6.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Macie mojego ładnego screena z odcinka, a co <3

– Już jesteśmy rozliczeni, tak? – spytała Jane właścicielki swojego, już byłego mieszkania.
– Co do pensa – Uśmiechnęła się zadbana kobieta po czterdziestce.

Uścisnęły sobie serdecznie dłonie. Pomijając fakt przykrego współlokatora, Jane wiązała z tym miejscem naprawdę wiele dobrych wspomnień, a i nawet ludzie na osiedlu byli bardzo sympatyczni.

Właścicielka wyszła, zostawiając młodszą od siebie kobietę z walizką i torbą sportową położoną w korytarzu. Cały miniony już tydzień Jane bardzo dobrze sobie rozplanowała. Wszystko, co kupiła sobie do jedzenia zdążyła już zjeść, tak by nie musiała zabierać dużej ilości prowiantu lub też zostawiać. Wyjątek stanowiło ciasto o nazwie kopiec kreta, którego ćwiartkę zostawiła Czechowi. W zasadzie nie potrafiła powiedzieć co w trakcie podjęcia decyzji przesądziło o jej wyborze, ale zdecydowała, iż uzna to za chwilową słabość spowodowaną sentymentem do kumpla brudasa.

– Czekaj, pomogę ci – odezwał się Słowianin, podnosząc jej walizkę.
– O, dzięki – powiedziała Jane, szczerze zaskoczona.

Zeszli po schodach i pożegnali się przed drzwiami.

– No to tam, radź sobie i nie zarośnij w brudzie.
Krvavé peklo, u mnie zawsze jest czysto – odparł oburzony, ale podał kobiecie rękę. – Trzymaj się.
– Dzięki jeszcze raz za tę walizkę.

Skinął głową, a kobieta podeszła do czekającej na nią taksówki. Ze środka wyszedł kierowca, który zapakował pakunki do bagażnika.

– Gdzie jechać? – spytał.

Jane otworzyła lekko usta.

– Euston Square – odparła, podając nazwę jednego z wielu wejść do podziemnego londyńskiego metra.
– Już się robi – poinformował kierowca, ruszając taksówką.

Powodem, dla którego nie podała adresu 221B Baker Street były napastliwe pytania, które z pewnością pojawiłyby się, gdyby kierowca usłyszał prawdziwy cel podróży kobiety. Widział jej walizki, zatem mógłby zapytać, czy chce się tam przeprowadzić, lub czy przewozi coś w nich do śledztwa. Sherlock Holmes w Londynie był znany wszem i wobec, tylko Jane miała przez pewien czas niemałe zaległości.

– Więc... Gdzie pani podróżuje?– zagadał kierowca.
– Chelmsford – odpowiedziała, mając nadzieję, że to koniec przesłuchania.
– Ooo, mam tam rodzinę.

"Doprawdy fascynujące" pomyślała, usuwając się na chwilę z jego pola widzenia.

– A po co pani tam jedzie, jeśli mogę zapytać? – Uśmiechnął się, odsłaniając srebrną trójkę.
– Najpierw chce się zobaczyć z przyjaciółką w jakimś tam barze na S – udała, że nie zna nazwy – Jak on się tam...
– Speedy's?
– O, tak. Zaprosiła mnie na tamtejszy rarytas – Pokiwała głową, mając powoli dość rozmówcy.
– Jadłem, polecam. A ten, jedzie pani do Chelmsford, taak? – zaczął dziwnym tonem.

Jane przekrzywiła lekko głowę, patrząc na tył głowy taksówkarza ze zmarszczonymi brwiami.

– Też tam niedługo będę.

"Oho, wiem co knujesz" przemknęło jej przez myśl.

– Ja tylko na parę dni – odezwała się szybko.
– Wystarczy – Puścił jej oczko. – Ładna jesteś, naprawdę.
– Dziękuję bardzo – Mimowolnie kobieta uśmiechnęła się.
– Wiesz, jakby ci się tam nudziło, nie naciskam, to na odwrocie jest mój prywatny numer.
– Eee, jasne – odebrała od niego wizytówkę.

"Super. Nawet nie napisał tego teraz, tylko już wcześniej" obróciła papierek w palcach, zerkając na niezbyt staranne pismo faceta w średnim wieku. "Nie rzadko się widać u niego takie rozmowy zdarzają... Phi, desperat".

Jane w ramach wyrażenia swojego niezadowolenia, oscentacyjnie sięgnęła po telefon i włożyła do uszu czarne słuchawki bezprzewodowe. Następnie, kiedy tylko odnalazła folder z muzyką, puściła Iron Maiden, by poczuć lepiej brytyjski klimat.

– Mogę zapalić? – spytała, przypadkiem dotykając paczki papierosów w kieszeni płaszcza.
– No pani może – odparł kierowca.

"No i to ja rozumiem" pomyślała Jane, uśmiechając się jak dziecko, którego poczęstowano cukierkiem.

Po kilku minutach jazdy poznała ulicę przy moście Westminister. Było południe, więc ruch w tym miejscu był niesamowity. Nim kobieta dotarła do parkingu przy stacji metra, zdążyła przesłuchać kilka, ponad sześciominutowych utworów rockowych.

– Ile razem? – spytała Jane, gdy kierowca wyjął jej bagaże z samochodu.
– Dla pani, czy dla kogoś innego? – zapytał, sugestywnie ruszając brwiami.
– Dla kogoś innego.
– 30 funtów.
– A dla mnie?
– 29.99 – odparł, zadowolony ze swojego żartu.

Jane podała mu dwa banknoty i przełożyła torbę przez ramię, a następnie, mijając samochód, poprowadziła walizkę na wyłożony kostką chodnik.

– Do widzenia – rzuciła przez ramię.
– Na razie – Pomachał jej mężczyzna.

Cała sytuacja może nie była niemiła, ale facet zdecydowanie za bardzo się narzucał. No i jeszcze ta wizytówka...

Jane ustawiła się przy przejściu na pieszych, cierpliwie czekając na zielone światło. W czasie, kiedy tak stała zdążyła już nie po raz pierwszy zaobserwować, jak duża część Anglików przebiega przez jednie w zupełnie nie wyznaczonym do tego miejscu.

"Później się dziwić, że na Londyn mówią stolica otyłości" pomyślała z niesmakiem patrząc na biegnących.

Dumnie i z gracją przeszła przez zebrę, gdy zapaliło się zielone światło.

– Jane! – zawołała za nią kobieta, którą z łatwością rozpoznała.
– Pani Hudson? – zdziwiła się.
– Martwiłam się, że nie zdążę – poinformowała, kładąc przyjacielsko dłoń na ramieniu młodszej kobiety. – Pomóc ci w czymś? – zerknęła na bagaże.
– Oj, chyba pani żartuje. To pani wóz? – zapytała Jane, podnosząc brwi ze zdumienia.
– Ten? Tak, to mój.
– Chryste, przecież to Aston Martin! Na wynajmie się tak można dorobić? – zażartowała, wiedząc, iż starsza kobieta na pewno nie w taki sposób na niego zarobiła.
– Powiem ci, moja droga – ściszyła głos, przybliżając się do jej ucha. – Byłam żoną dilera.

Jane z wrażenia przystanęła, a staruszka zaśmiała się szczerze.

– Nie przestaje mnie pani zaskakiwać.
– I niech tak zostanie, rutyna zabija znajomości, a związki już w szczególności.
– Mmm, rymy – zwróciła uwagę Jane, powodując uśmiech u swojej rozmówczyni.

Weszły do środka kamienicy.

– Sherlock! – krzyknęła pani Hudson.
– Czemu pani go woła?
– No wiesz co? Dwóch facetów mamy w kamienicy, jednego na stałe, drugiego od czasu do czasu i chcesz sama taszczyć to na samą górę? – Pokiwała głową Martha.
– Sherlock!
– Czego, na litość boską?! – krzyknął mężczyzna, zeskakując nagle na półpiętro.

Jane chciała się odezwać, ale pani Hudson powiedziała tylko:

– Norbery.

Detektyw natychmiast przeprosił starszą kobietę, po czym bez pytania wziął ciężki bagaż Jane, która, gdy mężczyzna wszedł na piętro, spojrzała pytająco na właścicielkę mieszkania.

– Kiedyś Sherlock powiedział mi, że gdyby kiedykolwiek zachował się nieodpowiednio, mam użyć tego słowa. Szczerze mówiąc, to dopiero pierwszy raz, gdy to zrobiłam. Może z uwagi na twoją obecność.
– Słusznie, trochę niekulturalne zachowanie.
– Cóż. Każdy musi się czymś wyróżniać – zażartowała pani Hudson.
– Taak, zapewne Sherlockowi nie brakuje takich cech?
– Oj, zdecydowanie nie – Martha uśmiechnęła się do młodszej kobiety. – Oto twoje klucze.
– Nie płacę żadnej kaucji?
– Nie wspominałam o tym przy okazji oglądania pokoju?
– Hmm, nie przypominam sobie – odpowiedziała.
– Nie, po prostu jeśli coś zniszczysz i się stąd zwiniesz ot tak, bez pokrycia kosztów szkody, to Sherlock na moją prośbę coś na ciebie znajdzie i będziesz załatwiona.

Jane spojrzała z mieszanym odczuciem na starszą kobietę.

– Żartuję! – zaśmiała się, klepiąc nową lokatorkę po ramieniu. – Ale miałaś minę.
– W sumie to wcale nie głupi układ – Wyszczerzyła się. – To do zobaczenia później.
– Miłego rozpakowywania.

Jane zaczęła wchodzić na drugie piętro, robiąc krok co dwa schodki. Po kilku chwilach znalazła się przed swoimi drzwiami, gdzie stała jej walizka.

– Dzięki, Sherlock! – krzyknęła, patrząc w dół klatki schodowej.

Detektyw nie odpowiedział jej, ale przypuszczała, że ją usłyszał.

Kobieta otworzyła swój pokój i pierwszym co zrobiła, było uchylenie okna. Następnie otworzyła walizkę, modląc się w duchu, że jej ciasto przetrwało bez szwanku całą podróż.

– Ooo tak! – Odtańczyła swój kilkusekundowy taniec zwycięstwa, gdy okazało się, że z wypiekiem wszystko w porządku.

Po około godzinie wszystko było tam, gdzie być powinno. Kobieta stanęła przy drzwiach, krytycznie oceniając swoje dzieło. Wszystko ustawione było dokładnie tak, jak sobie rozplanowała już w chwili, gdy tu po raz pierwszy się znalazła.

W pokoju po prawej stronie od wyjścia stał niewielki regał na książki, gdzie też wylądowały jej ulubione pozycje, dotyczące głównie zagadnień związanych z psychologią, z którą nie wiązała przyszłości, a po prostu się nią interesowała. Jedną z jej ulubionych książek, które się tam znalazły, była Psychologia miłości - polska książka, ale znalazły się tam także i te anglojęzyczne. Podłoga wyłożona została miejscami wysłużoną już kremową wykładziną, a ściany zdobił to kolor brązowy, to turkusowy, identyczny jak ten piętro niżej, to czerwonawa tapeta. Tuż naprzeciwko wejścia znajdował się niski stolik do kawy, przy którym ustawiono starego stylu fotel i nieco nowszą kanapę. Dalej znajdowała się kuchnia, także bezdrzwiowa, ale brakowało w przejściu szybek, takich jak u Sherlocka. Tutaj od salonu odgradzały ją tylko cienkie ścianki. Po lewej stronie mieszkania znajdowała się niewielkich rozmiarów łazienka z, na całe szczęście, normalnym kranem i prysznicem.

Przez normalny kran Jane rozumiała jeden łączący dopływ ciepłej i zimnej wody jednocześnie. W niektórych mieszkaniach angielskich można było znaleźć dwa osobne, co było niezwykle uciążliwe i szczerze mówiąc, kobieta zastanawiała się, jak Anglicy sobie z tym radzą. Z jednego kranu leciał dosłownie wrzątek, a z drugiego woda pochodząca chyba z samego lodowca.

Nagle zadzwonił telefon.

– Tak, słucham?
– Dzień dobry, czy rozmawiam z panią Jane Edwards?
– Oczywiście, przy telefonie.
– Doskonale. Chciałbym ustalić z panią godzinę jutrzejszego spotkania.
– Jutrzejszego? – zdziwiła się, analizując czy aby na pewno jutro jest sobota.
– Czy coś nie tak?
– Nie, proszę kontynuować.
– Zatem, czy mogłaby pani stawić się na godzinę 15:00?
– Absolutnie nie ma problemu – odpowiedziała.
– Doskonale, zatem do zobaczenia. A i czy posiada pani jeszcze jakieś projekty?
– Mmm, kilka.
– Proszę zatem, by pani je ze sobą wzięła.
– Dobrze, nie ma problemu.
– Do widzenia.
– Do widzenia.

Jane rozłączyła się i wsunęła telefon do kieszeni. Chwilę stała nieruchomo, aż nagle poderwała rękę do góry i do dołu, mówiąc przy tym ciche:"Jest".

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro