1.5. Syriusz.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



Czasem nie wiedziałem, co jest w obecnych czasach prawdą a co fałszem. Nie potrafiłem tego odczytać z twarzy otaczających mnie ludzi. Wydawały się nieobecne, zakłamane, skrywające tajemnice. Zerknąłem w stronę stołu Puchonów, mając nadzieję, że nikt ze znajomych nie zauważy mojego gapienia się na nich. Musiałem sprawdzić, rozgonić niepokojące myśli, które coraz częściej nie dawały mi spokoju.

Czy siedzieli tam tylko i wyłącznie ci dobrzy? Ci, którzy po opuszczeniu murów szkoły nie popełnią żadnych błędów? Opowiedzą się bez zastanowienia po stronie "dobra"? To by do nich pasowało, przecież wychowankowie Hufflepuff mają dobre serca. Ale każdy człowiek skrywa w sobie mroczną stronę, którą nie zawsze prezentuje światu, musiałem o tym pamiętać. Nigdy wcześniej nie tak bardzo nie wątpiłem w ludzi, których widywałem codziennie.

Teraz czułem czające się w ich sylwetkach zagrożenie. Złowroga atmosfera wojny odbijała się w ich oczach. U każdego w inny sposób.

Poczułem dziwny, nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej. Mój własny brat zdawał się w pełni pozwolić swojemu mrokowi na rozprzestrzenienie się w jego sercu. I głowie.

Od razu przeniosłem wzrok na najgłośniejszy tego poranka stół Ślizgonów. Czy oni z kolei wszyscy skazani byli na wybranie najgorszej z możliwych ścieżek życiowych? Czy jeszcze mieli wybór? Czy już los zdecydował za nich, zanim mieli szansę się wypowiedzieć na temat tego, czego chcą? Nie znałem odpowiedzi na te wszystkie pytania, jednak starczyło, bym skrzyżował jedno, krótkie, przepełnione nienawiścią spojrzenie ze Snapem, i już wiedziałem. Nie trzeba było się zastanawiać. Większość z nich była stracona, przynajmniej w moich oczach. A razem z nimi Regulus.

Przez gwar rozmów i śmiechów, przebijał się mocny głos mojego brata. Rozprawiał z kimś intensywnie, kogo ja osobiście nie znałem, chociaż zachowywał sztuczną powagę. Jego twarz pozostawała smutna, nawet nie drgnęły mu kąciki ust. Okazywał swojemu rozmówcy szacunek, całkowicie się na nim skupiając, a jednocześnie łowił każde słowo, przetwarzał je na swój użytek. Dokładnie tak, jak uczył nas ojciec, a czego ja postanowiłem nigdy w swoje życie nie wprowadzać, aby go sobie na własne życzenie nie utrudniać.

Regulus rozmawiał z Hugo Cavillem, który był ze mną na roku. Zwróciłem na niego uwagę już wcześniej. Źle patrzyło mu z oczu i przyznałby to każdy, kto miał z nim nieprzyjemność mieć do czynienia. Ostatnio siedziałem z Jamesem niedaleko niego na Eliksirach i przysłuchiwałem się rozmowie, którą prowadził szeptem z jedną ze Ślizgonek. Była niepokojąca, co zgodnie stwierdziliśmy z Rogaczem. Rozmawiali o tym, że coraz więcej czarodziejów wprost i bez jakiegokolwiek strachu opowiada się za Voldemortem, co nas zmroziło. Uważaliśmy, że nawet jeśli ktoś będzie go popierał, to będzie to robił z ukrycia.

Coś niepokojącego, mrocznego wisiało na Wyspami i nikt nie byłby w stanie temu zaprzeczyć. To się czuło w powietrzu.

Strach, przede wszystkim obezwładniający strach. I nieuchronność nadchodzących zmian. Oraz świadomość tego, że nie wiemy, kiedy wszystko się zawali nam na głowy.

Trudne to było jednak do ustalenia, gdy wciąż nosiło się szkolne szaty. Tak wiele się działo na świecie, a do nas, do w miarę bezpiecznych murów szkoły, docierały jedynie strzępki informacji. Remus mówił ostatnio, że dziennikarze Proroka mogą być pod przysłowiowym ostrzałem. Publikowanie treści krytykujących poczynania śmierciożerców musiało się źle skończyć dla gazety. James uważał, że to bzdury. Czarodzieje piszący artykuły nie ugięliby się pod żadną presją. Peter zgodził się z Remusem, co dość często miało miejsce. Ja się nie wypowiedziałem, ale wiedziałem swoje. Nikt nie chciał się wychylać. Nikt nie chciał narażać swojego życia. I życia bliskich, których Voldemort by nie oszczędził.

Ministerstwo było bezsilne, tak samo, jak mugole ze swoimi służbami, jakkolwiek je nazywali. A Voldemort ze swoją zgrają naśladowców robili, co chcieli. To musiało się źle skończyć.

– Czego tam szukasz, Jamie?

– Nic takiego – odparł, jednak nawet nie rzucił krótkiego spojrzenia w moją stronę. Ewidentnie czegoś szukał, ale nie chciał mi o tym powiedzieć.

Lily, siedząca tuż obok niego, zajrzała mu przez ramię i lekko pokręciła głową, po czym położyła mu dłoń na ramieniu.

– Nikt nie umarł – powiedziała cicho.

– Nikt kogo znaliśmy osobiście – odpowiedział James, składając gazetę na pół, a następnie zwijając ją w rulon. Położył ją obok swojego talerza, jakby za chwilę ponownie zamierzał do niej zajrzeć.

Podświadomie bałem się tych informacji. Nie chciałem ich widzieć ani o nich słyszeć, jednak nie z tego samego powodu co James. Ja gryzłem się tym, że mógłbym przeczytać coś o mojej rodzinie, o jej coraz większym zaangażowaniu w świecie Voldemorta. Takie wiadomości tylko jeszcze bardziej by mnie zgniotły, a i tak przecież wiedziałem już za dużo o tym, jakie mieli plany.

– Dzień bez informacji o atakach jest dobrym dniem – stwierdził Remus, starając się pewnie tym jednym krótkim zdaniem podnieść nas wszystkich na duchu.

– Dobrą informacją na pewno jest to, że mamy dzisiaj Obronę – rzuciłem. – Jestem ciekawy tego nowego nieszczęśnika, któremu przyjdzie nas uczyć.

– Chciałabym, żeby nas czegoś nauczył, bo to ostatni moment na to. – Lily dolała sobie jeszcze jedną łyżkę owsianki, którą obsypała obficie cynamonem. – Można przecież przyznać, że ostatni rok był całkowicie stracony.

– Sam nie wiem. – Remus od razu spojrzał w stronę stołu nauczycielskiego, gdzie dumnie siedział profesor Connor Turner. – Coś czuję, że on nie nauczy nas niczego, co nam się przyda po opuszczeniu szkoły – dodał przyciszonym głosem.

Sam również spojrzałem w tamtym kierunku i coś mnie zdziwiło. Turner natarczywie gapił się na stół Krukonów. Wyciągnąłem szyję, aby sprawdzić, co tak przykuło jego uwagę, bo wątpiłem, aby była to zastawa stołowa z ogromnymi porcjami jedzenia. Stwierdziłem, że patrzył na grupę dziewczyn. Dziwne, ale nie niezrozumiałe. Może widział tam kogoś znajomego, stąd wykazał tak wielkie zainteresowanie.

– Zaraz się przekonamy. – Dorcas mruknęła niewyraźnie, pakując do buzi trzy ostatnie łyżki owsianki. – Najpierw Eliksiry, a potem Obrona. Jestem bardzo ciekawa tego człowieka. Jest wystarczająco przystojny, abym była zainteresowana – kontynuowała, z trudem przełykając śniadanie.

Lily jak na zawołanie odwróciła się w stronę nastroju nauczycielskiego i się lekko uśmiechnęła.

– Urody nie można mu odmówić.

– Chodźmy już. – James spojrzał na mnie wymownie wyraźnie urażony słowami Lily, choć widziałem po jego minie, że miał na tyle oleju w głowie, aby przy wszystkich Gryfonach i całej reszcie szkoły, nie odgrywać nikomu do niczego niepotrzebnej sceny zazdrości. – Widzimy się w lochach – dodał, zwracając się do Lily.

Posłusznie wstałem, a moim śladem poszli Remus z Peterem, którzy też skończyli już śniadanie. Ponownie jednak zerknąłem w stronę Turnera. Siedział wciąż na swoim miejscu. Trzymał ręce złożone pod podbródkiem. Wcale nie wydawał się zainteresowany posiłkiem. Wciąż intensywnie wpatrywał się w stół Krukonów. Zbyt intensywnie jak na mój gust.

***

Po Eliksirach, które przebiegły w stosunkowo normalnej, początkoworocznej atmosferze, ruszyliśmy na górę, nareszcie opuszczając ślizgońskie terytorium. Te zajęcia mieliśmy łączone z Puchonami. Jednak byliśmy wyjątkowo milczący jak na nas. Chyba wszyscy odczuwaliśmy niewielką ekscytację związaną ze zbliżającymi się zajęciami. Musiałem przyznać, że ja również byłem ciekawy, ale nie w takim kontekście jak dziewczyny, których gadaniny nie mogłem już zdzierżyć.

Odczuwałem, chociaż nie umiałbym wyjaśnić dlaczego, ale bardzo dziwną niepokojące zainteresowanie samym Turnerem. Miałem wrażenie, że nie będzie nas uczył tego, czego oczekiwaliśmy. James również był spięty. Po Remusie wcale nie było tego widać, on przecież od lat potrafił ukrywać swoje emocje głęboko w sobie, ale w jego spojrzeniu dostrzegałem niepewność.

Weszliśmy do pustej sali, która niczym się nie różniła od zeszłorocznej pod względem wystroju. Pierwsze rozczarowanie zaliczone. Z wielkich okien docierały do nas przyjemne promienie wrześniowego słońca. Oddałbym wszystko, by znaleźć się teraz na zewnątrz zamku, ale nie miałem wyjścia. Zająłem miejscu z tyłu sali, gdzie zwykle siadałem od kilku lat. Za chwilę obok mnie znalazł się James. Remus był tuż przed nami. Wpatrywał się ze skupieniem w nauczyciela, który wyszedł ze swojej sali. Podszedł do biurka, na którym położył kilka opasłych tomów.

– Proszę zająć miejsca. Natychmiast. Nie traćcie mojego czasu – rzucił Turner nieprzyjemnym tonem, posyłając rozchichotanym dziewczynom surowe spojrzenie. Od razu usiadły w milczeniu, lekko zszokowane podejściem nauczyciela.

– Co za gbur – skomentował James.

– Czego innego się spodziewałeś?

– Tego właśnie, ale nie podoba mi się ten facet.

Kiwnąłem jedynie głową w odpowiedzi i spojrzałem na nauczyciela, który również utkwił we mnie wzrok.

– Jestem tutaj po to, aby wprowadzić was w świat czarnej magii – zaczął mówić, po czym przesunął leniwie wzrokiem po uczniach. – Jeśli nie poznacie jej w pełni, jej istoty, jej niebezpiecznego – zawiesił na chwilę głos, po czym kontynuował z lekkim uśmiechem – piękna, nie będziecie wiedzieli, jak należy się bronić przed jej potęgą – dodał na koniec.

– Panie profesorze, czy to się mieści w programie nauczania? Nauczanie czarnej magii? – Lily zadała pytanie. W sali zapadła cisza, gęsta i nieprzyjemna.

Nauczyciel spojrzał na nią z pogardą wymalowaną na twarzy.

– Oczywiście, program będzie realizowany zgodnie z ministerialnymi zaleceniami. Ale zamierzam wam tę wiedzę poszerzyć. Przecież zawsze lepiej jest wiedzieć więcej, niż mniej, prawda? – rzucił na koniec pytanie w przestrzeń, choć nikt nie odważył się odpowiedzieć.

Miałem ochotę mu się sprzeciwić, już prawie otwierałem usta, jednak ostatecznie postanowiłem milczeć i przekonać się, co nam zaoferuje. Być może jego gadanie wcale nie przełożyłoby się na to, czego miał nas uczyć.

– Dzisiaj omówimy zaklęcia czarnomagiczne, które mogą unieszkodliwić przeciwnika poprzez naruszenie jego zmysłów. Czy ktoś jest mi w stanie podać przykład?

Nikt się nie odezwał, na co Turner się skrzywił.

– Brak współpracy z waszej strony będzie skutkował większą ilością pracy domowej – mruknął niezadowolony, przeczesując nerwowym gestem ciemne włosy. – Zatem ja odpowiem. Zaklęcie trwałej ślepoty. Czy ktoś z was o nim słyszał?

– Tak – odpowiedziała Dorcas, unosząc rękę. – Czytałam o tym zaklęciu i jest jednym z najbardziej niebezpiecznych z tych, które zamierza pan profesor z nami omawiać. A do tego jest zakazane. Pod żadnym pozorem nie wolno go stosować przeciwko drugiemu człowiekowi – dodała butnie, a ja widziałem w jej oczach czysty gniew.

– Gdyby nie było wolno go stosować, to nikt by go nie wymyślił, panno?

– Meadowes – powiedziała, mierząc go ostrym spojrzeniem, po czym kontynuowała: – Przeciwzaklęcie jest jeszcze trudniejsze do rzucenia, inkantacja niezwykle skomplikowana. Skutki zaklęcia mogą być nieodwracalne, a człowiek, na którego rzucono tę klątwę, może na zawsze stracić wzrok.

– Tak działa magia, panno Meadowes – Turrner spojrzał na nią beznamiętnie. – Ma swoje blaski i cienie.

– Dlatego nie powinniśmy się tego uczyć – rzuciłem, zwracając na siebie uwagę nauczyciela.

– Tak pan uważa, panie Black? – zapytał z dziwnym uśmiechem. – Od razu pana rozpoznałem. Godzinę wcześniej miałem zajęcia z pana bratem. Jesteście do siebie bardzo podobni, a jednak bardzo się różnicie, co jest do pewnego stopnia rozczarowujące.

– Każdy dokonuje własnych wyborów, profesorze. A ja nie przepadam za czarną magią. I za ludźmi, którzy ją stosują.

– A co by pan zrobił, gdyby nagle stanął pan naprzeciw kogoś, kto miałby wobec pana złe zamiary? I, używając wyobraźni, powiedzmy wprost, chciałby pana zabić? – urwał na chwilę, sprawdzając, czy pozostali uczniowie go słuchają, a gdy stwierdził, że tak właśnie było, kontynuował: – Czy nie chciałby pan takiego przeciwnika oślepić? Okaleczyć na zawsze po to, aby więcej panu nie zagroził?

– Nie – odpowiedziałem twardo. – Są inne formy obrony.

– A gdyby ten przeciwnik zabił kogoś, kogo pan kocha? Czy w takiej sytuacji w ramach zemsty, nie chciałby pan, aby cierpiał? Aby na skutek rzuconego zaklęcia stracił coś tak cennego jak wzrok?

– Nie, osobiście wolałbym, aby ktoś taki zgnił w Azkabanie. Pobyt w tym miejscu jest wystarczającym cierpieniem.

– Tak pan uważa? Ciekawe podejście – stwierdził sucho. – Azkaban wcale nie jest tak złym miejscem, jak się większości naszego społeczeństwa wydaje. – W jego oczach mignął niepokojący błysk. – Ale wróćmy do naszego zaklęcia. Panie, Black, czy zatem według pana istnieją jakiekolwiek okoliczności, które usprawiedliwiłyby oślepienie wroga?

Patrzyłem na niego, milcząc i nie chcąc ponownie odpowiadać.

– Panie Black, proszę o odpowiedź.

– Uważam, że tego zaklęcia nie należy stosować nigdy. Ja przynajmniej nie zastosuję go nigdy.

– Nigdy?

– Nie istnieją takie okoliczności – odpowiedziałem hardo. – A jeśli ktoś uważa, że istnieją, to, cóż, należałoby sprawdzić intencje tej osoby. Jak również intencje osoby, która chce nas tego uczyć i przekonuje nieudolnie do...

– Dosyć! – warknął. – Pierwszy dzień zajęć, a zasłużył już pan na szlaban, panie Black. Dodatkowo odejmuję Gryffindorowi pięćdziesiąt punktów.

Lily jęknęła prawie bezgłośnie. Remus spojrzał na mnie przelotnie, a James trącił mnie butem pod stołem.

Nie zamknąłem się, chociaż powinienem był to zrobić.

Ale niczego nie żałowałem. Regularne rozwścieczanie Turnera postawiłem sobie za punkt honoru w czasie mojego ostatniego roku w Hogwarcie. Obiecałem sobie, że nie będzie miał ze mną lekko. A obietnic dotrzymywałem zawsze.

***

– Nie pierwszy szlaban i zapewne nie ostatni. Nie ma się czym przejmować – burknąłem, unikając oceniającego wzroku Remusa. Czułem, że się śmiał pod nosem, a ja nie zamierzałem mu dawać tej satysfakcji. Wystarczyło mi, że nie z własnej woli przesiadywałem w bibliotece, nie musiał mi dokładać upomnień.

– Akurat w tym wypadku muszę przyznać, że postąpiłeś słusznie. Z tym Turnerem coś jest nie w porządku. – Podniósł wzrok znad czytanego fragmentu podręcznika. – Szkoda tylko tych punktów, zaczynamy rok szkolny na minusie.

– Ucz się zatem więcej, Luniaczku – odpowiedziałem. – I naprawiaj moje błędy.

– Lily już opracowała plan aktywności na zajęciach, żebyśmy mogli szybko odrobić stratę.

– Wspaniale, zatem do roboty – rzuciłem bez entuzjazmu.

Minęły już ponad trzy godziny, odkąd rozpoczął się mój szlaban. Nudziłem się jak niuchacz w bunkrze. Remus siedział w ciszy i czytał jakiś opasły tom z Zielarstwa, którego jeszcze nawet nie rozpoczęliśmy w tym roku. Zerknąłem w jego kierunku, ale nawet nie chciało mi się odczytać tytułu.

Wpadłem za to na inny pomysł.

Chwyciłem różdżkę i wysunąłem jedną z ksiąg z najwyższej półki regału znajdującego się naprzeciw naszego stołu. Mimo że byłem dość daleko, a zaklęcie wypowiedziałem jedynie w myślach, książka posłuchała mnie i zgrabnie lewitowała w powietrzu, lekko podrygując. Po chwili wróciła na swoje miejsce, zgodnie z moim poleceniem.

Postanowiłem kontynuować zabawę i tym razem wyciągnąłem z półki trzy, dość duże księgi, które wyskoczyły jak na zawołanie i zawisły nad przejściem między regałami.

Poruszyłem nadgarstkiem, a księgi obróciły się wokół własnej osi.

– Co robisz? – usłyszałem zewnętrzny głos mojego rozsądku, który mieścił się w ciele mojego przyjaciela. – I czy zdajesz sobie sprawę z tego, że możesz komuś zrobić krzywdę, jeśli księga na kogoś spadnie?

– Mam wszystko pod kontrolą, Luniu.

– Nie wydaje mi się, żebyś miał. – Spojrzał na mnie z naganą i odłożył pióro, którym wcześniej sporządzał notatki.

Remus był pełen sceptycyzmu, widząc moje poczynania, jednak ja nie dawałem za wygraną. Wszystkie trzy książki odnalazły swoje miejsce na półce.

– Sam możesz się przekonać i nie będę wcale mówił "a nie mówiłem" – odpowiedziałem przepełniony pewnością siebie, której nigdy mi nie brakowało. Pomagała mi również wiara we własne możliwości i umiejętności, której nie zamierzałem się wyzbywać już nigdy.

– Na czym miał tak w zasadzie polegać twój szlaban?

– Na porządkowaniu ksiąg w dziale Obrony przed Czarną Magią, ze szczególnym uwzględnieniem aspektów czarnomagicznych, oczywiście. Zapewne Turner chciał, abym się nimi zainteresował, ale nie dam mu tej satysfakcji, póki żyję – odparłem ze znudzeniem. – Ale uwinąłem się dość szybko, zaraz po przyjściu do biblioteki. Rzuciłem kilka zaklęć i w zasadzie posprzątało się "samo". Głupek nie pomyślał o tym, aby zakazać mi używania magii. Żółtodziób.

– To, co tu zatem jeszcze robisz? Oczywiście, poza przeszkadzaniem mi w odrabianiu pracy domowej.

– Próbowałem wyjść, ale Turner rzucił na mnie jakieś pojebane zaklęcie, przez które nie mogę przekroczyć progu biblioteki, zanim upłyną cztery godziny od rozpoczęcia szlabanu.

– Czyli zostało ci jeszcze?

– Jeszcze niecałe piętnaście minut, na szczęście – mruknąłem, ponownie dotykając różdżki.

– Może w takim razie wykorzystasz ten czas na coś pożytecznego? – zaproponował.

– Nie ma mowy. Jestem wystarczająco zmęczony dzisiejszym dniem. I jestem głodny, a to powoduje, że nie mam siły na...– Podniosłem księgę, którą studiował Remus. – ... na zielarskie głupoty – dodałem. – Czy inne pasjonujące cię przedmioty, drogi przyjacielu.

Znowu bawiłem się książkami, chociaż i to zaczynało mnie nudzić. Akurat wprawiałem jedną z nich w szalone wirowanie ponad przejściem, gdy niedaleko nas przeszła Puchonka z naszego rocznika, Greta Martin, która zawsze mi się podobała.

Niestety, przestałem skupiać się na zaklęciu i książka spadła z łoskotem, odbijając się od głowy nieznajomej dziewczyny, która miała nieszczęście znajdować się na torze spadania. Gruchnęła o podłogę, robiąc jeszcze więcej hałasu. Usłyszałem pisk.

Dziewczyna spojrzała wokół siebie, nie rozumiejąc, co się właściwie stało. Co do zasady, książki same nie spadały z półek. Uniosła dłoń i potarła bolące miejsce między włosami. Następnie kucnęła i podniosła książkę, która spadając, otworzyła się i leżała teraz w nieładzie. Jej strony mocno się zagięły.

Nieznajoma kucnęła i podniosła księgę, jakby zupełnie zapomniała o swoim rosnącym guzie. Rozłożyła zagięte strony i spojrzała w górę regału, by tam poszukać odpowiedzi, dlaczego nagle i niespodziewanie została zaatakowana.

Podeszła do niej blondwłosa koleżanka, Krukonka, co poznałem po jej szacie. Ofiara mojego kawału nie miała na sobie niczego, po czym mógłbym stwierdzić, do którego domu należała. Ubrana była w zwykłe jeansy i czerwono – białą koszulę w dużą kratę. Brązowe włosy miała spięty w wysoki kucyk.

A ja tylko siedziałem i mogłem się tej małej katastrofie przyglądać, dopóki Remus nie dziobnął mnie swoim kościstym łokciem w bok.

– Co?

– Jeszcze się pytasz? Idź do niej i przeproś.

– To tylko kawał. Magiczna szkoła, latające książki – mówiłem, choć Remus nie wydawał się w najmniejszym stopniu przekonany.

– Idź i przeproś, Syriuszu – powiedział stanowczo, zbierając do torby rozłożone pergaminy i pióra.

– Nic takiego się nie stało.

– Rusz tyłek – zagrzmiał, co mu się nie zdarzało. Posłałem mu zdziwione spojrzenie, ale wstałem zgodnie z jego poleceniem.

Zacząłem iść w stronę obcej dziewczyny, która rozmawiała przyciszonym tonem z Krukonką. Starałem się na szybko ułożyć to, co mam jej powiedzieć, ale ostatecznie postawiłem na spontaniczność.

– Ta książka spadła sama – powiedziałem, opierając się ramieniem o regał.

Dziewczyny odwróciły się w moją stronę, wyraźnie zdziwione tym, że do nich mówiłem.

– Książki same nie spadają – odparła moja ofiara, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem.

– To magiczna szkoła, wszystko może się zdarzyć.

– Serio? – zakpiła ze mnie.

– Serio.

– A ja mam wrażenie, że nieco tej książce pomogłeś.

– Istnieje takie prawdopodobieństwo, oczywiście. Ale pewności mieć przecież nie możesz.

– Widziałem wcześniej, że się bawiłeś książkami – odparła szybko, niwecząc mojej próby zamienienia wszystkiego w żart. Dość kiepski, ale tylko żart, bo przecież nie chciałem jej skrzywdzić.

"Przeproś" dudniło mi w głowie polecenie Remusa, którego nie potrafiłem wyłączyć.

– Przepraszam – wydukałem tonem przebarwionym lekkim zdenerwowaniem, którego się po sobie nie spodziewałem. – Nie chciałem, żeby spadła na twoją głowę.

– Powinieneś nie chcieć, aby w ogóle spadła na podłogę. To są książki, należy je szanować. Moja głowa nie jest wcale istotna.

– W zasadzie to jest – wtrąciła się do rozmowy Krukonka, która do tej pory jedynie się przysłuchiwała. – Myślę, że powinnaś pójść do Skrzydła Szpitalnego – dodała, patrząc na mnie wymownie.

– Pójdziesz zatem ze mną, Alaska – powiedziała do niej, prawie zabijając ją wzrokiem.

Cicho się zaśmiałem.

– Alaska jak ten stan?

– Tak jest – odparła z uśmiechem.

– Ciekawe imię.

– Dziękuję, przekażę mamie.

– Pójdę z wami do pielęgniarki jako ustalony główny winowajca – zaproponowałem, zerkając szybko na zegarek. – Mój szlaban właśnie się skończył – dodałem dumnie.

– Nie ma takiej potrzeby – odpowiedziała, dziewczyna, której imienia jeszcze nie poznałem.

– Ale i tak pójdę, jestem zobowiązany pójść.

– Wcale nie. – Dziewczyna była uparta i nieprzyjaźnie do mnie nastawiona, do czego nie byłem przyzwyczajony.

– Wiesz, Soph, ja jednak nie będę ci towarzyszyć. Myślę, że kolega się tobą zajmie. – Alaska uśmiechnęła się ponownie wyraźnie z siebie zadowolona.

– Oczywiście, że mną pójdziesz, Alaska – mruknęła wyraźnie zniecierpliwiona Sophie. Poznałem nareszcie jej imię i musiałem przyznać, że do niej pasowało.

– Przypomniało mi się, że muszę być teraz gdzieś indziej. Tristan na mnie czeka. – Alaska zrobiła trzy kroki w tył. – Kolega na pewno się tobą dobrze zajmie, Sophie.

– Oczywiście, że zajmę się koleżanką – odparłem, mrugając okiem do blondynki, na co Sophie jedynie przewróciła ze zniecierpliwieniem oczami.

Sophie milczała do czasu, gdy jej koleżanka zniknęła jej z oczu.

– Pójdę sama, nie musisz się kłopotać – rzuciła jedynie, wyminęła mnie i ruszyła szybkim krokiem w stronę jednego z dalszych stołów, nieco schowanego za regałami z podręcznikami z Eliksirów.

Chyba myślała, że za nią nie podążę, ale ja nie zamierzałem odpuszczać.

– Naprawdę nie musisz – mówiła dalej, jednocześnie pakując swoje rzeczy do torby, która leżała na krześle.

– Oczywiście, że nie muszę, ale chcę, a to znaczy...

– Słuchaj – przerwała mi, patrząc na mnie jakoś tak dziwnie, jakby była udręczona całym dniem. – Miałam paskudny dzień i nie skończyłam nawet połowy prac domowych, które sobie zaplanowałam. Nie potrzebuję dodatkowych wrażeń.

– Mój dzień też nie był najlepszy. Właśnie skończyłem odrabiać szlaban u Turnera i...

– Zarobiłeś szlaban już pierwszego dnia?

– Jestem z tego znany, jeśli się jeszcze nie zorientowałaś, z kim rozmawiasz...

– Chodziło mi o to, że zarobiłeś szlaban u Turnera – ponownie mi przerwała.

– Tak, w skrócie mogę stwierdzić, że nie zgadzam się z jego metodami prowadzenia zajęć.

– Ja też – zgodziła się ze mną i miałem wrażenie, że dopiero teraz spojrzała na mnie, poświęcając mi swoją uwagę. – Przykro mi, że dał ci szlaban – dodała, zaciskając nerwowo usta. Lekko zbladła.

– Nie musi być ci przykro – odparłem. – Jestem Syriusz Black. – Wyciągnąłem dłoń w jej stronę, ganiąc samego siebie w myślach, że wcześniej o tym nie pomyślałem.

– Sophie Turner – przedstawiła się, odwzajemniając uścisk.

– Turner? – zdziwiłem się.

– Tak. – Puściła moją dłoń. – Jestem z nim spokrewniona, czego raczej nie uda mi się ukryć. Plotki szkolne żyją swoim dynamicznym życiem i nie będę miała na nie wpływu.

– Może opowiesz mi więcej, gdy będziemy iść do Skrzydła. Zbladłaś i musi cię ktoś zobaczyć, bo jednak walnąłem cię w głowę, choć niechcący.

– Niech będzie – zgodziła się niechętnie, zarzucając ciężką torbę na ramię.

– I opowiesz mi, dlaczego miałaś paskudny dzień.

Spojrzała na mnie zdziwiona, gdy otworzyłem przed nią drzwi biblioteki.

– Ja ci o moim opowiedziałem, a musi być sprawiedliwie, prawda?

Nie odpowiedziała od razu. Korytarze szkolne wypełnione były uczniami. Panował nieprzyjemny gwar. Szliśmy jednak dalej, a ja miałem nadzieję, że uda mi się z nią porozmawiać i przy okazji wyciągnąć od niej więcej informacji na temat Turnera. W mojej głowie powstawał plan, którego szczegółami nie zamierzałem się jeszcze z nikim dzielić. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro