§ 24.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przekraczając próg szpitalnego oddziału dziecięcego, poczułam się niezwykle nieswojo. Na ścianach co prawda widniały kolorowe, wesołe malunki, ale i tak przebijała przez to raczej ponura atmosfera. Dobrze, że to zapewne jedyna moja wizyta w tym miejscu. Aż bałam się pomyśleć, jak znosili to rodzice dzieciaków, które tu trafiały, gdy wracali tu raz po raz, zapewne powoli tracąc nadzieję, że ich pociecha wyjdzie stąd cała i zdrowa.

Sabina dała mi znać SMS-em, że będzie na mnie czekać przy świetlicy. Błądziłam chwilę po korytarzach, starając się nie zwracać większej uwagi na mijających mnie małych pacjentów i ich przygnębionych opiekunów. Nie żebym nie miała w sobie empatii, ale nie chciałam się niczym rozpraszać. Przez telefon Kańtochowa nie powiedziała mi, o czym dokładnie chce porozmawiać, więc bałam się, że ostatecznie stchórzy i nic mi nie zdradzi. A jeśli by do tego doszło, musiałabym ją przekonać, że skoro powiedziała „a", to trzeba powiedzieć „b". Może to trochę hipokryzja, bo w końcu sama jeszcze chwilę temu chciałam się poddać bez walki, ale poczułam nową chęć do działania. Tym bardziej, że wyjaśnienie samo miało do mnie przyjść i nie musiałam go szukać. A skoro tak, to musiałam dać temu szansę i póki co odepchnąć na bok obawę, co zrobię ze zdobytą wiedzą.

Nagle zaczepiła mnie jedna z pielęgniarek. Musiałam wyglądać na zagubioną, bo spojrzała na mnie krytycznie i niezbyt miłym tonem spytała, czego szukam. Kiedy odparłam, że idę na spotkanie z Sabiną, jej wyraz twarzy odrobinę złagodniał i wskazała mi właściwą drogę. Być może znała historię Kańtochowej i było jej szkoda kobiety. Dobrze, że nie musiałam tłumaczyć, dlaczego zamierzałam się z nią spotkać. Pielęgniarka pewnie wzięła mnie za sprzymierzeńca, a nie przeciwnika.

W końcu udało mi się dotrzeć pod odpowiednie drzwi. Świetlica, tak jak przypuszczałam, okazała się dość dużą salą wypełnioną stolikami i krzesłami oraz regałami z różnymi zabawkami, grami i przyborami plastycznymi. Pomieszczenie było przeszklone, z oknami wychodzącymi na korytarz, więc bez problemu dostrzegłam siedzące przy jednym ze stolików Sabinę i Nadię. Dziewczynka wyglądała dość mizernie, ale i tak z zawzięciem rysowała coś na kartce formatu A3. Jej matka natomiast, chociaż starała się posyłać córce uśmiechy pełne otuchy, zdawała się być cieniem samej siebie. Już ostatnio, kiedy się widziałyśmy, nie prezentowała się najlepiej, ale teraz wyglądała wręcz koszmarnie. Najwidoczniej stan zdrowia Nadii się pogorszył. A to musiał być kolejny cios, po którym trudno się podnieść.

Sabina musiała poczuć, że się im przyglądam, bo podniosła na mnie wzrok. Skinęła mi lekko głową, po czym zwróciła się do córki. Dziewczynka również spojrzała w moją stronę i pomachała. Odwzajemniłam gest, zastanawiając się, czy powinnam wejść na salę. Na szczęście Kańtochowa rozwiązała mój dylemat, wstając z miejsca i ruszając w moim kierunku.

– Dziękuję, że zgodziła się pani na spotkanie tutaj – oznajmiła, kiedy wymieniłyśmy się krótkim „dzień dobry".

– Jak się czuje Nadia? – spytałam, zerkając w stronę pochylonej nad rysunkiem ośmiolatki.

Wiedziałam, że w sumie nie powinno mnie to obchodzić, ale jakoś nie potrafiłam nie zainteresować się zdrowiem dziewczynki. W końcu przyjaźniła się z moją siostrzenicą. Poza tym mimo młodego wieku życie jej nie oszczędzało.

– Niestety nie najlepiej – westchnęła Sabina. – Kiedy w zeszłym roku wykryto u niej torbiele na nerkach, nie sądziliśmy, że choroba będzie tak szybko postępować. Zwłaszcza że zwykle ujawnia się dopiero po trzydziestym roku życia. U Nadii jednak zdążyła przybrać bardzo poważne stadium. Już teraz konieczne są dializy, a najlepiej przydałby się przeszczep.

Byłam zadziwiona tym, z jakim spokojem o tym mówiła. Być może w pewnym stopniu zdążyła się już z tym oswoić. Ale czy można pogodzić się z wizją cierpienia i być może nawet śmierci swojego dziecka? W dodatku jedynego i wyczekiwanego? Nie miałam nawet zamiaru udawać, że wiem, co przeżywa Sabina. Nie miałam zielonego pojęcia i żywiłam nadzieję, że nigdy nie będę mieć.

Nie bardzo wiedziałam, jak zareagować. Zwykłe „przykro mi" wydawało się takie sztampowe i puste. Tym bardziej, że broniłam człowieka, który tylko przysporzył jej większego cierpienia. Czy w takim przypadku moje współczucie byłoby coś warte?

– Nic mi już nie pozostało oprócz niej – szepnęła nagle Sabina, z czułością patrząc na córkę. – Muszę zrobić wszystko, aby miała szansę na szczęśliwe, długie życie. Dlatego właśnie poprosiłam o spotkanie – dodała, zwracając się w moją stronę.

W jej oczach dostrzegłam desperację, którą zapewne widuje się tylko u matek chcących za wszelką cenę ochronić swoje dziecko. Czułam, że to, co zamierzała mi wyznać, okaże się prawdziwą bombą, która przewróci wszystko do góry nogami. I że była na ten krok w pełni gotowa. Zaledwie kilka dni temu usilnie starała się odwieść mnie od odkrycia prawdy, ale teraz sama zamierzała mi ją wyznać. Najprawdopodobniej, aby ratować swoje dziecko.

Nagle poczułam powagę sytuacji i dopadły mnie znów obawy, że ta prawda może się okazać bardziej przytłaczająca, niż mogłabym się spodziewać. Skoro do tej pory wszystko tak skrzętnie owiane było tajemnicą, musiała być ona naprawdę szokująca.

Postanowiłam, że tym razem nie będę zadawać pytań, tylko poczekam, aż Sabina sama zdecyduje się na rozpoczęcie opowieści. To miało być wysłuchanie, nie przesłuchanie. Potrzebowała się komuś zwierzyć. I z jakiegoś powodu wybrała mnie.

– Odkąd pamiętam, chciałam być nauczycielką. – Nie miałam pojęcia, czemu postanowiła zacząć historię od tego wątku, ale nie zamierzałam jej przerywać. – I to nie tylko taką, która przekaże uczniom suchą wiedzę, ale będzie ich wspierać, będzie się nimi interesować, wyciągnie pomocną dłoń, jeśli będą tego potrzebować. Jednak zaraz po studiach wyszłam za Arka, a oferty pracy wcale nie wysypywały się z rękawa. Arek stwierdził, że wcale nie muszę pracować, że on nas utrzyma, a ja mogę zająć się domem. Trochę niechętnie, ale przystałam na tę propozycję. Uznałam też, że skoro i tak siedzę w domu, to dobry czas na dziecko. Staraliśmy się ponad rok, ale nic. Raz się udało, ale poroniłam. Następne próby znów kończyły się fiaskiem. Ja naciskałam, żeby próbować dalej, Arek był tym już zmęczony. Przekonywał mnie, że powinnam odpuścić, że widocznie nie jest nam dane. Zaczęliśmy się od siebie odsuwać. On dostał awans w pracy, a ja siedziałam w domu i użalałam się nad sobą. Miałam dość bezczynnego siedzenia, więc postanowiłam poszukać pracy. Akurat zwolnił się etat matematyczki w pszczyńskim technikum. Przyjęłam go bez wahania. Szybko okazało się, że znaczna część uczniów ledwo przechodzi z klasy do klasy i ewidentnie ma problemy rodzinne. Starałam się pomóc każdemu z nich, ale tak naprawdę mało kto chciał tę pomoc przyjąć. Na początku do tej grupy należał też Filip.

Zrobiła chwilę przerwy, jakby musiała wziąć głęboki wdech przed przejściem do najistotniejszej części tej historii. Spodziewałam się, co mogę usłyszeć, ale postanowiłam nie wyskakiwać z oczywistym pytaniem. Chciałam poznać tę opowieść w takiej formie, w jakiej ona chciała ją przedstawić.

– Nie wiem do końca, czemu tak bardzo mi na nim zależało – kontynuowała. – Widziałam w nim potencjał, który się marnował, tak jak w większości tych dzieciaków, ale coś szczególnie przyciągało mnie właśnie do niego. Usilnie namawiałam go do poprawy ocen, udziału w konsultacjach. Ciągle jednak odmawiał. Straciłam już nadzieję, kiedy w końcu się pojawił na tych dodatkowych zajęciach. I to akurat wtedy, gdy nikt inny się nie zjawił. Zaczęliśmy od matematyki, ale dość szybko zeszliśmy na tematy osobiste. Nie spodziewałam się, że Filip się tak otworzy, ale niespodziewanie zaczął opowiadać mi o tym, jak ojciec zostawił jego matkę dla innej kobiety, a sama matka niedługo później zmarła na raka. Był pod opieką starszego brata, który harował, żeby ich utrzymać, a wolny czas poświęcał swojej dziewczynie, więc właściwie tylko się z nim mijał w domu. Po tamtej rozmowie zrozumiałam, że Filip był naprawdę samotny i zagubiony. I dlatego też popadł w tamto nieciekawe towarzystwo. Czuł jednak, że brakuje mu wsparcia bliskiej osoby. A ja okazałam się osobą, która chciała mu to wsparcie zaoferować.

Wiedziałam, że w tamtym czasie, kiedy zostali pozbawienie opieki rodziców, braciom Sordel nie było łatwo. Olaf sam przyznał, starał się, jak mógł, ale nie wiedział do końca, jak dotrzeć do zbuntowanego nastolatka. A Filip też mu niczego nie ułatwiał. Trudno jednak winić go za to, że nie radził sobie z trudną sytuacją, w jakiej się znalazł. Sabina miała dobre chęci, próbując wyciągnąć go na prostą. Niestety ostatecznie jej wysiłki na nic się zdały.

– Mnie samej też wtedy było daleko do szczęścia – ciągnęła Kańtochowa. – Z Arkiem już prawie wcale się nie dogadywaliśmy. Próbowałam znów podjąć temat dziecka, ale nawet nie chciał o tym słyszeć. Uważał, że mam obsesję i muszę w końcu odpuścić, zwłaszcza że skoro postanowiłam iść do pracy, to na niej powinnam się skupić. No więc się skupiłam. Filip regularnie przychodził na konsultacje, często zostawał dłużej, kiedy wszyscy już wyszli. Teoretycznie po to, żebym mu coś jeszcze wytłumaczyła, ale tak naprawdę to był czas tylko dla nas. Dla naszych obaw, problemów, zwierzeń. Chociaż byliśmy w zupełnie innych sytuacjach życiowych, naprawdę się rozumieliśmy. Byliśmy dla siebie wsparciem, którego nie dostawaliśmy od najbliższych nam osób. Wiedziałam, że to złe, ale i tak ta relacja nagle wymknęła się spod kontroli. Filip zdobył się na odwagę, ja go nie odepchnęłam. Potrzebowałam wtedy, aby ktoś okazał mi chociaż odrobinę czułości i ciepła. On także. Miałam świadomość, że będę tego żałować, ale przełożyłam chwilę, być może złudnego, poczucia bycia chcianą i kochaną ponad rozsądek. Tak więc miała pani rację. Mieliśmy z Filipem romans.

To wyznanie nie wstrząsnęło mną tak, jak zapewne powinno. W końcu już wcześniej to podejrzewałam, a poza tym nietrudno było się domyślić, do czego zmierzała historia Sabiny. Niemniej jednak, kiedy dostałam jasne potwierdzenie swoich przypuszczeń, wcale nie sprawiło to, że poczułam satysfakcję, iż moje przeczucia były słuszne. Ogarnęło mnie raczej coś na kształt współczucia, że życie i małżeństwo Kańtochowej wcale nie było tak udane, na jakie wyglądało.

– Proszę mnie nie oceniać – oznajmiła, najwyraźniej źle odczytując mój wyraz twarzy.

– Nie miałam takiego zamiaru – zapewniłam szybko, bo naprawdę starałam się w jakimś stopniu ją zrozumieć.

– Na początku to były tylko skradane po cichu pocałunki w szkolnej klasie. Naprawdę nie miałam w planach pozwolić temu przerodzić się w coś więcej, bo zdawałam sobie sprawę, co by się stało, gdyby to wyszło na jaw. Szybko jednak okazało się, że pohamowanie się wcale nie jest takie proste. Wiem, jak to brzmi. To ja byłam dorosła, to ja powinnam to uciąć, to ja poniosłabym całą odpowiedzialność za sypianie z uczniem. Ale mimo to nie mogłam się powstrzymać. Filip dawał mi to, czego nie dostawałam od Arka – uwagę, zainteresowanie, bliskość. Oczywiście moje problemy małżeńskie nie usprawiedliwiają tego, co zrobiłam. Wtedy jednak wmawiałam sobie, że to tylko na chwilę. Żeby poczuć się chociaż odrobinę lepiej. Trwało to jednak jakieś cztery miesiące. Kiedy zrobiło się naprawdę poważnie, byliśmy bardzo ostrożni. W szkole zachowywaliśmy się jak przykładni uczeń i nauczycielka. Na schadzki umawialiśmy się w klitce, którą udało mi się wynająć w tajemnicy przed Arkiem. On i tak spędzał więcej czasu w pracy niż w domu, więc nawet nie zauważał mojej nieobecności. Natomiast to, na czym przyłapał nas tamten uczeń, było dokładnie tym, na co wyglądało. Pokłóciliśmy się wtedy z Filipem o to aresztowanie, po którym wstawiłam się za nim u męża. Niestety ewidentnie wyglądało to na kłótnię kochanków. Na szczęście była to jedyna nieostrożność, na jaką sobie pozwoliliśmy, więc w miarę łatwo wmówiłam dyrektorowi, że nic nas nie łączy. Poczułam wtedy jednak, że to wszystko zaczyna się nam wymykać spod kontroli. Postanowiłam ograniczyć nasze spotkania. Zresztą Filip i tak był na mnie wściekły, więc nie rozmawialiśmy przez chyba dwa tygodnie. A potem odkryłam, że jestem w ciąży. Wiedziałam, że w takiej sytuacji nasz romans musi się skończyć. Powiedziałam mu, że w końcu będę miała upragnione dziecko i chcę stworzyć z Arkiem rodzinę, o jakiej zawsze marzyłam, a nasza relacja przecież od samego początku była skazana na porażkę. Chwila zatracenia i nic więcej. Był trochę wzburzony, ale nie robił problemów. Rozeszliśmy się we w miarę pokojowych stosunkach. Ja poszłam na zwolnienie lekarskie, potem byłam na urlopie macierzyńskim. Nie wróciłam już do tamtego technikum, nie spotkałam się więcej z Filipem.

Niejedna osoba zapewne potępiłaby Sabinę za to, do czego właśnie się przyznała. Ja się do nich nie zaliczałam. Oczywiście nie popierałam tego, do czego dopuściła, ale czułam, że nie mam prawa jej oceniać. Bo jak można skarcić kogoś za to, że chce być po prostu chciany i dostrzegany? Tak jak sama przyznała, szukanie bliskości w kontaktach z uczniem zdecydowanie nie było odpowiednie, ale spróbowałam postawić się na jej miejscu. Była tylko zrozpaczoną, zaniedbaną przez męża kobietą, która marzyła od odrobinie miłości. Nie wykluczałam, że w analogicznej sytuacji zachowałabym się podobnie.

Czułam jednak, że to jeszcze nie koniec tej historii. Konkluzja, do jakiej zmierzała Sabina, wydawała mi się jednocześnie oczywista, jak i zaskakująca. Jeśli to, co przypuszczałam, okaże się prawdą, cała sprawa nabierze zupełnie innego wydźwięku.

– To nie był przypadek, że Filip znów pojawił się w waszym życiu – bardziej stwierdziłam, niż spytałam, chcąc nakierować Kańtochową na przejście do sedna tej opowieści.

– Nie, nie był – przyznała. – Po narodzinach Nadii układało się nam z Arkiem względnie dobrze. Ja byłam przeszczęśliwa, będąc matką, Arek też odnalazł się w roli ojca. Może nie był tatą na medal, ale bardzo się starał. Chyba w końcu zrozumiał, ile macierzyństwo dla mnie znaczyło. Byliśmy naprawdę zgraną rodziną, aż do momentu, w którym dowiedzieliśmy się od chorobie Nadii. Na początku przekonywano nas, że to nic takiego, ale niestety jej stan szybko zaczął się pogarszać. W połowie zeszłego roku lekarz oznajmił nam, że powinniśmy pomału oswajać się z koniecznością przeszczepu nerki. Oczywiście oboje poddaliśmy się testom na zgodność tkankową. Niestety okazało się, że żadne z nas nie może być dawcą. Byliśmy zdruzgotani, ale niespodziewanie pojawiła się możliwość przeszczepu łańcuchowego, w którym, jeśli doszedłby do skutku, udział wziąłby Arek. Na chwilę odzyskaliśmy nadzieję. Nie trwało to jednak długo. Jedna z par się wycofała. Stan Nadii wciąż się pogarszał, a innych możliwości przeszczepu nie było. Wszystko malowało się w czarnych barwach, a Arek po raz kolejny, kiedy pojawiły się problemy, rzucił się w wir pracy i się od nas oddalił. Zaczęliśmy się kłócić o to, że się nie angażuje, atmosfera między nami była wciąż napięta. Czułam, że zostałam sama na polu bitwy, że on już się poddał. Ja jednak nie mogłam złożyć broni. Nie mogłam pozwolić, aby moje dziecko cierpiało. Dlatego postanowiłam zrobić ostatnią rzecz, jaka mi pozostała. Skontaktowałam się z Filipem. – Zamilkła na moment i spojrzała mi z powagą prosto w oczy, jakby chciała podkreślić wagę tego, co teraz powie. Ja jednak nie miałam już wątpliwości, jakie słowa padną. – Bo to on jest biologicznym ojcem Nadii.

Nie byłam pewna, jakiej reakcji z mojej strony oczekiwała Sabina. Starałam się zachować neutralny wyraz twarzy, chociaż w duchu mocno się skarciłam. Dlaczego wcześniej nie przyszło mi to do głowy? Od dłuższego czasu wierzyłam w ich romans, ale ani razu nie zastanowiłam się nad ewentualnością ojcostwa Sordela. A czy to możliwe, że przez lata on sam nie dopuszczał do siebie takiej myśli? A może doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale uznał, że będzie lepiej, jeśli prawda nie wyjdzie na jaw, a on nie będzie dochodził żadnych praw do córki? W końcu był tylko zbuntowanym nastolatkiem uwikłanym w narkotykowy biznes i romans z nauczycielką. Dziecko na pewno nie było mu na rękę. Zresztą, gdyby wydało się, że to on jest ojcem, oboje z Sabiną zapewne ponieśliby konsekwencje swojej niemoralnej relacji.

Chciałam zadać te wszystkie pytania, które kotłowały mi się w głowie, ale zanim zdążyłam to zrobić, Kańtochowa wróciła do opowieści.

– Nie oczekiwałam wiele, ale Filip stanął na wysokości zadania. Kiedy tylko powiedziałam mu, że ma córkę, która potrzebuje pomocy, nie wahał się wrócić do Polski i wyrazić zgodny na przeszczep, jeśli mógłby być dawcą. Byłam mu niezwykle wdzięczna, ale chciałam jednak to wszystko zachować w tajemnicy, więc miał się zgłosić jako osoba niespokrewniona. Wtedy, kiedy poszłam do jego mieszkania, to było nasze pierwsze spotkanie od czasu rozstania dziewięć lat temu. Chciałam wszystko z nim omówić, wyjaśnić, dlaczego powiedziałam mu, że to dziecko Arka, chociaż od początku byłam przekonana i czułam, że jest jego. Bałam się, że będzie wściekły, ale mnie zrozumiał. Zmienił się, wydoroślał, zmądrzał. Wiedział, że postąpiłam wtedy słusznie i że Arek jest lepszym ojcem, niż on kiedykolwiek by był. Byłam pod wrażeniem jego dojrzałości, zwłaszcza że chciał pomóc mojej, swojej córce, chociaż wcale nie musiał. Poczuwał się jednak do obowiązku oddania jej nerki, bo jak sam powiedział, przynajmniej tyle był jej winien. Postawił jednak jeden warunek. Chciał poznać Nadię. Choć raz się z nią spotkać, chwilę porozmawiać. Oczywiście na to przystałam. Zresztą w głębi duszy wiedziałam, że na to zasługiwał. Świadomie pozbawiłam go kontaktu z dzieckiem, więc ja też byłam mu to w jakiś sposób winna.

Ta część historii poruszyła mnie najbardziej. Nigdy nie spodziewałbym się, że Filip mógłby mieć w sobie tyle dobroci, empatii i poczucia odpowiedzialności. Znałam go tylko od tej nie najlepszej strony, kiedy popełniał błędy i pozwalał, aby ktoś inny ponosił za to konsekwencje. Z opowieści Sabiny, w którą nie miałam powodu nie wierzyć, wynikało jednak, że naprawdę się zmienił. Chciał zrobić coś właściwego, odpokutować dawne przewinienia. Wyglądało jednak na to, że coś stanęło mu na drodze w osiągnięciu tego celu.

– Pech chciał, że w dniu, kiedy Filip nas odwiedził, aby poznać Nadię, Arek wrócił wcześniej z pracy. – Sabina kontynuowała opowieść. – Nie od razu go poznał, ale kiedy przestawiłam go jako byłego ucznia, którego spotkałam przypadkowo i zaprosiłam na kawę, przypomniał sobie incydent z tamtym aresztowaniem. Byłam przekonana, że będzie na mnie zły za sprowadzanie do domu niedoszłego młodocianego przestępcy, ale było wręcz przeciwnie. Nawiązał z Filipem rozmowę, wypili nawet po piwie. Wydawało mi się to podejrzane, ale uznałam, że lepiej, aby poszło to w tę stronę, niż gdyby Arek wyrzucił go za próg. Nie od razu zorientowałam się, dlaczego mężowi na rękę było pojawienie się Filipa. Dowiedziałam, się że ma być policyjną wtyczką wtedy, gdy był już zaangażowany w handel narkotykami w tej siłowni. Próbowałam mu dać delikatnie do zrozumienia, aby się wycofał, bo już wtedy wiedzieliśmy, że może być dawcą i Nadia potrzebowała go całego i zdrowego bardziej niż policja, ale był nieugięty. Przekonywał mnie, że nie mam się o co martwić, że wszystko się uda. Że wystawi Arkowi biznes Wareckiego, a potem odda Nadii nerkę. Nie rozumiałam, czemu tak bardzo zależało mu na tej pracy pod przykrywką, ale przypuszczam, że w jakimś stopniu czuł się także winny wobec mojego męża. Za to, że sypiał z jego żoną i zrobił jej dziecko. Więc chciał mu to w jakiś sposób wynagrodzić. Albo może naprawdę chciał spłacić dług wdzięczności za to, że te kilka lat temu Arek puścił go wolno. Tak czy siak, był zdeterminowany, aby doprowadzić tę sprawę do końca. Postanowiłam się więc nie wtrącać. Poza tym musiałam skupić się na Nadii. Gdybym bardziej naciskała, żeby odpuścił, może nie doszłoby do tej tragedii.

Przetarła twarz dłońmi i westchnęła ciężko. Widziałam, jak zbierała się w sobie, aby doprowadzić to wyznanie do końca. Najwyraźniej czekała ją najtrudniejsza cześć. A z mojego punktu widzenia ta najbardziej kluczowa.

– Tak jak wspominał Sebastian, nagle Filip i Arek przestali się dogadywać w kwestii nalotu na siłownię. Arek chciał jak najszybciej załatwić sprawę, a Filip uważał, że powinni się nieco wstrzymać. Słyszałam ich kłótnię dzień przed śmiercią mojego męża. Arek od kilku dni był podminowany, na wszystko reagował złością, dlatego postanowiłam zabrać Nadię na nocowanie u kuzynki. Chciałam, żeby oderwała się od tego nieszczęścia, jakie ją spotkało, a nie wysłuchiwała wrzasków ojca. Już miałyśmy wychodzić, kiedy Arek zapytał mnie o jakąś błahą rzecz, naburmuszonym, pretensjonalnym tonem. Oburknęłam coś w podobny sposób, odpowiedź mu się nie spodoba. Zaczęliśmy się kłócić. Zresztą tak jak prawie cały czas przez ostatnie tygodnie. Odesłałam Nadię na górę do jej pokoju, żeby nie musiała być świadkiem tej sprzeczki. Nie wiem, jak zwykłe, drobne nieporozumienie przerodziło się w awanturę, podczas której zaczęliśmy wyrzucać sobie wszystkie żale, jakie nagromadziły się między nami przez lata. Głównym przedmiotem sporu stało się zdrowie naszej córki. Znów wytknęłam mężowi, że nie wspiera nas w tych trudnych chwilach, że w ogóle go nie obchodzimy i liczy się dla niego tylko nalot na tę głupią siłownię. I że przy okazji naraża na niebezpieczeństwo Filipa, który jako jedyny może uratować Nadię. Myślę, że Arek już wcześniej podejrzewał, że nie jest jej ojcem, zwłaszcza po tym, jak okazało się, że nie może być dawcą, ale rzucenie mu tego prosto w twarz przelało czarę goryczy. Nigdy nie był agresywny, ale kiedy potwierdziłam, że Nadia jest córką Filipa, podniósł na mnie rękę. Zaczęliśmy się szamotać. Wstąpiło w niego coś... demonicznego. W jego oczach dostrzegłam obłęd. Zaczął wyzywać mnie od szmat puszczających się nieletnimi i kłamliwych suk łgających mężom w żywe oczy. Bałam się, że zrobi mi krzywdę. Albo, co gorsza, Nadii. Zauważyłam, że na stoliku kawowym leżał jego pistolet. Nie mam pojęcia, co tam robił, bo Arek nigdy nie przynosił broni do domu, ale nie myśląc za wiele, sięgnęłam po niego. Nie zamierzałam wcale strzelić. Chciałam tylko mu pogrozić, żeby zostawił mnie w spokoju. Wszystko jednak potoczyło się tak szybko. Próbował wyrwać mi pistolet, ale nie chciałam go oddać, ściskałam go kurczowo. I niechcący pociągnęłam za spust. Zaskoczony Arek padł na podłogę. Przez chwilę byłam w szoku, kompletnie sparaliżowana. Arek szybko stracił przytomność, a ja nie miałam pojęcia, co robić. Cucić go, uciskać ranę, dzwonić po pogotowie czy przytulić Nadię, która wystraszona wystrzałem zbiegła na dół.

Głos zaczął się jej łamać, po policzkach spłynęły pierwsze łzy. Sama starałam się odgonić te, które zebrały mi się pod powiekami. Nie spodziewałam się, że ta historia obierze aż tak dramatyczny wydźwięk. Co prawda kiedyś przemknęło mi przez myśl, że to Sabina strzeliła do męża, ale teraz, kiedy to stało się bardziej realne, poczułam dla tej kobiety pełne współczucie. I dla jej córki, która była świadkiem tego koszmaru.

Poczekałam chwilę, aż Sabina weźmie głęboki wdech, uspokoi się nieco i dokończy tę opowieść. Nie chciałam naciskać. Widziałam, że to wszystko i tak wiele ją kosztowało.

– Zanim zdążyłam podjąć jakąś decyzję, do domu wparował Filip. Nie wiem właściwie, co tam robił. Zapewne był umówiony z Arkiem. Kiedy zastał nas w salonie – wykrwawiającego się Arka, przerażoną Nadię i mnie w totalnej histerii, od razu wziął się do działania. Nadię wyprowadził do kuchni, żeby nie musiała tego oglądać. Mnie przytulił mocno i zaczął uspokajać. Kiedy opanowałam się na tyle, żeby mógł sprawdzić, co z Arkiem, ten jeszcze żył, ale puls był ledwo wyczuwalny, więc szansa, że pogotowie zdąży na czas, była znikoma. Filip, w przeciwieństwie do mnie, zachował zimną krew. Kazał mi się szybko wziąć w garść, zabrać Nadię i jechać do Weroniki, jak miałyśmy w planach. Protestowałam, ale zdołał mnie przekonać, że to najlepsze wyjście z tej sytuacji, więc zrobiłam to, co mi polecił. Wsadziłam córkę do samochodu i jakimś cudem dojechałyśmy do kuzynki. Filip obiecał, że wszystkim się zajmie i że mam się trzymać wersji, że podczas postrzału byłyśmy z Nadią poza domem. Zgodziłam się. Nie sądziłam jednak, że to oznacza, że to on weźmie na siebie całą winę.

A więc mecenas Dziurowicz od początku miał rację. Filipem kierowała przede wszystkim chęć ochronienia ukochanej osoby. A właściwie osób, bo nie poświęcał się tylko dla Sabiny, ale także dla Nadii. Kiedy zdecydowałam się przyjąć tę sprawę, nie sądziłam, że przybierze ona taki obrót. I że tak emocjonalnie mnie rozbije. Byłam totalnie wstrząśnięta. Człowiek, którym pogardzałam przez lata, nagle okazał się jednym z najszlachetniejszych, jakich znałam. A powód, dla którego chciał ponieść karę, bardziej wstrząsający, niż mogłabym się spodziewać.

– Dlaczego zdecydowała się pani mi to wyznać? – spytałam po chwili ciszy. – Dlaczego akurat teraz?

To nie był żaden wyrzut. Po prostu nie bardzo rozumiałam, czemu przez ostatnie trzy miesiące siedziała cicho, pozwalając Filipowi na wzięcie odpowiedzialności za siebie, a teraz nagle postanowiła wyznać prawdę. Co skłoniło ją do zmiany decyzji?

– Kiedy przyjechałam na komisariat, po tym, jak zadzwonili do mnie z wiadomością o śmierci Arka, powiedziano mi, że ujęli winnego, który sam się przyznał. W pierwszej chwili myślałam, że to jakieś nieporozumienie. Potem jednak na korytarz wyszedł Filip. Skuty w kajdanki, prowadzony przez dwóch funkcjonariuszy. Nasze spojrzenia na moment się skrzyżowały. Błagał mnie wzrokiem, żebym nie robiła niczego głupiego i trzymała się tej wersji, którą mi wcześniej narzucił. Powiedział bezgłośnie coś, co zrozumiałam jako „myśl o Nadii". Byłam przerażona. Nie myślałam do końca logicznie i pozwoliłam tym policjantom wsadzić go do radiowozu, którym pewnie wywieźli go do aresztu. Był taki moment, że chciałam się przyznać. W końcu Filip nie miał nic wspólnego z tym, co się stało. A przynajmniej nie bezpośrednio. Przypomniałam sobie jednak ten jego wzrok i słowa. Miał rację. Musiałam zadbać przede wszystkim o córkę. Dlatego wtedy milczałam, bojąc się, co się z nią stanie, kiedy mnie zabraknie, i dlatego teraz mówię pani to wszystko. Nadia nie potrzebuje teraz mnie, tylko zdrowej nerki. A tę może jej dać tylko Filip.

Nie powiedziała wprost, co zamierza zrobić, ale determinacja w jej wyrazie twarzy powiedziała mi wszystko. I właśnie stanęłam przed wyborem, którego się tak bardzo obawiałam. W końcu znałam prawdę, ale czy mogłam pozwolić, aby wyszła ona na jaw przed sądem? Co w tej sytuacji było mniejszym złem? Pozbawienie dziecka matki czy rychłego przeszczepu, którego niezwłocznie potrzebowało?

– Nie może pani tego zrobić – oznajmiłam dobitnie, zanim zdążyłabym rozłożyć każdą z ewentualności na czynniki pierwsze, wypunktować mentalnie plusy i minusy. Kierowałam się intuicją, która do tej pory mnie nie zawodziła.

– Muszę. – Sabina odpowiedziała równie stanowczym spojrzeniem. – Nadia nie może czekać, a ja powinnam wziąć odpowiedzialność za swoje czyny. Przyznam się do winy.

Nigdy nie przypuszczałam, że znajdę się w sytuacji, kiedy będę próbowała nie dopuścić do tego, aby ktoś wziął na siebie winę mojego klienta. A już zwłaszcza, gdy to właśnie ta osoba była prawdziwym sprawcą. Tym razem jednak zgadzałam się z Filipem – w tym wszystkim to Nadia była najważniejsza. A przy dobrym układzie można było zapewnić jej zarówno obecność matki, jak i nową nerkę.

– Jeśli tylko udowodnimy, że to Filip jest ojcem Nadii, będzie mógł zostać dawcą również jako skazany – zapewniłam. Wiedziałam, że to nie było idealne rozwiązanie, ale najlepsze, jakie można było w tej chwili zaproponować.

Sabina pokręciła głową z rezygnacją.

– To potrwa zbyt długo. Nie możemy tyle czekać. Lekarz powiedział mi, że stan Nadii pogarsza się coraz bardziej, w coraz szybszym tempie. Filip musi wyjść na wolność. Inaczej może być za późno.

Czułam, że jej nie przekonam. Była zdesperowana i pewna tego, co zamierzała zrobić. Jak miałam wybić jej to z głowy?

– A co stanie się z Nadią, kiedy wyląduje pani w więzieniu? Pomyślała pani o tym?

Nie chciałam zabrzmieć bezczelnie, bo w końcu nie byłam matką i nie wiedziałam, ile byłabym w stanie poświęcić dla swojego dziecka, ale chciałam nią wstrząsnąć, zasugerować, że może nie wszystko do końca przemyślała.

– Weronika się nią zajmie – odparła stanowczo.

– Ta kuzynka, która dała wam fałszywe alibi? Nie zakładałbym, że zostanie jej powierzona opieka nad dzieckiem, jeśli postawią jej zarzuty składania fałszywych zeznań.

Sabina lekko pobladła. Wersja, której trzymała się do tej pory, zakładała, że opuściły z Nadią dom na około godzinę przed postrzałem, a w czasie, kiedy do niego doszło, były już u Weroniki. W tej chwili ta teoria się totalnie rozjeżdżała. A z tego, co pojawiło się w aktach, kobieta potwierdziła zeznania kuzynki. Jeśli więc Kańtochowa wyzna prawdę, i Weronika zostanie pociągnięta do odpowiedzialności.

– Jeżeli Filip zrobi test na ojcostwo, będzie mógł ubiegać się o przyznanie praw i opiekę na córką – rzuciła po chwili. – W tej chwili najistotniejsze jest to, aby doszło do przeszczepu. Bo jeśli nie, to nie będzie konieczności zastanawiania się, kto zajmie się Nadią.

Zabrzmiało to niezwykle brutalnie, ale obie w głębi serca wiedziałyśmy, że to prawda. Ja poczułam się przytłoczona tą świadomością, Sabina była z nią najwyraźniej pogodzona. Spojrzała z czułością w stronę córki. Dziewczynka podniosła na nas wzrok i posłał nam ciepły uśmiech. Matka go odwzajemniła, chociaż na policzkach pozostały ślady łez.

– Tylko ona mi została – szepnęła. – Muszę ją uratować. Za wszelką cenę.

Czy mogłam jakkolwiek z tym dyskutować? Nie widziałam w tym sensu. Ona już postanowiła. I nic jej od tego nie odwiedzie. A już na pewno nie osoba, która nie ma pojęcia, czym jest bezgraniczna miłość do wyczekiwanego, upragnionego dziecka.

– Jak zamierza to pani załatwić? – spytałam, kapitulując.

– Chcę, żeby wezwała mnie pani na przesłuchanie na następnej rozprawie.

Uniosłam brew w konsternacji.

– Jest pani tego pewna?

– Tak – nie zawahała się nawet na sekundę. – Proszę powiedzieć sądowi, że chcecie mnie ponownie przesłuchać, bo pojawiły się nowe okoliczności w sprawie czy coś takiego. A ja wtedy się przyznam. Tylko proszę nie uprzedzać o tym Filipa. Nie chcę, aby miał czas wymyślić coś, co jednak poddałoby moją winę w wątpliwość.

Nie byłam pewna, czy chcę być sojuszniczką tej kobiety, ale chyba nie miałam innego wyjścia. Zrobiłaby to, co zamierzała, z moją pomocą lub bez niej. A z dwojga złego, chyba wolałam być po jej stronie. Zwłaszcza że zaufała mi na tyle, aby to właśnie do mnie zwrócić się z prośbą o wsparcie.

– Proszę mi tylko obiecać, że przypilnuje pani, aby to miało sens. – Spojrzała na mnie niemal błagalnie. – Żeby przeszczep doszedł do skutku, a Filip postarał się o opiekę albo chociaż kontakty z Nadią.

Widziałam, że naprawdę jej na tym zależało. Jak mogłam więc odmówić?

– Obiecuję – zapewniłam, posyłając jej ciepły uśmiech, chociaż miałam przeczucie, że to wcale nie będzie takie proste. Zwłaszcza z prawnego punktu widzenia. – Podziwiam pani determinację – dodałam pod wpływem impulsu.

– Nie ma czego – odparła z gorzkim uśmiechem. – Nie żałuję romansu z Filipem, bo dzięki niemu mam Nadię, ale wiem też, że od tego wszystko się zaczęło i ciągnie się za mną do tej pory. Gdybym wtedy wykazała się większym rozsądkiem, nie byłoby tej tragedii, nie ucierpiałoby tyle osób. Płacę wysoką cenę za kilka lat szczęścia, ale uważam, że warto.

Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć, więc milczałam. Miałam nadzieję, że nigdy nie znajdę się w podobnej sytuacji. I że nie będę musiała okupić chwilowego szczęścia morzem cierpienia.

– Dziękuję, że mnie pani wysłuchała i zdecydowała się pomóc. – Podała mi dłoń, którą uścisnęłam. – To wiele dla mnie znaczy. Cieszę się, że tak walczyła pani o Filipa, a teraz ja muszę powalczyć o córkę. Zostało nam niewiele czasu, chcę się nim w pełni nacieszyć – dodała, po czym obróciła się w stronę wejścia do świetlicy.

Nie miałam zamiaru jej zatrzymywać. Wszystko, co najważniejsze, zostało już powiedziane. Decyzje zostały podjęte. Klamka zapadła.

Zanim jednak zniknęła za progiem, przypomniała mi się jeszcze jedna kwestia, o którą chciałam zapytać.

– Skąd miała pani mój numer telefonu? Nie zostawiłam pani wizytówki.

Sabina obróciła się w moją stronę i posłała blady uśmiech.

– Od Marleny.

Ta odpowiedź tak zbiła mnie z pantałyku, że nim zdążyłam dopytać, jakim cudem siostra podzieliła się z nią moimi danymi kontaktowymi, Kańtochowa weszła już do sali i usiadła obok córki, po jej lewej stronie. Chwyciła jedną z leżących na stole kredek i zaczęła dorysowywać coś na obrazku córki. W pewnym momencie zderzyły się łokciami. Zaśmiały się na to, a Sabina pocałowała Nadię w czoło. Nie potrafiłam oderwać od nich wzroku, wiedząc, że to ich ostatnie wspólne, beztroskie chwile.

Bezinteresowna miłość matki do dziecka wydawała mi się trudna do zrozumienia. Teraz nie miałam jednak wątpliwości, że właśnie się jej przyglądałam. I poczułam ścisk w sercu, kiedy w pełni dotarło do mnie, do czego ta miłość wkrótce doprowadzi. 

****************************************************************** 

Hej :) Przypuszczam, że historia Sabiny nie zaskoczyła Was jakoś szczególnie, bo pewnie już od dłuższego czasu domyślaliście się, że Nadia jest córką Filipa. To jednak nie koniec emocji. Kolejne rozdziały też będą obfitowały w trudne rozmowy. 

Dziękuję za komentarze i gwiazdki. Do napisania za tydzień :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro