Rozdział 11.5 - Mara senna

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Witam :)

Zapraszam na taki mały bonusik w oczekiwaniu na niedzielę. :) 

______________________________________________________

Louisa ze snu wyrwał głośny dźwięk dzwonka do drzwi. Na samą myśl o tym, że miał wstać i zmierzyć się ze światem, miał ochotę schować się pod kołdrą i zignorować osobę dobijającą się do jego mieszkania. Już prawie zsunął się z materaca, gdy poczuł ruch na połowie łóżka, którą do niedawna zajmował Harry. Od dziesięciu dni pozostawała zimna i pusta, a poduszka Harry'ego już prawie straciła jego zapach. Na samą myśl do oczu drobnego szatyna napłynęły łzy, ale z całych sił starał się je powstrzymać. Intruz maltretujący dzwonek do drzwi zupełnie zszedł na drugi plan, serce Tomlinsona biło jak szalone, a wszechogarniająca ciemność nie pomagała jego skołatanym nerwom. Jego lewa dłoń powędrowała na okrągły brzuszek, zaś drugą sięgnął do włącznika lampki nocnej. Po chwili ciepłe światło ogarnęło całą sypialnię, a on z niepokojem spojrzał na drugą połowę łóżka. Spod kołdry wyzierały poplątane loki i wytatuowane lewe przedramię, które poznałby wszędzie.

- Harry?! Co ty tu do cholery robisz?! - zawołał z niedowierzaniem w głosie i pociągnął za nakrycie śpiącego mężczyzny tak nagle, że brunet zerwał się na równe nogi. Rozejrzał się nieprzytomnie po sypialni nie rozumiejąc, co przed chwilą się  wydarzyło. W końcu jego spojrzenie wylądowało na roztrzęsionym szatynie, który patrzył na niego z ogromnym wyrzutem.

- Lou? Zwariowałeś?! - Harry sięgnął po telefon, który przed pójściem spać podłączył do ładowania i położył na szafce nocnej. - Jest prawie druga w nocy, dlaczego nie śpisz? - zapytał lekko zaniepokojony, ale i zirytowany. Miał ciężki dzień w warsztacie za sobą, kolejny przed sobą i ostatnie o czym marzył to kłótnia w środku nocy.

- Odszedłeś! - jęknął Tomlinson i wskazał na swojego partnera oskarżycielsko. - Zostawiłeś nas! Nick tutaj przyszedł, chciał mi zrobić krzywdę... - wyrzucał z siebie, a Styles zaczął łączyć fakty. Ostatnie dni były dla nich ciężkie. Minął tydzień od wysłania papierów do BBC i obaj byli o wiele bardziej poddenerwowani. Harry z ciężkim sercem patrzył na roztrzęsionego chłopaka, którego tak bardzo kochał. -  Potem odszedłeś, nie chciałeś już ze mną być! -  Louis tłumaczył dalej, odrobinę niezrozumiale przez łzy, które pojedynczo spływały po jego zaokrąglonych policzkach.

- Lou, myszko, to był tylko zły sen. - powiedział w końcu Harry, gdy Louis dał mu dojść do głosu i wyciągnął rękę w stronę swojego chłopaka, aby przyciągnąć go do uścisku. Mimo to szatyn nadal był nieprzekonany i uchylił się przed dotykiem. Dzwonek do drzwi ponownie wybrzmiał i była to doskonała wymówka dla Tomlinsona, aby uciec z sypialni. Z każdym mijającym dniem coraz ciężej przychodziło mu podnoszenie się i wstawanie z łóżka, ale całkiem zgrabnie poderwał się ze swojego miejsca i bez słowa wyszedł z pokoju, a raczej poczłapał.

- Ja chyba zwariuję! - mruknął z bezsilnością w głosie Harry i poszedł w ślad za drobnym szatynem. Był w końcu środek nocy, Louis w zaawansowanej ciąży i Harry nie miał pojęcia czego się spodziewać po gościu, który tak intensywnie dobijał się do ich mieszkania. - Louis, poczekaj! - zawołał do szatyna, który był prawie przy drzwiach. - Ja je otworzę, nie wiemy kto to! - szatyn niechętnie przyznał mu rację i odszedł na bok, jednak nie na tyle daleko, aby zobaczyć przybysza. Harry przez moment zastanawiał się czy nie powinien się cofnąć do sypialni przynajmniej po dół od piżamy, ale w końcu uznał, że ewentualny gość musiał być świadomy tego, że wyrwał domowników ze snu. W końcu odblokował zamek i, mając na sobie jedynie bokserki, otworzył drzwi, zaś jego oczom ukazał się Nick Grimshaw. 

Styles usłyszał jak Louis w panice wstrzymuje oddech, a on sam poczuł jak furia momentalnie orzeźwiła wszystkie jego zmysły. Chęć dalszego snu zupełnie odeszła w niepamięć. 

- Cześć, zastałem Lou? - radiowiec uśmiechał się parszywie, opierając się nonszalancko o framugę i próbując zajrzeć do środka. W Harry'ego niemal natychmiast uderzył zapach alkoholu, którym Nick wprost cuchnął. - No, zastałem tę kurwę czy nie? - nieproszony gość zapytał ponownie, tym razem zdecydowanie bardziej zirytowanym tonem. Ta wyraźna obelga zadziałała na Stylesa jak płachta na byka. Nikt nie miał prawa tak nazywać Louisa. Nikt. Nigdy.

- Wypierdalaj w podskokach, albo wezwę policję, złamasie! - wypluł z siebie brunet i nie myśląc wiele popchnął mężczyznę z całej siły. Radiowiec odbił się od przeciwległej do drzwi ściany i stracił równowagę, upadając z łoskotem na posadzkę. Z jego ust wyrwało się kilka przekleństw, gdy z trudem próbował się podnieść. Harry odwrócił się do szatyna, który cały dygotał dwa kroki od niego. I to był błąd, bo nie przewidział, że Grimshaw podniesie się tak szybko i rzuci na niego z rękami. Niemal się przewrócił, gdy pijany radiowiec uderzył go pięścią w brzuch. Ból zamroczył go na dobrą chwilę, a przez to Nick zyskał przewagę. Wymachiwał pięściami na wszystkie strony, próbując nimi dosięgnąć ciężarnego, którego praktycznie wmurowało w ziemię. Brunet jednak po chwili złapał intruza w pasie i z całych sił wypchnął go z mieszkania. Nick ponownie upadł, ale tym razem nie próbował już atakować. Wpatrywał się w Stylesa z mordem w oczach i ciężko oddychał.

- Kochanie, idź do sypialni, zaraz do ciebie przyjdę. - Harry odwrócił się do szatyna, który wpatrywał się w niego niemal na skraju ataku paniki. Brunet ponowił swoją prośbę i Tomlinson w końcu ruszył się z miejsca i wrócił do sypialni, zamykając za sobą drzwi na klucz. Styles chciał już zamykać te wejściowe, ale zatrzymał się, gdy Grimshaw znów zdecydował się odezwać

- I co, myślisz, że to koniec? - zapytał Nick, szczerząc się szeroko. Zielonooki miał ochotę podejść do tego sukinsyna i wybić mu te wszystkie nienaturalnie białe zęby. - Myślisz, że jak nasłaliście na mnie prawnika, to dam mu spokój? Że zniszczycie moje życie i karierę?! Niedoczekanie twoje i tej puszczalskiej szmaty! - zawołał z pogardą w głosie, a krew w żyłach Stylesa ponownie się zagotowała. Z ogromną trudnością zmusił się do tego, aby zignorować pijacką gadkę Grimshita i już miał zamknąć drzwi, gdy ten zaczął złowieszczo rechotać. - Jeszcze pożałujecie, to ścierwo w jego brzuchu zdechnie! - splunął Nick i to było to. Harry wypadł z mieszkania i z prawdziwą wściekłością rzucił się na radiowca, chwycił go za poły skórzanej kurtki i podniósł go do góry.

- Położysz choćby palec na mojej rodzinie – zaczął z furią – choćby włos spadł im z głowy, a przysięgam, że przypłacisz to życiem! Załatwię to tak, że nikt nigdy cię nie znajdzie. - wychrypiał ze śmiertelną powagą. - Zapamiętaj to sobie raz na zawsze, ty chory pojebie! - potrząsnął mężczyzną kilkukrotnie, ale ten spoglądał na niego niemal znudzony. - A teraz wypierdalaj stąd i żebym cię więcej tutaj nie widział! - zawołał mając w nosie sąsiadów, których mógł obudzić. Liczyło się tylko bezpieczeństwo Louisa i Winnie. Nic więcej. Chwycił Nicka za kark i siłą sprowadził te kilka pięter w dół, aby na koniec wypchnąć go z klatki na opustoszałą uliczkę. Nie zwracał już uwagi na wyzwiska, które dalej padały z ust Grimshawa. 

Odwrócił się a pięcie i pobiegł szybko na górę, musiał sprawdzić czy z Louisem było wszystko w porządku. Nie miał już siły na kolejne nerwy, pragnął spokoju, przede wszystkim dla szatyna, dla którego ostatnie miesiące nie były łatwe i przyjemne. W końcu odetchnął, gdy wszedł do mieszkania i dokładnie zamknął za sobą drzwi. Niemal pobiegł do sypialni, gdzie kilka minut temu na jego prośbę ukrył się szatyn. Kamień spadł mu z serca, gdy zobaczył Louisa leżącego pod kołdrą, w łóżku, spokojnego i głaszczącego brzuch. Ten spojrzał na niego z troską, zmierzył bruneta od stóp do głów w poszukiwaniu jakiegokolwiek zadrapania i odetchnął, gdy takowych nie znalazł. Harry wrócił na swoje miejsce, a Louis natychmiast wtulił się w niego, pozwalając, aby wyższy zagarnął go w ramiona.

- Dziękuję, że stanąłeś w mojej obronie. - wymruczał szatyn, a Styles w odpowiedzi ucałował czubek jego głowy. - Dobrze, że się stąd wyprowadzamy. Nie czuję się tu bezpiecznie. - przyznał Louis, a Harry westchnął.

- Czyli już wszystko pomiędzy nami gra? - zagaił nieco rozbawiony, wspominając zachowanie chłopaka tuż przed sytuacją z Nickiem. Jego przerażenie i oskarżycielski ton.

- Tak. Teraz już wiem, że tamto... To była tylko mara senna. - przyznał lekko zawstydzony. - Zwykły koszmar, niemający nic wspólnego z rzeczywistością. - dodał pewnie szatyn.

- A jaka jest ta rzeczywistość? - dopytał zielonooki, ciekawy tego, co kryło się pod karmelową czuprynką ciężarnego.

- Kochasz mnie, mimo moich wad. - usłyszał w odpowiedzi. - Kochasz mnie i Winnie nad życie i wiem, że nigdy nas nie zostawisz.

- Masz prawie całkowitą rację, kotku. Kocham w tobie wszystko. I twoje wady i twoje zalety. One razem tworzą całego ciebie i nie zmieniłbym niczego. Jesteś idealny. Zbyt cenny, abym pozwolił ci odejść. - dłoń Harry'ego delikatnie pieściła ramię Louisa, który całkowicie się rozluźnił. Kilka minut później szatyn już spał, a jego uścisk wcale nie zelżał.

Jednak Harry nie miał nic przeciwko temu.

Przecież trzymał w ramionach cały swój świat.  

_____________

Jeju, chyba przesadzam z tym cukrem, cukrzycy można dostać. :D 

Także tego, gwoli wyjaśnienia - odejście Harry'ego było tylko i wyłącznie snem (a raczej koszmarem) Louisa. Mam nadzieję, że was nie zawiodłam i nie czujecie się oszukani. To bardzo często używany plot (mnie osobiście czasami przeszkadza), ale uznałam, że taka niby drama trochę urozmaici tę historię. :) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro