłego detektywa zapragnęła nieco towarzystwa odmiennego od jej obleśnego współlokatora z Czech. W woli ścisłości to nawiązanie kontaktów towarzyskich oznaczało po prostu bliższe zapoznanie się z Sherlockiem i bardzo sympatyczną panią Hudson, a także jeśli to będzie możliwe, z Johnem.

Często przychodziła chwila zwątpienia, czy aby na pewno ma szanse na dostanie się do wymarzonej szkoły. Po pierwsze zastanawiała się nad poziomem swojego angielskiego. Czasem, gdy myślała o egzaminach wstępnych, na myśl przychodziła jej scenka, w której komisja prosi o to i tamto, tylko że żadne z użytych przez nich słów nie są dla niej zrozumiałe. Było to trochę śmieszne, ponieważ z językiem angielskim Jane miała styczność od dziecka, ale poziom nauczania w polskich szkołach nie jest adekwatny, przynajmniej w większości przypadków, do faktycznego poziomu panującego na Wyspach.

Przełknęła ostatni kęs pierwszego tosta i zerknęła na laptopa, którego po chwili ustawiła na kolanach.

"Właśnie, jeśli chodzi o Sherlocka" pomyślała wyszukując informacji na jego temat w internecie.

Po niecałych trzech minutach na pasku przeglądarki pojawiło się wiele kart dotyczących detektywa. Począwszy od jego własnego bloga, skończywszy na jakimś artykule opisującym możliwy przebieg jego pseudo samobójczej akcji.

Jane czytała z takim zaciekawieniem, że nie śmiała opuścić ani jednej linijki, przez co ledwie zobaczyła, że wrócił jej współlokator.

– Siema– przywitał się, rzucając niedbale plecak na fotel blisko drzwi.
– Cześć, cześć – mruknęła Jane, nie zaszczycając go wzrokiem.

Czech potupał do lodówki, z której wyciągnął puszkę schłodzonego piwa. Gdy zaczął je pić, Jane zastanawiała się co jest z nią nie tak, że zawsze gdy ten facet to robi, ma ochotę go czymś zamordować. Nie do końca wiedziała dlaczego ją aż tak bardzo irytuje sposób w jaki żłopał tani trunek, ale wiedziała, iż zazwyczaj w takiej sytuacji nie potrafiła się skupić.

Mężczyzna przerwał i głośno beknął.

Jane przymknęła oczy, walcząc ze swoimi wewnętrznymi demonami, po czym rzuciła mu mordercze spojrzenie znad laptopa, którego niestety nie zobaczył. Kobieta pokiwała głową i cicho westchnęła powracając do ciekawej lektury.

W pewnym momencie, kiedy zaczęła przeglądać sieć w poszukiwaniu większej ilości informacji, stwierdziła, że to co robi jest trochę chore. To stalkowanie. Co prawda perspektywa poznania Sherlocka od tak była niewiarygodnie kusząca, ale uznała, że człowiek cierpliwy więcej zyskuje, więc postara się rozgryźć detektywa drogą własnych doświadczeń.

Odłożyła laptopa i przypomniała sobie sytuację sprzed prawie dwóch tygodni, a konkretnie oglądanie wolnego pokoju na Baker Street. Zauważyła wówczas, że jest sporo mniejszy od tego, w którym zamieszkał Sherlock, ale był nadal bardzo przyzwoity. Podobnie, jak piętro niżej pokój stanowił zlepek kilku różnych stylów i epok, lecz mimo wszystko budził pozytywne skojarzenia. Dodatkowo pani Hudson poinformowała ją, że musieli mieć spory remont kamienicy, po pewnym mało przyjemnym incydencie, a do nieosiedlonego mieszkania przyłożono trochę mniej pracy niż do reszty, więc opuści jej nieco wysokość opłat.

Bardzo to ucieszyło młodą kobietę, ponieważ nie planowała, z uwagi na przykre doświadczenia, przyjęcia następnego współlokatora.

Jakby na potwierdzenie tych słów spojrzała na Czecha, jedzącego teraz jajecznice w sposób pozostawiający sobie sporo do życzenia, zwłaszcza z kategorii savoire vivru. Jedną rzeczą, za jaką naprawdę była współlokatorowi wdzięczna, był fakt, że wyjątkowo łatwo dogadali się w sprawie przeprowadzki Jane w inne miejsce. Ich relacje dalekie były od przyjaźni, czy nawet sympatii, byli sobie zupełnie obojętni. Kiedyś wyglądało to inaczej, ponieważ kobieta nie zamierzała żyć w takim brudzie w jakim lubował się Czech i najzwyczajniej w świecie często zwracała mu uwagi, które jednak ignorował. W końcu dała za wygraną i starała się podchodzić do tego chłodno i po prostu olewać jego niekulturalne zachowania.

Przez kilkukrotne zmiany pracy zdążyła poznać niejedną osobę obcego pochodzenia, przybywającą do Anglii w celu zarobku. Wśród nich byli także inni Czesi, ale tylko jej współlokator był takim fatalnym egzemplarzem.

Jane wstała z kanapy, podeszła do swojego płaszcza, z którego wyciągnęła paczkę papierosów i wyszła na balkon, by zapalić. Deszcz jeszcze kropił, powoli tracąc na swej sile, ale nie przeszkadzało to w odpaleniu fajki, gdyż znajdowała się pod zadaszeniem.

Rozejrzała się po okolicy, stopniowo pogrążającej się w mroku. Przez ulicę przebiegł biało-rudy kot należący do starszej pani z naprzeciwka.

Kobieta wypuściła dym papierosowy i spojrzała na zapaloną przed sekundą latarnię. Wtem usłyszała jakiś huk i odruchowo schyliła się za balustradę, a chwilę później pisk opon. Ostrożnie wyjrzała to w jedną, to w drugą stronę. Lewa zdawała się czysta, ale po prawej stronie zauważyła światła stojącego samochodu. Nie wiedziała co robić. Huk podobny był do wystrzału, tyle że sądząc po specyficznym sposobie, w jaki dźwięk się rozszedł, nie trafił w nic, a był jedynie ostrzegawczy.

Jane ukucnęła, myśląc gorączkowo. Bywała kilkukrotnie na strzelnicy i potrafiła rozpoznać niektóre wystrzały, a ten nie pochodził z broni małego kalibru. Wróciła szybkim krokiem do mieszkania, uprzednio gasząc papierosa.

– Co to było? – zapytał lekko podkulony Czech.
– Dzwoń na policję –poleciła Jane, zakładając na siebie czarną bluzę bez suwaka. – Coś mi mówi, że powinnam to sprawdzić.
– Psychiczna jakaś jesteś? – spytał.
– Przecież nie wpakuje się pod lufę – odpowiedziała, czując po raz kolejny w tym miesiącu przypływ adrenaliny.

Założyła całe czarne trampki, pozwalające na ciche poruszanie się po podłożu. Wyszła z mieszkania na ulicę, przez którą przebiegła pochylona. Przyparła murem do budynku naprzeciwko i wyjrzała na jezdnię.

Około czterdziestu metrów przed nią stał samochód. Jeśli dobrze rozpoznała markę z takiej odległości, to była to Mazda. Najciszej i najostrożniej jak tylko potrafiła, ruszyła w jego stronę, co chwilę przystając, by schować się za jakimiś kontenerami lub płotkami, przy okazji nasłuchując.

"Boże co ja robię" pomyślała, czując dokuczliwie szybkie bicie serca.

Przeszła parę metrów, widząc coraz lepiej zaparkowany samochód. Tym razem zdołała zauważyć, że drzwi od strony kierowcy są otwarte; docierały do niej także strzępki rozmów.

Nagle, jej oczy rozszerzyły się. Usłyszała głos niski Sherlocka i natychmiast przyspieszyła poruszanie się na kuckach. Przeszła przez płot i bezszelestnie zeskoczyła na ziemię, podchodząc do ostatniej z możliwych ścian budynków, dzielących ją od źródła strzału.

– Nie powinieneś się wtrącać – mówił jakiś mężczyzna. – Myślisz, że możesz rozwiązać wszystko, tak? Cóż, najwyraźniej przyszedł czas na pierwsze w karierze niepowodzenie.
– Przemyśl to, nie strzelaj – odezwał się jakiś inny.
– Wiem dokładnie gdzie się znajdujecie – powiedział Sherlock.

"Dobra, Jane, skup się" powiedziała sobie w myślach, wystawiając jedno oko za ścianę.

Jej oczom, czy też raczej oku, ukazała się mrożąca krew w żyłach scena. Sherlock wraz z innym, niższym do niego mężczyzną stał za samochodem, utrzymując spory dystans pomiędzy innym facetem, uzbrojonym w AK74. W ułamku sekundy zobaczyła jednak błąd grożącego bronią, ponieważ stał tuż przy otwartych drzwiach.

Sherlock zrobił krok w przód.

– Nie podchodź, rozwalę ci łeb! – krzyknął przestępca, grożąc bronią.

Jane korzystając z tego, że jego uwaga w stu procentach skupiona jest na detektywie, zrobiła kilka szybkich i stanowczych kroków, oparła się rękami o asfalt i z całej siły jaką dysponowała, przywaliła swoimi nogami o drzwi samochodu, które natychmiast uderzyły uzbrojonego mężczyznę.

Wtedy akcja potoczyła się szybko, John pociągnął Sherlocka na jedną ze stron, zapobiegając trafieniu go przez przypadkowo wystrzeloną kulę, podbiegł do napastnika i podskoczył, dwiema stopami całkowicie rozbrajając jego broń. Jane rzuciła się w bok, ale gdy zobaczyła, że jest już po wszystkim i mężczyzna z bronią leży obezwładniony na ziemi, podeszła do detektywa.

– Chryste, co wy tu robicie? – spytała przerażonym tonem.
– Chciał uciec poza zasięg naszych działań, ale nie wziął pod uwagę, że coś takiego nie wchodzi u nas w grę.
– A co ty tu robisz? – zapytał niższy mężczyzna, który przed chwilą widowiskowo rozbroił przestępce.
– Paliłam fajkę i dźwięk mnie przyciągnął i kazałam komuś zadzwonić na policję.
– Kiedy to było? – odezwał się Sherlock, założywszy białe rękawiczki na dłonie.
– Ze cztery minuty temu – odpowiedziała.
– Zjawią się za około 42 sekundy – poinformował, zaglądając do wnętrza auta.

Jane przeniosła wzrok na wspólnika detektywa. Miał skupiony i chłodny wyraz twarzy, a jego włosy zdążyła przyprószyć już siwizna, jednak kobieta nie powiedziałaby, że może mieć więcej niż 45 lat.

– My się jeszcze nie znamy – zaczęła, wyciągając do niego dłoń.
– John Watson – Przywitał się. –Trochę dziwne okoliczności na nawiązanie znajomości.
– Tak, to prawda – przyznała – Jane Edwards... Niby dziwne okoliczności, ale może wcale nie takie nieodpowiednie.
– Dlaczego?
– Za kilka dni wprowadzam się na Baker Street, więc możliwe, że będziemy się częściej widywać.
– Och, Sherlock! – zawołał John, odwracając się do detektywa badającego samochód. – Czyż to nie wspaniały zbieg okoliczności?


Chamska przerwa, żebym miała pomysł na jutrzejsze pisanie xd

 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro