Rozdział 14: Des

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Louis miał wrażenie, że wszyscy wstrzymali oddech, gdy Joanne jak gdyby nigdy nic wstała i podeszła do Harry'ego ze łzami w oczach. Szatyn przesunął się lekko w bok, ale wyższy mężczyzna tylko wzmocnił uścisk, jakby Louis był jego jedynym punktem zaczepienia.

- Syneczku mój... - wyszeptała brunetka i wyciągnęła niepewnie dłoń w stronę policzka Harry'ego, ale ten tylko się cofnął i jej palce ledwie musnęły skórę. Przez krótką chwilę dwa słowa wypowiedziane przez kobietę zawisły w powietrzu bez odpowiedzi. Louis myślał, że się przesłyszał, ale jedno spojrzenie na Harry'ego wystarczyło, aby dotarło do niego ich znaczenie. Odwrócił się do ojca, który siedział na sofie z lekko otwartymi ustami, zupełnie jakby chciał coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły mu w gardle.

- Nie jesteś moją matką. - wychrypiał pewnie brunet, a uwagę szatyna zwrócił tak niepasujący do Harry'ego zimny ton, który wybrzmiał w pomieszczeniu. - Moja matka nie żyje od ośmiu lat. Razem z moją starszą siostrą zginęły w wypadku samochodowym. - dodał po chwili, a szatyn zamarł. Wiedział, że matka Harry'ego nie żyła, ale zupełnie nie był świadomy tego, że miał i stracił kogoś jeszcze oprócz niej.

- Ale... - zaczęła Joanne, ale brunet nie miał zamiaru słuchać tego, co miała do powiedzenia.

- Przepraszam, ale przypomniało mi się, że Zayn pilnie potrzebuje mojej pomocy. - odpowiedział szybko i przyciągnął do siebie zszokowanego Louisa. - Nie martw się, wszystko ci później wyjaśnię, kocham ciebie i Winnie najbardziej na świecie. - wyszeptał i czule pocałował drżące usta niższego szatyna. Po chwili puścił też jego dłoń i Louisowi wcale się to nie podobało. Nim zdążył zareagować – drzwi od mieszkania zamknęły się z hukiem.

- Czy ktoś, do cholery jasnej, może mi wytłumaczyć co się tu wydarzyło?! - Louis wzdrygnął, gdy usłyszał wściekły i ociekający niedowierzaniem głos swojego ojca. - Annie?!

- Mark, to nie jest tak jak myślisz! Nigdy nie myślałam, że jeszcze kiedykolwiek się spotkamy! - brunetka zaczęła żywo gestykulować i chodzić po pomieszczeniu.

- Nawet słowem nie wspomniałaś, że miałaś... Że masz dzieci! - Mark pokręcił głową. - No tak, byłaś zbyt idealna, aby to wszystko było prawdziwe! Ile jeszcze trupów w szafie mam się spodziewać, co?! - zapytał, a kobieta tylko wzruszyła ramionami.

- Czy siostra Harry'ego żyje? - zapytał nagle Louis, który do tej pory nie był w stanie wydobyć z siebie słowa.

- Tak. - przyznała pociągając nosem i dopiero wtedy do niego dotarło, że Joanne płakała. Jednak nie potrafił jej współczuć. - Gemma ma się dobrze, ale nie ma pojęcia o całej sytuacji. Ona... Bardzo za nim tęskni, ale utwierdziliśmy ją w przekonaniu, że Harry nie chce z nią rozmawiać i...

- To nie mnie musisz się wytłumaczyć. - przerwał jej szorstko. Cała jego sympatia dla tej kobiety zupełnie zniknęła w momencie, gdy zobaczył wyraz twarzy Harry'ego, gdy ten opowiadał o swojej matce i siostrze. Jak mogła coś takiego zrobić własnemu dziecku? Upozorować własną śmierć i tak po prostu ułożyć swoje życie na nowo?

- Tak... Ja... Przepraszam... - rzuciła w stronę swojego narzeczonego i jego syna, po czym pobiegła w stronę wyjścia i po chwili już jej nie było. Louis wypuścił z siebie powietrze i spokojnie podszedł do miejsca, w którym siedział jego ojciec. Opadł ciężko na sofę i sięgnął po swój telefon, aby zadzwonić do Harry'ego. Nie sądził, aby chłopak naprawdę miał w czymś pomagać swojemu przyjacielowi i wcale nie miał mu za złe tego, że chciał uciec. Wybrał numer bruneta i w napięciu liczył sygnały. Westchnął zirytowany, gdy włączyła się poczta głosowa. Był w końcówce siódmego miesiąca, naprawdę nie chciał mieć powodów do nerwów. Winnie też się to nie podobało, od wyjścia Harry'ego była naprawdę niespokojna i Louis co chwila czuł jej piąstki i stópki, które bez gracji obijały jego organy wewnętrzne. Harry nie mógł być tak głupi, aby teraz nie odbierać telefonu. Spróbował jeszcze kilka razy, ale bezskutecznie. W końcu zadzwonił do Zayna, który, zaskoczony telefonem Louisa przyznał, że nie widział i nie rozmawiał z przyjacielem od momentu, w którym widzieli się ostatni raz dzień wcześniej. 

Z tymi słowami Tomlinson zaczął się denerwować, bo Harry nie miał innych przyjaciół i za cholerę nie wiedział czego się spodziewać. Do tego przypomniał sobie o tym cholernym śnie, w którym Styles po prostu go zostawił i nie dawał znaku życia, i jego myśli zaczęły biec w kierunku naprawdę dziwnych i ponurych scenariuszy. Zaczął oddychać miarowo, aby się uspokoić, ale to chyba jeszcze bardziej pogorszyło jego stan. 

Mark bez słowa przysłuchiwał się jego próbom kontaktu, ale sam nie wiedział jak mu pomóc. Lubił chłopaka swojego syna i czuł się też w pewnej mierze winny zaistniałej sytuacji. Nie miał bladego pojęcia o tym, że jego partnerka ukrywała tak istotne fakty swojego życia. Wiedział od syna, że Styles stracił matkę, gdy był nastolatkiem i naprawdę mu współczuł. Był wspaniałym młodym mężczyzną, który oddałby wszystko za swoją rodzinę i Mark wiedział, że szczerze kocha jego syna i ich nienarodzoną córkę. Starszy Tomlinson bez słowa poszedł do kuchni i po chwili wrócił ze szklanką wody dla syna. Louis próbował się rozluźnić, co z minuty na minutę przychodziło mu coraz lepiej, ale i tak z tyłu głowy siedziała obawa, że Harry nie dotrzyma swojej obietnicy i tak po prostu zniknie bez słowa wyjaśnienia.

*

Louis po kilku godzinach przekonał ojca, aby ten wrócił do domu i spróbował porozmawiać z Joanne. Po zapewnieniu, że w razie problemów od razu do niego zadzwoni, Mark w końcu opuścił mieszkanie syna tuż przed dwudziestą, a sam Louis spróbował jeszcze raz skontaktować się z Harrym, ale znów odpowiedziała mu skrzynka pocztowa. Już miał nagrać soczystą w przekleństwa wiadomość, gdy usłyszał, że ktoś dzwoni do drzwi. Cicho przeklął, ale bez zbędnych ceregieli podszedł do nich i odblokował zamek. Gdy je otworzył jego oczom ukazał się nieznany, wysoki i postawny mężczyzna w średnim wieku. Mimo wszystko wydawało mu się, że kojarzy skądś jego twarz, ale nie potrafił skojarzyć skąd.

- W czymś mogę pomóc? - zapytał uprzejmie szatyn, a mężczyzna krótko skinął głową.

- Musisz być Louis, prawda? Jestem Desmond Styles, Jestem ojcem Harry'ego i przyjechałem z nim porozmawiać.

*

Zaproponował gościowi kawę, ale Desmondowi wystarczyła szklanka wody. Louis nie miał zamiaru się z nim kłócić, mężczyzna był onieśmielający i bardzo pewny siebie. Widział jego oceniające spojrzenie, gdy rozglądał się po salonie, ale nie potrafił nawiązać z nim swobodnej rozmowy. Uprzedził starszego mężczyznę, że nie wie kiedy Harry wróci do domu, w sumie nie wiedział nawet skąd miał ich adres, ale Desmond i tak chciał na niego poczekać.

- Nie chcę, abyś źle oceniał Anne, a raczej Joanne, Louis. - odezwał się w końcu lekko łysiejący mężczyzna. - Nie dałem jej innego wyboru.

- Skąd pan wie, że tu była? - zapytał niepewnie Louis, a Desmond wykrzywił usta w dziwnym uśmiechu.

- Zadzwoniła do mnie tuż po wyjściu. Poinformowała, że cała mistyfikacja z jej śmiercią wyszła na jaw i Harry wie, że żyje. - odpowiedział prosto i upił łyk wody. - Który miesiąc? - zapytał niby beztrosko, ale Louis mógł dojrzeć w jego oczach ciekawość.

- Koniec siódmego. - odpowiedział krótko. Nie czuł się dobrze z tym, że Desmond Styles tak swobodnie wypytuje go o wszystko, a Harry'ego przy nim nie ma.

- Och, grudniowe dziecko. Znacie już płeć?

Louis był naprawdę zdumiony tymi pytaniami. Harry nigdy nie chciał nawet wspominać o swoim ojcu, wiedział też, że ich stosunki nie wyglądały dobrze po domniemanej śmierci jego matki i siostry. Nie wiedział czy Harry chciałby tego, aby jego ojciec w ogóle wiedział o istnieniu Winnie. Na szczęście odpowiedź na to pytanie została mu oszczędzona, gdy w progu salonu stanął Harry.

- Będziemy mieć córkę, tato. - usłyszeli zachrypnięty głos. Louis niemal zerwał się ze swojego miejsca, aby podbiec do swojego chłopaka. Nie miał pojęcia jak Harry'emu udało się tak niezauważenie wejść do mieszkania. W tamtym momencie miał ochotę urwać mu głowę za te chwile niepokoju, kiedy nie odbierał od niego telefonu i miał w nosie to, że się martwi. Salon wypełnił dźwięk uderzenia dłoni Louisa o policzek Harry'ego.

- Po raz ostatni olewasz moje telefony! Co ty sobie wyobrażałeś?! - wyrzucał z siebie Louis, a w międzyczasie po jego policzkach spływały łzy. - Ty dupku, jestem w ciąży, nie powinienem się w ogóle denerwować!

- Lou... - zaczął brunet, trzymając jedną dłoń na piekącym policzku, drugą zaś wycierał łzy ze skóry ciężarnego szatyna.

- Mogłeś wysłać zwykłego sms'a, „jest okej, wrócę niedługo", czy coś! - chlipiał Tomlinson, ale dał się w końcu przytulić. - Martwiłem się! Jesteś dla mnie najważniejszy!

- Wiem, Lou. - mruknął i spojrzał niechętnie w stronę ojca, który nawet nie ukrywał, że ich podsłuchuje. - Chodź do sypialni.

- A twój ojciec?

- Ja poczekam, nie spieszy mi się! - usłyszeli za sobą Desmonda, który przyglądał im się z rozbawieniem. Louisowi od razu zrobiło się głupio za zrobienie sceny w jego obecności, ale Harry tylko prychnął.

Gdy znaleźli się w sypialni, Louis od razu rzucił się w ramiona swojego chłopaka i pocałował go mocno. Po tych nerwach i kilku godzinach niepewności musiał znów poczuć się bezpiecznie. Ich usta pasowały do siebie idealnie i każdy kolejny pocałunek był lepszy od poprzedniego. W końcu oderwali się od siebie, a szatyn ułożył swoją głowę na lewej piersi bruneta.

- Przepraszam, że cię uderzyłem. Nie chciałem. - powiedział cicho, a Harry westchnął głęboko. Jego ręce ciasno obejmowały ciało Louisa, na tyle na ile pozwalał mu brzuch szatyna.

- Wiem, skarbie, wiem, że nie chciałeś. - odpowiedział podobnym tonem Styles. - To ja zachowałem się jak egoista.

- To znaczy, ja rozumiem, że ta cała informacja... - podniósł swoją głowę i spojrzał w te ukochane zielone oczy. - To miało prawo i musiało tobą wstrząsnąć. I nie mam ci tego za złe, Haz, że wyszedłeś i nie chciałeś słuchać wyjaśnień. Nie wiem co czujesz, nie jestem sobie tego w stanie nawet wyobrazić, ale wiedz, że jestem dla ciebie. Zawsze cię wysłucham i możesz zawsze na mnie liczyć.

- Och, Lou. To po prostu... Przerosło mnie to. Gdy zobaczyłem jej twarz... Nie wiedziałem czy mam się śmiać czy płakać. Nawet nie wiesz ile razy wyłem w poduszkę i prosiłem Boga, aby zabrał mnie zamiast niej i mojej siostry. A ona tak po prostu mnie porzuciła i zostawiła na pastwę losu z moim ojcem. - wyrzucił z siebie Harry, a Louis czuł pojedyncze krople łez, które spadały i moczyły jego dłonie, którymi kurczowo trzymał się koszuli bruneta.

- Ona... Zadzwoniła do niego, do Desmonda i dlatego tutaj jest. Mówił, że chce wszystko wyjaśnić.

- Będziesz tam ze mną, Lou?

- Zawsze, Haz. Bez względu na wszystko.   

____________________________________________________

Miesiąc. Miesiąc. 

Powinnam dostać po twarzy jak Harry. Zdecydowanie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro