§ 25.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przez następne dwa dni starałam się zbytnio nie roztrząsać historii oraz decyzji Sabiny. Czułam, że powinnam uszanować jej wybór, tak jak ostatecznie pogodziłam się z uporem Filipa, ale mimo to nie potrafiłam tego wszystkiego zignorować. Zwłaszcza że dopiero po opuszczeniu szpitala w pełni dotarła do mnie powaga sytuacji. Jedna kwestia nie ulegała wątpliwości – zarówno matka, jak i ojciec chcieli dla Nadii tego, co najlepsze. Pytanie tylko, czego dziewczynka teraz najbardziej potrzebowała. Poświecenie którego z rodziców będzie dla niej cenniejsze?

To był właśnie tego typu dylemat, kiedy żadna z opcji nie wydawała się na tyle lepsza, aby bez wahania porzucić inne. Starałam się zrozumieć argumenty obu stron. Te Sabiny były dla mnie oczywiste, bo sama mi o nich powiedziała – zależało jej tylko na tym, aby jej córka dostała szansę na powrót do zdrowia. Motywów Filipa mogłam się tylko domyślać, ale przypuszczałam, że w jego mniemaniu najistotniejszą kwestią było to, aby Nadia nie straciła kolejnego rodzica w tragicznych okolicznościach. Poza tym zapewne wciąż czuł coś do Sabiny i sądził, że poddając się karze, uratuje jej obie. W obu przypadkach motorem napędowym była miłość. Uważałam to za równie piękne, co tragiczne.

No i oczywiście pośrodku tego wszystkiego tkwiła sama Nadia. Nie od razu zdałam sobie w pełni sprawę z tego, że była świadkiem śmierci ojca. I w dodatku musiała być świadoma tego, kto za tę śmierć odpowiadał. Czy sam ten fakt nie był już wystarczająco tragiczny? Jakim cudem to dziecko potrafiło się jeszcze uśmiechać, jakim cudem przetrwało taką traumę? Czy zniosłoby kolejną, widząc, jak jej matka ląduje w więzieniu? Ile może znieść ośmiolatka? Czy będzie na tyle silna, aby żyć z takim widmem przeszłości?

Przez głowę przebiegały mi tysiące myśli. Nie opuszczało mnie przeświadczenie, że powinnam zrobić coś, aby zapobiec kolejnej tragedii, która, o ile Sabina nie zmieni zdania, rozegra się pojutrze na sali sądowej. Tylko co? Mogłam jedynie próbować przekonywać Kańtochową, że popełnia błąd. Poza tym miałam związane ręce.

Teoretycznie można by spróbować zrzucić winę na kogoś jeszcze innego. Na przykład Enza. Tyle że to było wbrew wszelkiej etyce. I to nie tylko tej zawodowej, ale także mojej osobistej. Moja praca polegała na wykazaniu, że klient jest niewinny, a nie wrabianiu ludzi, którzy, mimo że nie byli święci, nie powinni odpowiadać za coś, czego nie zrobili. Nie mogłabym się posunąć do czegoś takiego. Nawet jeśli w grę wchodziło większe dobro, czyli w tym przypadku szczęście pokrzywdzonego przez życie dziecka.

Wiedziałam, że nie powinnam się tym zadręczać, bo w tej chwili już nic nie zależało ode mnie, ale mimo wszystko nie potrafiłam tak po prostu przestać się przejmować. Przed oczami wciąż stawał mi obraz zrozpaczonej, zdesperowanej, ale zdeterminowanej Sabiny oraz nieugiętego, wściekłego Filipa. Któremu z nich zależało bardziej, które bardziej w tej chwili było potrzebne córce? Nie potrafiłam rozstrzygnąć tego sporu, który wciąż nie dawał mi spokoju.

Najchętniej przedyskutowałabym z kimś dręczące mnie kwestie, ale nie miałam z kim. Ksawery musiał pilnie wyjechać na kilka dni do Warszawy załatwić jakieś sprawy i miał wrócić dopiero w dniu rozprawy. Teoretycznie mogłam do niego zadzwonić i zwierzyć się z tych rozterek, ale nie chciałam mu przeszkadzać. Skoro musiał wrócić do stolicy, widocznie zajmował się czymś naprawdę ważnym i nie chciałam marnować jego czasu na sprawy, których tak właściwie w ogóle nie powinnam roztrząsać. Drugą opcją był oczywiście mecenas Dziurowicz, z którym rozmawiałam już po spotkaniu z Sabiną. Przekazałam mu w skróconej wersji historię Kańtochowej oraz jej postanowienie, aby przyznać się do winy. Mój patron skomentował to krótko – „nie jest naszą klientką, więc nie mamy prawa odwodzić jej od tej decyzji, zwłaszcza że w ten sposób oczyści z zarzutów naszego klienta". Oczywiście Dziurowicz miał rację. Nie zmieniało to jednak faktu, że czułam się z tym fatalnie. Mówienie mu o tym nie miało jednak sensu. I tak kazałby mi dać sobie z tym spokój.

Niestety nie potrafiłam zdobyć się na obojętność. Czułam, że za bardzo się zaangażowałam i to dlatego nie potrafiłam pogodzić się z tym, że nie powinnam próbować nakłonić Sabiny do zmiany zdania. Zresztą pewnie i tak by mnie nie posłuchała. A może ktoś inny by z nią porozmawiał?

Musiałam chwycić się tej ostatniej deski ratunku. Zwłaszcza że pozostawała jeszcze jedna kwestia, która po rozmowie z Kańtochową nie dawała mi spokoju. A tak jedynym spotkaniem mogłam upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Musiałam tylko zebrać się na odwagę. Do tej pory trochę mi jej brakowało, ale dobro Nadii okazało się bodźcem, którego potrzebowałam do tego, aby przełamać strach.

Rodzinny dom Olafa znajdował się jakieś dziesięć minut drogi piechotą od domu moich rodziców. Mimo to byłam tam ostatni raz siedem lat temu, w dniu tego nieszczęsnego wypadku, który bezpowrotnie zmienił życie całej naszej rodziny. Z tego, co wiedziałam, po aresztowaniu Sordela, przez jakiś czas mieszkał w nim Filip, ale zanim zniknął, przekazał klucze Marlenie. A ta wprowadziła się tam jeszcze w czasie ciąży. Sądziłam, że po wyjściu z więzienia Olaf będzie chciał sprzedać dom i zacząć nowe, rodzinne życie w innym miejscu. Z jakiegoś powodu jednak tego nie zrobił.

Mijałam znajome budynki, chociaż część z nich zmieniła się od czasu mojego wyjazdu do Warszawy. Zastanawiałam się, jakie zmiany zaszły w domu Sordelów. Te siedem lat temu wiele pomieszczeń ewidentnie wymagało odświeżenia, ale Olaf nie miał do tego ani zbytnio funduszy, ani głowy. Mogłam się jednak założyć, że Marlena przeprowadziła gruntowny remont. Dekoracje wnętrz były jej drugą pasją zaraz po kosmetologii. Tak więc pewnie obecnie dom wyglądał jak żywcem wyjęty z katalogu.

Skręcając we właściwą uliczkę, wzięłam kilka głębokich, uspokajających wdechów. Nie miałam żadnego konkretnego planu na to spotkanie. Po prostu dostosuję się do tego, jak zachowa się moja siostra. O ile w ogóle otworzy mi drzwi. A miałam powody sądzić, że tego nie zrobi.

Byłam jakieś cztery posesje od właściwego domu, kiedy nagle lunęło jak z cebra. Co prawda cały dzień było pochmurnie i zapowiadało się na deszcz, ale przez ten mętlik w głowie nie wzięłam ze sobą parasola. Nie pozostało mi nic innego, jak biec w stronę celu, do którego zmierzałam. Furtka była otwarta, więc przez nią przeszłam i sprintem pokonałam ścieżkę prowadzącą do schodów, które w połowie znajdowały się pod pleksowym daszkiem, więc po chwili już nie spadały na mnie wielkie krople deszczu. Nie robiło to jednak większego znaczenia, bo i tak byłam przemoczona do suchej nitki.

Przetarłam twarz dłońmi, odgarnęłam z policzków mokre włosy. Szczęśliwie mój tusz do rzęs okazał się faktycznie wodoodporny, jak zapewniał producent. A przynajmniej tak mi się wydawało, bo nie dostrzegłam na dłoniach żadnych czarnych smug.

Ciężkie krople wściekle uderzały o pleksę, wywołując drażliwe dla uszu dźwięki, a ja stałam jak ta zmokła kura, wpatrując się tępo w dzwonek do drzwi. Wiedziałam, że tym razem nie mogę stchórzyć. Dotarłam tak daleko, że gdybym teraz odpuściła, pewnie nigdy bym sobie tego nie wybaczyła. A pogoda najwyraźniej próbowała utwierdzić mnie w przekonaniu, że robię to, co powinnam – nie zapowiadało się na to, aby ulewa szybko przeszła, a mnie nie uśmiechało się wracać w takich warunkach do domu.

W końcu przełknęłam ciężko ślinę i lekko drżącą dłonią wcisnęłam dzwonek. Było to jedno, krótkie kliknięcie, jakbym chciała dać sobie szansę na to, że Marlena jakimś cudem go nie usłyszy. Wiedziałam, że to głupie. Ale tak się właśnie czułam – z jednej strony chciałam, żeby otworzyła mi drzwi, a z drugiej bałam się tego, co nastąpi, kiedy to zrobi.

Minęły jakieś dwie minuty bez reakcji, więc zaczęłam podejrzewać, że mimo otwartej furtki i zapewnień mamy, że w tym tygodniu Marlenie zaczął się urlop, jednak nie było jej w domu. W takim razie postanowiłam zdać się na los. Przeczekam tutaj oberwanie chmury, może w tym czasie wróci. A jeśli nie, to uznam to za znak, że to spotkanie byłoby błędem i z niego zrezygnuję.

Nim jednak zdążyłam utwierdzić się w tym postanowieniu, drzwi otworzyły się gwałtownie, a w progu stanęła moja siostra. Nie wyglądała najlepiej. Miała na sobie luźne spodnie i nieco rozciągniętą koszulkę, włosy związane w niedbały kucyk, a na twarzy wyraźnie malowało się zmęczenie. Może ją obudziłam. Chociaż to dziwne, bo nigdy nie zwykła ucinać sobie drzemek w ciągu dnia.

– Czego chcesz? – spytała opryskliwie, ale i tak z mniejszym jadem, niż się podziewałam. Sprawiała wrażenie, jakby nie miała na niego siły.

– Porozmawiać – odparłam, starając się, aby zabrzmiało to pewnie. – O Sabinie Kańtoch – dodałam szybko, mając nadzieję, że dzięki temu nie zatrzaśnie mi drzwi przed nosem. – I Nadii.

Na dźwięk imienia dziewczynki jej spojrzenie złagodniało. Nic jednak nie powiedziała, więc przez chwilę trwałyśmy w ciszy przerywanej tylko uderzającym w daszek deszczem, który chyba zaczynał pomału słabnąć.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł – stwierdziła w końcu, zakładając ręce na piersi, ale dostrzegłam w jej oczach wahanie. A skoro tak, nie mogłam odpuścić. To była moja szansa na chwilę normalnej rozmowy z siostrą.

– Proszę. – Miałam nadzieję, że nie zabrzmiało to zbyt żałośnie. – Sabina chce zrobić coś wstrząsającego. Ja nie zdołam przekonać jej do zmiany zdania, ale może tobie by się udało.

Marlena spojrzała na mnie podejrzliwie, jakby próbowała ocenić, jaki w tym mój interes i dlaczego przyszłam z tym akurat do niej. Nie miałam pojęcia, ile wiedziała z tego, co opowiedziała mi Kańtochowa, ale coś wiedzieć musiała. W końcu z jakiegoś powodu dała jej mój numer telefonu.

Widziałam w jej oczach, że walczyła sama ze sobą. Postanowiłam się nie odzywać, żeby przypadkiem nie pogorszyć sytuacji, tylko cierpliwie czekałam na to, co postanowi. W końcu westchnęła ciężko i zrobiła przejście w progu.

Byłam tym lekko zaskoczona, ale nie zwlekałam z wejściem do środka. Zatrzymałam się tuż za drzwiami, a Marlena je zamknęła. Zaraz potem bez słowa ruszyła korytarzem w stronę dalszej części domu. Nie poleciła mi pójść za sobą, więc nie miałam śmiałości zrobić kroku w przód. Zwłaszcza że ociekałam wodą i pod moimi stopami zaczęła tworzyć się mała kałuża.

Stałam więc w miejscu jak kołek, czekając na jakiś odzew ze strony siostry. Wróciła po chwili z ręcznikiem w ręce. Podała mi go z obojętnym wyrazem twarzy, a ja przyjęłam go ochoczo i przetarłam najpierw twarz, a potem włosy.

– Chodź do kuchni – mruknęła. – Nie chcę, żebyś zamoczyła mi kanapę w salonie.

W innych okolicznościach pewnie poczułabym się odrobinę urażona, ale ta uwaga zupełnie mnie nie obeszła. Cieszyłam się, że Marlena w ogóle zaprosiła mnie do środka i najwyraźniej miała zamiar wysłuchać, skoro zaproponowała udanie się do kuchni.

Tak jak się spodziewałam, pomieszczenie to zupełnie nie przypominało tego, które zapamiętałam. Brzydkie kafelki, odchodząca tapeta, przestarzała kuchenka i ledwo trzymające się na zawiasach drzwiczki szafek zostały wymienione na gustowny zestaw białych mebli, płytę indukcyjną oraz jasnoszare płytki ceramiczne i farbę w podobnym kolorze. Całość była odrobinę chłodna, ale na pewno lepiej się prezentująca niż to, co znajdowało się tutaj wcześniej.

Pod ścianą przeciwległą do tej, na której znajdowały się meble, stał średniej wielkość stół z krzesłami. Pozwoliłam sobie zająć jedno z nich, uprzednio położywszy na siedzeniu ręcznik, aby nie zostawić mokrych śladów.

Marlena podeszła do blatu. Nie zaproponowała mi nic do picia, sama sięgnęła po szklankę wody i pociągnęła spory łyk. Obróciła się w moją stronę, oparła o szafkę i posłała mi odważne spojrzenie.

– Dlaczego uważasz, że mogę jakkolwiek pomóc?

Nie spodziewałam się, że zacznie o takiego pytania. Może jednak uznała, że sprawa nie dotyczy bezpośrednio nas, więc nie ma sensu robić sobie uszczypliwości, tylko od razu przejść do konkretów. Mnie to jak najbardziej odpowiadało.

– Bo też jesteś matką – odparłam z przekonaniem. – A poza tym, nie wiem, czy wiesz, ale Filip...

– Jest biologicznym ojcem Nadii – weszła mi w słowo. – Tak, wiem – dodała surowo, ale jej twarz wyrażała pewną łagodność. – Sabina przyszła do mnie kilka dni temu do zakładu. Zdziwiłam się, bo nie kontaktowała się z nami do czasu śmierci Arka i sądziłam, że nie będzie chciała mieć z nami do czynienia. W końcu mój wspaniały szwagier rzekomo zabił jej męża. Nalegała jednak na rozmowę. Wyglądała na zrozpaczoną, więc nie mogłam odmówić. Umówiłyśmy się na spotkanie, wszystko mi powiedziała. Również to, że specjalnie zapisała Nadię na zajęcia plastyczne w naszej bibliotece, bo chciała, aby poznała bliżej Julkę. W końcu są kuzynkami, chociaż miały się nigdy o tym nie dowiedzieć.

I gdyby nie obecna sytuacja, pewnie nigdy by się nie dowiedziały. Julka była skórą zdjętą z Marleny, a Nadia wręcz kopią Sabiny. Żadna z nich nie miała prawie nic z Sordelów. Ryzyko, że odkryłyby kiedyś prawdę, było w zasadzie zerowe. Mimo to fakty były takie, że były spokrewnione i to w pierwszej linii.

– W takim razie zapewne powiedziała ci także, że Nadia pilnie potrzebuje przeszczepu – odparłam. – I że tylko Filip może być dawcą.

– Byłam w szoku po całej tej historii, ale najbardziej uderzyło mnie to, że ten dupek jest gotowy kogoś uratować – przyznała i chociaż wciąż było w jej głosie słychać pogardę dla młodszego Sordela, była ona nieco łagodniejsza niż wcześniej. – Sabina jednak ślepo wierzy w jego dobre serce – prychnęła.

– W końcu ma ku temu powody – zauważyłam. – Przecież wziął za nią winę na siebie.

Marlena wybałuszyła na mnie oczy. Czyżby jednak nie znała najistotniejszej części tej opowieści?

– Jak to za nią? Przecież Sabina...

– Postrzeliła swojego męża – tym razem to ja jej przerwałam. – To był wypadek. Szamotali się, sięgnęła po pistolet, niechcący pociągnęła za spust. Filip dotarł na miejsce później, kazał jej i Nadii uciekać z domu, sam wezwał policję i powiedział, że to on. A teraz to Sabina chce się przyznać do winy. Żeby ratować córkę, która nie może czekać na zdrową nerkę.

Marlena wydawała się zdruzgotana. Przez chwilę sprawiała też wrażenie, jakby zrobiło się jej słabo. Przytrzymała się mocniej blatu, a po chwili lekko drżącą dłonią sięgnęła po szklankę z wodą.

– Myślałam, że... – urwała, jakby nie mogła uwierzyć w to, co właśnie usłyszała. – Powiedziała mi, że Filip musi wyjść na wolność i dlatego ma zamiar dać mu alibi. Nie było mowy o tym, że to ona strzeliła. Ani o tym, że chce się przyznać.

Cóż, to z kolei zaskoczyło nieco mnie. Ciekawe, czy Kańtochowa miała pierwotnie właśnie taki plan, jaki przedstawiła Marlenie, czy jednak od początku miała zamiar wyznać w sądzie prawdę.

Dałam siostrze chwilę na to, aby oswoiła się z tymi rewelacjami. Już historia romansu Filipa i Sabiny musiała być dla niej niemałym szokiem. A tu kolejna niespodzianka, która wywracała cały obraz sytuacji do góry nogami. Dla kogoś, kto nie był na to przygotowany, to musiał być grom z jasnego nieba.

– Ale w takim razie dlaczego tu jesteś? – Po chwili spojrzała na mnie złowrogo. – Dlaczego chcesz ją powstrzymać? Przecież to wyjdzie na korzyść dla twojego klienta.

W miarę pokojowe nastawienie, które utrzymywało się ze strony Marleny od początku tego spotkania, zaczęło zanikać. Znów patrzała na mnie z tą pogardą i wściekłością. Nie chciałam, aby ta rozmowa poszła w stronę kolejnego bezdusznego obrzucania się nienawiścią. Byłyśmy na dobrej drodze, aby tym razem było inaczej, i nie chciałam z niej zbaczać.

– Nie zawsze chodzi o wygranie sprawy – odparłam spokojnie. – Czasami trzeba zawalczyć coś istotniejszego. A w tym przypadku tym czymś jest dobro dziecka, które już dostało od losu same gorzkie fanty. Nie dokładajmy mu kolejnego cierpienia w postaci matki za kratkami.

– A na co mu matka, kiedy nie będzie miało zdrowych nerek?

Mogłam się spodziewać, że Marlena będzie myślała tymi samymi kategoriami co Sabina. Miałam jednak nadzieję, iż uda mi się ją namówić, aby porozmawiała z Kańtochową i spróbowała ją odwieść do tego desperackiego kroku.

– Jako skazany Filip też może być dawcą – użyłam argumentu, który przytoczyłam też przy spotkaniu z Sabiną. – Fakt, cała procedura potrwa trochę dłużej, ale jeśli on jest gotowy na oba poświęcenia – oddanie nerki córce i uchronienie jej matki przed odsiadką – to powinniśmy mu na to pozwolić. Pomyśl, co stanie się z Nadią, kiedy Sabina zostanie skazana za zabójstwo? Czy to naprawdę konieczne, aby przyznawała się do winy?

Marlena zastanawiała się chwilę nad moimi słowami. Wydawała się jednak nieprzekonana.

– Mówiłaś przecież, że to był wypadek – zauważyła. – W takiej sytuacji chyba nie dostanie pełnego wymiaru kary.

– Rzeczywiście, według tej wersji powinna być sądzona za nieumyślne spowodowanie śmierci – odparłam. – Tyle że nie ma świadków, którzy mogliby potwierdzić, że to rzeczywiście był wypadek. Poza tym na pewno zostanie wzięte też pod uwagę to, że wcześniej złożyła fałszywe zeznania. Nie dostanie dożywocia czy dwudziestu pięciu lat, ale nie liczyłabym na zbyt łagodny wyrok. Nawet o zawiasy może być ciężko. Nie wspominając już o tym, że miała romans z nieletnim uczniem.

Marlena przetarła twarz dłońmi. Musiała, tak jak ja, mieć dylemat, co w takiej sytuacji zrobić. Nie było z niej dobrego wyjścia, a te, które mieliśmy do dyspozycji, w każdym wariancie wymagały czyjegoś dużego poświęcenia. Decyzja, kto je podejmie, nie należała do nas, ale mogłyśmy chociaż spróbować namówić dwójkę zainteresowanych, aby jeszcze raz rozważyli swoje wybory.

– Ale co ja mam zrobić? – spytała z rezygnacją w głosie. – Czego ode mnie oczekujesz? Żebym odwiodła zrozpaczoną matkę od ratowania swojego dziecka?

– Chcę, żebyś po prostu z nią porozmawiała, jak matka z matką – odparłam. – Ona nie działa teraz do końca racjonalnie. Myśli tylko o córce, a nie dostrzega, jakie to wszystko pociągnie za sobą konsekwencje. Przekonaj ją, że wszystkim nam, a zwłaszcza Filipowi, zależy na zdrowiu Nadii. I że jej poświecenie może wcale niczego nie ułatwić.

Co prawda pozostawały jeszcze wyrzuty sumienia, jeśli ostatecznie pozwoli Sordelowi, aby poniósł karę, która należała się jej, ale i tak uważałam, że to w tej chwili był najmniejszy z jej problemów. Zresztą w zaistniałych okolicznościach, może uda mi się namówić Filipa, aby jednak złożył wyjaśnienia, w których przyznałby, że postrzał był wypadkiem. A to mogłoby dać mu szansę na niższy wyrok. Być może tylko odrobinę dłuższy od tego, jaki powinien dostać za wydarzenia sprzed siedmiu lat.

Marlena wciąż wydawała się rozdarta. Jak jeszcze mogłam ją przekonać, że powinna chociaż podjąć próbę rozmowy z Sabiną?

– Dlaczego dałaś jej mój numer? – spytałam po chwili ciszy.

– Co? – Najwyraźniej wyrwałam ją z zamyślenia.

– Numer telefonu – powtórzyłam. – Dlaczego dałaś go Sabinie?

– Bo o niego poprosiła – odparła bez zastanowienia. – Chciała się z tobą skontaktować, żeby poinformować o zeznaniu, jakie chciała złożyć, żeby dać Filipowi alibi.

– I ty tak po prostu na to przystałaś? – powiedziałam nieco ostrzej, niż zamierzałam. – Przecież według ciebie Filip powinien gnić w więzieniu.

Nie chciałam jej w żadnym razie prowokować, tylko zrozumieć, czemu nagle zmieniła zdanie. Przez tyle czasu pielęgnowała w sobie nienawiść do szwagra, że naprawdę trudno uwierzyć, iż nagle postanowiła odpuścić.

– W żadnym razie mu nie wybaczyłam – odparła równie ostro. – Jednak opowieść Sabiny o tym, że bez wahania był gotowy wrócić do kraju, by pomóc Nadii, a także współpracował z policją, aby zlikwidować ten narkotykowy biznes, uświadomiła mi, że może jednak się zmienił. Sabina mówiła o nim z taką... czułością i wdzięcznością, że przez moment, trochę wbrew sobie, dostrzegłam w nim dobrego człowieka. Zresztą teraz najważniejsze jest zdrowie Nadii. Kuzynki mojej córki. Nie mogłam pozostać na to obojętna. Nawet jeśli to oznacza, że Filip nie poniesie kary, na którą zasługuje. Moje życie zrujnował, ale teraz ma okazję uratować inne. Liczę na to, że tej szansy nie zmarnuje.

Ja też miałam taką nadzieję. Szczególnie, że w ten sposób najwyraźniej mógł odrobinę zyskać w oczach swojej bratowej. Ciekawe, czy ja też mogłam się w jakiś sposób znaleźć na liście ułaskawionych.

– Poza tym – dodała Marlena po chwili ciszy – w dniu, w którym przyszła do mnie Sabina, dowiedziałam się, że jestem w ciąży. – Na jej ustach pojawił się lekki uśmiech, a prawa dłoń powędrowała na płaski brzuch. – A to w połączeniu z jej zwierzeniem uświadomiło mi, że nie chcę takiego życia dla moich dzieci. W ciągłym kłamstwie, nienawiści, nieporozumieniach. Z rodzicami, którzy nie potrafią się dogadać. Sama jestem już tym zmęczona. Zwłaszcza odkąd Olaf przeniósł się do rodziców, a zaraz potem Julka też ode mnie uciekła. Pierwszy raz zostałam całkiem sama. I zdałam sobie sprawę, że to moja wina. Chyba za bardzo trzymałam się tego uczucia, które towarzyszy mi od siedmiu lat. Poczucia zdrady i niesprawiedliwości. Olaf już od dawna był gotowy zacząć od nowa, ale ja nie potrafiłam zostawić tego za sobą. Wciąż nie potrafię. Tamte wydarzenia zdefiniowały mnie jako narzeczoną niesłusznie skazanego człowieka, której najbliżsi przypieczętowali jej los samotnej matki. Jak mogę o tym zapomnieć? Przez tyle lat wściekłość napędzała mnie do działania, pozwalała mi pokonywać kolejne trudności. Tak do niej przywykłam, że nie zauważyłam, kiedy zaczęłam się w niej zatracać. Pochłonęła mnie w całości i sprawiła, że zaślepiona zaczęłam ranić ukochane osoby. Czy naprawdę jestem taką bezduszną żoną? I okropną matką? Czy na właśnie życzenie spisałam swoje małżeństwo na straty i odepchnęłam córkę?

Nie spodziewałam się takiego wyznania. Dlatego też totalnie mnie zatkało. Marlena natomiast uroniła kilka łez, które mogły być równie dobrze wynikiem tej emocjonalnej przemowy, jak i hormonów.

Dopiero po dłuższym zastanowieniu w pełni dotarło do mnie, że za kilka miesięcy ponownie zostanę ciocią. Była to oczywiście cudowna wiadomość, którą wszyscy powinniśmy się cieszyć, ale w tej chwili nastrój kompletnie temu nie sprzyjał. Trudno było mi też ocenić fakt, że dopiero wieść o drugim dziecku skłoniła Marlenę do rozważań nad swoją dotychczasową postawą. Oczywiście cieszyło mnie, że w końcu dostrzegła swoje zaślepienie, ale czy naprawdę musiało to aż tyle trwać?

Mimo całej nienawiści, jaką siostra kierowała w moją stronę przez ostatnie siedem lat, nie mogłam z obojętnością patrzeć na jej łzy. Wiedziałam, że tym razem muszę ją wesprzeć. Nie zrobiłam tego wtedy, gdy najbardziej tego potrzebowała. Teraz miałam okazję naprawić swój błąd – pokazać jej, że bez względu na wszystko jestem po jej stronie. Że wciąż możemy być siostrami, które mają w sobie oparcie.

Dlatego też podniosłam się z krzesła i ruszyłam w jej stronę. Drgnęła lekko, kiedy położyłam jej dłoń na ramieniu.

– Jesteś wspaniałą matką – zapewniłam. – I żoną z pewnością też. Julka to cudowne, przeurocze dziecko, któremu niczego nie brakuje. A Olaf kocha cię ponad wszystko. Przetrwaliście już wiele burz, przetrwacie i tę. Tym bardziej, że zyskaliście nową motywację – dodałam, uśmiechając się lekko i spoglądając na jej brzuch. – Rozlicz się na dobre z przeszłością i zawalcz o swoją rodzinę. Zasługujecie na szczęśliwe zakończenie. Cała wasza czwórka.

Spojrzała na mnie niepewnie, jakby odrobinę zawstydzona, że się tak przede mną otworzyła. Ja byłam szczęśliwa, że to zrobiła. I przede wszystkim, że w końcu pojawiła się iskierka nadziei na poprawę naszej relacji.

– Nie wiem... – zaczęła niepewnie. – Nie wiem, czy jestem na to wystarczająco silna.

– Oczywiście, że jesteś – odparłam szybko. – Nie znam silniejszej kobiety od ciebie.

Tym razem to ona wydawała się zaskoczona tym komplementem. Nie były to jednak żadne puste słowa, naprawdę tak uważałam. I jeśli wszystko miałoby być znów dobrze, sama musiała w to uwierzyć.

Dostrzegłam, że uśmiechnęła się lekko. Miałam ochotę ją przytulić, ale się powstrzymałam. To mogłoby być za dużo. Musiałam przyjąć metodę małych kroczków. Dzisiaj nastąpił i tak duży przełom. Nie mogłam być zbyt zachłanna.

– A co... – Starła wierzchem dłoni spływające po policzku łzy. – Co stanie się z Nadią, jeśli Sabina się przyzna?

Poczułam się lekko rozczarowana powrotem do wcześniejszego tematu, ale przecież właśnie to było głównym powodem naszej rozmowy, którą należało dokończyć. Mogłam mieć tylko nadzieję, że ta chwila szczerości, która nastąpiła przed momentem, nie odejdzie w zapomnienie, ale będzie pierwszym krokiem do zgody między nami.

– Najprawdopodobniej zostanie oddana pod opiekę komuś z rodziny – odparłam. – Chociaż może być z tym problem, bo kuzynka Sabiny, która mogłaby wziąć ją do siebie, złożyła fałszywe zeznania, twierdząc, że w czasie zabójstwa Sabina i Nadia były u niej. Jeśli nie znajdzie się nikt inny, trafi do ośrodka opiekuńczo-wychowawczego.

– A czy my jako jej rodzina...

– To nie jest takie proste – z przykrością szybko ostudziłam jej zapędy. Z prawem rodzinnym i opiekuńczym od zawsze byłam na bakier, ale po rozmowie z Sabiną zrobiłam małe rozpoznanie i teraz już wiedziałam, jak bardzo zawiłe w tym przypadku będą procedury. – W akcie urodzenia Nadii jako ojciec figuruje Arkadiusz Kańtoch. Dlatego, jeśli Filip chciałby złożyć pozew o ustalenie ojcostwa, najpierw trzeba obalić domniemane ojcostwo Kańtocha. A w sytuacji, kiedy ten domniemany ojciec nie żyje, dziecko albo matka wytacza powództwo o zaprzeczenie ojcostwa przeciwko kuratorowi ustanowionemu przez sąd opiekuńczy. Tak więc Sabina musiałaby wnieść pozew o zaprzeczenie ojcostwa Kańtocha i dopiero kiedy sąd je uzna, Filip mógłby udowodnić swoje. A procesy mogą się ciągnąć miesiącami.

W oczach Marleny dostrzegłam rezygnację. Chyba naprawdę miała nadzieję na to, że w razie potrzeby Nadia mogłaby przejść pod opiekę jej i Olafa.

– Czyli najlepiej byłoby, gdyby Sabina do niczego się nie przyznawała – stwierdziła. – A czy mamy jakiś inny sposób na uniewinnienie Filipa? – spytała z nadzieją.

Nigdy nie sądziłam, że takie pytanie padnie z jej ust, ale najwyraźniej naprawdę chciała coś zmienić, zrobić coś dobrego. Może jednak moja siostra nie zatraciła się w pełni w swojej goryczy.

– Obawiam się, że nie – odparłam ze smutkiem. – Mogę jedynie namówić go, aby złożył wyjaśnienia i przyznał, że postrzał był wypadkiem. Ale wtedy i tak musielibyśmy powiedzieć przed sądem o jego romansie z Sabiną i o tym, że Nadia jest jego córką, aby uwiarygodnić motyw szarpaniny z Kańtochem. Do rozprawy zostały jednak dwa dni. Nie wiem, czy w tym czasie uda się załatwić widzenie.

Teraz zaczynałam żałować, że nie przyszłam do Marleny zaraz po rozmowie z Sabiną. Wtedy mielibyśmy więcej czasu, aby coś wykombinować. Obecnie pozostało nam tylko to, aby spróbować skłonić Kańtochową do wybrania mniejszego zła. O ile w ogóle mogliśmy o czymś takim mówić.

– Dobrze, postaram się porozmawiać z Sabiną – oznajmiła Marlena po chwili zastanowienia. – Nie obiecuję, że ją przekonam, w końcu to zdesperowana matka, która zrobi wszystko dla swojego dziecka, ale nie wybaczyłabym sobie, gdybym nawet nie spróbowała.

Posłałam jej blady uśmiech. To była właśnie moja siostra, za którą tęskniłam – gotowa do działania, niebojąca się wyzwań. Miałam nadzieję uda jej się osiągnąć cel, na jakim nam zależało.

Wymieniłyśmy jeszcze kilka uwag o tym, co powinna powiedzieć Sabinie, jakich argumentów użyć. Chodziło przede wszystkim o tym, aby odnieść się do uczuć, jakie towarzyszą matkom, ale nie zaszkodzi też rzucić kilkoma prawnymi argumentami. Mnie Kańtochowa nie chciała słuchać, ale może też zbyt szybko odpuściłam. Marlenie łatwiej było się wczuć w tę sytuację, więc może też łatwiej będzie jej dotrzeć do Sabiny. W ostateczności miała też spróbować ją przekonać, żeby nie przyznawała się do winy, ale – tak jak powiedziała mojej siostrze – dała tylko Filipowi alibi, które dostarczyłoby mu szansy na uniewinnienie. Oczywiście alibi byłoby fałszywe, ale to była obecnie nasza jedyna nadzieja na uratowanie tej sytuacji.

Kiedy już wszystko omówiłyśmy, zapadła między nami dość niezręczna cisza. Chętnie wykorzystałabym ten czas na omówienie naszych osobistych spraw, ale uznałam, że może jednak lepiej się z tym wstrzymać. I tak odniosłam dziś już mały sukces w naszej relacji.

Ulewa ustała, zza chmur zaczęło nieśmiało wychylać się słońce. Był to odpowiedni czas na powrót do domu. Może przez te dwa dni wpadnę jeszcze na jakiś genialny pomysł, który odmieni losy Sabiny, Nadii i Filipa.

– Będę się już zbierać – oznajmiłam, podnosząc się z krzesła. – Dzięki, że chciałaś porozmawiać.

– Chodzi przecież o dobro dziecka – odparła. – Zrobię, co w mojej mocy, aby przekonać Sabinę do zmiany zdania.

Skinęłam lekko głową z aprobatą, po czym ruszyłam w stronę wyjścia. Byłam w progu między kuchnią i hallem, kiedy usłyszałam za sobą:

– Może dam ci coś do przebrania? Od tych przemoczonych ubrań możesz się przeziębić.

Cóż, mogła mi to zaproponować od razu, kiedy przyszłam, ale i tak obróciłam się w jej stronę z wdzięcznym uśmiechem. Odwzajemniała go niepewnie, więc wyczułam, że chyba sama była tą propozycją nieco zaskoczona. Postanowiłam potraktować ją jako kolejny promyk nadziei na poprawę naszych stosunków.

Zaprowadziła mnie na górę, gdzie też wszystko było wyremontowane. Liczyłam na to, że to nie moja ostatnia wizyta w tym miejscu i kiedyś będę miała okazję podziwiać wszystkie wnętrza, które Marlena zapewne gustownie wyposażyła. Tym razem zerknęłam tylko do sypialni, gdzie z szafy wyciągnęła mi ubrania, i do łazienki, w której się przebrałam. Na strój, który dostałam, składały się luźne spodnie i zaskakująco znajoma koszulka.

– Szukałam jej – oznajmiłam, przyglądając się mojej ulubionej bluzce z czasów liceum.

– Pożyczyłam ją, zanim... – urwała, jakby nie chciała psuć tej chwili niewygodnym stwierdzeniem. – A potem nie zdążyłam oddać.

Czułam, że to ze strony Marleny była jakaś dodatkowa forma zemsty, ale nie mogłam mieć jej tego za złe. Zwłaszcza że teraz oddawała mi tę koszulkę jako gałązkę oliwną.

Przebrałam się szybko i lekko podsuszyłam włosy, a mokre ubrania włożyłam do reklamówki. Po kilku minutach byłam gotowa do wyjścia, więc zeszłyśmy na dół.

– Anastazja? – zatrzymała mnie, kiedy stałam już na ganku. – Naprawdę chcę wszystko naprawić. Dla mojej rodziny. Dla moich dzieci – dodała z taką pewnością, że nie mogłam jej nie uwierzyć.

– Wiem – odparłam z lekkim uśmiechem. – Ale zacznij od rozmowy z Olafem. To nie będzie łatwe, ale musicie to najpierw razem przepracować.

Skinęła głową na zgodę.

– Tak zrobię.

Wymieniłyśmy ostatnie przygaszone uśmiechy, po czym zeszłam z ganku i skierowałam się ścieżką w stronę furtki. Przechodząc przez nią, obróciłam się na moment. Marlena wciąż stała w drzwiach i odprowadzała mnie wzrokiem.

Czułam, że zaczynam odzyskiwać siostrę. 

**************************************************** 

Hej :) Mam nadzieję, że cieszy Was nić porozumienia między siostrami. W końcu ten konflikt nie mógł trwać wiecznie :P 

Dziękuję za gwiazdki i komentarze :) Do napisania za tydzień. 

P.S. We wtorek ma obronę pracy magisterskiej, a w środę rozmowę o pracę, więc trzymajcie za mnie kciuki, bo ja już się stresuję :D 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro