§ 15.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jak na ciepły, letni, wakacyjny dzień park pszczyński niemal świecił pustkami. Cóż, może dlatego, że był poniedziałek. Przed ósmą rano. A ja jak jakaś nienormalna zwlekłam się świtem z łóżka, wciągnęłam na siebie sportowe ciuchy, którymi zwykle gardziłam, i właśnie rozciągałam mięśnie przy jednej z ławek. Chociaż to chyba i tak było bezsensowne. W końcu nie wyrobię sobie formy godnej olimpijczyka w dziesięć minut.

– Jesteś pewna, że chcesz to zrobić sama? – spytał stojący obok Ksawery, z powątpiewającą miną przyglądając się moim wyczynom.

Przerwałam wykonywanie skłonów i spojrzałam na niego z politowaniem. Wałkowaliśmy to już tyle razy przez ostatnie dwa dni, że naprawdę odechciało mi się odpowiadać na tego typu pytania.

– Tak, jestem tego pewna – odparłam dobitnie. – To tylko prokurator uprawiający jogging, a nie żaden mistrz sztuk walki, który mógłby mnie obezwładnić w dwie sekundy.

– Ale patrząc na to, że facet przygotowuje się od pół roku do maratonu, a ty nie jesteś w stanie przebiec nawet trzystu metrów bez zadyszki, to zagrożenie życia i tak jest dość wysokie.

No cóż. Nie mogłam się z tym nie zgodzić. Nie miałam jednak zamiaru się też poddawać. Fakt, bieganie jawiło mi się jako jeszcze większe tortury niż siłownia, ale czego nie robiło się dla dobra sprawy? W moim przypadku niemal wszystko.

Po tym, jak mecenas Dziurowicz polecił nam skontaktować się ze Skibińskim drogą nieoficjalną, Ksawery poszperał trochę w jego social mediach i udało mu się ustalić, że prokurator biega codziennie rano w parku pszczyńskim. Na Facebooku regularnie chwalił się postępami, jakie czynił w przygotowywaniach do maratonu, w którym chciał wystartować w najbliższym czasie. Zgodnie z Dziurą uznaliśmy, że taka samotna przebieżka to idealna okazja do zaczepienia Skibińskiego. Tylko że trochę rozmijaliśmy się w wizji tego, jak to spotkanie powinno wyglądać.

– Mówiłam ci już, że będzie lepiej, jeśli pogadam z nim sama – wyjaśniłam chyba po raz setny, związując włosy w niedbały kok, aby nie przyklejały mi się do karku, kiedy się spocę. – To, że skontaktuje się z nim aplikantka, a nie właściwy obrońca, to już spore ryzyko, że każe mi spadać na drzewo. A gdybym jeszcze przyprowadziła w pakiecie osobę postronną, to już w ogóle mogłaby być kaplica.

Ksawery chyba poczuł się odrobinę dotknięty tym, że nazwałam go osobą postronną, ale w gruncie rzeczy właśnie nią był. Oczywiście doceniałam jego ogromny wkład w sprawę i to, że do tej pory towarzyszył mi przy innych ważnych spotkaniach, ale tym razem musiałam załatwić to sama. Już pewnie i tak zaskoczę prokuratora, a nie chciałam, aby poczuł się bardziej przytłoczony obecnością mojego chłopaka.

– Przyznaj szczerze, że chcesz się mnie pozbyć, bo dowiedziałaś się, że Skibiński to pies na baby, więc masz zamiar go uwieść, żeby jadł ci z ręki, a ja ci w tym przeszkadzam – odburknął Ksawery pół żartem, pół serio.

No dobra, było w tym ziarnko prawdy. Oprócz tego, że prokurator przygotowywał się do morderczego biegu, udało nam się także ustalić, że ma wyjątkowe zamiłowanie do płci pięknej. Zmieniał kobiety jak rękawiczki, żadna nie zagrzała u jego boku długo miejsca. Uznałam, że to może być moja broń. Kiedy chciałam, potrafiłam być bardzo zmysłowa i uwodzicielska. A przynajmniej tak mi się wydawało. Przekonamy się, czy faktycznie tak jest, kiedy siła logicznych argumentów nie podziała na Skibińskiego i będę musiała wyciągnąć właśnie tę artylerię. Kurczę, dla pewności mogłam ubrać bluzkę z większym dekoltem. Może obcisłe legginsy okażą się wystarczające.

Zastanawiałam się właśnie, co odpowiedzieć Dziurze, żeby go chociaż trochę udobruchać, kiedy na końcu alejki zauważyłam zbliżającą się w naszą stronę postać. Wysoki, wysportowany brunet przed czterdziestką biegł miarowym, dość szybkim tempem. Nie miałam wątpliwości, że to Skibiński. Czas przystąpić do akcji.

– To on – oznajmiłam, przygotowując się mentalnie do tego, że czeka mnie poważny wysiłek fizyczny. – Trzymaj kciuki – zwróciłam się do Ksawerego, pocałowałam go krótko, po czym ruszyłam truchtem przed siebie.

– Tylko nie zapomnij oddychać! – krzyknął za mną Dziura, na co przewróciłam oczami.

Przez jakieś pół minuty, albo i mniej, poruszałam się ślimaczym tempem, w oczekiwaniu, aż Skibiński do mnie dobiegnie. Nie chciałam wpadać na niego tak totalnie znienacka, tylko zagadać, kiedy będzie mnie mijał. Poza tym może spojrzy na mnie przychylniej, kiedy najpierw będzie mógł pooglądać sobie mój, podobno całkiem niezły, tyłek. Skoro pan prokurator był podatny na kobiece wdzięki, szkoda byłoby tego nie wykorzystać.

Wydawało mi się, że minęła wieczność, zanim poczułam na sobie jego wzrok. Nie zainteresowałam go chyba jednak jakoś szczególnie, bo zaraz potem się ze mną zrównał, posłał jeden uprzejmościowy uśmiech i mnie wyminął. Cholera! Żeby go dogonić, a potem utrzymać jego tempo, musiałam chyba włączyć jakieś turbo doładowanie, którego absolutnie w sobie nie miałam. Tym bardziej, że krótkie nogi wcale mi tego zadania nie ułatwiały.

Wykrzesałam z siebie wszelkie pokłady energii i po chwili biegłam ramię w ramię ze Skibińskim. Obawiałam się jednak, że tej werwy nie starczy mi na długo, więc musiałam jak najszybciej do niego zagadać i skłonić do zwolnienia kroku. A najlepiej zupełnego zatrzymania. Ale to chyba nie będzie takie proste, bo w uszach miał słuchawki, z których dobiegały głośne, rockowe dźwięki.

Uznałam, że najskuteczniejszy będzie kontakt fizyczny, więc mimo że alejka była na tyle szeroka, że spokojnie zmieściłaby się na niej jeszcze jedna osoba, otarłam się ramieniem o Skibińskiego. Podziałało, bo spojrzał na mnie lekko zdziwiony, ale kiedy uśmiechnęłam się do niego zalotnie, wyjął słuchawki z uszu.

– Dzień dobry – odezwał się głębokim, seksownym głosem, od którego kobietom zapewne uginały się kolana. Moje też były już wiotkie, ale ze zdecydowanie innego powodu – jak tak dalej pójdzie, za moment złapie mnie jakiś skurcz.

– Dzień dobry, panie prokuratorze – odparłam słodko, starając się, aby nie było słychać mojego ciężkiego oddechu.

Ten zwrot wprawił Skibińskiego w tak dużą konsternację, że w momencie stanął w miejscu. Dzięki Bogu! Będę miała chwilę, aby nabrać powietrza.

– Znamy się? – Spojrzał na mnie podejrzliwie, chociaż nie do końca groźnie. Widocznie nie chciał zamknąć sobie ewentualnej furtki na podryw. Niestety nic z tego, złociutki.

– Jeszcze nie – przyznałam. – Ale spotkamy się w piątek po przeciwnych stronach sali sądowej.

Uznałam, że nie ma sensu owijać w bawełnę. Mimo wszystko Skibiński wyglądał ma konkretnego człowieka i ja też taka byłam, więc po co niepotrzebnie mydlić siebie oczy. Krótka piłka i albo się dogadamy, albo nastawimy jeszcze bardziej przeciwko sobie.

– Z tego, co mi wiadomo, to obrońcą w tamtej sprawie jest jakiś ślamazarny emeryt z Warszawy – odparł Skibiński, zakładając ręce na piersi.

– Proszę nie obrażać mojego patrona – odburknęłam szczerze oburzonym tonem. – Mecenas Dziurowicz w żadnym wypadku nie jest ślamazarny. Po prostu żyje swoimi nieco przestarzałymi zasadami.

– A jedną z nich jest wysyłanie niedoświadczonych aplikantek na pożarcie prokuratorom? – spytał, patrząc na mnie pobłażliwie.

Oczywiście ta uwaga ubodła moje ego, ale nie miałam zamiaru robić z siebie obrażalskiej damulki. Zresztą przyzwyczaiłam się już do tego, że ze względu na moją filigranową posturę mało kto brał mnie na poważnie jako karnistę. I chyba już zawsze będę musiała się zmagać z takimi uprzedzeniami.

– Aplikantka nie jest wcale niedoświadczona, a prokurator nie znowu taki straszny – odparłam z dumnie uniesioną głową, bo chociaż Skibiński nie był tak wysoki jak Ksawery, to jednak znacznie mnie przewyższał. – Sprawa za to kontrowersyjna, więc miałam nadzieję na chwilę rozmowy. Nieoficjalnej.

Skibiński milczał przez moment, jakby rozważał, czy w ogóle opłaca się marnować na mnie czas. Ostatecznie chyba jednak przekonałam go swoją pewnością siebie, bo wyciągnął w moją stronę rękę.

– Paweł – przedstawił się. – Ale to zapewne już wiesz, skoro wyśledziłaś mnie na tyle dobrze, aby mnie tu znaleźć.

Zaskoczył mnie nieco swoją bezpośredniością i natychmiastowym przejściem na ty, ale uznałam, że w sumie to dość dobrze rokuje dla dalszej współpracy. Nie wahałam się więc długo przed uściśnięciem jego dłoni.

– Anastazja – odparłam z uśmiechem. – A wyśledzenie cię wbrew pozorom nie było takie trudne, skoro chwalisz się w Internecie na prawo i lewo, jak ostro trenujesz do maratonu.

– Dobrze wiedzieć. – Odwzajemnił gest. – Będę się bardziej pilnował, żeby już więcej żadne aplikantki mnie nie napadały poza godzinami pracy – dodał, puszczając mi oczko.

Cóż, facet wyraźnie potrafił czarować kobiety. Niedziwne więc, że co chwila miał inną. Ja jednak nie dam się nabrać na ten jego niewymuszony urok. Musiałam skupić się na zadaniu, jakie miałam do wykonania, a nie słodkiej buźce pana prokuratora.

– Dobrze, skoro tę sprawę już wyjaśniliśmy, to może przejdziemy do konkretów – zaproponowałam.

– Proszę bardzo – odparł. – Ale czy możemy w międzyczasie kontynuować bieg? Nie chcę zaniedbywać treningu, bo skoro tak się chwalę tym maratonem, to wypadałoby go ukończyć, żeby nie wyjść na głupka – dodał lekkim tonem, dzięki czemu wiedziałam, że potraktował ten temat jako żart.

– W porządku, ale nie za szybko – zgodziłam się, bo miałam nadzieję, że to zwiększy moje szanse na powodzenie tej misji. – Wysiłek fizyczny i ja nie pałamy do siebie wielką miłością – wyznałam szczerze.

– W takim razie cóż za poświęcenie – skwitował Paweł, ruszając truchtem, a ja oczywiście podążyłam za nim. – Musi ci bardzo zależeć na tej sprawie. A ja chętnie dowiem się dlaczego. Bo wiesz, że to dla was przegrany proces, prawda? Naprawdę dziwię się, że ktoś z Warszawki zdecydował się to wziąć. Przecież już od samego początku było wiadomo, że jest pozamiatane. Poprzedni obrońca był tego aż boleśnie świadomy i nawet nie udawał, że będzie się w to babrał.

Tak to właśnie było z większością obrońców z urzędu. Wykazywali zwykle minimum zaangażowania, a czasami nawet wcale. Chociaż akurat w przypadku Filipa nie dziwiłam się temu gościowi, którego mu przydzielili. Milczący oskarżony to najgorsze, co może się prawnikowi przydarzyć. To już lepiej, żeby przyznał się nawet do najstraszniejszego przestępstwa, ale wyjaśnił cokolwiek dotyczącego jego okoliczności. Wtedy można jeszcze próbować ustalić jakąś przekonującą dla sądu linię obrony. Natomiast kiedy, tak jak teraz, zostają same domysły, to można sobie wróżyć z fusów. A tym sędziów na pewno się nie kupi.

– Pewna bliska mi osoba poprosiła mnie, abym zajęła się tą sprawą. A mój patron zgodził się ją poprowadzić.

Nie byłam pewna, czy robiłam dobrze, odkrywając wszystkie karty, ale uznałam, że zagranie na odrobinę litości może nie będzie taką złą taktyką. Poza tym po tej minucie rozmowy wydawało się, że Skibiński jest naprawdę „do dogadania", jak to określił Ryś, więc liczyłam na to, że szczerość się opłaci.

– Hm, sentymenty sprawiają, że ludzie potrafią wpakować się w niezłe gówno – stwierdził z lekkim przekąsem. – No, ale skoro już wdepnęłaś w takie wyjątkowo śmierdzące i przyszłaś do mnie po ratunek, to rozumiem, że masz jakąś interesującą propozycję.

Było jasne, że jeśli chciałam gadać z prokuratorem, i to jeszcze przed pierwszą rozprawą, miałam coś w zanadrzu, czym chciałam się z nim podzielić. Niestety musiałam go rozczarować, ale miałam nadzieję, że to go nie zniechęci i jednak wysłucha mnie do końca.

– Szczerze mówiąc, to miałam nadzieję, że to ty będziesz miał coś dla mnie – przyznałam, z trudem dotrzymując mu kroku, bo chyba bezwiednie zwiększył tempo biegu.

Tak jak się mogłam spodziewać, Paweł spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Nie zamierzałam jednak dać mu dojść do słowa. Musiałam wyłożyć mu swoje racje, zanim zacznie protestować.

– Jak sam wspomniałeś, to wyjątkowo śmierdząca sprawa – zaczęłam. – Oczywiście wszystkie dowody przemawiają na niekorzyść mojego klienta, ale czy właśnie to nie powinno być paradoksalnie zastanawiające? Po co miałby zabijać, a potem zostawać na miejscu zbrodni, wiedząc, że wszystko udowodni jego winę? I przede wszystkim dlaczego odmawia złożenia wyjaśnień?

Chciałam zmusić Skibińskiego do przemyślenia tych kwestii, ale nie byłam pewna, czy zrozumiał cokolwiek z mojego wywodu, bo sapałam już tak mocno, że ledwo byłam w stanie mówić.

– A to już nie mój problem, tylko wasz – stwierdził beznamiętnie. – Ja mam wszystko, co potrzeba, aby zbrodnię spotkała kara. I nie musiałem się przy tym nawet zbytnio wysilać.

– I to cię zadawala? – spytałam szczerze. – Nie interesuje cię odkrycie prawdy?

– A tobie zależy na prawdzie czy na wybronieniu oskarżonego nawet wtedy, kiedy wiesz, że jest winny? – odbił piłeczkę. Milczałam, co uznał za oczywistą odpowiedź. – No właśnie – skwitował. – Bez względu na to, co myślimy prywatnie, musimy wykonywać swoją robotę. Ty starasz się wywalczyć jak najniższy wyrok dla ludzi, którzy zasługują na najwyższy wymiar kary, a ja oskarżam na podstawie zgromadzonych dowodów, nawet jeśli mam wątpliwości, czy na ławie oskarżonych zasiada właściwa osoba.

Nie mogłam się z nim nie zgodzić. To niestety był najtrudniejszy aspekt naszej pracy, bo mimo że chcieliśmy czynić dobro, zdarzało się, że musieliśmy postępować niejako wbrew sobie. Decydując się na karierę obrońcy, liczyłam się z tym, że nieraz będę się opowiadać za ludźmi, którzy mieli sporo za uszami. To jednak nie sprawiało, że czułam się z tym komfortowo. Tak naprawdę chyba nigdy nie będę, ale mogłam przecierpieć takie przypadki po to, aby choć raz wybronić kogoś, kto faktycznie nie był niczemu winien. I każda taka sprawa, dzięki której mogłam pomóc komuś, kto na to zasługiwał, wynagradzała mi te pozostałe.

– A czy możemy choć na chwilę zapomnieć o tym, że jesteśmy prawnikami i spojrzeć na to jak zwyczajni ludzie? – zaproponowałam, z trudem łapiąc kolejne oddechy, bo niestety trucht zmienił się już w dość szybki bieg. – Wtedy na pewno przyznasz, że w tej sprawie ewidentnie coś się nie klei.

Skibiński milczał przez chwilę, jakby zastanawiał się, czy dać się wciągnąć w tę gierkę. Miałam nadzieję, że złapie haczyk, bo jak nie, to już nie wiem, co poczniemy. W końcu jednak spojrzał na mnie z zainteresowaniem.

– Dobra, to jaka jest twoja teoria? – spytał. – Bo zakładam, że nie przychodziłabyś do mnie kompletnie zielona.

Uśmiechnęłam się lekko, czując, że pod pewnymi względami byliśmy do siebie podobni. Przede wszystkim wiedzieliśmy, że na negocjacje trzeba przyjść z dobrą kartą przetargową.

– Udało mi się ustalić powiązanie między Sordelem i Kańtochem, o którym zresztą pewnie sam wiesz – wyjaśniłam, przez moment biegnąc za nim, bo z naprzeciwka szła kobieta z dziecięcym wózkiem. – Rozmawiałam nawet z Enzem, facetem prowadzącym narkotykowy biznes na terenie siłowni „WarmUp". Ale tylko pobieżnie, bo wtedy jeszcze nie wiedziałam, że Filip był policyjną wtyką. W każdym razie najlogiczniejsze rozwiązanie tej sytuacji jest takie, że Enzo zorientował się, że Filip na nich donosi, wkurzył się i albo sam postanowił pozbyć się Kańtocha, albo kazał zrobić to Sordelowi.

Paweł nie wydawał się zdziwiony takimi założeniami, więc musiał już usłyszeć je od Rysia. Albo sam na nie wpadł, chociaż nie wiem, czy miał ku temu okazję, skoro nie szukał żadnych dowodów czy poszlak poza tymi, które już miał, a one przecież były jednoznaczne.

– Całkiem niezła historyjka, ale wcale nie bardziej wiarygodna niż to, że to oskarżony posprzeczał się z policjantem i wpakował mu kulkę ze względu na różnicę zdań – zauważył, a ja niestety nie mogłam odmówić temu spostrzeżeniu słuszności. – Jeśli jednak mam być szczery, to muszę przyznać, że żadna z tych wersji mnie nie przekonuje. Masz coś więcej poza domysłami?

Wyglądał na autentycznie zainteresowanego, co uznałam na pierwszy sukces. Przez chwilę bałam się, że jednak każe mi spadać na drzewo, ale zanosiło się na to, że mimo wszystko uda mi się coś ugrać.

– Niestety nie – przyznałam bez owijania w bawełnę. – Miałam nadzieję, że ty dysponujesz większą wiedzą na temat tego narkotykowego ugrupowania czy właściciela siłowni i podsuniesz mi jakiś trop.

– W takim razie muszę cię rozczarować, bo niewiele na ten temat wiem – odparł. – Materiał dotyczący machlojek Wareckiego zbiera prokurator, za którym, lekko mówiąc, nie przepadam, i vice versa, więc nawet jeśli bym poprosił o jakieś informacje, nie liczyłbym na ich uzyskanie. W dodatku doszły mnie słuchy, że wcale nie ma tego za wiele, bo facet jest naprawdę ostrożny.

Zaklęłam w duchu, bo miałam cichą nadzieję na to, że coś uda mi się z niego wyciągnąć. No ale mówi się trudno. Powinnam cieszyć się z tego, że w ogóle zechciał mnie wysłuchać. Dzielenie się poufnymi informacjami to już byłby szczyt marzeń. Niestety, jak się okazało, nieosiągalny.

– Poza tym najpewniejszym źródłem w tej kwestii powinien być twój klient – dodał, kiedy nie odezwałam się przez chwilę, bo walczyłam z płytkim oddechem i nasilającą się kolką. – Czemu więc jego o to nie zapytasz?

Prychnęłam w odpowiedzi, ale chyba nie wybrzmiało to za dobrze, bo zmęczona tym nieludzkim wysiłkiem fizycznym sapałam jak hipopotam. Oj, coś czuję, że jutro będę miała problem zwlec się z łóżka.

– Zapytać mogę, ale nie spodziewałabym się odpowiedzi – wykrztusiłam, wyraźnie zwalniając, bo naprawdę nie miałam już siły. – Filip uparcie milczy.

– Może w takim razie powinnaś odpuścić – zaproponował Paweł, dostosowując się do mojego spowolnionego tempa. – W końcu nie wszystkie sprawy można wygrać – dodał z kpiarskim uśmiechem.

– Tu już nawet nie chodzi o samą wygraną – stwierdziłam. – Jeśli Sordel chce zgnić w więzieniu, proszę bardzo. Nie byłabym jednak sobą, gdybym nie próbowała rozwiązać zagadki, która mnie nurtuje, a ta sprawa niewątpliwie taką zagadką jest. Na pierwszy rzut oka może i się wszystko zgadza, ale jak przyjrzysz się jej bliżej, to czuć, że prawie nic tu nie ma sensu. Jak sam zauważyłeś, żaden z motywów nie wydaje się na tyle mocny, aby przyjąć go bez wątpliwości. A ja nie znoszę wątpliwości. Dlatego chcę odkryć, co się tam, do cholery, właściwie stało. I być może przy okazji uchronić przed więzieniem niewinnego człowieka.

Ta ostatnia wypowiedź tak mnie wymęczyła, że musiałam się zatrzymać. Oparłam dłonie na lekko ugiętych kolanach i zaczęłam zachłannie łykać powietrze. Moja kondycja naprawdę wołała o pomstę do nieba. Szczęśliwie Paweł zlitował się nade mną i stanął obok, truchtając w miejscu.

– Widzę, że w kwestiach prawniczych twarda z ciebie babka – zauważył z uśmiechem. – Ale fizycznie to zdecydowanie ciepłe kluchy.

– Dzięki – odburknęłam z przekąsem, wciąż ciężko oddychając. – Dobrze jednak, że to nie moja forma jest przedmiotem tej rozmowy.

– Faktycznie – odparł. – Tyle że ja nadal nie wiem, czego właściwie ode mnie oczekujesz.

Rzeczywiście, nie dotarliśmy jeszcze do sedna sprawy. Przyszedł chyba jednak ten czas, kiedy należało postawić wszystko na jedną kartę.

– Tak jak powiedziałeś, najlepszym źródłem informacji byłby dla nas Filip. Ale skoro milczy jak grób, to może przyda mu się jakaś zachęta, żeby puścić trochę pary z ust.

Spojrzałam na Skibińskiego znacząco, mając nadzieję, że zrozumie tę aluzję. Zdawało mi się, że w mig pojął w czym rzecz, ale milczał przez chwilę, rozważając, czy mu się to opłaci.

– A co ja będę z tego miał? – spytał, patrząc na mnie podejrzliwie.

– Jeśli uda mi się skłonić Sordela do mówienia, postaram się ustalić, kto tak naprawdę pociągnął za spust i z chęcią dostarczę ci dowody jego winy. Poza tym może uda mi się także wyciągnąć z Filipa coś na Wareckiego. A wtedy mógłbyś się chełpić przed tym nielubianym kolegą, że pozyskałeś kluczowe materiały w jego sprawie.

Miałam nadzieję, że ten ostatni argument przeważy szalę na moją korzyść. Czułam, że Paweł miał mocno z tamtym prokuratorem na pieńku i możliwość dogryzienia mu będzie dla niego zachęcająca. Poza tym mimo wszystko wyglądał na karierowicza, który marzy o pięciu się po zawodowej drabinie, a taki rarytas jak dowody na Wareckiego, na którego prokuratura polowała od lat, na pewno dałaby mu szansę na awans.

– Kusząca propozycja, muszę przyznać – odparł. – Nie jestem jednak pewien, czy w zamian będę mógł zaproponować to, na co liczysz. W oczach sądu dowody będą naprawdę mocne, a wnioskowanie oskarżenia o zaniżenie wyroku podejrzane.

Oczywiście miał rację. Wiedziałam, że nie mógł pozwolić sobie w tej kwestii na wiele, bo zbyt pobłażliwi prokuratorzy nie byli odbierani za przychylnie. Zwłaszcza jeśli w grę wchodziło tak poważne przestępstwo jak zabójstwo. Rozumiałam to, że Skibiński nie chciał burzyć swojej reputacji. Na jego miejscu też byłabym ostrożna.

– To może chociaż postarasz się jakoś przeciągnąć proces? – zasugerowałam. – W świetle obecnych dowodów wyrok pewnie zapadnie rach-ciach, a ja potrzebuję trochę więcej czasu, aby namówić Filipa do współpracy i odnaleźć alternatywnego sprawcę.

– Zawsze zostaje ci jeszcze apelacja – przypomniał Paweł.

– Ale nie mogę na nią iść z pustymi rękami. A żeby mieć coś w zanadrzu, naprawdę muszę zyskać na czasie – odparłam pewnie, chcąc pokazać, że nie mam zamiaru odpuścić. – Dla ciebie to żadna różnica. I tak zapewne wygrasz pierwszą instancję. A czy stanie się tak na pierwszej, czy trzeciej rozprawie to w twoim wypadku bez znaczenia. No może poza tym, że to ty wyjdziesz na nieco ślamazarnego – dodała, powtarzając epitet, którym określił wcześniej mojego patrona.

Przez moment miałam obawy, że może ubodłam nieco jego ego, ale uśmiechnął się dość szeroko, więc chyba jednak miał dystans do siebie. I poczucie humoru podobne go mojego. Wyglądało na to, że na gruncie prywatnym też byśmy się dogadali.

– Nie odpuścisz, prawda? – zagadnął, przyglądając mi się uważnie, na co tylko uśmiechnęłam się słodko. – No dobra, niech stracę – dodał po chwili z westchnieniem. – Powiedz swojemu klientowi, że jak zacznie gadać, to rozważę zjechanie z dwudziestu pięciu do piętnastu lat. Mniej nie da rady. Ale i tak w zamian muszę dostać coś naprawdę mocnego.

Gdybym tylko miała siły, odtańczyłam taniec zwycięstwa. Poszło łatwiej, niż się spodziewałam. Widocznie moje wdzięki jednak na coś się przydały. Oby tylko nie okazało się, że ta radość była przedwczesna.

– Czyli co, mamy deal? – spytał, wyciągając rękę w moją stronę.

– Deal – potwierdziłam, ściskając jego dłoń.

Ten dotyk trwał odrobinę dłużej, niż powinien. Pewnie przerwałabym go szybciej, gdyby uścisk Pawła był lżejszy. Niestety mocno trzymał moją dłoń, wpatrując się w moje oczy z uwodzicielskim uśmiechem.

– Skoro interesy mamy już za sobą, to co powiesz na przyjemniejszą część tego spotkania? – spytał, przysuwając się do mnie tak, że dzielił nas mniej niż krok. – Ja bardzo chętnie poznałbym bliżej drugą stronę barykady. W końcu, jak to mówią, przed starciem należy poznać wroga – dodał kpiarsko.

Cóż, zdawałam sobie sprawę, że Skibiński to playboy, ale nie sądziłam, że będzie tak ostentacyjnie się do mnie przystawał. Dopuszczałam oczywiście skromny flirt dla dobra sprawy, ale nie spodziewałam się takiej bezpośredniości. Najwyraźniej nie przeszkadzało mu to, że po pierwsze byłam jego przeciwniczką w sądowej batalii, po drugie dziesięć lat od niego młodsza, a po trzecie cała spocona i zapewne czerwona na twarzy od tych fizycznych tortur. Facet naprawdę musiał nie mieć skrupułów przed przedmiotowym traktowaniem kobiet. I to był wyraźny sygnał do tego, aby jednak trzymać się od niego z daleka. Tyle że nie mogłam go zbyt brutalnie spławić, bo on mógłby się obrazić i a ja pożegnać się z naszą umową.

– Cóż – zaczęłam, uśmiechając się kokieteryjnie i trzepocząc rzęsami – może i byłabym na tak, ale nie wiem, co na to mój narzeczony – wyjaśniłam ze słodką minką, wskazując na stojącego kilkadziesiąt metrów od nas Ksawerego.

Już jakiś czas temu zorientowałam się, że biegł za nami, utrzymując bezpieczną odległość. Nie było tego w pierwotnym planie, bo miał czekać na mnie przy ławce, od której zaczęłam bieg, ale nie miałam mu tego za złe. Rozumiałam, że się martwił i chciał mieć mnie na oku. W sumie teraz nawet wyszło to na dobre.

Paweł podążył za moim wzrokiem i na widok Dziury, który patrzył na nas z zaciętym wyrazem twarzy, mina nieco mu zrzedła. Co prawda Skibiński też był dość wysoki i postawny, ale gdyby stanęli obok siebie, to Ksawery by górował. I prokurator chyba doskonale zdawał sobie z tego sprawę.

Być może przyznaniem się do tego, że jestem zajęta, zamknęłam sobie pewne furtki w negocjacjach ze Skibińskim, ale nie chciałam świadomie wprowadzać go w błąd. Gdybym udawała singielkę, pewnie próbowałby to jakoś wykorzystać, a były pewne granice, których nie miałam zamiaru przekraczać.

– Szkoda – mruknął Paweł, chociaż nie wyglądał na szczególnie rozczarowanego. – Liczyłem na owocną współpracę. – W jego głosie bez problemu wyczułam dwuznaczność tych słów.

– Nic nie stoi na przeszkodzie, aby taka była – odparłam. – Ale tylko na gruncie zawodowym.

Skinął głową, więc uznałam, iż przyjął do wiadomości, że ewentualne umizgi nie wchodzą w grę. Mimo wszystko nie wyglądał na takiego, który z premedytacją podrywałby zakochaną w innym mężczyźnie kobietę.

– Dobrze – stwierdził. – W takim razie ty spróbuj wyciągnąć coś ze swojego klienta, a ja postaram się kupić ci trochę czasu. I tak jak wspomniałem, za cenne informacje będę skłonny wnieść o niższy wyrok.

– Super. – Uśmiechnęłam się szczerze.

– Jeśli to wszystko, to pozwolisz, że wrócę do treningu – oznajmił, zaczynając biec tyłem, na co skinęłam głową. – Do zobaczenia w piątek. A i taka mała rada na przyszłość – popracuj nad kondycją, bo jeśli będziesz jeszcze kiedyś chciała dobić ze mną targu, byłoby miło gdybyś dotrzymywała mi kroku bez wypluwania sobie płuc. – Puścił mi oko, po czym nie czekając na odpowiedź, obrócił się na pięcie i w zawrotnym jak dla mnie tempie pognał przed siebie.

Mimo iż ta uwaga nie była zbyt pochlebna, uśmiechnęłam się pod nosem. Miałam nadzieję, że przy następnych negocjacjach spotkamy się w innych okolicznościach, bo ta dzisiejsza przebieżka na dobre wyleczyła mnie z podejmowania kolejnych prób joggingu.

– Żyjesz? – Nagle wyrósł przede mną Ksawery i podał mi butelkę wody. – Wyglądasz, jakbyś zaraz miała skonać.

– I mniej więcej tak też się czuję – mruknęłam, po czym pociągnęłam spory łyk. Boże, jak mi się chciało pić! – Ale opłacało się. Jesteśmy dogadani. – Uśmiechnęłam się szeroko, naprawdę zadowolona z tego, że ta akcja zakończyła się powodzeniem.

– Zdziwiłbym się, gdyby było inaczej. Facet tak pożerał cię wzrokiem, że mogłabyś wcisnąć mu największy kit, a i tak by to łyknął jak młody pelikan.

Hm, nie odebrałam jego spojrzenia za aż tak pożądliwe, ale być może nie skupiałam się na tym zbytnio, bo byłam zajęta wykładaniem Pawłowi przekonujących argumentów i walką z ciężkim oddechem. Tak czy siak, najważniejsze, że dał się urobić. Jedna część planu została zrealizowana, czas zabrać się za następną.

– Myślisz, że to skłoni Filipa do mówienia? – spytał Ksawery, kiedy wyjaśniłam mu detale układu ze Skibińskim. – Nie jestem pewien, czy skrócenie wyroku cokolwiek zmieni. W końcu był gotowy na dożywocie.

– Wiem – mruknęłam, bo doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. – Muszę jednak chociaż spróbować. Nie mamy przecież nic innego.

Liczyłam się oczywiście z tym, że propozycja zmniejszenia kary o dziesięć lat nie ruszy Sordela. A już zwłaszcza jeśli faktycznie kogoś chronił i za żadne skarby świata nie chciał tej osoby wydać. Może jednak udałoby mi się go namówić, aby dał nam coś na Wareckiego. Skoro chciał odpokutować swoje winy, to niech pomoże przyskrzynić lokalnego mafiosa.

– Okej, to jaki jest następny punkt planu? – Ksawery spojrzał na mnie uważnie.

– Musimy załatwić widzenie z Filipem. I to jeszcze przed rozprawą. Zadzwonisz do ojca? Ja nie chcę mu sapać w słuchawkę.

Mój chłopak kiwnął głową na zgodę, po czym sięgnął po telefon. Mój oddech wciąż był nierówny, a Dziurowicz pewnie irytowałby się, gdybym nie potrafiła się porządnie wysłowić.

Podczas kiedy Ksawery prowadził rozmowę, ruszyliśmy ślimaczym tempem w stronę wyjścia z parku. Dziura streścił ojcu, co udało się nam załatwić i zasugerował, aby ten postarał się załatwić spotkanie z Filipem. Miałam nadzieję, że mój patron uruchomi swoje kontakty i będziemy mogli porozmawiać z oskarżonym jeszcze przed pierwszą rozprawą.

Dziura zakończył połączenie chwilę przed tym, jak zbliżyliśmy się do zamku, który kiedyś stanowił rezydencję magnacką, a obecnie mieściło się w nim muzeum. To był najbardziej rozpoznawalny punkt parku, do którego zwykle lgnęły tłumy turystów. Na jego widok zatrzymałam się na chwilę i zatopiłam w beztroskich wspomnieniach z dzieciństwa.

– Coś się stało? – spytał Ksawery, zdziwiony moim postojem.

– Nie – odparłam, nie odrywając wzroku od zamku. – Po prostu jak byłyśmy małe, rodzice często nas tu zabierali w niedzielne popołudnia. Obie z Marleną byłyśmy zauroczone zamkiem i okolicznymi widokami. Kiedyś obiecałyśmy sobie, że to właśnie tutaj zrobimy sobie plenerowe sesje ślubne. Takie marzenia małych dziewczynek.

Które mojej siostrze udało się spełnić. Po ślubie Marleny i Olafa mamie udało się wysłać mi kilka zdjęć z tej uroczystości. Między innymi były tam też ujęcia plenerowe właśnie z parku pszczyńskiego zrobione w pobliżu zamku. Oglądanie tych fotografii to był jeden z nielicznych momentów, kiedy poczułam ukłucie zazdrości w stosunku do siostry i jej szczęścia, które osiągnęła mimo przeciwności losu.

– Jeśli chcesz, możemy tu zrobić naszą sesję ślubną – oznajmił Ksawery po chwili ciszy.

Uśmiechnęłam się, słysząc tę propozycję. Wiedziałam doskonale, że mój facet bardzo chętnie uszczęśliwiłby mnie spełnieniem marzenia z dzieciństwa. To było naprawdę urocze i kochane. Tyle że ja nie byłam pewna, czy to wciąż było moje marzenie.

– Zobaczymy – zbyłam temat. – Tak po prawdzie to wciąż mi się nie oświadczyłeś. A poza tym mamy też ważniejsze rzeczy na głowie.

Ksaweremu chyba nie do końca odpowiadało to, że ucięłam temat, ale nie dałam mu dojść do słowa. Chwyciłam go za rękę i pociągnęłam w dalszą drogę, przypominając, co jeszcze możemy zrobić w sprawie Filipa.

Kiedy już prawie minęliśmy zamek, jeszcze raz spojrzałam na niego kątem oka. Tyle wspaniałych wspomnień, tyle beztroskich chwil w towarzystwie siostry. Tyle planów, które rozsypały się jak domek z kart. I niestety nie zanosiło się na to, aby w najbliższym czasie udało mi się zbudować je na nowo. 

***************************************** 

Hej 🙂 Jeśli spodziewaliście się demonicznego pana prokuratora, to bardzo mi przykro, ale Skibiński od samego początku miał być bardziej sojusznikiem niż przeciwnikiem. Mam nadzieję, że ta wersja też Wam odpowiada 😉

Czy też czujecie, że przydałaby się tutaj jakaś drama? 🤔 Jeśli tak, to zapraszam za tydzień. W końcu jesteśmy równo w połowie historii, a żadnej poważnej jeszcze nie było😏

Pozdrawiam i do napisania! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro