8.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sherlock kręcił się po pokoju przez chwilę, by niespodziewanie przystanąć nieopodal swojego biurka.

– Ach, tak! – zawołał, a Jane się wzdrygnęła.
– Jeju, nie strasz.
– Idziesz?
– Gdzie? – Zmarszczyła brwi.
– Zobaczysz – Uśmiechnął się tajemniczo.

Jane przypatrywała mu się uważnie, po czym gwałtownie wstała.

– Jeszcze się pytasz.

Sherlock klasnął w dłonie i otworzył jej drzwi. Zeszli po schodach, a gdy zakładali swoje płaszcze, na korytarz wyjrzała pani Hudson.

– Kiedy wrócicie? – spytała.

Jane wzruszyła ramionami.

– Szczęśliwi czasu nie liczą! – powiedział Sherlock, naciągając myśliwską czapkę. – Zasłoń się – mruknął do Jane.
– O nie, dziennikarze?

Nim zdążyła zaprotestować, otworzył drzwi i znalazł się na zewnątrz. Młoda kobieta miała co do tego mieszane uczucia. Z jednej strony, uważała że fakt bycia rozpoznawanym musi być super, ale z drugiej nie za bardzo chciałaby od razu kojarzyć się ze sławnym detektywem. Czasem, a przynajmniej tak to wyglądało zazwyczaj w kryminalnych książkach, ściągało to na daną osobę pewne zawodowe niebezpieczeństwo, z jakim codziennie borykał się Sherlock.

Mężczyzna na schodach podał jej ramię, które przyjęła, jednocześnie rzucając niebezpieczne spojrzenie w stronę fotografującego ich reportera.

"Och, to się rozejdzie jak świeże bułki w Biedronce" pomyślała.

Po całej, kilkunastominutowej drodze, która minęła im przez większość czasu w ciszy, dotarli pod budynek Saint Bartholomew's Hospital, czyli Szpital Świętego Bartłomieja.

– Idziemy do kostnicy – oznajmił lekko uśmiechnięty Sherlock.
– O nieee – mruknęła Jane, stawiając prowadzącemu ją mężczyźnie opór. – Nie lubię takich widoków.
– A oglądałaś kiedyś?
– No nie.
– No właśnie, więc na jakiej podstawie to stwierdzasz? – spytał, unosząc brwi i zerkając na kobietę.
– Brzydzę się krwi, wręcz się boję, a co dopiero trupów. Nie chcę, nawet nie znam przecież tu personelu, ani nic.
– To poznasz – odparł, wzruszając ramionami.

Przeszli na piętro budynku, a następnie przez długi korytarz.

– Jakoś tak – zaczęła, rozglądając się przez ramię. – Trochę pusto
– Ponieważ ten szpital służy głównie do celów szkoleniowych. John jest zawodowym lekarzem wojskowym i tutaj się właśnie uczył.

Sherlock z szatańskim uśmieszkiem pchnął drzwi przed sobą, wyczuwając gwałtowne spięcie u swojej towarzyski.

– Głupek! – zaśmiała się Jane. – Trzęsłam się jak osika i mało brakowało, a bym zaczęła zasłaniać sobie oczy.

Kobieta stanęła przy dużo wyższym mężczyźnie, z zamiarem przyjaznego pacnięcia go w ramię, jednak detektyw zdołał złapać ją za nadgarstek tuż przy jego ciele. Nachylił się w jej stronę, zmrużył oczy i powiedział:

– Bo inaczej odwiedzisz kostnicę.
– Hmm, może byś wpadł mnie obejrzeć – Poruszyła sugestywnie brwiami, a Sherlock parsknął, prostując się.

Weszli do pomieszczenia, gdzie każda wolna przestrzeń na blatach wokół pokoju i na wysepce pośrodku została na coś zagospodarowana. A "coś" w tym przypadku oznaczało sprzęt laboratoryjny: mikroskopy, próbówki, różnego rodzaju naczynka i urządzenia, których Jane nie potrafiła nazwać.

Sherlock podszedł do jednego ze stanowisk. Jane zwróciła uwagę na otoczenie mężczyzny, po czym stwierdziła, że bardzo dużo rzeczy miał na wyciągnięcie ręki, a tuż za nim na blacie znajdował się komputer.

Detektyw odwiesił płaszcz na wieszak i wyciągnął paczuszkę, którą dostał od inspektora Lestrada. Prawdę mówiąc, Jane nie potrafiła sobie przypomnieć kiedy dokładnie Sherlock zdołał ją schować.

W pomieszczeniu było dość chłodno, więc kobieta nie poszła w ślady starszego towarzysza i pozostawiła ubranie na sobie.

Jane zaczęła powoli okrążać wysepkę i przeglądać różne, znajdujące się w pomieszczeniu ustrojstwa. Bardzo przykuwały ją próbówki i menzurki z różnokolorową cieczą, ale kiedy natrafiła na cylinder w jakimś specjalnym pojemniczku, umieszczonym w blacie, z którego wydobywał się jakiś dziwny gaz, nie mogła oderwać oczu.

– Uważaj – ostrzegł Sherlock, nie odrywając się od mikroskopu. – Ciekły azot.
– Uuu – mruknęła Jane, kontynuując wędrówkę.

Zerknęła z ciekawością na detektywa, mając go naprzeciw siebie. Był bardzo skupiony, więc by go dodatkowo nie rozpraszać, zaczęła chodzić wyjątkowo cicho.

Mężczyzna spojrzał na nią dziwnie.

– No co? – spytała Jane niezadowolona. – Przecież chodzę cicho.
– Za co dziękuję – odparł krótko, po czym wrócił do swych badań.

Kobieta zakradła się i stanęła za nim.

– Baran – powiedział po dłuższej chwili milczenia.
– Słucham?
– Baran – powtórzył, wskazując jej palcem na płytkę, którą oglądał przez mikroskop.

Jane schyliła się i przechyliła głowę, by móc zobaczyć obiekt jego badań. Na szkiełku mikroskopowym znajdował się biały, skręcony włos pochodzenia zwierzęcego.

– Skąd to masz?– spytała.
– Lestrade przyniósł mi knebel, który znaleziono przy samochodzie ostatniej porwanej osoby.
– Czy już wiesz o co chodzi? – zapytała, patrząc mu w bystre, bladoniebieskie oczy.
– Z sierścią?
– No i ogólnie.
– Wiem, że morderca zostawił nam wskazówkę. Na pewno nie jest to wskazówka do miejsca jego pobytu, byłoby to za proste.
– Jak dla kogo – mruknęła Jane pod nosem, parsknąwszy.
– Mógłbym poznać jego prawdopodobne lokacje po analizie pochodzenia materiałów użytych do knebla i gospodarstw hodujących owce.
– Przecież jest ich dużo na Wyspach – zdziwiła się Jane.

Sherlock posłał jej wymowne spojrzenie.

– Racja, to tylko moje zdanie – odpowiedziała sama sobie.
– Jednak nie o to chodzi – oznajmił Sherlock. – Nie o to.

Nastała chwila ciszy, którą przerwała kobieta wchodząca do laboratorium.

– Cześć, Sherlock – przywitała się.

Mężczyzna skinął głową, wpatrując się bliżej nieokreślony punkt w przestrzeni.

Jane minęła swojego towarzysza i podeszła do drugiej kobiety, będącej w jej wieku.

– Hej, jestem...
– Wiem kim jesteś, ślepoto – zaśmiała się druga.
– O mój Boże, Abigail! – zawołała Jane, rzucając się przyjaciółce w ramiona.
– Kiedy ty u okulisty byłaś? – zapytała żartobliwie.
– No trochę minęło – odparła Jane, odsuwając się nieznacznie.
– Poznałyście się na jednym ze spektakli w teatrze, mam rację? – spytał Sherlock, stając przy kobietach.

Jane otworzyła usta ze zdumienia, a zaraz po tym Abigail podniosła szczękę przyjaciółki, by ta wróciła na swoje miejsce. Kobiety zaśmiały się krótko.

– Tak, w rzeczy samej – odpowiedziała Jane, patrząc urzeczona na Sherlocka.

Mężczyzna spojrzał na nie ciepło, uśmiechając się półgębkiem.

– Ile się znacie? – spytała Abigail, kiwając palcem to na Jane, to na detektywa.
– Około 30 godzin z przerwami po kilka dni – odpowiedziała.

Abigail podeszła do jednej z laboratoryjnych lodówek, a Jane podeszła do wysepki.

– Aha, no to przestaniesz się tak zachwycać za drugie tyle. Póki co możesz łechtać jego ego, no chyba że... – Laborantka zniżyła głos i spojrzała dwuznacznie na przyjaciółkę.

Jane kopnęła ją lekko w kostkę, gdy znalazła się obok i nieśmiało spojrzała w stronę Sherlocka, patrzącego na nią z lekko przekrzywioną głową i przymrużonymi oczami.

– Czyli udało ci się dostać do wymarzonej pracy? – spytała.
– Jane, cóż za błyskotliwa dedukcja.
– Spadaj – parsknęła kobieta, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. – Pytam bo ostatnio nie miałyśmy kontaktu.
– Jakbyś nie była pracoholiczką to byśmy miały – Abigail zrobiła dziwną minę, po czym wyjęła jakieś próbówki z lodówki i wstawiła inne w ich miejsce.
– Za coś trzeba żyć – mruknęła Jane, przejeżdżając palcem po laboratoryjnym blacie. – Ale niedługo się to zmieni.
– Planujesz samobójstwo? – Abigail rzuciła jej złośliwe spojrzenie przez ramię.
– Jeszcze nie, a ty jużbyś chciała obmacywać mojego trupa. Zmieniam pracę.
– Ooo, na jaką? – zaciekawiła się.
– Dostałam szansę na zajęcie miejsca w zespole projektantów w Paul Smithie.
– No nieźle – odparła Abigail, odwracając się do dwójki. – Wypuścisz dla mnie jakąś kolekcję, co nie?
– Pewnie, może dostanę jakieś zniżki to ci zafunduję.
– Tylko się postaraj, a nie jakiś szajs – zaśmiała się.

Jane pokręciła głową uśmiechnięta.

– Ale mi brakowało twojego humoru i sprzeczek z tobą – oznajmiła.
– Mi też. Ale trochę mam pracy, więc – Zrobiła zasmuconą minę.
– Nie szkodzi – odezwał się milczący dotąd Sherlock, który podszedł do Jane i ofiarował jej swoje ramię.
– To do zobaczenia – mruknęła.
– Pa, mam nadzieję, że niedługo – odpowiedziała Abigail.

Po powrocie na Baker Street, tym razem bez towarzystwa natrętnych dziennikarzy, Sherlock i Jane wrócili do swoich pokojów, z których nie wyszli aż do następnego dnia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro