Rozdział 8.5: Rodzina

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Witajcie,

Dzisiaj bardzo krótko jak na moje standardy, ale nie chciałam zostawiać was bez niczego po tak długiej przerwie. Uznajcie ten rozdział za dodatek do ostatniego, dla przeciwwagi więcej w nim ciepełka. ;)
A za tydzień wracamy do normalności. Tzn. taką mam nadzieję.

____________________________________________________

Harry nie odstępował swojego chłopaka na krok, a Mark odwiedzał syna codziennie przed i po pracy. Pierwszy raz od rozwodu z Jay sam z siebie zaczął poświęcać mu tak wiele czasu,że Louis czuł się z tym naprawdę dziwnie. Przywoził mu jego ulubione przysmaki z dzieciństwa, dopytywał czy miał wszystko czego potrzebował i interesował się wszystkim, co dotyczyło syna. Wyglądało na to, że Mark starał się wynagrodzić choć część przykrości, które do tej pory stały się jego udziałem. Louis na początku chciał go odprawić, ale z każdą kolejną rozmową coraz bardziej skłaniał się ku temu, aby mu wybaczyć.

- Lou, naprawdę nie chciałem, aby doszło do tego, co stało się z Twoją mamą. - usłyszał od ojca dwa dni po incydencie z Johannah. Był słoneczny poranek, Harry pojechał do siebie, aby spotkać się z Zaynem, a szatyn tuż po śniadaniu postanowił się zdrzemnąć. Jednak plan nie wypalił - krótko przed dziewiątą do jego sali wszedł Mark, w garniturze i skórzaną teczką w prawej ręce. Wyglądał schludnie, ale jego twarz wyglądała na zmęczoną, jakby nie spał całą noc.

- Tobie też dzień dobry, tato. - westchnął Louis i poprawił się na poduszkach. To szpitalne łóżko było niewygodne, powoli rozumiał narzekania Harry'ego, który nie tak dawno znajdował się w podobnej sytuacji. Drugą noc z rzędu ledwo przespał, budząc się co chwila i nie mogąc znaleźć odpowiedniej pozycji do spania. Na szczęście miał zostać w szpitalu do piątku, więc mógł przetrwać te kilka dni niedogodności. Przetarł bladą twarz i spojrzał na ojca, który usiadł na stołku, który zwykle zajmował Harry, zaś teczka spoczęła na jego kolanach. - To są sprawy pomiędzy wami, tato. - odpowiedział w końcu. Nie wiedział dlaczego ojciec nie mógł dać mu chociaż odrobiny spokoju.

- Ale chciałbym, abyś zrozumiał... - zaczął Mark, ale szatyn nie dał mu rozwinąć myśli.

- Tato, to proste. Przestałeś ją kochać i odszedłeś od nas, zabierając przy okazji jedno z dzieci. I naprawdę nie mam za złe tego, że wybrałeś Charlotte. Z nią nigdy nie było problemów, była idealna. - stwierdził gorzko Louis i zdusił w sobie chęć wybuchnięcia płaczem. Miał, do cholery, prawie dwadzieścia cztery lata, powinien już dawno pogodzić się z przeszłością i rozpracować swoje problematyczne relacje z ojcem. Z trudnością spojrzał na ojca, który, ku jego ogromnemu zdziwieniu, ocierał łzy z twarzy.

- Synku, nie ma dnia, abym nie żałował tego, że nie zabrałem was obojga. - przyznał mokrym głosem Mark, a jego syn pokręcił głową w niedowierzaniu. - Naprawdę, synku. Nie chciałem cię zostawiać z nią, bo widziałem co się z nią dzieje. Jak alkohol i leki zmieniają moją kochaną Jay w kogoś kim nigdy nie powinna się stać. Nie chciałem, ale musiałem.

- To już nie jest ważne, tato. - odpowiedział Louis i sięgnął dłonią do tej należącej do Marka. - Jesteś teraz i to się liczy.

- Ale Lou... - zaczął Mark, ale syn uciszył go gestem.

- Przeszłości nie da się zmienić. - stwierdził krótko. - Nie rozmawiajmy o tym teraz. Kiedyś, kiedyś wytłumaczysz mi wszystko. Mamy czas. - ścisnął dłoń ojca i uśmiechnął się do niego szczerze, po czym pogładził swój niewielki brzuszek, aby dać do zrozumienia ojcu, że to nie był czas i miejsce na rozliczanie się z przeszłością.

- Kocham cię, synu. Przepraszam, że nie mówiłem i nie pokazywałem ci tego wcześniej. - szczerość i poczucie winy w głosie ojca niemal złamały Louisowi serce.

- Ja ciebie też, tato. Bardzo. - wydusił z siebie po chwili i pociągnął ojca do mocnego uścisku.

*

Następnego dnia udało mu się przez chwilę porozmawiać z Lottie, która bardzo tęskniła za bratem. Okazało się, że wielokrotnie próbowała skontaktować się z nim, głównie przez Johannah, ale ta postarała się o to, aby jej próby kończyły się fiaskiem. Louis nie był świadom jak bardzo tęsknił za siostrą dopóki nie usłyszał jej pogodnego głosu i śmiechu, który pamiętał jak przez mgłę. Lottie obiecała, że jeszcze przed jego porodem przyjedzie do Londynu i spróbują nadrobić stracone lata. Z boku całej sytuacji przyglądał się ich ojciec, który naprawdę żałował swojego zachowania. Po raz pierwszy od wielu lat widział szczery uśmiech na twarzy swojego starszego dziecka, gdy rozmawiał z młodszą siostrą przez telefon.Louis nigdy nie zasługiwał na takie traktowanie, był przecież jego najukochańszym syneczkiem. Mark Tomlinson nie mógł pozwolić na to, aby ponownie stracić z nim kontakt.

*

Minął kolejny miesiąc,Harry nie mógł już dłużej pozostawiać spraw warsztatu na barkach Zayna, więc wraz z początkiem lipca wrócił do pracy. Był także w stałym kontakcie z doktorem Smithem, który zaaprobował tę decyzję, mimo że Louis dalej miał wątpliwości co do tego, aby wrócił do warsztatu. Możliwe, że jego troskliwość podbijana była hormonami, które zmieniły go wchodzącą, co chwila płaczącą kulkę, gdy tylko zaczął czwarty miesiąc ciąży. Jak na zawołanie minęły też nudności i senność, a w zamian pojawiła się zgaga i rozpierała go energia. Po incydencie z krwawieniem musiał być jednak podstałym nadzorem lekarza, a doktor Rita Ora nigdy nie ukrywała, że był zdecydowanie jej ulubionym pacjentem i zawsze znajdowała dla niego dogodny termin.

- Gotowy na poznanie płci Orzeszka? - zapytała z szerokim uśmiechem, gdy usiadł tuż przed jej biurkiem. Louis niechętnie kiwnął głową, brakowało jeszcze jednej osoby. Harry miał pojawić się już dwadzieścia minut temu, ale dalej nie było po nim śladu. Nie odpowiadał na telefony i wiadomości, które do niego wysłał przed wejściem do gabinetu. - Dobrze, ale najpierw cię zmierzę i zważę. Wstań i podnieś koszulkę do góry. - powiedziała wstając i sięgnęła po miarkę krawiecką. Podeszła do Tomlinsona i zmierzyła jego lekko zaokrąglony brzuszek. - Okej, a teraz stań na wagę. - poleciła, a szatyn wykonał to, o co poprosiła. Kobieta nuciła melodię jakiegoś starego przeboju, gdy powoli przesuwała odważnik. - Doskonale! Usiądź na kozetce, zaraz zrobimy badanie ultrasonograficzne. - cmoknęła i wróciła do swojego biurka, aby zapisać wyniki w karcie ciąży Tomlinsona.

- I co? - zapytał, gdy rozłożył się na kozetce, ale zanim Rita zdołała cokolwiek powiedzieć, do gabinetu wpadł zziajany Styles w roboczym stroju ubrudzonym smarem.

- Witamy tatę, w samą porę, właśnie mieliśmy zobaczyć Orzeszka! - zawołała z entuzjazmem blondynka, a Harry odetchnął z ulgą i zamknął za sobą drzwi.

- Przepraszam skarbie, trafił mi się wyjątkowo marudny i niezdecydowany klient! - szybko podszedł do szatyna i pocałował go mocno, po czym usiadł na miejscu drugiego rodzica i musnął dłonią odkryty brzuszek. - Cześć kruszynko, tatuś tęsknił. - pochylił się do brzucha Louisa i cmoknął napiętą skórę. Szatyn uśmiechnął się do niego i wyszeptał ciche „Nie ma sprawy, kotku!".

- Nie no, zaraz się chyba popłaczę! - usłyszeli wzruszony głos lekarki i jak na zawołanie obaj spłonęli rumieńcem. - Nie, w porządku! Jestem niezależną i silną kobietą, dam radę! - dodała po chwili i podeszła do urządzenia, aby je uruchomić. - Gotowi?

- Jak nigdy. - powiedział szybko Styles i posłał lekarce rozbawione spojrzenie. Ta kobieta była niezwykle oddaną swojej misji kobietą i Harry naprawdę podziwiał jej zapał i podejście do pacjentów. Nie potrafił powiedzieć na nią złego słowa.

- No to zaczynamy! - Rita usiadła i sięgnęła po żel, który rozsmarowała w dole brzucha szatyna, po czym sięgnęła po różdżkę i zaczęła nią manewrować po ciele Louisa. - Myśleliście nad imionami? - zagadnęła po chwili, cały czas wpatrując się w monitor i szukając odpowiedniego kątu.

- Dla dziewczynki Winnie, a dla chłopca Christopher lub James. - odpowiedział ciepłym głosem Louis, a Harry tylko szerzej się do niego uśmiechnął.

- Wspaniały wybór! Jak na razie nie widzę nic nieodpowiedniego, Orzeszek rozwija się prawidłowo i wygląda na podręcznikowy szesnasty tydzień. Mierzy dwanaście centymetrów i jest wielkości awokado. O! Patrzcie! - pisnęła nagle i wskazała na czarno-biały ekran - Widzicie paluszki?! - przesunęła lekko różdżkę i wskazała miejsce na ekranie. Obraz był niewyraźny, ale mężczyźni mogli dostrzec zarys ich dziecka i jego kończyn.

- Cudowne... - mruknął Harry wpatrując się w obraz jak urzeczony. Nie po raz pierwszy widział Orzeszka, ale za każdym razem wydawało mu się to nierealne i nie mógł powstrzymać wzruszenia.

- Na pewno wszystko w porządku? - dopytywał się szatyn, a Rita potwierdziła skinieniem głowy. Odłożyła różdżkę i sięgnęła po ręcznik papierowy, który podała drobnemu szatynowi i pozwoliła mu na spokojnie wytrzeć skórę. Po wyłączeniu urządzenia podeszła do biurka, aby dopisać resztę danych, a przyszli rodzice po chwili do niej dołączyli. Pozostała tylko kwestia płci Orzeszka. Na twarzach Harry'ego i Louisa malowało się napięcie, co nie umknęło uwadze młodej lekarki.

- Nie będę owijać w bawełnę. Lou, pamiętaj o tym, że masz unikać stresu. Musisz też troszkę przytyć, ale myślę, że nie będzie to problem - nudności minęły i niedługo powinny pojawić się zachcianki. Przy następnej wizycie powinno być już lepiej. - powiedziała w końcu, gdy odłożyła kartę ciąży Tomlinsona na bok. - A co do Orzeszka... Mała Winnie to okaz zdrowia. - wyrzuciła z siebie, a mężczyźni zamarli.

- Dziewczynka? - zapytał słabym głosem Louis, a Rita ze śmiechem powtórzyła informację.

- Winnie, nasza słodka Winnie! - dłoń Harry'ego powędrowała znów na brzuszek szatyna.

Obaj czuli niewyobrażalne szczęście. Za nieco mniej niż pięć miesięcy mieli powitać na świecie Winnie Anne Styles. Mieli stać się prawdziwą rodziną.


_______________________________

Przepraszam. :(

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro