§ 1.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W ciągu roku pracy w kancelarii prawnej Karlicki&Lubczynko nauczyłam się kilku zasad, które niewątpliwie rządziły prawniczym światem. Po pierwsze – nigdy nie obiecuj wprost klientowi, że wygrasz jego sprawę, ale rób wszystko, aby on głęboko w to wierzył, bo wtedy jest bardziej skłonny do współpracy. A to zdecydowanie ułatwia ci robotę. Po drugie – jeśli to tylko możliwe, staraj się wypracować ugodę. Procesy sądowe może i stanowią kwintesencje pracy obrońcy, ale są naprawdę wyczerpujące psychicznie. Zwłaszcza jeśli na twojej drodze stanie wyjątkowo waleczny prokurator. Po trzecie – jeśli już dojdzie do procesu, nigdy nie idź na żywioł. Notatki, nawet niezbyt szczegółowe, to podstawa, bo jak się zatniesz, a nic nie przypomni ci, o co właściwe chciałeś zapytać świadka, to już kaplica. Po czwarte – nawet jeśli przegrasz sprawę, musisz wziąć to na klatę, wyciągnąć wnioski na przyszłość i nie rozpamiętywać tej porażki w nieskończoność. W innym razie twoja samoocena diametralnie zacznie spadać, a to z kolei niekorzystnie wpływa na jakość dalszej pracy, wizerunek twój, twojego patrona i całej firmy. Po piąte i najważniejsze – klient zawsze wie najlepiej, nawet jeśli nie ma racji.

– Panie Marczyk. – Mecenas Dziurowicz westchnął ciężko i pochylił się do przodu, opierając łokcie na biurku. – Oczywiście, że ma pan prawo nie przyznawać się do winy i złożyć wyjaśnienia, ale nie radziłbym kłamać sądowi w żywe oczy, skoro to ewidentnie pan jest na tym nagraniu – wyjaśnił, patrząc na siedzącego po drugiej stronie mebla mężczyznę z surową miną. – Proszę oszczędzić tej żałosnej szopki sobie, nam, prokuratorowi i składowi orzekającemu.

Marczyk sapnął z frustracją, bo najwyraźniej liczył na to, że on wymyśli sobie jakąś bajeczkę, a my jako jego obrońcy zrobimy wszystko, aby ją odpowiednio uwiarygodnić i załatwić mu uniewinnienie. Niestety nic z tego. Przez te kilkanaście miesięcy zdążyłam się już uodpornić na tego typu zagrywki. Dziurowicz tym bardziej, skoro użerał się z takimi cwaniakami od dobrych trzydziestu lat.

– To co ja mam niby powiedzieć?! – wrzasnął wzburzony klient, na co ja tylko przewróciłam oczami i po raz chyba tysięczny w ciągu ostatniej godziny spojrzałam na swój telefon.

Nic. Nadal cisza.

– Najlepiej prawdę – odparł niewzruszony mecenas. – Dowody są naprawdę mocne, podobnie jak zeznania świadków, więc lepiej bez zbędnych ceregieli przyznać się do winy, bo wtedy łatwiej będzie nam ugrać względnie korzystny wyrok.

Mężczyzna wciąż nie wydawał się przekonany do zaproponowanego przez nas sposobu rozwiązania tej sprawy. Cóż, w pewnej mierze byłam w stanie go zrozumieć – nikt nie chciałby się przyznawać szerszej publiczności, że zniszczył mienie publiczne, bo jego i jego partnerkę nieco poniosło przy łazienkowych igraszkach. Fakty były jednak takie, że umywalka w męskiej ubikacji jednej z ostatnimi czasy modnych restauracji spadła z hukiem na podłogę, co mogło potwierdzić znaczne grono restauracyjnych gości, a na kamerze umieszczonej w korytarzu prowadzącym do toalet dość wyraźnie widać twarz naszego klienta, który wraz z towarzyszącą mu kobietą szybko wybiegł z tamtego pomieszczenia. I to w na w pół rozpiętych spodniach, co także całkiem nieźle uchwycił monitoring. Wypieranie się, że to nie on był sprawcą całego zamieszania, który w dodatku uciekł z miejsca wypadku, było w tych okolicznościach doprawdy niedorzeczne.

– Możemy spróbować wykazać, że ta umywalka była nieodpowiednio przymocowana lub już wcześniej pęknięta, ale niestety pańska wina nie ulega wątpliwości – dorzuciłam swoje trzy grosze, aby Marczyk poczuł, że w tym starciu jest dwóch na jednego, i to na jego niekorzyść. – Naprawdę aż tak bardzo się pan wstydzi? – Spojrzałam na niego zaczepnie. – Powie pan po prostu, że miał przy sobie wyjątkowo ponętną kobietę, trochę was poniosło, stało się wielkie bum i tyle. Sędzia też człowiek, na pewno zrozumie.

Nie byłam tego taka pewna, ale musiałam jakoś go przekonać, żeby odpuścił sobie jakąś wyssaną z palca historię, która tylko jeszcze bardziej by go pogrążyła. A tak na dobrą sprawę to nawet nie wiedziałam, czemu tak bardzo nie chciał się przyznać do winy. Kara jakaś wielka mu nie groziła, zapewne skończy się na grzywnie. Może chodziło o męską dumę?

– Chce pani, żeby wzięli mnie za jakiegoś napalonego dzikusa? – obruszył się. – Ja jestem poważnym człowiekiem, prowadzę szanowaną firmę obsługującą milionowych kontrahentów. Nie mogę sobie pozwolić na żaden skandal!

A więc tutaj było clou problemu.

– W takim razie trzeba było pomyśleć o tym, zanim postanowił pan posadzić swoją partnerkę na tej nieszczęsnej umywalce, a potem docisnąć jeszcze swoim ciężarem – mruknęłam pod nosem, znów sięgając po telefon, który, ku mojemu zniecierpliwieniu, wciąż wykazywał brak nowych wiadomości.

Poczułam na sobie lekko karcące spojrzenie Dziurowicza, ale na szczęście nie skomentował mojej uwagi. Marczyk chciał mi chyba coś odpyskować, ale mój patron zdążył w porę się wtrącić.

– Panna Pestka ma rację – poparł mnie prawnik. – Jeśli chce pan sobie oszczędzić więcej tego typu nieprzyjemności, to na przyszłość proszę zawczasu przemyśleć ewentualne konsekwencje swojego niefrasobliwego postępowania. A teraz skupmy się na tym, co istotne – dodał, po czym zaczął wyjaśniać, co dobrze byłoby powiedzieć w sądzie, a które szczegóły całego zdarzenia można sobie podarować.

Marczyk wciąż wydawał się niezadowolony z takiego podejścia do sprawy, ale w końcu przestał się burzyć. Dyskutowali z Dziurowiczem przez kolejne piętnaście minut, ale niespecjalnie ich słuchałam. W ciągu tego minionego roku prowadziłam z moim patronem tyle spraw, że doskonale wiedziałam, co powie i jaką przyjmie taktykę. Wbrew pozorom ta sprawa wcale nie różniła się tak bardzo od poprzednich. Co prawda sam czyn stanowiący podstawę oskarżenia był dość niecodzienny, a przynajmniej okoliczności, w jakich do niego doszło, ale pozostałe aspekty były raczej standardowe. W tym podejście Dziurowicza. Nie liczyłam na to, że mnie czymś zaskoczy.

Trzymałam w dłoni komórkę, czekając na to, aż wyda z siebie jakieś oznaki przyjścia SMS-a, ale ona wciąż uparcie milczała, więc pogrążyłam się w rozmyślaniach dotyczących dzisiejszego wieczoru. Nie byłam najlepszą kucharką na świecie, ale od czasu do czasu porywałam się na jakiś kulinarny eksperyment. Jak zwykle pewnie postawię na przepis zawierający kurczaka, bo to mięso chyba najtrudniej zepsuć. No chyba że się jest Zośką, która w szale swojej nowej pasji (w tym miesiącu padło na szydełkowanie) zapomniała, że zaczęła smażyć kotlety, i pół mieszkania niemal poszło z dymem. Przez tydzień nie mogłyśmy pozbyć się smrodu spalenizny. Dobrze, że miałam gdzie się podziać na te kilka dni, bo chyba bym się tam zadusiła. Takie to uroki mieszkania z artystyczną duszą, która wiecznie chodzi z głową w chmurach.

Fakt, moja współlokatorka była dość specyficzną osobą, ale naprawdę dobrze się dogadywałyśmy. Dzieliłyśmy jedno lokum przez ponad pięć lat i mimo różnych charakterów udało nam się nie pozabijać. I w sumie to chyba będzie mi jej trochę brakowało, kiedy we wrześniu nasze drogi się rozejdą.

Nagle poczułam, że telefon wibruje mi w dłoni, więc szybko odblokowałam ekran i weszłam w ikonkę koperty, gdzie czekała na mnie nowa wiadomość.

„Będę w CRSB za 10 minut. Wpadnij, jak tylko znajdziesz chwilę. Stęskniłem się. Bardzo ;)"

Uśmiechnęłam się jak głupia do tego telefonu i szybko zaczęłam odpisywać. Musiałam chyba przy tym wydać jakiś pisk ekscytacji, bo znajdujący się ze mną w gabinecie mężczyźni posłali mi zaciekawione spojrzenia. Marczyk patrzył na mnie z lekką dezaprobatą, a Dziurowicz z uniesioną brwią, która wyrażała mniej więcej tyle: „Doprawdy, panno Pestko?".

– Przepraszam – mruknęłam, odkładając komórkę na biurko, ale z mojej twarzy nie schodził szeroki uśmiech.

Mój patron wywrócił dyskretnie oczami, po czym wrócił do dyskusji z klientem. Na pewno wiedział, z kim esemesowałam i dlaczego tak się cieszyłam. Kiedy twój bezpośredni przełożony jest równocześnie ojcem twojego chłopaka, nic się przed nim nie ukryje.

Przebierałam nerwowo nogami w oczekiwaniu, aż to nieszczęsne spotkanie wreszcie się skończy. Dziesięć minut już dawno minęło, o czym boleśnie uświadamiały mi przesuwające się wskazówki wiszącego centralnie naprzeciwko mnie zegara ściennego. Mogłoby się wydawać, że w skali ponad tygodnia rozłąki kilka dodatkowych minut nie zrobi różnicy, ale, nie wiedzieć kiedy i jak, ze stroniącej od związków sceptyczki stałam się ckliwą do granic możliwości, beznadziejną romantyczką, dla której dzień bez ukochanego był jak rok bez deszczu. Naprawdę, co ta miłość robi z człowiekiem.

Kiedy Marczyk w końcu opuścił gabinet mojego patrona, miałam ochotę wybiec za nim i niczym struś pędziwiatr popędzić na spotkanie z moim facetem, za którym stęskniłam się bardziej, niż przypuszczałam, że to możliwe. Grzecznie jednak nie ruszyłam się z miejsca, bo wiedziałam, że Dziurowicz, tak jak po każdym wspólnym spotkaniu z klientem, będzie chciał wymienić uwagi i omówić szczegóły sprawy, które niekoniecznie były przeznaczone dla uszu oskarżonego. Miałam nadzieję, że szybko odbębnimy ten punkt naszej współpracy, bo zachowanie względnego opanowania naprawdę wiele mnie w tej chwili kosztowało.

– Niezły agent z tego Marczyka – rzuciłam, aby jak najszybciej przejść do sedna sprawy. – Niby taki ogier, ale kiedy trzeba się zachować jak na prawdziwego mężczyznę przystało, to wychodzi z niego miękka buła.

Już dawno temu przekonałam się, że moje poczucie humoru zupełnie nie ruszało Dziurowicza i odwrotnie, ale od czasu do czasu pozwalałam sobie na takie ironiczne komentarze. Ludzka głupota czasami naprawdę tego wymagała, bo w innym wypadku chyba bym zwariowała, gdybym tłumiła te wszystkie przemyślenia w sobie.

– Cóż mogę powiedzieć, panno Pestko. Nie wszyscy mężczyźni są tak szlachetni jak twój wybranek serca – stwierdził mój patron, posyłając mi lekki uśmiech. – Powinnaś się cieszyć, że tak dobrze go z Elą wychowaliśmy.

Mecenas Dziurowicz dość rzadko w naszych rozmowach nawiązywał do mojego związku z jego synem, więc za każdym razem, kiedy to robił, czułam się nieco zmieszana. Wiedziałam, że nie miał nic przeciwko mojej relacji z Ksawerym i chyba nawet zdążył mnie polubić zarówno na gruncie zawodowym, jak i bardziej prywatnym, ale wciąż nie potrafiłam zachowywać się w pełni swobodnie, kiedy ot tak o tym wspominał. Po prostu nie mogłam przywyknąć, że łączy nas coś więcej niż zwykły stosunek patron–aplikantka.

– A skoro już o nim mowa – kontynuował prawnik, zanim zdążyłam coś odpowiedzieć – lepiej zmykaj do tej jego hakerskiej nory, bo potem dostanę stos zażaleń, wniosków i petycji, że niepotrzebnie cię u siebie przetrzymuję, kiedy on usycha z tęsknoty. A Ela i Kalina pewnie chętnie je podpiszą, zarzucając mi, że bezduszną biurokracją zabijam wrodzony romantyzm mojego syna.

Na mojej twarzy musiała odmalować się mina pełna szoku, bo w życiu nie podejrzewałabym, że mojego patrona byłoby stać na tego typu żartobliwą uwagę. A przynajmniej nie w miejscu pracy, gdyż jakiś czas temu ustaliliśmy, że w kancelarii ograniczamy rozmowy o charakterze prywatnym do absolutnego minimum. Co prawda i tak wszyscy dookoła wiedzieli, jak mają się sprawy między mną i Ksawerym, ale staraliśmy się nie podsycać niepotrzebnie plotek. Dlatego też byłam wielce zdumiona, że Dziurowicz tak wprost dał mi do zrozumienia, że w czasie, w którym powinnam zajmować się robotą, mam gnać czym prędzej do CRSB i to bynajmniej nie w celu zdobycia jakichś ważnych dla sprawy informacji.

– Pan mówi poważnie? – spytałam głupio, bo naprawdę to do mnie nie docierało.

– Panno Pestko. – Spojrzał na mnie z lekkim politowaniem. – Przecież oboje doskonale wiemy, że gdy tylko opuścisz ten gabinet, nie siądziesz do swojego biurka, tylko popędzisz na spotkanie z Ksawerym, które pewnie potrwa znacznie dłużej niż przysługująca ci przerwa, więc równie dobrze mogę dać ci wolne na resztę dnia. Może trudno w to uwierzyć, ale też byłem kiedyś młody i zakochany, i w jakimś stopniu potrafię was zrozumieć.

Tego to się zupełnie nie spodziewałam. Wyrozumiały i wielkoduszny mecenas Dziurowicz to niemal ewenement na skalę światową. Nie dało się ukryć, że przez ten rok współpracy nasze relacje znacznie się ociepliły, ale to był pierwszy raz, kiedy patron sam od siebie postanowił pójść mi na rękę. Naprawdę byłam pod wielkim wrażeniem. I to takim, że przez dłuższą chwilę nie byłam w stanie wydobyć z siebie słowa.

– No, już cię tu nie ma – zarządził, przeglądając jakieś papiery. – Bo się rozmyślę – dodał, patrząc na mnie spod okularów, kiedy wciąż siedziałam w tej samej pozycji i gapiłam się na niego z niedowierzaniem.

Tego dwa razy nie trzeba było mi powtarzać. Zerwałam się z krzesła, szczerząc się jak wariatka, po czym w ułamku sekundy dopadłam drzwi. Zanim wypadłam na korytarz niczym huragan, rzuciłam jeszcze entuzjastyczne „dziękuję", na które mój patron tylko machnął lekceważąco ręką.

Na kancelaryjnych korytarzach jak zwykle panował istny harmider, ale ja już jakiś czas temu opanowałam sztukę biegu w szpilkach między równie zabieganymi ludźmi i ciasno ustawionymi biurkami. Gdyby to była dyscyplina olimpijska, podium miałabym gwarantowane. Ksawery śmiał się, że mimo niskiego wzrostu i drobnej postury stanowiłabym postrach konkurencji.

Mijając recepcję, oczywiście natknęłam się na Olkę, która widząc mój sprint, najpierw uniosła brew, a po sekundzie uśmiechnęła się głupkowato.

– Czyżby Dziura wrócił z delegacji, a ty pędzisz do niego z komitetem powitalnym? – spytała, mierząc mnie wzrokiem. – Nieźle się odstawiłaś.

Nie sądziłam, aby moja czarna plisowana spódnica w turkusowe kwiaty i koszulowa bluzka w kolorze butelkowej zieleni odstawały od tego, jak zwykle się ubierałam, ale musiałam przyznać sama przed sobą, że faktycznie wybierałam ten zestaw z większą uwagą niż zazwyczaj. Więcej czasu poświeciłam też na makijaż i ułożenie włosów. Czy to coś złego, że chciałam dobrze wyglądać? I że zielony to ulubiony kolor mojego chłopaka, więc dlatego postawiłam na tę barwę? Po prostu chciałam zrobić mu przyjemność. I sobie przy okazji też, bo wiedziałam, że spodoba mu się to, co zobaczy, a jego uśmiech wywoływał we mnie wewnętrzne ciepło, za którym tęskniłam przez te kilka ostatnich dni.

– Nie bardziej niż zwykle – odparłam, chcąc ją zbyć, bo naprawdę nie miałam teraz czasu na firmowe ploteczki.

– No niech ci będzie – stwierdziła wyraźnie nieprzekonana. – Tylko nie witajcie się zbyt głośno. Ta ściana nie jest zbyt gruba – dodała, uśmiechając się kpiarsko i wskazując na ścianę za sobą, która oddzielała recepcję od CRSB.

Po tej uwadze nie było mowy, aby moich policzków nie pokrył rumieniec. Wiedziałam, że ze strony Oli to był żart, ale automatycznie przypomniał mi się pewien wieczór sprzed dwóch miesięcy, kiedy utknęliśmy z Ksawerym do późna w jego biurze, szukając informacji do jednej ze spraw. Przed dwudziestą trzecią zrobiliśmy sobie małą przerwę i, cóż tu dużo mówić, nieco nas poniosło. Była to jednak na tyle późna godzina, że kancelaria już opustoszała i nikt nas nie słyszał. A przynajmniej taką miałam nadzieję.

– Bez obaw, potrafimy być grzeczni – odpowiedziałam, odwracając się w stronę drzwi, aby Olka nie dostrzegła mojego małego zakłopotania.

– No zobaczymy! – krzyknęła, kiedy ja już wychodziłam na korytarz, więc postanowiłam pozostawić to bez komentarza. Zresztą wiedziałam, że nie miała niczego złego na myśli – tak jak wszyscy moi znajomi kibicowała mi i Ksaweremu całym sercem.

Pokonanie dystansu do Centrum Rozwiązywania Spraw Beznadziejnych, które stanowiło miejsce pracy mojego chłopaka, zajęło mi dosłownie trzy sekundy. Nie traciłam czasu na pukanie, tylko z impetem otworzyłam drzwi i wparowałam do środka. Nie zdążyłam nawet zamknąć ich za sobą, kiedy poczułam, jak silne, męskie dłonie objęły mnie w talii i chwilę później znalazłam się w powietrzu, a moje usta zostały zaatakowane przez ciepłe, miękkie i zdecydowanie stęsknione wargi.

Z ledwością zakodowałam fakt, że Ksawery zamknął drzwi kopniakiem i na oślep przekręcił w nich zamek, a następnie ze mną uwieszoną na jego szyi przetransportował nas w głąb pomieszczenia, aby swoim zwyczajem posadzić mnie na biurku. Przez cały ten czas ani na moment nie przestawał mnie namiętnie całować. A ja oczywiście oddawałam te pieszczoty z równie dużą żarliwością. Boże, jak ja się za nim stęskniłam.

Czas stanął w miejscu i nie obchodziło mnie nic poza tym, że mój ukochany mężczyzna znów był przy mnie. Pewnie to odrobinę żałosne, bo w końcu nie wiedzieliśmy się tylko kilka dni, a nie jakieś długie lata, ale ten facet tak właśnie na mnie działał. Nigdy nie miałam go dość, a nawet krótka rozłąka sprawiała, że szalałam z tęsknoty za jego bliskością. Był najlepszym, co mnie w życiu spotkało, i wciąż nie mogłam się nim w pełni nacieszyć.

– Skąd wiedziałeś, że to ja? – wychrypiałam, kiedy jego usta przeniosły się na wrażliwe miejsce na mojej szyi, a dłonie wsunęły się pod spódnicę i zaczęły wędrować od kolan, przez uda, coraz wyżej.

– Ten stukot obcasów poznam wszędzie – odparł, posyłając mi swój najbardziej olśniewający uśmiech, po czym wrócił do całowania, dając mi do zrozumienia, że na rozmowę przyjdzie czas, ale póki co powinniśmy się skupić na czymś innym. Przyjemniejszym.

I tak też zrobiliśmy.

Przyciągnęłam go bliżej siebie i rozpięłam kilka górnych guzików jego koszuli, aby móc błądzić dłońmi po jego wspaniale wyrzeźbionym torsie. Wciąż nie mogłam się nadziwić jego muskulaturze, o którą dbał poprzez regularne wizyty na siłowni. Uwielbiałam jego silne ramiona, z których najchętniej by mnie nie wypuszczał. Zdarzało mu się mnie trochę przyduszać, zwłaszcza podczas snu, ale pozwalałam mu na to, bo wiedziałam, że to był wyraz jego uczuć wobec mnie.

Jęknęłam przeciągle, kiedy nasze języki splotły się w namiętnym tańcu, a palce Ksawerego zbliżyły się do krawędzi mojej bielizny. Oboje byliśmy niezwykle podnieceni, ale doskonale wiedziałam, że nie powinniśmy posuwać się dalej. Nie, kiedy w pomieszczeniu obok znajdowało się kilkadziesiąt osób, które mogły nas usłyszeć. Nie wiedziałam, czy ściany były rzeczywiście tak cienkie, jak sugerowała Ola, ale wolałam tego nie testować. Tym bardziej, że kiedy ponosiło nas pożądanie, nie potrafiliśmy zachowywać się zbyt cicho. Może i nie uważałam się za przesadnie pruderyjną, ale na pewno nie chciałam, aby pracownicy kancelarii mieli okazję przekonać się o tym, jak wygląda nasze życie seksualne.

– Stop – ogłosiłam, odsuwając się od Ksawerego, który wydawał się z tego powodu niezbyt zadowolony. – Jesteśmy w pracy – przypomniałam, kiedy poczułam kolejny pocałunek na obojczyku.

– Ale skoro przyszłaś, to chyba masz przerwę, prawda? – spytał, wciąż muskając mnie wargami.

– Właściwie to twój ojciec dał mi wolne na resztę dnia – oznajmiłam, mając nadzieję, że to zwróci jego uwagę, i miałam rację, bo wyprostował się i spojrzał na mnie z zaciekawieniem.

– Serio? – zdziwił się.

– Stwierdził, że nie może rujnować twojego wrodzonego romantyzmu – odparłam, uśmiechając się kpiarsko.

– To ja w ogóle mam coś takiego? – Uniósł brew, patrząc na mnie pytająco.

–  Według twojej mamy i siostry owszem.

– A według ciebie?

Przez chwilę udawałam, że się głęboko zastanawiam.

– Jest nieźle, ale mógłbyś jeszcze nad tym trochę popracować.

Tak naprawdę Ksawery wcale nie musiał niczego dopracowywać. Jak dla mnie był cudowny we wszystkim, co robił. Lubiłam się z nim jednak droczyć i on doskonale o tym wiedział.

– W takim razie zaraz ci udowodnię, że mój wrodzony romantyzm jest na jak najwyższym poziomie – zapewnił, a sekundę później znów mnie pocałował.

Tyle że tym razem nie było w tym tej pożądliwości i zniecierpliwienia co chwilę temu. Ten pocałunek był czuły, delikatny i powolny. Po prostu romantyczny. Taki, który udowadniał, że to co nas łączyło, było czymś o wiele głębszym niż tylko pociąg fizyczny.

– Tęskniłem, Nastka – szepnął, pocierając lekko swoim nosem o mój.

Uwielbiałam, kiedy zwracał się do mnie tą formą mojego imienia. W dużej mierze pewnie dlatego, że nie robił tego często i tylko wtedy, gdy byliśmy sami. W ten sposób podkreślał momenty, w których chciał mi przypomnieć, jak bardzo mu na mnie zależy.

– Ja też – przyznałam, całując go w policzek.

– I wciąż nie chcę go z powrotem – dodał zwrot, który był dla nas jednoznaczny z wyznaniem miłości.

– Ja mojego też nie.

Kolejne, już nieco bardziej powściągliwe, pocałunki przewał dźwięk telefonu Ksawerego. Mój chłopak z westchnieniem sięgnął po leżący obok smartfon i odczytał nadesłaną wiadomość.

– To mama – oznajmił. – Zaprasza nas dzisiaj na kolację – dodał, na co ja westchnęłam z rezygnacją.

– Wiesz, że uwielbiam twoją mamę, ale miałam nadzieję, że dzisiejszy wieczór spędzimy tylko we dwoje – przyznałam, kładąc dłonie na jego torsie.

– Ja też miałem takie plany – odparł, posyłając mi znaczące spojrzenie.

– To może dasz jej to jakoś delikatnie do zrozumienia – zasugerowałam nieśmiało.

– Mogę spróbować, ale dobrze wiesz, że jak coś sobie ubzdura, to ciężko ją od tego odwieść – stwierdził, zakładając mi za ucho zbłądzony kosmyk włosów. – No chyba że jej powiem, że ten czas mamy zamiar przeznaczyć na sprawienie jej wymarzonego wnuka. Wtedy na pewno odpuści – dodał z cwanym uśmieszkiem, za co zarobił ode mnie dość mocny cios w umięśnione ramię.

– Ani mi się waż, bo naprawdę zacznie się nakręcać i dopiero nie da nam spokoju – pogroziłam mu palcem.

Pani Ela była naprawdę kochana i byłam jej niezwykle wdzięczna, że od samego początku traktowała mnie jak córkę. Niestety żona mojego patrona miała tendencję do rzucania dość bezpośrednich aluzji dotyczących naszego ewentualnego (chociaż według niej bezdyskusyjnego) małżeństwa i gromadki dzieci, którą w jej mniemaniu już powinnyśmy mieć w drodze. Cóż, nie wykluczałam tego, że kiedyś zostanę matką, i to za sprawą Ksawerego, ale na pewno nie miałam tego w planach w najbliższej przyszłości. Zostały mi jeszcze dwa lata aplikacji, której skończenie stanowiło mój obecny priorytet. Na zakładanie rodziny przyjdzie kiedyś czas. Często to podkreślałam, ale mimo to pani Ela nie ustawała w swoich wysiłkach, aby mnie przekonać, że macierzyństwo to najlepsza przygoda życia i powinnam jak najszybciej się o tym przekonać.

– Wiem, że potrafi być odrobinę nachalna, ale to wszystko w dobrzej wierze – odparł, głaszcząc mnie lekko po płaskim brzuchu.

Zdawałam sobie sprawę, że chociaż Ksawery do tej pory nie poruszył otwarcie tego tematu, był już gotowy zacząć myśleć poważnie o naszej wspólnej przyszłości, która zapewne obejmowała także posiadanie dzieci. Ja póki co się przed tym wzbraniałam, chociaż byłam pewna, że to właśnie u jego boku chciałabym ułożyć sobie życie. Po prostu jak dla mnie było jeszcze trochę za wcześnie na planowanie ślubu i potomstwa. Dlatego zbywałam uwagi pani Eli, a Ksaweremu byłam wdzięczna, że nie przytłaczał mnie dyskusją o takich poważnych decyzjach.

– Ale mimo wszystko, proszę cię, nie podsycaj jej przeświadczeń o tym, że w najbliższym czasie zostanie babcią.

Dziura kiwnął głową na zgodę, po czym wybrał numer do matki, aby poinformować ją, że jednak dzisiaj nie dotrzemy z wizytą. Na szczęście pani Ela nie poczuła się urażona tą odmową. Kiedy Ksawery przypomniał jej, że właśnie wrócił z ponad tygodniowego wyjazdu służbowego, sama doszła do wniosku, że powinien poświecić ten wieczór swojej stęsknionej dziewczynie. Podtekst był wyraźnie wyczuwalny, ale mój chłopak zdawał się zupełnie tym nie przejmować. Szybko zakończył połączenie, obiecując, że w ramach rekompensaty wpadniemy w weekend na kawę i ciasto.

Przez kolejne pół godziny Ksawery zajął się niezbędnymi sprawami związanymi z pracą, tak aby resztę dnia móc w pełni poświęcić mnie. Wysłał kilka maili czy coś w tym stylu, po czym trzymając się za ręce opuściliśmy jego biuro, a następnie wsiedliśmy do windy, która zwiozła nas z piętnastego piętra na parter.

Kiedy wyszliśmy z budynku, od razu poczułam podmuch ciepłego powietrza. Jak to zwykle na początku lipca temperatura zdecydowanie przekraczała dwadzieścia stopni, a słońce dość mocno przypiekało. Zastanawiałam się, kiedy dopadnie nas coroczna fala upałów, których wręcz nie znosiłam. Dobrze, że kancelaria była wyposażona w naprawdę dobrą klimatyzację.

Skierowaliśmy się w stronę samochodu Ksawerego, który stał na pobliskim parkingu, i właśnie komunikowałam mojemu chłopakowi, że zanim udamy się do jego mieszkania kilka ulic dalej, wjedziemy jeszcze do sklepu spożywczego, kiedy ktoś krzyknął moje pełne imię. W pierwszej chwili nie zareagowałam na donośne „Anastazja!", bo od co najmniej roku praktycznie nikt się już tak do mnie nie zwracał. Kiedy jednak dotarło do mnie, że znam ten głos, przystanęłam nagle niemal przerażona.

Ksawery także się zatrzymał i spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Nie zdążyłam jednak odpowiedzieć na jego nieme pytanie, bo koło nas znalazł się dość wysoki, postawny szatyn. Nie widziałam tego mężczyzny od siedmiu lat, ale doskonale wiedziałam, kim był.

– Anastazja – powiedział po raz kolejny, posyłając mi niepewny uśmiech. – Cieszę się, że udało mi się cię złapać.

Patrzyłam na niego i nie mogłam wydobyć z siebie słowa. Wszystkie wspomnienia wróciły jak bumerang. Nie sądziłam, że prędko się spotkamy, a tymczasem on stał tu przede mną i miał minę, jakby naprawdę cieszył się na mój widok. Nie byłam pewna, czy mogłam powiedzieć to samo.

– Olaf – wykrztusiłam w końcu. – Co ty tutaj robisz?

Mąż mojej siostry był ostatnią osobą, zaraz po Marlenie, której bym się tutaj spodziewała. Ona nie chciała mnie znać, więc nie przypuszczałam, aby on miał jakikolwiek powód, aby chcieć się ze mną skontaktować. Taki krok mógł oznaczać tylko jedno. Coś się stało. I to naprawdę niedobrego.

– Potrzebuję twojej pomocy – odparł.

– Marlena wie, że tu jesteś? – spytałam niemal w tym samym momencie.

Westchnął ciężko i pokręcił przecząco głową.

– Nie – przyznał. – Ale uznałem, że nie musi wiedzieć.

– Nie ładnie tak okłamywać żonę – zakpiłam, na co Ksawery mocniej ścisnął moją dłoń, zapewne chcąc mi tym przypomnieć, że nie powinnam dawać się ponieść emocjom.

To jednak było silniejsze ode mnie. Moja siostra mnie nienawidziła, a jej mąż, przez którego de facto w ogóle rozpoczął się nasz konflikt, zjawiał się nagle po siedmiu latach milczenia i chciał prosić mnie o pomoc. Zupełnie mi się to nie podobało.

– Dobra, o co chodzi? – spytałam, uznając, że im szybciej się tego dowiem, tym szybciej Olaf znów zniknie z mojego życia, a ten incydent będę mogła puścić w niepamięć.

– O Filipa – odpowiedział bez wahania, czym zupełnie zbił mnie z tropu.

Zmarszczyłam brwi w konsternacji, bo byłam przekonana, że tak jak Marlena wyrzekła się siostry, tak Filip odciął się od swojego brata, chociaż ten poświecił dla niego wszystko, co najcenniejsze. Jego też ostatni raz widziałam przed wyjazdem na studia i z tego, co mi się wydawało, słuch o nim zaginął. Najwyraźniej jednak cudownie się odnalazł. Ciekawe tylko, co tym razem przeskrobał i w jakie bagno wciągnął moją rodzinę.

– Co z nim? – zapytałam bezpardonowo i spojrzałam Olafowi prosto w oczy.

Dopiero teraz dostrzegłam, że wyglądał na wyjątkowo przybitego. Nie zamierzałam się tym specjalnie przejmować, bo przez te kilka lat staliśmy się dla siebie niemal obcymi ludźmi. Jeśli miał jakąś sprawę, to zamierzałam potraktować go jak klienta – bez taryfy ulgowej.

– Siedzi w areszcie śledczym.

Nie mogłam powiedzieć, żeby mnie to zdziwiło. Wiedziałam, że ten chłopak się kiedyś doigra. Aż dziw, że nastąpiło to tak późno.

– Za co?

Olaf nie odpowiedział od razu. Przez jego twarz przemknęła udręka, która była dla mnie dość niezrozumiała. Musiał doskonale wiedzieć, że jego młodszy brat w końcu kiedyś wpadnie za narkotyki czy kradzieże. Raz mu się upiekło, ale najwyraźniej niczego go to nie nauczyło.

Przedłużająca się cisza sprawiała, że napięcie wciąż rosło, a ja zaczęłam się niecierpliwić. W końcu jednak mój szwagier wziął głęboki wdech i wykrztusił z siebie:

– Za zabójstwo. 

*************************************** 

Hejka :) I jak wrażenia po pierwszym rozdziale? Mam nadzieję, że zachęcił do dalszego czytania, zwłaszcza końcówka, po której można się spodziewać, że tym razem dość szybko przejdziemy do konkretów. Uznałam jednak, że nie ma sensu pisać jakichś wprowadzających rozdziałów, bo większość bohaterów kojarzycie już z pierwszego tomu ;) Ale mogę zapewnić, że w dalszych częściach będzie sporo wątku obyczajowego, który postaram się w miarę równomiernie przepleść z wątkiem sprawy karnej. 

Zapraszam za tydzień na kolejny rozdział – dowiecie się, co dokładnie przeskrobał Filip :) 

Do napisania! 

P.S. Dziękuję za komentarze i gwiazdki pod epilogiem "Listów z przyszłości" i bohaterami ❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro