§ 13.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jeśli miałabym być szczera, to z policją nigdy nie było mi po drodze. Nie żebym kiedykolwiek miała problemy z prawem, które wykraczałaby poza kłopoty z zapamiętywaniem poszczególnych paragrafów. Po prostu nie darzyłam organów ścigania zbytnim zaufaniem. W końcu zazwyczaj zbierali dowody przeciwko moim klientom i próbowali wymusić na sądzie jak najwyższą dla niego karę, a ja usilnie starałam temu zapobiec. Tak więc moja awersja względem policjantów była dość oczywista.

Całe szczęście, że Ksawery miał w tej kwestii o wiele lepsze doświadczenie. W końcu przez kilka lat pracował w policji jako pracownik cywilny w wydziale do spraw walki z cyberprzestępczością. W sumie to trochę ironiczne, że zakochałam się w facecie, który jeszcze niedawno był moim przeciwnikiem. Ale w sumie dobrze się stało, bo liczyłam na to, że jeśli przeze mnie przemówi wrodzona niechęć, to mój facet uratuje jakoś sytuację.

Do tej pory oboje byliśmy zdziwieni tym, że jeden z pszczyńskich policjantów postanowił się z nami skontaktować w sprawie Filipa. Numer Dziury dostał podobno od jakiegoś kumpla z komendy stołecznej. Nic więcej jednak przez telefon nie chciał zdradzić. Zaproponował spotkanie. Na totalnym zadupiu.

Zapuszczanie się w las było dla mnie tak samo fascynujące jak wysiłek fizyczny, więc nie robiłam tego, chyba że ktoś mnie zmusił. Albo wymagała tego sprawa. Dlatego w tym wypadku zrobiłam wyjątek i pozwoliłam Ksaweremu wywieźć się w jakiś busz. Nie bardzo rozumiałam, czemu temu facetowi zależało na takiej konspiracji, ale wiedziałam, że powinnam być mu wdzięczna, iż w ogóle chciał nam pomóc, więc nie miałam zamiaru wybrzydzać. W końcu co złego może mi się stać, skoro mam u swojego boku osobistego napakowanego bodyguarda? Co najwyżej pogryzie mnie komar albo złapię kleszcza. A to relatywnie niska cena za uzyskanie informacji, których desperacko potrzebowałam, aby nie polec z kretesem w sądzie.

Na miejsce dotarliśmy kilka minut przed umówioną godziną. Ksawery zjechał z głównej w boczną, leśną, nie za szeroką drogę. Nie byłam pewna, dokąd właściwie prowadziła ta ścieżka, i nie miałam okazji się przekonać, bo po kilkuset metrach zobaczyliśmy zaparkowanego po prawej stronie granatowego forda i opartego o niego faceta zaciągającego się papierosem. Zatrzymaliśmy się zaraz za nim, wysiedliśmy i podeszliśmy do policjanta.

Na pierwszy rzut oka był przeciętnym mężczyzną po trzydziestce. Krótko przystrzyżone jasne włosy, niezbyt muskularna budowa ciała, wzrost około metra osiemdziesięciu. Naturalny wyraz twarzy. Gdybym go minęła na ulicy, na pewno nie zwróciłabym na niego uwagi.

– Fajnie, że dotarliście – powiedział na wstępie, odpychając się od samochodu i robiąc kilka kroków w naszą stronę. – Sebastian Ryś – przedstawił się, podając mi rękę, którą uścisnęłam z pewną dozą ostrożności.

– Anastazja Brańska, Ksawery Dziurowicz – odpowiedziałam, skinąwszy na mojego chłopaka.

– Znani też jako Pestka i Dziura – dodał z uśmiechem Ksawery, również ściskając dłoń Sebastiana.

– Myślałem, że ksywki to domena przestępców, a nie ich obrońców – odparł Ryś również uśmiechając się nieco kpiąco.

– Cóż, jak się obroni jakiegoś zwyrola, to czasami lepiej skrywać się pod pseudonimem, żeby cię społeczeństwo nie zlinczowało – stwierdziłam z pełną powagą, co chyba wprowadziło policjanta z konsternację, bo nie był pewien, czy to żart.

– Może i racja – mruknął, zaciągając się papierosem. – Ale lepiej przejdźmy do konkretów – dodał, strzepując popiół.

– Bardzo chętnie – odparłam. – Słuchamy więc, bo to w końcu ty chciałeś się spotkać.

Przyjrzałam mu się uważniej, próbując ocenić, czy można mu zaufać. Wyraz jego twarzy pozostawał kamienny, więc nie mogłam wyczytać z niej nic konkretnego. Intuicja podpowiadała mi jednak, że faktycznie może okazać się pomocny.

– Dobra, sprawa wygląda tak – zaczął – od pięciu lat pracowałem z Arkiem w narkotykowym. Mieliśmy całkiem niezłą skuteczność, głównie dlatego, że Arek wykazywał niezwykłą cierpliwość do długoterminowych operacji. Ostatnio na naszym celowniku była grupa, która zaczęła prężnie działać w siłowni „WarmUp", której właścicielem jest Warecki. Gość ewidentnie ma swoje za uszami, ale jak do tej pory nic konkretnego na niego nie mieliśmy. Jego przekręty nie dotyczą tylko dragów, ale uznaliśmy, że to najłatwiej będzie udowodnić. Mamy informatora, który wyczaił, jak działa ten biznes na siłowni. Diler wybiera konkretną szafkę w szatni i...

– Wiemy, jak to się odbywa – weszłam mu w słowo, bo uznałam, że nie ma sensu tracić czasu na oczywistości. – Byliśmy na tej siłowni, gadaliśmy z Enzem, słyszeliśmy o Loli. I o tym, że Filip im pomagał. Chociaż nie bardzo rozumiemy, czemu wpakował się w to gówno.

Sebastian spojrzał na nas z uznaniem, jakby nie przypuszczał, że sami mogliśmy się dokopać do takich informacji. Cóż, złociutki, nie doceniłeś niepozornej, filigranowej panienki metr pięćdziesiąt pięć, a takie też potrafią być zawzięte.

– Zaraz do tego dojdę, ale wszystko po kolei – odparł Ryś, upuszczając niedopałek na ziemię i przygniatając go czubkiem buta. – Informator wytłumaczył nam proceder handlu, ale odmówił uczestnictwa w operacji. Kiedyś miał na pieńku z Enzem, więc bał się, że jak nagle będzie chciał współpracować, to od razu go przejrzą. Arek uznał, że to rzeczywiście zbyt ryzykowne posunięcie, więc zaczął poszukiwania kogoś, kto nadawałby się do pracy pod przykrywką. Trwało to dość długo, góra zaczęła naciskać, bo od tygodni nie było żadnego postępu w sprawie, i już myśleliśmy, że któryś z nas będzie musiał wziąć to na siebie, kiedy nagle pojawił się Hoodie. To znaczy Filip Sordel. Nie wiem dokładnie, skąd Arek go wytrzasnął, ale chłopak swego czasu kręcił się koło Enza i był skłonny zostać naszą wtyczką, więc Kańtoch go zwerbował i zaczęliśmy już konkretne działania operacyjne.

– Kiedy to było? – spytałam, trochę niegrzecznie wtrącając się w jego wypowiedź, ale to mogła być istotna informacja.

– Na początku marca. W połowie miesiąca zaczął chodzić na siłownię, Enzo praktycznie zaraz po tym dopuścił go do dilerki. Musieli się przed laty naprawdę mocno kumplować, skoro tak szybko obdarzył go zaufaniem.

Z jednej strony ulżyło mi, że Filip tak naprawdę nie wrócił do narkotyków, tylko podjął współpracę z policją. Olafowi też na pewno kamień spadnie z serca, kiedy go o tym poinformuję. Od początku wierzył w swojego brata i się nie pomylił. Wciąż jednak nie znaliśmy motywacji młodszego Sordela. Czyżby jego szlachetny, ale ryzykowny czyn był podyktowany chęcią zagłuszenia wyrzutów sumienia i zadośćuczynienia wyrządzonych krzywd? Jeśli tak, to niestety nie do końca mu to wyszło, bo koniec końców wpakował się w kolejne szambo. I to nawet większe niż dotychczas.

– Nie zastanawiało cię, czemu Filip się na to zdecydował? – spytałam, przyglądając się odrobinę podejrzliwie Rysiowi.

– Wtedy nie – przyznał szczerze. – Grunt zaczął się nam palić pod nogami, więc cieszyliśmy się, że końcu ruszyliśmy do przodu. Ale ostatnio pogrzebałem trochę w starych aktach. W dwa tysiące trzynastym Arek zgarnął go za posiadanie. Chłopak posiedział na dołku niecałe czterdzieści osiem i go wypuścili. Ostatecznie nie postawili mu zarzutów. Był wtedy nieletni, więc pewnie się nad nim ulitowali. Może po latach Hoodie poczuł, że ma dług wdzięczności czy coś w tym stylu, albo Kańtoch zastosował lekki szantaż i koniec końców Filip poszedł na współpracę.

Do zatrzymania doszło w czasach, kiedy jeszcze mieszkałam w Piasku, a jakoś nigdy o nim nie słyszałam. Widocznie Sordel zadbał o to, aby jak najmniej osób o tym wiedziało. W końcu nie było się czym chwalić. W każdym razie była to dla mnie zupełnie nowa informacja, która mogła nas naprowadzić na właściwe tory dotyczące znajomości Filipa i Kańtocha.

– A co było dalej z tą pracą pod przykrywką? – wróciłam do głównego tematu naszej rozmowy.

– Na początku szło nieźle – odparł Sebastian, sięgając do kieszeni spodni po paczkę papierosów, chociaż jednego dopiero co przed chwilą wypalił. – Hoodie szybko się wkręcił w ekipę, zdobywał coraz to cenniejsze informacje, które nam przekazywał. A właściwie to Arkowi, bo to z nim się głównie kontaktował.

– I nawet bywał u niego w domu – wtrącił Ksawery, kiedy Ryś zapalał papierosa. – To raczej mało bezpieczne miejsce spotkań jak na tak tajną akcję.

– O tym, że spotykali się na chacie Kańtochów, dowiedziałem się już po fakcie – oznajmił policjant, zaciągając się. – I też uważam to za głupotę, ale Arek zawsze miał głowę na karku, więc trudno mi jakoś logicznie wytłumaczyć taką bezmyślność. Może musiał pilnować córki. Mała jest dość poważnie chora.

– O tym też wiemy – powiedziałam i tym razem Ryś nie wydawał się już tak zaskoczony.

– Na początku maja mieliśmy na tyle sporo informacji, że pomału zaczęliśmy się przygotowywać na nalot – kontynuował Sebastian. – Nagle jednak Hoodie zaczął panikować. Twierdził, że Enzo zaczyna coś podejrzewać, że może powinniśmy się jeszcze trochę wstrzymać. Arek był jednak nieugięty, chciał jak najszybciej skończyć tę operację. Niestety nie zdążył. Akcja była zaplanowana na siedemnastego maja, a on dwunastego już nie żył.

Ta relacja dała nam zdecydowanie lepszy ogląd na to, co poprzedzało zabójstwo Kańtocha i co łączyło go z Sordelem, ale wciąż pozostawało jedno zasadnicze pytanie, które musiałam zadać.

– Ale dlaczego tak właściwie nam to wszystko mówisz? – Spojrzałam na Rysia lekko podejrzliwie. – Zginął twój kumpel, a mój klient przyznał się do tego zabójstwa. Powinieneś pomagać prokuraturze, nie nam.

– Bo coś mi w tym nie gra – odparł, przykładając papierosa do ust. – Nie znałem za bardzo Hoddiego, ale wydawało mi się, że mieli z Arkiem dobre relacje. Co prawda w ostatnich dniach było między nimi nieco nerwowo, ale nie sądzę, żeby pożarli się aż tak bardzo, aby się pozabijać. No i do tego ta odmowa składania zeznań. Coś ewidentnie tu śmierdzi.

Chociaż miałam takie samo zdanie na ten temat, nie potrafiłam w pełni zaufać naszemu rozmówcy. Niby sprawiał wrażenie, że faktycznie wątpił w winę Filipa i był po naszej stronie, ale mimo wszystko wolałam zachować ostrożność. Nie miałam zamiaru bezgranicznie zawierzyć obcemu facetowi, w dodatku glinie, nawet jeśli był chętny rzucić mi ostatnie koło ratunkowe.

– W takim razie jaka jest twoja teoria? – spytałam, zakładając ręce na piersi.

– Właściwie to mam dwie – stwierdził. – Ale obie opierają się na tym, że Enzo domyślił się, że Hoodie chce wystawić ich policji. W wersji pierwszej to właśnie Enzo albo ktoś od niego zastrzelił Arka i zwalił winę na Filipa. A raczej zagroził, że ma się chłopak przyznać, bo inaczej skończy tak samo. Wersja druga – to Hoddie strzelił, bo tamci kazali mu udowodnić swoją lojalność. Dopadły go jednak wyrzuty sumienia i chce teraz ponieść karę.

W gruncie rzeczy obie te opcje były całkiem możliwe. A przynajmniej zawierały w sobie jakiś motyw, którego do tej pory nam brakowało. Miałam jednak przeczucie, że coś nam umyka. Poszczególne elementy zaczynały do siebie pasować, ale wciąż nie wyłaniał się z nich żaden konkretny obraz. Albo ja póki co nie potrafiłam go odpowiednio zinterpretować.

– A dlaczego postanowiłeś się z nami skontaktować dopiero teraz? – zapytał Ksawery, kiedy ja wciąż analizowałam uzyskane informacje. – Ja próbowałem się dowiedzieć czegoś z komendy w zeszłym tygodniu.

– Byłem na urlopie – wyjaśnił Ryś. – I dopiero wczoraj usłyszałem dwóch kumpli, jak rozmawiali o tym, że Sordel zmienił obrońcę i że ktoś dzwonił, żeby się o niego rozpytać. Poprzedni adwokat nie chciał ze mną gadać, twierdząc, że skoro oskarżony chce się przyznać, to po co się w tym babrać. Nie dawało mi to jednak spokoju, więc kiedy tylko dowiedziałem się, że ktoś inny przejął sprawę, uznałem, że muszę z tym kimś pogadać. Popytałem tu i tam i zdobyłem twój numer  – dodał, zwracając się do Ksawerego.

Brzmiało to sensownie, więc chyba nie miałam powodów ku temu, aby wciąż być wobec policjanta sceptyczna, ale mimo wszystko jakoś nie mogłam się do niego w pełni przekonać. Co nie znaczyło, że nie mogłam go jeszcze trochę przemaglować.

– Nie żebym nie była wdzięczna za pomoc, ale czemu właściwie tak bardzo zależało ci na tym, żeby z nami porozmawiać? – spytałam, bo naprawdę ciekawiło mnie, dlaczego zadał sobie tyle trudu. – I po co ta cała konspiracja? – dodałam, machając dookoła ręką.

Sebastian westchnął ciężko.

– Arek był moim dobrym kumplem, ktoś go zabił. Jako glina chcę odkryć prawdę i dopilnować, aby sprawiedliwości stało się zadość. A mam powody sądzić, że Hoodie jest niewinny. Gdybym nie kiwnął w tej sprawie palcem, wyrzuty sumienia pewnie zżerałby mnie do końca życia. A co do konspiracji, to koledzy z komendy nie bardzo podzielają moje stanowisko. Chcą tylko, żeby ktoś odpowiedział za śmierć Kańtocha, i uważają, że winny to ten, który ma zasiąść na ławie oskarżonych, bo w końcu wszystkie dowody przemawiają właśnie za nim. Uznałem więc, że lepiej się nie afiszować. Tak na wszelki wypadek.

A więc tak jak przypuszczałam, policja zdecydowanie nie była nam przychylna. A Ryś to tylko wyjątek potwierdzający regułę. Na całe szczęście dla nas, bo w końcu mieliśmy szansę na to, aby nie ugrzęznąć w bagnie, jakim była ta sprawa, na dobre. Chociaż nie było jeszcze co się cieszyć, bo wciąż mieliśmy przeciwko sobie najważniejszą osobę w procesie – Filipa.

– Ja już niestety więcej wam nie pomogę – dodał po chwili Sebastian. – Ale myślę, że powinniście pogadać ze Skibińskim, prokuratorem. Gość przeważnie trzyma się zasad, ale bywa skłonny do negocjacji. Nie zależy mu tylko na ilości wygranych spraw, ale przede wszystkim na sprawiedliwości.

Cóż, układanie się z prokuraturą zwykle było ostatecznością. A przyjemniej tak wmawiał mi Dziurowicz. Mój patron nie pałał jakąś wielką awersją do przedstawicieli przeciwnej strony barykady, ale wolał zawdzięczać korzystne wyroki swoim umiejętnościom, a nie brataniu się z wrogiem. I ja też trzymałam się tego przekonania. Ale być może w tym przypadku trzeba będzie jednak schować dumę do kieszeni i pogadać z czerwonym żabotem.

– Wezwał cię na świadka – bardziej stwierdziłam, niż spytałam, na co Ryś skinął na potwierdzenie.

– Jako najbliższego współpracownika Arka. Skibiński wie o tym, że Hoodie był naszą wtyczką, i chce wykazać, że motywem były nieporozumienia między nim a Kańtochem. Ja oczywiście nie będę mógł wprost tego potwierdzić czy zanegować, ale będę musiał opowiedzieć to, co wam – że przed samym zabójstwem było między nimi nerwowo. Uznałem, że warto, abyście o tym wiedzieli przed rozprawą. Może uda się wam jakoś obalić to założenie.

Skoro Sebastian miał być świadkiem oskarżenia, to rzeczywiście dość sporo ryzykował, kontaktując się z nami. Chyba początkowo nieco zbyt surowo go oceniłam. Nie wyglądało na to, aby chciał nas wyrolować.

– W takim razie dzięki za info – odparł z uśmiechem Ksawery. – Przypuszczaliśmy, że Filip mógł współpracować z policją, ale teraz zyskaliśmy potwierdzenie i będziemy wiedzieć, w którym kierunku grzebać dalej.

– Wiem, że waszą rolą jest obrona oskarżonego, ale tak naprawdę wszystkim nam powinno zależeć na prawdzie. Mam nadzieję, że dobrze wykorzystacie tę wiedzę, którą wam przekazałem – powiedział Ryś, patrząc na mnie uważnie.

– Zrobimy, co w naszej mocy, aby odkryć, co tam tak naprawdę zaszło – zapewniłam. – Chociaż może nie musielibyśmy się męczyć, gdyby policja lepiej przyłożyła się do swojej pracy – nie mogłam podarować sobie małej uszczypliwości.

Na szczęście Sebastian uśmiechnął się pod nosem.

– Pretensje należy zgłaszać do kolegów z wydziału zabójstw, ja nie miałem z tym nic wspólnego – odparł lekkim tonem. – Dobra, to chyba wszystko. I tak powiedziałem wam więcej, niż powinienem – dodał, po czym wyciągnął z kieszeni spodni kluczyki do samochodu, wyraźnie szykując się do odjazdu.

– Jeszcze jedno – zatrzymałam go. – Jak układało się między Arkiem i Sabiną? Byli zgodnym małżeństwem?

W pierwszej chwili policjant wydawał się zaskoczony moim pytaniem, ale ostatecznie nie protestował przed udzieleniem odpowiedzi.

– Raczej tak. Czasami spotykaliśmy się z naszymi żonami i dziećmi. Nigdy nie wyczułem, żeby między Kańtochami było coś nie tak, ale też nie byli wobec siebie jakoś bardzo wylewni. Ot, taka sobie przeciętna rodzinka. Chociaż kiedyś, po kilku głębszych, Arek przyznał, że mieli z Sabiną mały kryzys, kiedy ta nie mogła zajść w ciążę. Jej bardzo zależało na dziecku, on zaczął godzić się z myślą, że może lepiej odpuścić. No ale potem im się poszczęściło i mieli Nadię. I chyba wszystko było w porządku aż do momentu, kiedy w zeszłym roku u małej zdiagnozowano wielotorbielowość nerek. W dość poważnym stadium. Sabina na jakiś czas zrezygnowała z pracy, żeby być przy córce, a Arek wręcz przeciwnie – radził sobie z tym, rzucając się w wir pracy i to nie bardzo spodobało się jego żonie. Tak więc w ostatnich miesiącach nie było u nich za różowo. Ale właściwie czemu cię to interesuje? – spytał z lekko rezerwą.

– Staram się sprawdzić każdy możliwy trop – odparłam zgodnie z prawdą. – A nie wiesz może, czy nie kręcił się przy nich ktoś inny poza Filipem? – Wciąż liczyłam na to, że uda mi się znaleźć kandydata na alternatywnego sprawcę. Chociaż po dzisiejszej rozmowie chyba mogłam go upatrywać w Enzo lub kimś z jego zgrai.

– Ja mieszkam w Pszczynie, oni w Sudzienicach. Na gruncie prywatnym nie spotykaliśmy się zbyt często, a już zawłaszcza po tym, jak Nadia zachorowała. Sabina spędzała z nią mnóstwo czasu w szpitalu czy jeżdżąc od jednego lekarza specjalisty do drugiego.

Podobne informacje uzyskałam od Julki, którą wypytałam o Kańtochównę w drodze powrotnej z wczorajszego spaceru. Siostrzenica powiedziała mi, że jakiś czas temu Nadia przestała przychodzić na zajęcia plastyczne w bibliotece. I że jedna z innych jej koleżanek, która chodziła z córką Sabiny do jednej klasy, powiedziała, że ta jest chora i w szkole też pojawia się bardzo rzadko. Ryś wspomniał, że dziewczynka cierpiała na wielotorbielowość nerek. Nie słyszałam o takiej dolegliwości, ale zapewne poczytam o niej z ciekawości w Internecie, aby przybliżyć sobie temat.

– Nic więcej nie wiem – dodał Sebastian. – Poza tym myślę, że powinniście się skupić na dilerach. Spróbujcie przycisnąć Hoodiego. Może w końcu pęknie. Naprawdę nie chciałbym, aby poszedł siedzieć niesłusznie.

– My też nie – odparłam. – Postaramy się przemówić mu do rozumu, ale obawiam się, że nie będzie chciał słuchać. I jeszcze raz dzięki za wszelkie informacje.

Ryś posłał nam ostatni uśmiech i życzył powodzenia, po czym wsiadł do samochodu, zawrócił na trzy na wąskiej drodze i odjechał. Nie było powodu, abyśmy dłużej tkwili w tym lesie, ale jakoś nie mogłam ruszyć się z miejsca. Potrzebowałam chwili spokoju, aby wszystko sobie w głowie poukładać. Ksawery przezornie milczał przez jakiś czas, wiedząc, że w moim mózgu aktualnie zachodzi istotna analiza danych.

– No i co? – spytał, kiedy w końcu oderwałam wzrok od koron drzew i przeniosłam go na niego.

– Sama nie wiem – przyznałam z westchnieniem. – Jego teoria, że Enzo zdemaskował Filipa, nawet trzyma się kupy. I to faktycznie dawałoby jakiś motyw. Ale cała reszta... No coś tu jednak nie gra. Gdyby kazali mu zabić Kańtocha, aby udowodnił, że nie współpracuje z glinami, to naturalną reakcją byłaby ucieczka. A on tymczasem został na miejscu zbrodni, zadzwonił po pogotowie i policję, przyznał się do winy. Po co? Przecież w takim wypadku dostarczył dowodu na swoją lojalność. Wiem, że to okrutne, ale mógł kontynuować misję, skoro odzyskał zaufanie Enza.

– Może uznał, że jednak to wszystko zaszło za daleko, i miał tego dość, więc postanowił wziąć odpowiedzialność za swoje czyny – zasugerował Ksawery.

– I nie doszedł do takich wniosków, zanim pociągnął za spust, tylko po fakcie? – Spojrzałam na Dziurę powątpiewająco. – A potem w ciągu kilku minut zmienił zdanie? – dodałam, przypominając sobie, że między czasem zgonu a przyjazdem służb według raportów minęło jakieś pół godziny. To chyba dość ekspresowe tempo, jak na zdecydowanie, że chce się ponieść karę za przestępstwo, do popełnienia którego było się już wcześniej gotowym.

– Czyli co? – zastanawiał się Ksawery. – Strzelił ktoś z narkotykowej szajki, a Filip bez protestów wziął to na siebie? Chociaż wtedy z kolei, nawet jeśli go szantażowali, spokojnie mógł ich wydać. W końcu dogadał się w policją, więc pewnie dopilnowaliby, aby wyciągnąć go z ewentualnych kłopotów.

Spojrzałam na niego z odrobiną politowania.

– Masz chyba trochę do dużo wiary w swoich dawnych kolegów, skarbie – skwitowałam. – Chociaż faktycznie, jeśli Enzo coś na niego ma, to musi być to coś dużego. Inaczej pewnie jednak zdałby się na łaskę glin. Ale tego nie zrobił. I musimy ustalić dlaczego.

Jeśli chcieliśmy coś ugrać, musieliśmy mieć mocniejsze poparcie na nasze przypuszczenia niż sugestie Sebastiana. Bardzo nam pomógł, dzieląc się z nami swoją wiedzą i spostrzeżeniami, ale to było za mało. Jeżeli w grę rzeczywiście wchodził szantaż, należało odkryć, czego on dotyczył.

– Ale nie możemy też zapominać o odciskach palców na pistolecie i leworęcznym strzelcu – słusznie zauważył Dziura. – O ile dobrze pamiętam, Enzo jest praworęczny, więc można go wciągnąć co najwyżej na listę rezerwową ewentualnych sprawców.

– Szkoda tylko, że lista główna świeci pustkami – mruknęłam markotnie pod nosem.

I to chyba było najbardziej frustrujące. Niby posuwaliśmy się do przodu, ale tak na dobrą sprawę nie byliśmy wcale dużo dalej niż chociażby wczoraj. A termin pierwszej rozprawy zbliżał się wielkimi krokami. Co prawda nie sądziłam, aby wyrok zapadł już na pierwszym posiedzeniu, ale nie chciałam iść na to początkowe starcie zupełnie z niczym. Obiecałam Olafowi, że postaram się odkryć prawdę i nie chciałam go zawieść. Poza tym byłam z natury ciekawska, a cała ta sprawa stawała się coraz bardziej interesująca. Nowe tropy dostarczały trochę odpowiedzi, ale przede wszystkim stwarzały kolejne pytania.

– Co myślisz o spotkaniu z prokuratorem? – spytał Ksawery, który doskonale wiedział, że nie byłam zwolenniczką układania się z oskarżycielami.

– Wyjątkowo sądzę, że to może nie taki głupi pomysł – przyznałam. – Nie wiem, czy coś ugramy, ale na chwilę obecną jesteśmy w takiej czarnej dupie, że już chyba nic innego nam nie pozostało.

– Nie bądź taką pesymistką – odparł Dziura, na co spojrzałam na niego wymownie. – Wiem, że sytuacja maluje się raczej w czarnych barwach, ale Ryś dał nam całkiem niezły punkt zaczepienia.

– Tak, i co nam to właściwie daje? – obruszyłam się. – Prześwietlisz wszystkich członków ekipy Enza w poszukiwaniu mańkuta, który byłby w stanie z zimną krwią zastrzelić policjanta?

Po jego minie mogłam stwierdzić, że uznał to za całkiem niegłupi pomysł. Wiedziałam, że Ksawery zawsze dawał w pracy z siebie sto procent i nie zrażał się beznadziejnymi sprawami, od których był ekspertem, ale tym razem to już chyba była lekka przesada.

– Dobra, to może przydałoby się pogrzebać w przeszłości Filipa – zaproponował, widząc, że tamtą opcję uznałam za absurdalną. – Jeśli przyjmujemy wersję z szantażem, warto byłoby odkryć jego przedmiot.

– No i to już brzmi bardziej racjonalnie – pochwaliłam. – W tej kwestii należałoby pogadać z Olafem. Może on na coś wpadnie.

Chociaż szczerze mówiąc, średnio w to wierzyłam. Bracia od dawna nie byli ze sobą blisko, a to oznaczało, że zapewne nie zwierzali się sobie ze swoich tajemnic czy grzeszków. Być może lepszą opcją byłoby porozmawianie ze znajomymi młodszego Sordela, ale patrząc na to, że jego najlepszym kumplem był facet, który najprawdopodobniej wpakował go w to bagno, to chyba nie mieliśmy co liczyć na pomoc z jego strony. Trudno, musieliśmy pracować z tym, co mieliśmy. A że zebrane materiały pozostawały wiele do życzenia, to już nic się na to nie poradzi. Trzeba po prostu zacisnąć zęby i dzielnie przeć do przodu.

– I chyba też czas najwyższy skontaktować się z twoim ojcem – dodałam po chwili. – Nie chcę iść na spotkanie z prokuratorem bez jego wiedzy.

Chociaż starałam się być coraz bardziej samodzielna, zdarzały się sytuacje, w których nie śmiałam działać bez poparcia mojego patrona. W końcu miał o wiele większe doświadczenie i czasami naprawdę potrafił mi dobrze doradzić. Ale też nie bał się mi wytknąć błędu, kiedy robiłam coś źle. A kwestia rozmowy ze Skibińskim była mocno dyskusyjna, więc wolałam dostać na nią jednoznaczne pozwolenie. Nie uśmiechało mi się użeranie z ewentualnymi kolejnymi wyrzutami sumienia, gdybym urządziła sobie samowolkę i coś przy tym spieprzyła.

– Dobrze, zdzwonimy się z ojcem – odparł Ksawery, podchodząc do mnie i kładąc mi ręce na ramionach. – Ale może najpierw odrobina wytchnienia, co? Widzę, że jesteś spięta – dodał, rozmasowując lekko moje barki.

Chciałam zaprzeczyć, ale musiałam przyznać, że miał trochę racji. Byłam przyzwyczajona do pracy pod presją, ale ta sprawa, z wiadomych przyczyn, okazała się wyjątkowo obciążająca. Bardziej niż zwykle zależało mi na tym, aby niczego nie zawalić i nie zawieść osób, które na mnie liczyły. A to niestety nie było takie łatwe zadanie, gdy cały czas miałam pod górkę.

– Może trochę – przyznałam z westchnieniem. – Ale wciąż mamy dużo pracy – przypomniałam.

– Pół godziny nikogo nie zbawi, a ty wyraźnie potrzebujesz relaksu – zasugerował Dziura, przyciągając mnie nieco bliżej siebie.

– Jeśli proponujesz przechadzkę po tej dziczy, to dziękuję bardzo – fuknęłam. – Ewentualność złapania kleszcza jawi mi się jako bardzo wątpliwa atrakcja.

O ile już go nie złapałam. Trzymaliśmy się jednak drogi, w dość bezpiecznej odległości od drzew, więc miałam nadzieję, że udało mi się uchronić przed tym paskudztwem.

– Właściwie to myślałem, o czymś innym – odparł, uśmiechając się zmysłowo, na co uniosłam brew. – Wczoraj brutalnie nam przerwano, więc pomyślałem, że...

– Seks w lesie będzie czymś romantycznym? – weszłam mu w słowo. – A wziąłeś chociaż jakiś koc?

Chyba zbiłam go tym pytaniem z pantałyku, bo przez chwilę miał skonsternowaną minę, a ja ledwo powstrzymywałam się przed tym, aby się nie roześmiać.

– No nie – przyznał ze skruchą. – Ale zawsze mamy tylną kanapę w samochodzie – dodał, szczerząc się jak głupi do sera.

– Która pewnie niewygodą dorównuje naszemu wąskiemu łóżku – zauważyłam. – Naprawdę chcesz mnie skazywać na takie niedogodności? – spytałam z oburzeniem, chociaż tak naprawdę chciałam się tylko z nim podroczyć.

Bo to był właśnie jeden z moich sposobów na odstresowanie się. Nasze przekomarzania pozwalały mi na chwilę zapomnieć o problemach i w pełni skupić na tym, co dawało mi radość, czyli na moim cudownym ukochanym.

– Ale przecież to wszystko w imię miłości – bronił się Ksawery. – Poza tym tutaj nie ma obawy, że nakryje nas moja przyszła teściowa albo rozbrykana sześciolatka. Na pewno się nie skusisz?

Przez chwilę myślałam, że mówił całkiem poważnie, ale po chwili głośno się roześmiał, a ja razem z nim. Zaraz potem wspięłam się na palce i złożyłam na jego ustach czuły pocałunek, który odwzajemnił. Staliśmy więc tak pośrodku tej leśnej drogi i po prostu cieszyliśmy się sobą nawzajem. Przez ostatnie dni trochę mi tego brakowało. Skupiałam się w pełni na powierzonym zadaniu i chyba zapomniałam, że to nie była jedyna rzecz, na której powinno mi zależeć. Na szczęście Ksawery zawsze był gotów przypomnieć mi, że z niczym nie muszę mierzyć się sama i czasami trzeba się też oderwać od nawału pracy, żeby nie zwariować. Gdyby nie on, pewnie byłabym niereformowalną pracoholiczką.

– To co? Może jednak ten spacer? – zaproponował, kiedy w końcu się od siebie oderwaliśmy.

– A jak się zgubimy? – spytałam. – Wiesz, że mój zmysł orientacji jest do kitu.

– A od czego masz mnie? – zapytał zadziornie. – Mój mózg to prawie kopia Google Maps – dodał z dumą w głosie. I faktycznie miał się czym chełpić, bo miał zmysł nawigacyjny jak mało kto.

– Prawie robi wielką różnicę – zauważyłam, na co Ksawery tylko przewrócił oczami.

– Nie marudź już, kobieto, tylko chodź – zarządził, wyciągając do mnie rękę.

– Okej – odparłam, chwytając jego dłoń. – Ale pójdziemy tylko kawałek i będziemy się trzymać ścieżki, zrozumiano? – Spojrzałam na niego groźnie.

– Jak sobie panna Pestka życzy. – Uśmiechnął się kpiarsko, a ja pokręciłam głową z politowaniem.

Pozwoliłam jednak zaciągnąć mu się na tę leśną przechadzkę, dzięki której choć na moment wszystkie moje zmartwienia zeszły na dalszy plan, a ja mogłam oddychać głęboko, nabierając świeżego powietrza, i cieszyć się bliskością mężczyzny, którego kochałam. Wiedziałam, że ta sielanka nie potrwa długo. Wciąż czekały na mnie problemy, którymi musiałam się zająć. Miałam tylko nadzieję, że chwila zwłoki niczego nie pogorszy. 

*****************************

Hej :) I jak wrażenia po rozmowie z policjantem? Uważacie, że śledztwo zmierza w dobrym kierunku? Czy Pestka powinna pogadać z prokuratorem? Część odpowiedzi na pewno pojawi się w najbliższych rozdziałach ;) 

Dziękuję za gwiazdki i komentarze. 

Dychajcie jakoś w tym upale i do napisania za tydzień ;) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro