Rozdział 4

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

= Michael =
#03.08.1997#

Wracaliśmy do domu. Gdy jechaliśmy z lotniska do Neverland, Diana spojrzała na mnie

– Kocham cię – powiedziała

– Ja ciebie też... – zobaczyłem samochód jadący zygzakiem z naprzeciwka... Przez myśl przebiegł mi tamten sen... Odpiąłem pasy Diany – połóż się i oprzyj mi głowę na kolanach. – powiedziałem

– Czemu?

– Zaufaj mi.

– Oh ty... – zrobiła o co prosiłem

= Diana =

– Kocham cię Diana. – wcisnął moją głowę w swój brzuch...

Potem pamiętam urywki...

Uderzenie...

Szarpnięcie...

Widziałam jak nasz samochód wylądował w rowie...

Ciemność...

Poczułam jak coś kapie mi na twarz... Gdy otworzyłam oczy zobaczyłam nad sobą Michaela z roztrzaskaną głową. To jego krew kapała mi na twarz. Dalej byliśmy w samochodzie...

Na około zaczęły migać niebieskie światła... Wyciągnęli nas z wraku... Jak się okazało, poza masą siniaków nic mi nie było... Ale gdy zobaczyłam Michaela... Biegłam przy karetkowym łóżku na którym wieźli go do karetki...

– Diana... – szepnął słabym głosem – pamiętaj... Kocham cię... – zamknął oczy...

– Nie! Michael, proszę... Nie...

Odciągnęli mnie od niego i włożyli go do karetki po czym ruszyli z piskiem opon...

– Nie! Pójście mnie! To mój mąż! – płakałam – nie mogę go teraz zostawić!

Straciłam przytomność...

Gdy się ocknęłam jak przez mgłę zobaczyłam dwie postaci przy moim łóżku... Po zarysie wydawało mi się, że to Michael i... Freddie...

– Nie martw się Diana... Zawszę będę przy tobie... – usłyszałam słowa Michaela... Obie postaci rozpłynęły się w świetle...

Zaczęłam wyraźniej widzieć... Do sali wszedł lekarz

– Doktorze, co z Jackson? – zapytała jakaś kobieta

– Wszystkie parametry są w normie... – liczyłam, że mówili o Michaelu... – Pani Jackson ma kilka siniaków i zadrapań.

– A mój brat?

– Uratował żonie życie, ale prawdopodobnie nie przeżyje... W najlepszym wypadku będzie przykuty, do wózka najpewniej do końca życia... Naprawdę mi przykro, proszę Pani

– Mogę zabrać do niego Dianę, nim on umrze? Proszę...

– Jeśli odzyskała przytomność, tak...

Janet weszła do sali

– Dobrze, że nic Ci nie jest, Diana... – zaczęła

– Zabierz mnie do Michaela... Błagam...

– Poczekaj... Załatwię ci wózek...

Po chwili wróciła z wózkiem... Zabrała mnie do Michaela na salę... Nie byłam w stanie uwierzyć... Poza roztrzaskaną głową, miał połamane 4 żebra, obie nogi i prawdopodobnie przerwany rdzeń kręgowy na wysokości gdzie kończą się żebra... Wszystko dlatego, że chronił moją głowę.

Janet wyszła... pojechała po Sam i Alice...

Złapałam jego dłoń i płakałam
– Nie rób mi tego... Wróć... Błagam... Błagam Michael! WRÓĆ!... - mimo tego, że lekarze twierdzili, że do Michael niedocierają żadne bodźce, ja czułam, że mnie słyszy... - Nie pozwól, żeby nasze sny z tamtej nocy się spełniły... Nie zostawiaj mnie... Nie zostawiaj naszej córki... Nie zostawiaj swoich córek... Ja ci naprawdę wybaczyłam Alice... Nie musisz umierać, żebym Ci wybaczyła... naprawdę... przeżyj... przeżyj, to mi wystarczy... żyj... bądź przy mnie... tylko tego chcę...  chcę jeszcze usłyszeć twój głos... chcę żebyś mnie jeszcze przytulił... O tyle proszę... wróć do mnie...

= Michael =


Gdy po utracie przytomności otworzyłem oczy, byłem na jakiej chmurze... dosłownie... przedemną stał Mercury...

- Przecież Ty nie żyjesz - stwierdziłem patrząc na niego podejżliwie

- Wiem, a ty jesteś na granicy życia i śmierci. - stwierdził z charakterystną dla siebie mieszanką ironii i wyższości

- Przypomnij mi czemu?

- Mieliście wypadek. Uratowałeś Dianę, ale twoje losy się ważą... Słuchaj, nie ważne jakie konsekwencje będzie miał ten wypadek. Musisz żyć, rozumiesz? Dla Diany, dla Sami, dla Alice. Dla mnie

- Po co żyć dla ciebie? Nie żyjesz od prawie 6 lat.

Podszedł i objął mnie ramieniem, poczym zbliżył usta do mojego ucha, tak bardzo, że prawie łaskotał mnie wąsami i...

- Ale to z tobą sypia nasza miłość, więc wróć do życia, żebym nadal mógł opętując cię z nią sypiać... - stwierdził dość mocno nacechowanym erotyką szeptem

- Jesteś kretynem. - stwierdziłem - przecież sam mogłeś do niej zarywać.

- Wiesz, że ona kocha ciebie... - złapał mnie za szczękę i odwrócił moją twarz do siebie - a z racji, że nigdy nie pozwoliłbyś, żebym yo zrobił za życia, to... - pocałował mnie w usta

- Zwariowałeś?! - zapytałem odpychając go - ogololił byś się chociaż

- Ty to naprawdę jesteś specjalny... - stwierdził ze śmiechem - Wracaj do niej... Nie pozwól jej płakać... - rozpłynął się...

Momentalnie usłyszałem wszystko, co właśnie mówiła do mnie Diana...

= Diana =

- Pani Jackson - zaczął lekarz kładąc mi rękę  na ramieniu - jest naprawdę znikoma szansa, że on panią słyszy lub czuje dotyk. Może nawet nie pamiętać, że panią zna...


- Nie ważne... chcę mieć chociaż wrażenie, że mnie słyszy... chcę tylko czuć, że nie zostawiłam go samego, że byłam z nim cały ten czas... że... - poczułam jak ściska moją dłoń... - Mike, błagam, jeśli mnie słyszysz ściśnij moją dłoń znowu... - znów to zrobił - widział Pan? - zapytałam lekarza odwracając się do niego... mało nie umarłam... tam stał Freddie ubrany jak lekarz...

- Widzę - stwierdził z zawadiackim uśmiechem - on przeżyje. Show must go on... - pocałował mnie w czubek głowy... chwilę później ruszył w stronę drzwi... wychodząc, jeszcze raz się tak uśmiechnął - twój mąż świetnie całuje, wiesz kochanie? - stwierdził puszczając mi oczko, poczym wyszedł, zamykając za sobą drzwi

Poczułam dziwny spokój... Gdy spojrzałam na Michaela, wyglądał o wiele "żywiej"

Lekko uchylił oczy i spojrzał na mnie

- Nic ci nie jest? - zapytał słabym głosem

- Mi? Mi nic nie jest, dzięki tobie... - zaczęłam niekontrolowanie płakać - Dziękuję ci, że to zrobiłeś...

- Nie płacz... Nie płacz... - gładził moją dłoń - Nie po to cię chroniłem, żebyś płakała...

- To łzy ze szczęścia... - pocałowałam jego dłoń - mówili, że najpewniej już się nie obudzisz...

Położył dłoń na moim policzku i zaczął go gładzić...

- Wierz mi... To co się stało na granicy stron... musiałem wrócić

- Mercury tu był... wiem co się stało... wiem o pocałunku... Ale nie ważne... ty żyjesz...

- Jak to był? Jak?

- Przebrany za lekarza... powiedział mi, że się obudzisz...

- Mi mówił, że cię kocha... Sami i Alice wiedzą o wypadku?

- Cały świat wie... na nasze nieszczęście, znalazła nas ekipa filmowa wracająca z planu reportażu... Dziewczynki wiedzą... Janet po nie pojechała... - Położyłam rękę na jego udzie... - jak się zrośniesz, to ci to porządnie wynagrodzę

Spojrzał na moją rękę przerażony

- Nie czuję twojej ręki... - szepnął przerażony - nie czuję nóg... Nie mogę nimi ruszyć... czy ja... jestem sparaliżowany? - zapytał... w jego głosie i oczach był tylko strach

- Najprawdopodobniej... Ale nie łam się... niejest aż tak źle jak myślisz... przecież mogłeś zginąć lub być całkiem sparaliżowany, prawda?

- Jestem tancerzem i choreografem. Właśnie straciłem pracę. Skończymy na ulicy, rozumiesz? - zaczął płakać

Usłyszałam pukanie do drzwi... kilka sekund później weszła lekarka

- Mamy wyniki badania ciągłości przesyłania impulsów nerwowych. - zaczęła - impulsy są zaburzone, ale obecne

- Można po ludzku? - zapytałam lekko zirytowana medyczną gadką

- To znaczy, że przy odpowiedniej rehabilitacji odzyska pan pełną sprawność.

- Skoro nerwy działają... To znaczy, że mogę korzystać z łazienki normalnie, czy jestem skazany na pieluchy? - zapytał Michael

- Przez pierwszy tydzień od wypadku i tak musi Pan wyłącznie leżeć, więc teraz ma Pan założony cewnik, ale po wyjściu ze szpitala myślę, że może Pan normalnie korzystać z łazienki...

Lekarka wychodząc minęła się z Janet I dziewczynkami w drzwiach... Dziewczynki momentalnie przytuliły się do Michaela... mam wrażenie, że to starczyło... objął je i przytulił do siebie

- Tylko nie płaczcie... nic mi nie będzie... - stwierdził nadal słabym głosem

#10.08.1997#
= Michael =

Teoretycznie mogłem normalnie korzystać z łazienki, ale w praktyce, bałem się, że wózek ucieknie i tylko pogorszę swój stan...

- Michi, proszę cię nie płacz... - szepnęła przez łzy Diana gładząc mój policzek - nie płacz... Wszystko się ułoży

- Sama w to nie wierzysz. Skończymy na ulicy... wszyscy są przy nas przez kasę... nikt nam nie pomoże, a ja straciłem jedyne źródło utrzymania... Diana rozwiedźmy się, póki możesz sobie ułożyć życie na nowo

- Już za wiele razy było "na nowo" z tobą jest mi dobrze... - uśmiechała się przez łzy - poradzimy sobie... - widziałem rozpacz w jej oczach - słyszałeś przecież... odpowiednia rehabilitacja i wrócisz do sprawności...

- Bliżej mi do warzywa...

- Pamiętasz co mówili lekarze? To nie jest przerwanie tylko uszkodzenie. Wrócisz do sprawności... Po za tym możesz normalnie korzystać z łazienki... jest dobrze, jak na to, w jakim stanie byłeś w chwili wypadku.

- Co ma łazienka do sprawności?

= Diana =

- Wiesz... - położyłam rękę na jego policzku - skoro możesz normalnie korzystać z łazienki, to... - złapałam za kołdrę - to możesz też uprawiać seks...

- Jakoś nie mam ochoty, wiesz? Nie dość, że najpewniej już nie zatańczę, to nawet nie mam pewności, że stanę na nogach. Przez połamane żebra ledwie oddycham, a wypadek tylko pogorszył mój dotychczasowy ból głowy

- Michael, nie ważne jak się to skończy, ja zostanę z tobą... tylko przy tobie czuję się kochana... - cmoknęłam go w usta - Nie ważne co się stanie...

- Nie utrzymasz nas, a ja właśnie straciłem nasze jedyne źródło utrzymania - stwierdził bez emocji w głosie, mimo, że po jego twarzy spływały łzy

- Ale żyjesz. To się liczy. Nie wytrzymałabym twojej śmieci.

- Gdybym zginął, to przynajmniej dostałabyś większe pieniądze z ubezpieczenia... było by cię stać na życie w Neverland z naszą córką...

- Przestań... pieniądze to moje najmniejsze zmartwienie... chcę żyć przy tobie. Tylko tyle.

- Jesteś za dobrą istotą, żeby skazywać się na spędzenie reszty życia, na bieganiu przy mnie. Nie zasługujesz na takie marnowanie sobie życia. Znajdź kogoś, kto się zatroszczy o ciebie...

Przytuliłam się do niego i zaczęłam płakać, bo nie miałam już siły mu tłumaczyć, że zostanę nie ważne co się stanie... poczułam jak mnie obejmuje...

- Proszę cię... Zrobię wszystko, tylko nie płacz, kochanie... - sam płakał mówiąc to - Nie chcę, żebyś płakała... proszę... wolę umrzeć niż patrzeć na Twoje łzy... - przytulał mnie do siebie coraz mocniej - obchodzi mnie tylko twoje szczęście... wiem, że byłem okropny, ale to dlatego, że cię kocham i chcę, żebyś była szczęśliwa... przepraszam...proszę wybacz mi

Podniosłam wzrok i spojrzałam na niego uśmiechając się przez łzy

- Nie mam Ci tego za złe, bo rozumiem co czujesz, ale... Nie możesz uważać, że zostawię cię dla pieniędzy, czy z jakiegokolwiek innego powodu. Ja cię kocham... - usiadłam 

- Jak cię przeprosić? - zapytał próbując podnieść się na rękach

- Poczekajmy aż ci się kości zrosną...wtedy o tym pogadamy... za kilka dni wyjdziesz ze szpitala... w domu przynajmniej psychicznie będzie Ci lepiej... Rozmawiałam z lekarzami... przydzielą ci najlepszą rehabilitantkę... wrócisz do pełnej sprawności... będzie dobrze kochanie...

Uśmiechnął się, a jego oczy zdawały się błyszczeć nadzieją... ten szczery uśmiech dał mi nadzieję, że jest już dobrze... że nie chce więcej gadać o śmierci czy samobójstwie...Że dotarło do niego, że dla mnie jest ważne tylko to, że on żyje...

Ktoś zapukał do drzwi... Do sali zajrzała młoda dziewczyna. Na oko, dopiero skończyła studia

- Można? - zapytała

- O co chodzi? - zapytał Michael w

- Nazywam się Caroline Falconsky. Jestem rehabilitantką. Przyszłam tylko skonsultować z państwem kilka kwestii co do rehabilitacji.

- Proszę wejść. - odparł Michael wciąż się uśmiechając...

Dziewczyna weszła do sali zamykając drzwi za sobą. Z uśmiechem podeszła do łóżka I usiadła po jego drugiej stronie... Michael ciągle śledził ją wzrokiem... miała ciemne proste włosy, piwne oczy, była szczupła i nosiła prześliczne okulary... miała cudowne rysy twarzy od których ani ja ani Michael nie mogliśmy oderwać oczy

- Na podstawie prześwietleń ustaliłam najskuteczniejszą metodę rehabilitacji - zaczęła pokazując nam prześwietlenia Michaela - ale muszę też sprawdzić, gdzie realnie traci pan czucie. Da pan radę się obrócić na bok? - zapytała

- Tak sądzę... - zerknął na mnie - Diana pomożesz mi z nogami?

- Tak... - spojrzałam znów na rehabilitantkę - w którą stronę?

- Plecami do mnie - odparła

= Michael =

Gdy już leżałem plecami do niej odsłoniła moje plecy i zaczęła jechać palcem wzdłuż mojego kręgosłupa...

- Niech Pan powie, gdy przestanie pan czuć dotyk, albo poczuje go słabiej - stwierdziła

- Teraz - stwierdziłem gdy tylko zeszła poniżej żeber - ledwo to czuję...

- Rozumiem... - stwierdziła zasłaniając moje plecy - Wiem, że za trzy dni pana wypuszczą. Regabilitacją zajmiemy się już w pana domu. Z doświadczenia wiem, że pacjent czuje się komfortowiej we własnym domu, a rehabilitacja łatwiej idzie.

- To zrozumiałe. Dom utożsamiamy z bezpieczeństwem i spokojem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro