1.2. Sophie.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Siedziałam w Pokoju Wspólnym i starałam się robić dobrą minę do złej gry. Nie przywykłam do ukrywania moich uczuć. Zwykle czytano ze mnie jak z otwartej księgi. Teraz musiałam udawać i nie do końca byłam z tego zadowolona. Wtajemniczanie jednak kogokolwiek z moich przyjaciół w rodzinne sekrety było nie do przyjęcia, przynajmniej nie w momencie, w którym sama jeszcze niczego nie wiedziałam na pewno. Byłam jednak przekonana, że pojawią się kłopoty. Martwiłam się ich rozmiarem, które rosły w mojej głowie w zatrważającym tempie.

Większość Krukonów zapełniła wszystkie możliwe miejsca siedzące. Przyjaciele opowiadali sobie ze szczegółami o tym, w jaki sposób spędzili ostatnie miesiące wakacji. Niektórzy z podekscytowaniem analizowali nowe plany zajęć i omawiali pierwsze rozdziały z podręczników, inni zaś patrzyli na nadgorliwych z lekką dozą politowania, która na szczęście kryła się wyłącznie w ich spojrzeniach.

Ja, pozwalając na to, by Alaska wtulała się w moje ramię, nerwowo spoglądałam na powolne przesuwanie się wskazówek na zegarze. Na szczęście od razu po uczcie udało mi się prawie z prędkością światła dostać do dormitorium, gdzie mogłam skreślić kilka słów do taty. Musiałam go jak najszybciej zawiadomić o tym, kto pojawił się w Hogwarcie. I w jakim charakterze.

Na samą myśl o bliskim rozwoju wydarzeń, coś nieprzyjemnego przewracało mi się w żołądku i chciałam uciekać do łazienki, ale musiałam ze wszystkich sił powstrzymywać reakcje własnego organizmu. Nikt nie mógł się domyślić, że coś jest nie w porządku.

Wierzyłam z całego serca, choć później miałam się boleśnie przekonać o tym, że było to niezwykle naiwne z mojej strony, że mój tata wszystkim się zajmie. I wszystko bardzo szybko wróci do normy, a wielka gula strachu, która pojawiła się w moim ciele wraz z pojawieniem się w szkole Connora, zniknie, zanim zdążę się do niej przyzwyczaić. Albo ją w sobie zwalczyć.

Ponownie spojrzałam na zegar, gdy Tristan rozpoczął kolejną historię z serii "ej, a pamiętacie". Moje zachowanie zwróciło uwagę Roselyn, siedzącej na sofie po drugiej stronie, jednak na moje szczęście źle je odczytała.

– Wiem, że słyszałyśmy już tę opowieść kilka razy, ale dajmy mu skończyć i zwiniemy się do dormitorium – szepnęła do mnie cicho, a ja jedynie przytaknęłam. Nie chciałam jej mówić, że będę musiała tu siedzieć dotąd, aż Pokój całkiem opustoszeje, a ja będę mogła się wymknąć kompletnie niezauważona.

Nie miałam doświadczenia w łamaniu szkolnego regulaminu i do tej pory normalnie w świecie nie mialam powodu, aby szwędać się po zamku w nocy, ale miałam nadzieję, że jakoś mi się to uda. Przecież na pewno niektórzy z uczniów czasem to robili. Nie mogłam być wyjątkiem.

– Jestem podekscytowana tym rokiem szkolnym – powiedziała do mnie cicho Alaska, gdy Tristan zrobił przerwę w swojej opowieści. – Tyle przed nami nowych możliwości. Przejrzałam wszystkie podręczniki i nie mogę doczekać się przede wszystkim eliksirów. Widziałaś spis treści?

– Widziałam – przyznałam, starając się udawać, że wszystko jest w porządku. – Ale ja chyba najbardziej czekam na zaklęcia. Kilka z tegorocznego programu wydaje się naprawdę ciekawych.

– I dość skomplikowanych, by stać się dla nas wyzwaniem – dopowiedziała podekscytowana Alaska

– Jasne – zgodziłam się z nią bez wyrazu, nie chcąc drążyć tego tematu. Moja przyjaciółka miała zupełnie inne podejście do nauki ode mnie. Ja chciałam jedynie zaliczać przedmioty i zachować w głowie pożyteczniejsze zaklęcia, których będę używać w przyszłości. Alaska chciała wszystkiego, bez wyjątku, by opuścić szkołę wyposażona w maksymalną wiedzę na każdy temat. Czasem zazdrościłam jej takiego podejścia, bo ja nie byłam w stanie zmobilizować się do tak intensywnej nauki. Wolałam spokojniej, ale po mojemu.

Alaska pożegnała się ze mną, tłumacząc się, że sen ją wzywa. Na moje szczęście. Nawet nie próbowałam ponownie sprawdzać godziny. Zaraz za nią poszła Roselyn. Widziałam po minie Tristana, że on ma jeszcze ochotę na pogaduszki, ale w odpowiednim momencie wyciągnęłam na wierzch książkę, na której widok mina mu zrzedła.

Wstał, poklepał mnie po głowie i zniknął w chłopięcym dormitorium. Ja teraz musiałam jedynie przeczekać z książką, aż pozostali Krukoni opuszczą Pokój, a ja potem niepostrzeżenie wyjdę. Ta nutka adrenaliny bardzo mi się spodobała. Uśmiechnęłam się do siebie i otworzyłam powieść, udając, że jestem w niej pochłonięta bez granic.



Zadziwiała mnie cisza zamku. Nigdy wcześniej nie dane było mi jej doświadczyć w takim wymiarze. Szłam powoli opustoszałymi, ciemnymi korytarzami. Stawiałam kroki powoli i miałam nadzieję bezszelestnie. Docierały do mnie ciche pochrapywania śniących postaci z portretów. Nie czułam strachu. Wąskim strumieniem światła oświetlałam sobie drogę, abym nie przewróciła się z łoskotem, co zburzyłoby mój misterny plan.

Wcześniej obmyśliłam sobie trasę, wybierając boczne korytarze i skróty, które najszybciej doprowadzić mnie miały do sowiarni. Miałam nadzieję, że nie natknę się na prefektów, ani nauczycieli patrolujących nocą zamek. Pierwszy raz w życiu robiłam coś niewłaściwego i nie mogłam mieć tak wielkiego pecha, by miało się to zakończyć szlabanem. Po prostu nie mogło.

Byłam zachwycona, ale starałam się nie pozwalać sobie na zbędną ekscytację. Jednak w głowie już planowałam kolejne, samodzielne spacery. Zamek był w pełni tego słowa magiczny. Tętnił czymś nieznanym, niewytłumaczalnym, nawet gdy jego mieszkańcy pogrążeni byli we śnie. A ja postanowiłam odkryć jego tajemnice.

W pewnym momencie, gdy skręciłam w boczny, dość wąski korytarz, straciłam czujność, będąc zbyt pewną tego, że udało mi się dotrzeć aż tu bez problemów. Najpierw zadziałał mój słuch. Głosy. Ktoś, kto szedł z naprzeciwka, cicho rozmawiał. Od razu skoczyłam w bok, aby w ciemności skleić się ze ścianą. To jednak było niewystarczające. Na pewno zostałabym zauważona. Po mojej prawej stronie stała milcząca zbroja. Postanowiłam podejść do niej jak najbliżej, nie robiąc hałasu. Kucnęłam na podłodze i zaczęłam wytężać mój biedny, przestraszony umysł. Byłam beznadziejna w rzucaniu zaklęć maskujących. I teraz właśnie, zdjęta strachem, usiłowałam w stresie przypomnieć sobie formułę zaklęcia Kameleona.

Mirando Goshawk, autorko tej przeklętej księgi zaklęć, dlaczego w tak nieprzystępny sposób opisałaś jego rzucanie, bym nie była w stanie go poprawnie rzucić na zajęciach?

Przyciszone głosy się do mnie zbliżały, a ja gorączkowo szeptałam słowa. Nieposłuszna magia nie chciała zadziałać.

Na Merlina, zmiłujcie się nade mną wszyscy czarodzieje i pomóżcie!

Nagle poczułam się dziwnie, a nieprzyjemny chłód rozlał się po moim ciele. Zerknęłąm na moje drżące od emocji dłonie i poczułam dziką, nieokiełznaną ulgę. Moje palce zlewały się z szaroburym kolorem posadzki. Mogłam to dokładnie stwierdzić, gdy obcy zbliżyli się w moim kierunku, oświetlając sobie zuchwale drogę różdżkami. Nie miałam pojęcia, dlaczego pozwalają sobie na tak wiele, gdy ja szłam prawie pogrążona w mroku, aby nikt mnie nie zauważył.

Wbiłam się w szparę między szarą ścianą a srebrzystą zbroją, mając nadzieję pozostać całkowicie niezauważoną. Uspokoiłam oddech, starając się prawie nie poruszać klatką piersiową. Tylko rozszalałe serce dudniło, lecz jego siłę tylko ja byłam w stanie poczuć.

– I widzisz, niepotrzebnie tak się zdenerwowałeś. James w swoim poplątaniu odnalazł nasz skarb na dnie kufra. – Dobiegły mnie już nie tak do końca obce głosy.

– Sam fakt, że nie był pewien, czy ją zabrał, jest już karygodny.

– Akurat po nim bym się tego spodziewał.

– A ja nie. Nadal uważam, że zamiast mózgu, ma w jego miejscu rozkwitające lilie, którymi jest bez przerwy odurzony.

Ktoś się szczerze zaśmiał na te słowa.

– Nie spodziewałem się po tobie takich określeń, Syriuszu. Jeszcze trochę, a nazwałbym cię romantykiem.

– Wiesz, o co mi chodzi, Remusie.

Nagle przede mną stanęło dwóch chłopców. Jeden z nich, dość wysoki, szczupły, z jasnobrązowymi włosami z ciepłym uśmiechem na twarzy, był Remusem Lupinem, Gryfonem, którego dość dobrze kojarzyłam z biblioteki. Drugim zaś, Syriusz Black, przyjaciel Remusa, którego chyba raczej kojarzył każdy w naszym zamku, choćby wcale tego nie chciał.

Syriusz stał twarzą w moją stronę, więc mogłam dokładnie mu się przyjrzeć. Miał naburmuszoną minę i ręce buntowniczo wciśnięte w kieszenie. Remus stał w swobodnej pozie, jakby nic nie mogło go wyprowadzić z równowagi.

– Nawet nie przyszedł na nasz doroczny obchód zamku.

– Niedługo do nas dołączy.

– Wiem, ale to jest, Remusie, świętość. Tradycja.

– Tradycje zawsze można zmienić albo nieco zmodyfikować na potrzeby chwili – odpowiedział Lupin spokojnie.

Syriusz nagle spojrzał w moim kierunku, ale nie ruszył się z miejsca. Wciąż czułam chłód, zaklęcie działało. Nie mógł mnie widzieć.

Chłopak na szczęście odwrócił wzrok.

– Coś usłyszałeś? – zapytał Remus, na co tamten pokręcił głową.

– Raczej poczułem. Miętę. I cytrynę. Ktoś musiał tędy przechodzić – odpowiedział tamten.

A ja zamarłam, bo użyłam wcześniej mojej ulubionej cytrynowo – miętowej mgiełki. Musiałby być jednak psem, żeby to wyczuć.

– Nie tylko my witamy się z Hogwartem po wakacyjnej przerwie – odparł Remus, wciąż nie tracąc dobrego humoru. – Chodźmy dalej – zaproponował, ale Syriusz wciąż tkwił w miejscu.

Chciałam, żeby natychmiast sobie poszedł, bo miałam wrażenie, że im dłużej patrzy się w moim kierunku, tym ja mocniej się pocę. A w chwilach stresu mogłam zrobić coś głupiego. Teraz jednak nie mogłam sobie na to pozwolić. Pani Pączkowa musiała wylecieć jak najszybciej z listem w dziobie.

– Chyba masz rację – powiedział nagle Black. – Ten rok będzie wyglądał inaczej i to pod każdym względem. Chciałbym jednak by, to co zbudowaliśmy przez lata, nie odeszło w niepamięć. Nasz czas Huncwotów, musi się wryć w historię tego zamku. Opuścimy jego mury i nasze życie się zmieni. – Spojrzał na przyjaciela wymownie. – Ale Hogwart zawsze tu będzie stał, nawet gdy nas już nie będzie.

– Nie musisz się o to martwić – pocieszył go Remus. – Czuję, że nasz duch zostanie tu na zawsze. Znajdą się podobni nam, którym łamanie szkolnego regulaminu będzie sprawiało frajdę. Wierzę w to.

– Sprawdzałeś? Nikogo nie było w pobliżu? – zapytał Syriusz, gładko zmieniając temat ich rozmowy.

– Sprawdzałem. Nauczyciel jest w zupełnie innym skrzydle, a ja jako prefekt właśnie jestem na patrolu.

– Zgłodniałem, chodźmy w stronę kuchni. Chyba mam ochotę na galaretkę cytrynową – rzucił Syriusz i nareszcie odwrócił się do mnie plecami. Nie byłam w stanie dłużej znieść jego czujnego spojrzenia.

Chłopcy ruszyli dalej, ale ja jeszcze przez kilka minut nie odważyłam się poruszyć. Zrobiłam to dopiero, gdy nie byłam w stanie dostrzec choćby nikłego blasku różdżek. Zdrętwiały mi nogi i z trudem się podniosłam. Podskoczyłam w miejscu trzy razy, by przywrócić krążenie. Nie miałam czasu do stracenia. Zdjęłam z siebie zaklęcie i nareszcie poczułam przyjemne ciepło. Do sowiarni miałam jeszcze kawał drogi, a czas naglił. I czekała na mnie równie ciężka droga powrotna. Miałam tylko nadzieję, że dziewczyny nie odkryły mojej nieobecności. Zwykle zapadały w mocny i twardy sen. Zamierzałam im opowiedzieć o mojej wyprawie, ale dopiero gdy bezpiecznie z niej wrócę.

Ruszyłam przed siebie szybszym tempem. Mijałam siatkę korytarzy, ciesząc się w duchu, że w nocy nie straciłam orientacji.

Będąc niedaleko sali, w której odbywały się zajęcia Obrony przed Czarna Magią, wbrew rozsądkowi, zatrzymałam się. Poczułam ogromną odrazę, która nijak miała się do strachu odczuwanego przeze mnie w Wielkiej Sali w czasie uczty. Byłam zła na Connora za to, że pomimo umowy, odważył się pojawić w moim pobliżu. Podeszłam do drzwi i ich dotknęłam. Poczułam, że płoną. Spojrzałam z niedowierzaniem na zaczerwienioną skórę na palcach, ignorując szczypiący ból. Na szczęście oparzenie nie było głębokie. Zacisnęłam dłoń w pięść.

Nagle poczułam się źle i miałam wrażenie, że zaraz będę wymiotować. Odsunęłam się szybko od sali i oparłam ciężko o ścianę. Starałam się uspokoić, ale przychodziło mi to z ogromnym trudem. Podświadomie wiedziałam, co to mogło oznaczać, ale z całej siły to wypierałam. Na jednej z pierwszych lekcji Obrony, uczono mnie, jak reaguje organizm czarodzieja na działanie złej magii. Connor za tymi drzwiami nie mógł uprawiać czarnej magii, z którą się właśnie przypadkowo zetknęłam. Nie mógł, bo gdyby tego się dopuszczał, profesor Dumbledore musiałby być nieświadomy zagrożenia, wpuszczając go do szkoły.

Mój ojciec musiał jak najszybciej zareagować, zanim będzie za późno. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro