| Tylko Bądź |

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ostrzeżenie: Opowiadanie zawiera spoilery dotyczące odcinka specjalnego "Miraculous World: New York" i jest alternatywną wersją wydarzeń, które miały miejsce w tym właśnie odcinku.

***

Wszystko działo się szybko. Za szybko. Oczywiście, że była na niego wściekła. Jak mogłaby nie być? Ufała mu. Zawierzyła mu bezpieczeństwo Paryżan, przekazała w jego dłonie obowiązek sprawowania pieczy nad miastem, tymczasem on, z niewiadomych przyczyn pojawia się w Nowym Jorku, podczas gdy ich ukochane miasto było terroryzowane przez akumę. Mimo wszystko nie miała tego na myśli. Wcale nie uważała, że zawiódł jej zaufanie do tego stopnia, że nie byłaby w stanie zawierzyć mu po raz kolejny. To ona sama zawaliła po całości, zapominając, że od niedawna była nie tylko superbohaterką, ale przede wszystkim strażniczką szkatułki i nie powinna pozwolić sobie na tego typu wakacje. To nie była wina Kota. Jedyną osobą, która ponosiła pełną odpowiedzialność za cierpienie Paryżan, była ona sama.

Właśnie dlatego nie do końca docierały do niej słowa partnera, wypowiedziane po drugiej stronie cienkiej ściany, za którą się znajdował.

Nie mógł znieść bólu, który rozrywał jego klatkę piersiową na miliony drobnych, poszarpanych kawałeczków. Widok jej fiołkowych oczu, w których malowało się rozczarowanie oraz słowa, które przecinały jego i tak mocno poturbowane serce niczym ostry nóż, wracały do niego z każdym kolejnym ciężkim oddechem, jaki udało mu się z trudem łapać.

„Uważasz, że mogłabym ci jeszcze kiedykolwiek zaufać?"

Oczywiście, że nie mogłaby. Miała absolutną rację. Był egoistą, który dla prywatnych pobudek, chęci poczucia wolności, wyswobodzenia się z żelaznego uścisku ojca oraz ucieczki od odpowiedzialności, jaką ponosił każdego dnia jako superbohater, uciekł. Wsiadł w samolot i nie myśląc ani o niej, ani o potencjalnych konsekwencjach swego wyboru, uciekł od odpowiedzialności. Gdyby tego było mało, omal nie zgładził Uncanny Valley. Taka osoba nie nadawała się na obrońcę Paryża. Nie był godzien nosić pierścień. Nie był wart, by stawać do walki u jej boku. Nadszedł czas, by zejść ze sceny, zanim zdoła wyrządzić więcej szkód.

— Gdyby nie była androidem... — zaczął, niemal szeptem, obracając nerwowo pierścień na palcu — mógłbym poczynić nieodwracalne szkody.

Nie odpowiedziała. Zamiast tego, po drugiej stronie ściany usłyszał słowa detransformacji oraz cichutkie, smutne westchnienie jej kwami. Nie zaprzeczyła. Ona także uważała, że popełnił niewybaczalny błąd. Również zdjął transformację. Skłamałby, gdyby powiedział, że nigdy nie rozważał tego scenariusza, choć w głębi duszy miał nadzieję, że walcząc u jej boku, będzie nabierał ogłady i stanie się lepszym partnerem, jednak były to płonne nadzieje. Nadszedł czas ostatecznego pożegnania.

— Proszę, wybacz, mój przyjacielu — zwrócił się w stronę czarnego kwami, po czym zdecydowanym ruchem zdjął z palca pierścień, zanim zmartwione stworzonko zdążyło zaoponować. — Zrzekam się ciebie, Plagg.

Te słowa uderzyły w nią z siłą pędzącej lawiny. W najczarniejszych scenariuszach nie zakładała, że jej partner mógłby posunąć się do tak drastycznego czynu. Pisnęła nienaturalnie, wychylając się odrobinę zza ścianki, niemal zapominając o tym, że oboje znajdują się obecnie w swoich cywilnych postaciach.

— Nie będę ryzykował. Nie chcę skrzywdzić już nikogo więcej. Przede wszystkim... nie chcę krzywdzić ciebie — dodał, puszczając jej gwałtowną reakcję mimo uszu. Wziął głęboki oddech i położył pierścień po drugiej stronie, po raz pierwszy absolutnie nie odczuwając pokusy poznania jej tożsamości. To byłoby bezcelowe. Nienawidziła go.

— Zaczekaj! — krzyknęła, niemal zrywając się z miejsca, jednak natychmiast otrzeźwiała, zakrywając oczy obiema dłońmi. Z jednej strony zrobiła to, by uchronić się przed poznaniem jego sekretu, jednak przede wszystkim, był to odruch obronny. Niczym mała dziewczynka, miała nadzieję, że jeśli zamknie oczy, a następnie otworzy je ponownie, wszystko, co do tej pory się wydarzyło, okaże się tylko strasznym snem, a ona sama obudzi się w swoim ciepłym łóżku na antresoli, obok stolika nocnego, na którym w wazonie stała samotnie pojedyncza, żółta róża, symbol ich przyjaźni.

Niestety tak się nie stało. Kiedy otworzyła oczy, już go nie było. Ucichły zarówno jego szybkie kroki, jak i urywany oddech. Jego nieobecność była czymś namacalnym i prawdziwym.

— Czarny Kocie! — zawołała po raz ostatni, jednak odpowiedziała jej głucha cisza.

***

Błąkała się samotnie w strugach deszczu po zupełnie obcym mieście absolutnie bez celu. Miała świadomość tego, że jej przyjaciele najpewniej odchodzili od zmysłów, czego najlepszym wyrazem był telefon, wibrujący bez chwili wytchnienia w jej torebce od dłuższego czasu. Nie musiała patrzeć na wyświetlacz, żeby wiedzieć, że wszystkie połączenia pochodziły od Alyi, zresztą to nie miało w tamtej chwili najmniejszego znaczenia. Nawet jeśli dzwoniłby do niej sam Adrien, nie odebrałaby. Od dawna nie czuła w sercu takiej pustki, jaką zostawił po sobie Czarny Kot. Odszedł zaledwie kilkadziesiąt minut temu, jednak Marinette wydawało się, że od tamtego feralnego wydarzenia minęły całe wieki. Czuła się niekompletna, wybrakowana. Czy tym właśnie była mistyczna więź, jaka łączyła posiadaczy dwóch najpotężniejszych miraculi? Czy jego odejście wiązało się z wybiciem w jej klatce piersiowej dziury, która sprawiała, że spacerując w absolutnie lekkomyślnym akcie, samotnie po ciemnych, wąskich uliczkach Nowego Jorku, nie była w stanie zważać ani na czyhających na każdym kroku przestępców, ani na pulsujący ból w skroni spowodowany trąbiącymi autami, których kierowcy kręcili głowami z dezaprobatą, widząc dziewczynę absolutnie ignorującą wszelkie zasady bezpiecznego poruszania się po ulicy? Póki co nie znała odpowiedzi na żadne z tych pytań. Wiedziała tylko, że miała serdecznie dość tej wycieczki. Wyjazd, który miał być spełnieniem marzeń i chwilą oddechu od codziennych obowiązków, stał się początkiem końca, na który w żadnym stopniu nie czuła się przygotowana.

W końcu nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Usiadła na pierwszym lepszym krawężniku, nie zważając ani na swoje bezpieczeństwo, ani na deszcz, którego krople spływały po jej twarzy, mieszając się z gorącymi łzami w idealnej synchronizacji. Wyjęła z torebki telefon, napotykając w jej wnętrzu spojrzenia dwóch, zmartwionych kwami, jednak zignorowała je, nie mając siły ani na kazanie, jakie z pewnością miała dla niej w zanadrzu Tikki, ani na słowa pocieszenia, których szukał Plagg. Wśród kilkudziesięciu nieodebranych połączeń od swojej najlepszej przyjaciółki, znalazła jedno nagranie, które zostało zarejestrowane na jej poczcie głosowej, a którego autorem był Adrien. Na wpół przytomnie postanowiła odsłuchać to, co miał jej do powiedzenia, choć tym razem, jej serce nie zabiło mocniej na widok imienia modela na wyświetlaczu. Zrobiła to zupełnie obojętnie. Po paru sekundach głuchej ciszy po drugiej stronie rozległ się cichy, zachrypnięty głos blondyna.

— Cześć Marinette. Przepraszam, że zawracam ci głowę. Nie odbierałaś, a ja chciałem z tobą porozmawiać, więc postanowiłem się nagrać. Chodzi o to, że... chciałem ci raz jeszcze podziękować. Gdyby nie ty, ojciec nigdy nie zgodziłby się na to, żebym mógł z wami polecieć. Niestety nie wszystko potoczyło się tak, jakbym sobie tego życzył. Popełniłem błąd i muszę za niego zapłacić, dlatego... wracam do Paryża — westchnął cicho. Marinette była niemal pewna, że to jego ojciec zmusił go do powrotu do domu, jednak mimo tego, że współczuła mu z całej siły, w porównaniu z tym, z czym musieli się mierzyć w tej chwili z Czarnym Kotem, problemy rodzinne Adriena wydały jej się nic nieznaczącą błahostką i nie była w stanie łączyć się z jego bólem tak, jak powinna. — Wiesz... ten wyjazd sprawił, że otworzyłem oczy na wiele spraw. Doszedłem do pewnych wniosków. Chciałbym z tobą o tym porozmawiać po powrocie do szkoły. Mam nadzieję, że będziesz się świetnie bawiła przez resztę wycieczki. Miłego wieczoru, Marinette.

Normalnie jej serce zrobiłoby cztery salta z rzędu, słysząc Adriena, który dziękował jej za to, co dla niego zrobiła, jednak za każdym razem, kiedy starała się przypomnieć sobie twarz przyjaciela, wyobraźnia podsuwała jej oblicze zamaskowanego towarzysza broni, który zostawił ją samą, bez jakiejkolwiek możliwości obrony. Bez wykazania krztyny chęci rozmowy, zabierając przy tym całą radość. Siedząc tak samotnie na brudnym krawężniku ruchliwej ulicy, ściskając w dłoni pierścień, niczym najcenniejszy skarb, Marinette Dupain-Cheng po raz pierwszy uświadomiła sobie, ile dobrego wnosił do jej życia Czarny Kot.

***

Starcie z Alyą było niczym zderzenie się z górą lodową, lub przynajmniej z rozpędzoną ciężarówką. Marinette wiedziała, że po powrocie do pokoju czeka ją inwigilacja ze strony przyjaciółki i w normalnych warunkach na pewno starałaby się wymyślić jakąś kiepską wymówkę, żeby usprawiedliwić swoją kilkugodzinną nieobecność w hotelu, jednak nie czuła się na siłach, żeby klecić nietrzymającą się kupy opowieść o tym, jak zabłądziła ratując bezpańskiego kotka, gubiąc przy tym telefon. Minęła mulatkę w drzwiach bez słowa, puszczając mimo uszu jakiś zgryźliwy komentarz Chloe, po czym wyjęła z walizki kilka suchych ubrań i skierowała się do łazienki. Dopiero pod wpływem ciepłego strumienia wody, spływającego po jej ciele, zdała sobie sprawę z tego jak bardzo była zziębnięta. Otuliła swoje ciało puchatym ręcznikiem i zerknęła niepewnie w lustro. Wyglądała tragicznie i każdy domyśliłby się, że przepłakała kilka dobrych godzin, wiedziała więc, że Alya nie odpuści tak łatwo. Musiała wymyślić linię obrony, czy tego chciała, czy nie.

***

Słysząc wibracje telefonu, natychmiast wyjął go z kieszeni, w nadziei, że na wyświetlaczu ujrzy imię swojej przyjaciółki, której jakiś czas temu nagrał się na pocztę głosową. Zamiast tego, zobaczył jednak zdjęcie swojej dziewczyny, Kagami, która próbowała się do niego dodzwonić od dobrych kilkunastu minut. Wahał się przez chwilę, jednak ostatecznie odłożył telefon na swoje pierwotne miejsce. Nie miał ani siły, ani chęci na rozmowę z nią. Czasami upór Kagami oraz jej chęć kontroli nad jego życiem przypominały mu zachowanie jego ojca. Oczywiście Kagami nie była wcale taka zła, była naprawdę świetną partnerką do szermierki, a także niezastąpioną przyjaciółką, która dorastając w podobnym jemu środowisku, potrafiła go zrozumieć niemal bez słów. Mimo to, Adrien sam do końca nie wiedział jakim cudem znalazł się w związku z dziewczyną. Czuł, jakby podjęła tę decyzję zupełnie bez pytania go o zdanie, jakby zagarnęła go, jako coś, co jej się odgórnie należało. Dlaczego więc nie potrafił być z nią szczery, nazwać swoich uczuć do niej po imieniu i przerwać tę farsę?

Jego serce nadal należało do Biedronki. To ona była panią jego marzeń i snów. To jej twarz była ostatnią rzeczą, jaką wyobrażał sobie co noc przed zaśnięciem. To ona była pierwszą myślą, jaka przychodziła do jego głowy zaraz po przebudzeniu. Na wspomnienie swojej zamaskowanej ukochanej poczuł bolesne szarpnięcie w okolicy pępka. Wyglądało na to, że jeżeli kiedykolwiek miał choć ułamek szansy na to, by zdobyć jej serce, kilka godzin temu zaprzepaścił tę szansę bezpowrotnie, a namacalny wręcz brak pierścienia na palcu, był tego żywym dowodem.

***

Paryż był niewątpliwie urokliwym miastem. Pastelowe budynki otoczone donicami pachnącej lawendy, wąskie, zadbane uliczki starannie wyłożone kostką brukową, wieża Eiffla, stojąca dumnie nad spokojną zazwyczaj Sekwaną. Marinette naprawdę cieszyła się z powrotu do domu. Nowy Jork roztaczał wprawdzie wokół siebie pewien czar, którego trudno było mu odmówić, jednak wspomnienia, jakie wyrył w jej sercu były na tyle bolesne, że poprzysięgła sobie nie wracać tam już nigdy więcej. Zarzuciła jojo na jeden z gargulców, zdobiących pobliski budynek, by jednym susem znaleźć się na pewnym dachu. Ostatni, wrześniowy, sobotni wieczór był ciepły, a bezchmurne niebo rozświetlane blaskiem miliona gwiazd oraz bladym obliczem księżyca, tak bardzo przypominało scenerię tamtego wieczora, który zachowała doskonale w swej pamięci. To tutaj po raz pierwszy zawiodła Czarnego Kota, ignorując jego zaproszenie. W tym miejscu po raz pierwszy wyznał jej miłość. Na tym dachu, dała mu dobitnie do zrozumienia, że nic do niego nie czuje, jednak czy to była cała prawda? Usiadła na brzegu, krzyżując nogi i odchyliła głowę do tyłu, obserwując dokładnie gwiazdy. Doskonale pamiętała chwile, kiedy te same gwiazdy odbijały się wesoło w jego zielonych tęczówkach. Potrafiła przywołać z niezwykłą precyzją każdy moment, gdy wiatr smagał jego roztrzepane jasne włosy. Nie potrafiła wtedy docenić jego obecności. Nie była w stanie zrozumieć, jak wiele dla niej znaczył i ile radości wnosił do jej życia. Nie umiała przyznać się przed samą sobą do tego, iż w jej sercu było wystarczająco dużo miejsca, by pomieścić zarówno Adriena, jak i Czarnego Kota.

***

— Pssst. Śpisz dzieciaku? — szepnęło stworzonko wprost w ucho swojego dawnego właściciela.

Plagg miał już naprawdę serdecznie dość całej tej sytuacji. Od momentu, kiedy Adrien oddał Biedronce swoje miraculum, nie zaznał ani chwili spokoju. Nie miał nic przeciwko mieszkaniu pod jednym dachem z Tikki, przynajmniej miał na nią oko i zarazem pewność, że Sass nie zamierzał z nią flirtować pod jego nieobecność, jednak zachowanie strażniczki stawało się powoli nie do zniesienia. Ciągle pogrążona we własnych myślach, wiecznie nieobecna i zapłakana. Nigdy nie uważał siebie za specjalnie empatyczne stworzenie, w końcu był kwami zniszczenia, jednak nawet największy twardziel zostałby pokonany taką dawką dławiącego smutku i rozpaczy. Najgorsze w tym wszystkim było to, że Tikki zdawała się współodczuwać żal swojej właścicielki, a z tym Plagg nie mógł się pogodzić. Nie był w stanie spokojnie stać z boku i patrzeć, jak jego Cukiereczek cierpi. Poza tym trudno było mu się do tego przyznać przed samym sobą, ale pokochał tego dzieciaka i najzwyczajniej w świecie brakowało mu wspólnych wybryków i rozmów do późna. To właśnie dlatego postanowił sprowadzić go z powrotem i to za wszelką cenę.

— Oczywiście, że nie śpię. Nie śpię od tygodnia. Zdaje się, że zaczynam już mieć halucynacje — jęknął głos zupełnie niepodobny do tego, jaki Plagg zapamiętał przy okazji ich ostatniego spotkania.

— To nie są żadne halucynacje, przyleciałem tu po ciebie! — zaperzyło się kwami, ciągnąć uparcie do góry jedną z powiek chłopaka. — Wstawaj! Musisz mnie wysłuchać!

Adrien niechętnie przerzucił ciężar swojego ciała na drugą stronę łóżka, unikając karcącego spojrzenia zielonych oczu. Zacisnął powieki i naciągnął kołdrę na głowę, stwarzając barierę między sobą a światem zewnętrznym, z jakim w dalszym ciągu nie chciał się mierzyć. Zniecierpliwione kwami wleciało pod kołdrę i wrzasnęło:

— Nie możesz uciekać przed odpowiedzialnością, Adrien! Nawet nie wiesz, jak bardzo ją zraniłeś!

Blondyn otworzył szeroko oczy, zdziwiony gwałtowną reakcją Plagg'a. Zawsze był raczej skory do żartów i stronił od poważnych rozmów, tym razem jednak wpatrywał się w niego intensywnie, oczekując od niego konkretnej odpowiedzi i działania. Odrzucił kołdrę na bok i usiadł na skraju łóżka, chowając głowę w dłoniach, chcąc po raz kolejny znaleźć schronienie od bolesnej rzeczywistości.

— Oczywiście, że ją zraniłem, Plagg. Zawiodłem jej zaufanie! To właśnie dlatego podjąłem taką, a nie inną decyzję. Przykro mi przyjacielu, ale nie cofnę jej... — dodał nieco spokojniejszym tonem.

— Nie masz pojęcia, co ona przeżywa — mruknęło kwami, siadając na materiale jego czarnych, dresowych spodni. — Przez ostatni tydzień Biedronka stała się cieniem samej siebie. Cały czas się zadręcza! Przestała chodzić do szkoły, nie odbiera telefonów od przyjaciół... Całe szczęście, że od tamtej pory nie było żadnego ataku akumy, bo jestem pewien, że sama na pewno by sobie z nim nie poradziła — westchnął, wpatrując się wyczekująco w dawnego opiekuna.

— Jest wspaniała — odparł Adrien, spoglądając na stworzonko po raz pierwszy od jego przybycia. — Na pewno sobie poradzi z każdym przeciwnikiem. Tak naprawdę, nigdy nie byłem jej do niczego potrzebny. To ona znajduje rozwiązanie każdego problemu. Sama potrafi znaleźć sposób na pokonanie wroga, sama łapie i oczyszcza akumy. Szczerze mówiąc, wiele razy zdarzało się, że tylko przeszkadzałem jej w akcji.

— To dlatego wypłakuje sobie za tobą oczy, spędzając każdy wieczór w miejscu, gdzie po raz pierwszy wyznałeś jej miłość? — szepnął Plagg, a źrenice chłopaka rozszerzyły się delikatnie. — Skoro cię nie potrzebuje, dlaczego odmówiła wręczenia pierścienia komuś innemu? Proponowałem jej to. Oczywiście nie zrozum mnie źle, nie wyobrażam sobie mieć innego właściciela niż ty, po prostu... Biedronka potrzebuje Czarnego Kota, Adrien. Uzupełniacie się. Bez ciebie, ona nic nie wskóra, nic nie znaczy...

— A ja nie znaczę nic bez niej... — szepnął, odganiając nachalne łzy, które próbowały znaleźć ujście spod jego powiek.

— Nie powinienem ci tego mówić. Nie wolno mi powiedzieć nic, co mogłoby przyczynić się do zdradzenia waszych tożsamości, ale... ta dziewczyna cię kocha całym sercem. Nawet jeśli nie jest jeszcze do końca świadoma, musisz mi uwierzyć na słowo. Twoje uczucie do niej jest odwzajemnione i nie możesz się poddać. Nikt nie powiedział, że życie superbohatera to prosta sprawa dzieciaku, ale ty jesteś silny. Znajdź w sobie wiarę, weź los w swoje ręce i... biegnij do swojej Pani. Czeka na ciebie... Czeka na ciebie tam, gdzie każdego wieczora... — dodał, kładąc na idealnie białej pościeli czarny pierścień z odznaczającym się na nim symbolem zielonej, kociej łapki.

Spojrzał wymownie na swoje kwami i w końcu postanowił go posłuchać, stawiając wszystko na jedną kartę. Oznaczało to, że musiał zacząć od krótkiego, acz rzeczowego telefonu do swojej jeszcze w tamtym momencie dziewczyny.

***

W głębi serca Kagami od początku wiedziała, że jej związek z Adrienem był czymś przejściowym. Nie miała mu tego za złe i w żadnym wypadku nie czuła się przez niego oszukana czy wykorzystana. Po prostu widziała, jak patrzył... na nią. Zawsze usprawiedliwiał swoją nadzwyczajną troskę o Marinette ich przyjaźnią. Fakt, iż jego spojrzenie nieświadomie śledziło każdy jej ruch, tłumaczył zbiegiem okoliczności, jednak ona znała prawdę, nawet jeśli sam Adrien nie był jeszcze gotów przyznać się przed sobą do tego, iż jest zakochany w swojej przyjaciółce. Przecież miłość nie zawsze jest oczywista. Nie zawsze spada na nas jak grom z jasnego nieba. Często pojawia się w naszym życiu podstępnie, zasiewając drobne ziarno uwagi i zainteresowania drugą osobą, by następnie zacząć kiełkować do rangi często nieświadomej fascynacji. To właśnie wtedy człowiecze myśli mimowolnie wędrują w stronę tego wyjątkowego „kogoś". To wtedy zaczynamy łapać się na ukradkowych spojrzeniach, przypadkowym muśnięciu dłoni, które pozostawia na naszej skórze palące pragnienie ponownego dotyku, na chęci obserwacji jej nawyków i zachowań w różnych sytuacjach. Tak było w przypadku Adriena i Kagami wiedziała, że straciła go, zanim tak naprawdę zaczął w ogóle być jej. Widziała błysk w jego oku, kiedy grał na fortepianie, na imprezie z okazji rocznicy ślubu burmistrza i jego żony. Marinette była melodią, która rozbrzmiewała nie tylko w sercu Luki i zdawało się, że chłopak Marinette również zdawał sobie z tego sprawę w tym samym stopniu, co ona. Teraz mogła się wycofać z honorem i była pewna, że Luka Couffaine uczyni dokładnie to samo. Uśmiechnęła się delikatnie, słysząc słowa Adriena po drugiej stronie słuchawki.

— Kagami, posłuchaj... bardzo mi przykro, ale...

— Nie możemy być razem — dokończyła za niego bez cienia zawahania.

— Przykro mi... — westchnął szczerze skruszony i Kagami doskonale wiedziała, że jego żal jest szczery.

— Serce nie sługa, Adrien. Zdaję sobie sprawę z tego, że w przeciwieństwie do niej... — tu zatrzymała się na chwilę, wypuszczając powoli powietrze nagromadzone w płucach. — W przeciwieństwie do niej, ja będę zawsze tylko przyjaciółką. Nie mam ci tego za złe. Tylko głupiec nie zakochałby się... w niej.

— Kagami, nie mam pojęcia, kogo masz na myśli, ale ja...

— Otworzyłeś już swoje serce. Teraz wsłuchaj się w to, co ci dyktuje, a otworzą się również twoje oczy. Przepraszam, muszę kończyć — rzuciła, chcąc jak najszybciej zakończyć coraz trudniejszą dla niej rozmowę. — Widzimy się w poniedziałek na treningu. Do zobaczenia! — pożegnała się pośpiesznie i rozłączyła, zanim zdążył o cokolwiek zapytać.

Przegrać z tak godną przeciwniczką, jak Marinette Dupain-Cheng, to honorowa porażka.

***

Czuł, że zaraz odda całą zawartość swojego żołądka. Wprawdzie od tygodnia jadał naprawdę niewiele, tłumacząc się bólami brzucha, jednak odczuwał taką mieszankę strachu i ekscytacji, że naprawdę brał taką możliwość pod uwagę. Słowa Plagg'a wstrząsnęły nim do żywego.

Wylądował bezszelestnie, choć wydawało mu się, że tym, co mogło zdradzić jego obecność, było dudniące bicie serca oraz przyspieszony oddech. Ten wieczór obfitował w sytuacje stresogenne, musiał to przyznać, jednak postanowił po raz pierwszy wziąć życie w swoje ręce i zawalczyć o to, na czym mu najbardziej zależało. Ułożył swój kij na plecach, wziął głęboki oddech i wykonał dwa kroki do przodu.

Siedziała na skraju dachu. Z głową zadartą ku górze, obserwowała rozgwieżdżone niebo i nuciła pod nosem jakąś smutną melodię. Poczucie winy obezwładniło go totalnie, bowiem jeszcze nigdy nie widział jej w takim stanie. Zawsze zdeterminowana, gotowa do walki, zawzięta i energiczna Biedronka, przypominała w tym momencie porzuconą lalkę, a Adrienowi przeszło przez myśl, że mogłaby stać się łatwym łupem dla Władcy Ciem, a do tego nie mógł dopuścić. Wziął ostatni głęboki oddech i roztrzęsionym z nadmiaru emocji głosem, postanowił w końcu zaznaczyć swoją obecność.

— Kropeczko...?

Nie odpowiedziała od razu. Zastygła w bezruchu, zastanawiając się przez moment, czy to wyobraźnia płata jej figle i przysparza omamów słuchowych. Może to z odwodnienia? W końcu od pewnego czasu jej organizm nie przyjmował żadnych płynów, za to strumienie łez stały się nieodłącznym elementem jej codziennego wizerunku. Mimo wszystko tak bardzo chciała, żeby to okazało się prawdą, że zamknęła oczy i uśmiechnęła się słabo, czując, jak pod maską spływają kolejne niekontrolowane strugi łez.

— Nigdy więcej tego nie rób — szepnęła, przełykając z trudem ślinę. — Proszę... nie zostawiaj mnie nigdy więcej.

— Biedronko...

— Cii... — uciszyła go, zakładając delikatnie palec na jego rozchylone ze zdziwienia wargi. — Nic nie mów, tylko bądź.

Zamurowało go. Spodziewał się wszystkiego, łącznie z tym że może dostać w twarz, jednak w najgorszych koszmarach nie wyobrażał sobie takiego bezkresnego smutku zapisanego w jej głosie. Chciał, tak bardzo chciał wziąć ją w objęcia, powiedzieć, że ją kocha, jednak coś go przed tym powstrzymało. Zamiast rzucić się jej na szyję, delikatnie ujął jej rozdygotane ciało w objęcia, szepcząc do ucha:

— Nie opuszczę cię, obiecuję. Przepraszam, zachowałem się jak ostatni dupek. Od teraz będę starał się być lepszym kompanem broni, Biedronko.

Biedronko. Dlaczego przez jego gardło nie mogło przejść dawne „Moja Pani", którym zawsze się do niej zwracał? Dlaczego nie mógł po raz setny wyznać jej swoich uczuć, by po raz setny zostać sprowadzonym do roli partnera i przyjaciela? I wreszcie...

Dlaczego przed tym wszystkim hamowało go wspomnienie uśmiechającej się do niego, oblanej uroczym rumieńcem Marinette Dupain-Cheng?

Biedronka uśmiechnęła się smutno i wtuliła twarz w jego tors, wsłuchując się w niespokojne bicie serca, jak gdyby było jedyną melodią, której mogłaby słuchać do końca świata i o jeden dzień dłużej. W tej chwili nic innego nie miało dla niej znaczenia. Liczyło się tylko to, że znów był obok.
***
Mówią, że aby dostrzec prawdę potrzeba czasu, jednak czy aby na pewno czas działa zawsze na naszą korzyść? Czyż nie jest tak, że naprawdę ważne rzeczy dzieją się w mgnieniu oka, pod wpływem impulsu, sytuacji, która wywraca nasz punkt widzenia do góry nogami? Czasem, żeby docenić, trzeba stracić, a żeby pokochać, należy zrozumieć.

Zrozumieć, że bez niezastąpionego partnera przy boku, życie superbohaterki nie jest ani satysfakcjonujące, ani szczęśliwe.

Zrozumieć, że szczęście i miłość mogą odbijać się refleksem we fiołkowych oczach nieśmiałej dziewczyny, która była w stanie zaryzykować wiele, by spełnić jego marzenie, a która do tej pory wydawała się być tylko dobrą przyjaciółką.

***

Tęskniłam! Tak bardzo tęskniłam za pisaniem Miraculous. Przez długi czas czułam totalne wypalenie i zmęczenie tematem, a fakt, iż nie było żadnych widoków na sezon czwarty, absolutnie nie pomagał. Wiedziałam, że ma pojawić się odcinek specjalny, jednak nie pokładałam w nim żadnych nadziei na to, że będzie czymś niesamowitym. Tymczasem okazało się, że totalnie zwalił mnie z nóg, co zaowocowało powstaniem tego małego "czegoś".

Trzymajcie się i do (mam nadzieję) rychłego napisania! <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro