35.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Nigdy nie wiadomo, kiedy niebo spadnie na głowę, a wszystko, co dotychczasowo uznawane było za codzienność, rozpadnie się i zniknie. Rozpryśnie się na milion kawałków niczym tafla szkła. I nikt nie będzie już w stanie tego naprawić, choćby życie na to poświęcił. Zwykle dzieje się to nagle i niespodziewanie, w momencie, kiedy nikt się wcale tego nie spodziewa. Rozwiązując napotkane na drodze problemy, zaczyna się widzieć światło na końcu trasy.

I to światło wcale nie zwiastuje czegoś dobrego.

Jest zapowiedzią końca. Wybuchu. Zniszczenia.

Tego dnia jesienne słońce świeciło bladym, delikatnym blaskiem, przebijając się przez korony drzew, tracących liście z każdym kolejnym, chłodniejszym dniem. Alicja, ubrana w lekki, beżowy płaszcz, przewiązany ciasno w pasie, siedziała na ławce, z której grubymi płatami odłaziła farba i patrzyła na świat, który wcale się nie zmieniał.

A przecież tak wiele się wydarzyło, a wszystko to, co było stałe, rozpłynęło się bezpowrotnie, znikając i tym samym odchodząc w zapomnienie.

Ten rok był najlepszy i jednocześnie najgorszym czasem w jej życiu.

Jej wnętrze szalało, przepełnione strachem i ekscytacją, z którymi nie potrafiła sobie poradzić w tak nieprzychylnych okolicznościach. Bo z jednej strony czuła, że coś złego się kończy, a tym samym coś dobrego, coś, na co niezwykle długo czekała, już niedługo się ziści.

Marzyła, wciąż marzyła, nie potrafiąc zrezygnować z własnych pragnień.

Zupełnie nieświadomie sięgała palcami do strzępów bordowej emalii i ciągnęła za jej odstające końcówki, zajmując dzięki tej czynności ręce i umysł. Przestała z niezadowoleniem, gdy coś wbiło jej się boleśnie pod paznokieć i podniosła palec do ust, aby jak najszybciej to wyciągnąć zębami.

Denerwowała się i nie radziła z własnym strachem, ale była sama i w tej samotności tonęła.

Igor razem z Niną byli w sądzie. Ona nie mogła tam z nimi pójść. Sprowadzona do roli dziewczyny oskarżonego, pokornie czekała.

Wciąż wierzyła, że są razem. Że potrzebowali jedynie wyroku, aby jeden etap zakończyć i rozpocząć kolejny. Nareszcie zacząć żyć.

Nie pamiętała już, jak to było, gdy jej życie było proste, a dni zgodne z wypełnionym wcześniej skrupulatnie harmonogramem.

Ostatnio było ciężko i trudno. Tata czuł się coraz gorzej. Lekarze sugerowali, aby został przeniesiony do hospicjum, gdzie będzie miał specjalistyczną opiekę. Rodzina Mądro jednak jeszcze nie była na to gotowa.

Z tatą nie było jeszcze tak źle, jeszcze nie i już, powtarzała Alicja, walcząc niczym lwica.

O wszystko i wszystkich.

Ktoś powinien zauważyć to, jak wiele się teraz dzieje w jej głowie i wyczuć jej całkowitą niemoc, do której nie była przecież przyzwyczajona. Do tej pory zawsze działała, przekuwając bezsilność w konkretne czyny. Pracowała ciężko, ale potem otrzymywała nagrodę w postaci wygranej sprawy. Ten proces był jednak całkowicie inny, a od jego wyniku zależało wszystko, co było jej pisane.

Teraz wygrana będzie równoznaczna z jej własnym, osobistym szczęściem.

Mogła liczyć na pomoc przyjaciółek. One nigdy się od niej nie odwróciły, zawsze będąc gotowymi do działania. Doceniała tę przyjaźń tak bardzo, że jej serce zalewało tylko najcieplejsze, najlepsze na świecie uczucia – prawdziwa miłość i szacunek do drugiego człowieka. Nina stanęła na wysokości zadania, doprowadzając sprawę jej ukochanego do końca. I teraz właśnie ona, zamiast niej, trwała u jego boku, dając mu wsparcie. Kasia działała, pomagała w organizacji tego, co zdawało się niemożliwe. Ona jedna potrafiła przeskakiwać mury i przekraczać granice.

Teraz Alicja siedziała na ławce sama, a jednak duch tej przyjaźni, wcale jej nie opuszczał. Chciała, żeby jej miasto trwało w zawieszeniu razem z nią, ale tym razem nic takiego nie miało miejsca. Samochody wciąż przemieszczały się po ulicach, a ludzie przemykali chodnikami, chcąc jak najszybciej dotrzeć do miejsca przeznaczenia, zupełnie jakby byli zaprogramowani i nie potrafili przerwać tej codziennej rutyny pędu.

Alicja była całkowicie pogrążona w swoich głębokich, całkowicie absurdalnych myślach. Pochłaniały ją, nie pozwalając na złapanie chwili oddechu. Pragnienia mieszały się z zaskakująco realistycznymi wyobrażeniami jej przyszłości, tworząc wspaniałe sceny, w które wierzyła całym sercem.

Bo to, co się wydarzyło w czasie ostatnich tygodni między nią a Igorem, było jedynie jednym wielkim nieporozumieniem. Nieporozumieniem, którego fasadę stanowił jego zły stan psychiczny. Tłumaczyła go, doszukując się wyjaśnień, które wcale nie płynęły z jego ust.

Wciąż wierzyła, że będzie dobrze.

Delikatny wiatr pojawił się nagle, lekko szarpiąc jej rozpuszczonymi, jasnymi włosami. Z roztargnieniem złapała za luźne kosmyki i przerzuciła je na plecy, aby już jej nie przeszkadzały. Cierpliwość nigdy nie była jej mocną stroną, dlatego teraz cierpiała katusze, będąc skazaną na czekanie.

Nerwowo zacisnęła wargi, ganiąc się za taki dobór słów w swojej głowie. Ona była wolna i nic nie ciążyło na jej sumieniu, przynajmniej w tym czasie.

Do niedawna zupełnie obcy człowiek, a teraz ktoś, bez kogo nie potrafiła przetrwać dnia, był skazany na decyzje sądu.

Wszystko jednak szło w dobrym kierunku. Nina jej o wszystkim opowiedziała.

Jako aplikantka zbyt wiele wiedziała, żeby ślepo żyć nadzieją. Na sali sądowej wszystko mogło się wydarzyć, a sprawiedliwość nie zawsze wygrywała.

Potrzebowała faktów, aby w pełni uwierzyć.

Zacisnęła mocno dłonie, tłumiąc w sobie emocje, z którymi ze wszystkich sił starała się od wielu dni walczyć.

Bała się marzyć o swojej przyszłości, o ich przyszłości. Marzenia te jednak napierały na nią z coraz większą mocą, a ona ze łzami w oczach wciąż próbowała je odegnać.

Tak niewiele brakowało, aby odnaleźli nareszcie szczęście.

Jeden mały krok.

Postanowiła znaleźć w sobie siłę, żeby przeczekać ten trudny czas. Potrzebowała jeszcze kilku godzin ciszy i spokoju, które ją jednak mocno udręczały, powodując głęboki, ciężki do wytłumaczenia psychiczny dyskomfort.

Ostatnie miesiące były najpiękniejsze i najgorsze w całym jej życiu, powtarzała to sobie ciągle, chcąc w ten sposób samą siebie przekonać, że to wszystko było po coś.

Niczego jednak nie żałowała. Dziękowała swojemu losowi za wszystko, czego udało się jej doświadczyć. Z uśmiechem na ustach wspominała każdą dobrą chwilę, którą udało im się wspólnie przeżyć.

Grudniowe zakochanie. Zimowe zapomnienie. Wiosenne zapracowanie. Letnie uniesienia.

I Miłość.

Przesunęła nogą po piaszczystej ścieżce, żłobiąc w niej wąski rowek. Jej serce rwało się do działania, ale rozum podpowiadał, żeby pozostała w miejscu i czekała. Podniosła głowę, gdy para młodych ludzi przechodziła tuż obok niej, zajęta rozmową, wzbogaconą radosnym śmiechem. Patrzyła na nich z lekką zazdrością, zastanawiając się, czy w przyszłości również będzie mogła pozwolić sobie na tak swobodne spędzanie czasu z mężczyzną.

Z mężczyzną, który był jej całym, małym światem.

Wypuściła głośno powietrze, odprowadzając zakochanych wzrokiem.

Musiała w pełni zaufać ludziom, którzy obiecali jej, że zrobią wszystko, żeby los się do nich uśmiechnął, a koszmar, w którym tkwili, skończył się i nigdy nie wrócił.

Nina wiedziała, co robi i Alicja jej ufała.

Razem udało im się opracować plan, którego realizacja, racjonalnie podzielona na etapy, powinna nie sprawić większych trudności.

Alicja przez długi czas nie wiedziała o tym, że jest zakochana. Myliła zaangażowanie w wykonywanie obowiązków służbowych z walką o przyszłość człowieka, który bezsprzecznie, w bardzo krótkim czasie, stał się jej całym, małym światem. Pogodzenie uczucia z pracą okazało się niewykonalne, dlatego postanowiła odpuścić i zrobić krok wstecz.

A potem uczucie wybuchło. I nic nie mogła z tym zrobić.

Wciąż go kochała, taką samą, silną i beznadziejną miłością, której nie mogła się wyrzec, nawet mając na względzie swoje własne dobro.

Teraz jednak nadal bezradnie siedziała na ławce, wpatrując się w wysoki, szary budynek, obok którego rosły potężne dęby z rozłożystymi, grubymi konarami. Liście spadały z nich, tworząc na ziemi wielobarwny dywan.

A ona czekała.

I wtedy usłyszała swoje imię, lecz nie miała odwagi się odwrócić. Wstała i otrzepała nieistniejące okruszki z ubrania.

Nie była gotowa, ale nadszedł czas na usłyszenie prawdy.

Ruszyła przed siebie z kamienną twarzą, chcąc nareszcie usłyszeć wyrok.

Wyrok, który miał zmienić cały, ich mały świat.

Nie padał deszcz.

Było chłodno.

A niebo było różowe.

Przepiękne.

Igor szedł w jej kierunku. Dumny i wyprostowany, lecz na jego twarzy nie znalazła uśmiechu, co zmroziło jej serce. Ruszyła szybciej, a gdy znalazła się blisko, dotknęła dłońmi jego rozpiętego płaszcza.

Patrzył na nią spokojnie. Jedynie wiatr szumiał delikatnie, poruszając konarami starych dębów.

– Jestem niewinny – powiedział i chwycił ją mocno, przytulając do siebie.

Bez zwracania uwagi na resztę świata, oplotła dłońmi jego ramiona i tak trwała, rozkoszując się tymi dwoma słowami.

Słowami stanowiącymi przesłanie. Koniec i początek. Trudną przeszłość i piękną przyszłość.

– Boże, to już koniec – szepnęła, gdy się od niej odsunął i spojrzał prosto w jej zapłakane, szczere oczy, które tak kochał.

– Koniec... – powiedział i chwycił ją za dłoń.

Ruszyli w głąb parku, gdzie istniało mniejsze prawdopodobieństwo, że kogoś spotkają.

Mniejsze ryzyko, że ktoś ich usłyszy.

– Gdzie jest Nina? – zapytała Alicja, wciąż wzruszona, cały czas rozdygotana.

– Poszła prosto do kancelarii.

– Ale to chyba okrężną drogą – zażartowała i po chwili zatrzymała się w miejscu, puszczając jego dłoń. – Nie chciała mnie spotkać – dodała po chwili, patrząc pytająco na Igora. – Dlaczego?

– Bo musimy o czymś porozmawiać, Ala.

– O czym? – zapytała, przepełniona niepokojem. I chłodem, który rozpoczął się w jej głowie i zstępował powoli na pozostałe części jej ciała.

– O tym, że postanowiłem wyjechać.

Alicja nie zrozumiała. Bardzo chciała nie rozumieć, chociaż przecież usłyszała dokładnie.

– Ale jak to wyjechać?

– Muszę, Ala.

– Nie rozumiem. Co to znaczy, że postanowiłeś?

– Po prostu, podjąłem taką decyzję.

– Nie jesteś sam – rzuciła, patrząc na niego z niedowierzaniem. – Nie jesteś, kurwa, sam. Nie wolno ci niczego samodzielnie postanawiać.

– Alicja...

– Bo ja nie mogę wyjechać – warknęła, od razu myśląc o umierającym ojcu. Miała gdzieś aplikację i pracę. – Dobrze o tym wiesz.

– Wiem, że nie możesz wyjechać.

– Ja nie chcę związku na odległość. – Splotła ręce przed sobą, broniąc się przed jego słowami, które ją raniły. – Ja zawsze chciałam tylko ciebie, Igi. Tylko ciebie. Ale wyjazd teraz nie wchodzi w grę.

– Wiem, Alcia, wiem. Ale ja i tak wyjadę.

Zimny wiatr zatańczył między nimi. Zwiastun zimy. Zwiastun zmian.

– Ty chyba nie chcesz mi powiedzieć, że... – zaczęła, lecz głos uwiązł jej w gardle.

Igor patrzył na nią, próbując powstrzymać łzy cisnące mu się do oczu.

– Powiedz to! – krzyknęła, cofając się o krok, gdy on się zbliżył.

Nie odpowiedział, milczał, a to jego milczenie raniło ją bardziej od słów, które powinny teraz wybrzmieć, aby mogła w nie uwierzyć.

– Zostawiasz mnie.

– Alicja...

– I nawet nie zaprzeczasz. – Miała ochotę odwrócić się i uciec. Cofnąć czas. Nigdy nie pozwolić mu na to, aby to powiedział.

Gdzie popełniła błąd?

– A więc tak wygląda nasz koniec – powiedziała głucho, a prawda, której on nie zaprzeczył, sprawiła, że zabrakło jej na chwilę tchu.

– Tak bardzo mi przykro – powiedział, ponownie wyciągając ręce w jej kierunku, lecz ona ponownie się cofnęła.

Uznał, że powinien powiedzieć jej całą prawdą. Zasługiwała na nią.

– Po ostatniej rozprawie Nina zapewniła mnie, że mogę wyjechać do Londynu. Wyrok będzie musiał się uprawomocnić, ale mogę opuścić kraj.

– Do Londynu? Lecisz do niej?

– Nie – zaprzeczył od razu. – Nie lecę do Marceli. Ona jedynie pomogła mi znaleźć pracę.

– Dobrze, że ją masz – powiedziała z żalem, ocierając łzy z policzków, których nie była już w stanie powstrzymać.

– Alicja, tak będzie lepiej. Tak będzie lepiej dla ciebie.

– Gówno prawda – warknęła.

– Alicja, to był błąd. Ten nasz związek. Ja nie byłem gotowy i wciąż nie jestem, aby być dla kogoś takim obciążeniem. Tylko cię raniłem. – Chciał jej wytłumaczyć. Chciał, żeby spróbowała go zrozumieć.

– Nigdy się nie skarżyłam. Czekałam, cierpliwie czekałam, aż ten koszmar się skończy. – Rozpłakała się na dobre, a jej szloch targał jej ramionami. – A ty mnie zostawiasz...

Jej widok w takim stanie, łamał mu serce.

– Przepraszam – szepnął. – Tak bardzo cię przepraszam. – Podszedł do niej i mocno ją do siebie przytulił. – Za bardzo cię kocham, żebyś tak bardzo przeze mnie cierpiała.

Stali tak razem, zgnębieni i złamani.

Różowe niebo przykryły czarne chmury.

I spadł deszcz.

A ich świat przestał istnieć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro