#28

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Znajdowałem się w dziwnym pomieszaniu. Było całkiem białe, nie miało okien ani drzwi.

- Jest tu kto? - spytałem. Mój głos odbił się echem. Nie usłyszałem nic poza nim. Zacząłem iść przed siebie. Słyszałem swoje kroki. Nic więcej. Zacząłem biec. Czułem się nieswojo w tym miejscu. Choć coś mi ono przypominało. Nagle zauważyłem drzwi. Podbiegłem do nich. Złapałem za klamkę i pociągnąłem. Drzwi zaskrzypiały. Wszedłem do środka. Było ciemno. Nie widziałem nic. Po chwili jednak ktoś jakby zapalił światło. Ukazała mi się ogromna sala. Na środku długi stół z wieloma krzesłami. Nagle ktoś inny wszedł do środka. Chwila! To tata?!  On.. ma skrzydła..
Więc to czasy przed zdradą. Za nim szedł jeden z jego sług.

- Panie, musimy obmyślić plan.

- Wiem przecież! - odparł zdenerwowany. Po chwili potarł nasadę swojego nosa. - Co nam zostało? Zabrali już tak wiele ziemi. Nie podołamy z odparciem kolejnej fali.

- Panie, nie możemy stać bezczynnie.

- Masz rację. Dziś się tam udam.

- Panie... To niebezpieczne...

- Wiem, ale co innego nam zostało? - powiedział tata zmartwiony. Ja natomiast stałem i przyglądałem się im. Skąd u mnie ten sen? Skąd mogę wiedzieć jak to wyglądało?

- Mogę nie wrócić. - wyznał ze smutkiem. - Gdyby tak się stało, zaopiekuj się moim synem.

- Zadbam o dobrą opiekę nad nim. Mam jednak nadzieję, że to się nie stanie i wrócisz.

- Ja również. Możesz przekazać go w ręce Węgier. Wiem, że na niego mogę liczyć. - przyznał tata. Nagle wszystko zaczęło się rozmazywać. Gdzie w tle słyszałem rozmowę. Moją i taty nim wyruszył....

- Wrócisz?
- Obiecuję.
- Musisz iść?
- Niestety, od tego zależy nasze dobro i dobro innych.
- Kocham cię. ..

- Ja ciebie też...

To były jego ostatnie słowa przed wyjazdem.

Pamiętam, że później oddano mnie Węgrom pod opiekę.

Ruszyłem dalej. Po chwili pokój zmienił się. W ten, którego wręcz nienawidzę. To ten moment. Spojrzałem na łoże. Mój tata leżał i ciężko oddychał.

- Synku. - zaczął. Mały ja klęczał przy łóżku.

- Tak tato? - odparłem mały ja.

- Nie ważne co się stanie, gdy mnie już zabraknie. Ważne jest to, abyś umiał się podnieść synu. Ilekroć ktoś podstawi ci nogę ty rozwiń swe skrzydła i przeleć nad nim. Tak działa życie synku. Rodzimy się, żyjemy, a następnie umieramy, by zrobić miejsce kolejnym.

- Wiem tatusiu, ale ja nie chcę byś odchodził. Tato? Tatusiu?!

Mimowolnie do moich oczu napłynęły łzy. Cholerny sen. Dlaczego nie chce się skończyć! Pragnąłem by się to już zakończyło, lecz zamiast tego moim oczom ukazały się obrazy z czasów wojny. Rzesza... ZSRR... Okupacja.... Walki.... Krew.... Skrzydła.... Ach ile bym dał, by znów móc się wznieść. Nagle poczułem ostry ból. Spojrzałem na swoją klatkę piersiową, z której wystawało ostrze. Otworzyłem szeroko oczy i usta. Przerażony zacząłem walkę o powietrze. Spojrzałem za siebie. Zobaczyłem.... Niemcy?! Uśmiechał się przerażająco. Jego oczy, były inne. Przypominały ślepia Rzeszy. Ostrze opuściło moje ciało, a ja osunąłem się bezwładnie na ziemię.

- Niemcy.. dlaczego? - powiedziałem ledwo.

- Jesteś nic nie warty. Głupi i naiwny. Uwierzyłeś, że mógłbym się z tobą przyjaźnić. Jesteś żałosny. Wcześniej jeszcze liczyłeś na to, że cię pokocham?! Ja?! Ciebie?! Mam swoją godność! Nie znirzyłbym się do twojego poziomu.

Jego słowa bolały. Nawet mocniej od rany.
Poczułem, że spadam. Znów kilka obrazów za czasów wojny. Spadałem w dół. Cięgle czekając na moje zderzenie z ziemią. Ból w klatce nasilił się. W głowie zaczęły rozbrzmiewać słów Niemiec.

Marne nadzieje. Kogo chce oszukać. On i ja? To dwa inne światy. Nie moglibyśmy być razem. Nie potrzebie ciągle tobie sobie nadzieję. Nagle poczułem uderzenie o ziemię...

~~~

Wraz z tym krótkim rozdziałem pragnę ogłosić, że cała książka została poprawiona, więc powinno być znacznie mniej błędów. Dodatkowo pojawiła się nowa okładka. Z wyniku "głosowania" wygrał wygląd nr. 4, czyli flaga na twarzy, włosy i kolor na oczach.

Pozdrawiam was cieplutko i widzimy się być może jeszcze dziś w kolejnym rozdziale

~ Bakuś 🐾🐺

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro